KSIĄŻĘ AGNARR MIAŁ CZTERNAŚCIE LAT.
Jego królestwo – dwa razy tyle.
A Zaklęta Puszcza… tego nie umiał sobie nawet wyobrazić.
— Wyprostuj się, Agnarr — upomniał go ojciec, na krok przed wejściem do nowego świata. — Pamiętaj, że reprezentujesz Arendelle.
Trzydzieści sześć lat historii, która teraz miała tworzyć się dalej na jego oczach. Nawet Ariannie ojciec nie pozwolił przyjść, chociaż była starsza.
Pozdzierany materiał rękawic połaskotał go w gardło, gdy ojciec przesunął nimi pod jego brodą. Wojskowa pieszczota.
Agnarr natychmiast zadarł głowę do góry, chociaż linia jego kręgosłupa już wcześniej była napięta jak struny fideli, ale nie umiał powstrzymać uśmiechu rozrywającego mu twarz na pół.
Zieleń, która na nich czekała, w niczym nie przypominała zaczynającej dopiero co kiełkować trawy w przyzamkowych ogrodach, samych jeszcze nie całkiem rozwiniętych. Nie przypominała nawet smolistej zieleni arendellskich mundurów.
Nic nie przyciągało go do siebie tak bardzo, może poza starymi portretami matki, tych, na których mówili mu, że ma jego oczy…
— I słuchaj Mattiasa.
Po tych słowach ojciec ruszył, a za nim kapitan Falk. Agnarr został na pierwszej linii, patrząc jak cień ogromnej sylwetki króla rozciąga się pod jego stopami.
Starał się nie okazywać rozczarowania faktem, że nie będzie brał udziału w rozmowach z wodzem Nordhuldry. Myślał, że teraz ma być dyplomatą, nie chłopcem – a został żołnierzem, karnym i posłusznym.
— Robisz się coraz wyższy — zauważył młody porucznik, który miał go pilnować. Jego zęby zalśniły w bladym słońcu, kiedy się do niego uśmiechnął. — Przestań już, co?
Agnarr chciałby, żeby to, co mówi, było prawdą. Chciałby być kiedyś taki jak ojciec – wysoki, potężny i odważny – ale póki co nawet Arianna miała więcej wzrostu od niego. Mattiasowi też sięgał ledwo do ramienia, grubszego niż oba jego własne.
— Żartuję. — Głos porucznika rozlał mu się w uszach łagodnie jak czekolada. Skórę też miał w jej kolorze – i w kolorze przygód, o jakich marzył Agnarr. — Chodźmy.
Cóż. Wcale nie był takim najgorszym opiekunem.
A największa przygoda być może wcale nie czekała na niego na zamorskich wyspach. W końcu jego ulubiony bohater był tutaj.
Agnarr wziął głęboki oddech i ruszył w nieznane.
Iinná wciąż czuła, jak futro łaskocze ją w nos, chociaż już dawno puściła Ailo.
Cóż, zdecydowanie wolała łaskotanie reniferowego futra w nosie niż jorbot*, którą kazała jej włożyć matka, na głowie.
Poza tym w kieszeni czuła też ciepło tajemnicy. Stara legenda gładziła jej żebra pod materiałem gákti**, obiecując, że być może dziś w końcu coś się wydarzy. Myślała, żeby dojść aż do Czterech Sieidi*** i sprawdzić, czy symbole z chusty to ich idealne kopie, jak zawsze sobie wyobrażała. Pójść dalej, iść i iść, aż drzewa zmienią się w domy.
Taka Giđđa od Kappfjellów na przykład już od dawna handlowała z ojcem skórami reniferów, kiedy była w jej wieku. Jeździła aż do Arendal i jeszcze dalej, a kiedy kilka miesięcy temu śnieg zaczął się topić, uciekła, chociaż miała niecałe piętnaście lat, bo podobno znalazła męża.
Iinná nie była zainteresowana małżeństwem, ale tak bardzo chciała zobaczyć królestwo. Minęły dziesiątki „Jak będziesz starsza”, tysiące szeptów za plecami, a matka tylko krzyczała i płakała, ale nic się nie zmieniło – aż wreszcie ludzie z królestwa przyszli do nich i… nadal nic się nie zmieniło.
Byli zupełnie zwyczajni, o wiele zwyczajniejsi od nich – nie dość, że zdumiewała ich już sama możliwość spotkania Duchów, jakby ukazywały się byle komu, to wyglądało na to, że nigdy nie widzieli nawet czegoś tak prozaicznego jak woltyżerka.
Nudziła się z nimi, dlatego przekradła się między klaszczącymi dłońmi na polanę smaganą wiatrem. Pachniała wrzosami i wolnością – nie nagrzanym metalem i spoconymi ciałami.
Słońce tańczyło jej pod powiekami w fioletowych plamkach, kiedy rzuciła się w ramiona Biegga Heagga, nad imieniem dla którego wciąż myślała (jakieś kobiece, na pewno. Zawsze chciała mieć przyjaciółkę). Nie wiedziała, dlaczego tak ją lubi, albo czy w ogóle tak jest, ale takie myśli zawsze przychodziły później, na twardej ziemi albo grzbiecie renifera – nigdy w momencie, gdy czuła się lekka jak piórko i oglądała las z perspektywy ptaka. Zastanawiała się, czy kiedyś uda jej się wzbić tak wysoko, że zobaczy Arendal.
Oddech wiatru wdzierał się jej pod skórę i mrowił, ale nigdy nie ziębił. Mimo to tym razem poczuła, jak lodowate igły wbijają się jej w kark.
Gwałtownie szarpnęła głową i otworzyła oczy.
Na skraju polany, trzymając się linii drzew, stał chłopiec z oczami w kolorze porostów, wytrzeszczonymi tak bardzo, że nie umiała dostrzec żadnego innego szczegółu jego twarzy.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie: w ciszy, w napięciu, w zdumieniu. Ale w oczach chłopca było jeszcze coś, jakieś nieme pytanie, jakby…
Chłopiec otworzył usta, ale usłyszała tylko, jak powietrze niemal jednocześnie rozdarły dwa dźwięki: grzmot i jęk.
Iinná znała śmierć tylko z opowieści, ale wiedziała, jak krzyczą renifery, kiedy nadchodzi zima. Widziała niemy płacz łososi wyjętych z wody i próbujących pływać po śliskich kamieniach.
To krzyczał konający człowiek.
W rysach chłopca odbiło się zrozumienie. Miał wojskowe ubranie, ale jasne włosy i jasną twarz. Też nie znał śmierci.
Iinná wyciągnęła dłoń, ale zamiast chłopca złapał ją porywisty podmuch. Wyssał jej całe powietrze z płuc i cisnął w tył, daleko poza rozrywający las koszmar.
Po raz pierwszy w życiu naprawdę poleciała.
Agnarr nie był przygotowany na to, co miało wydarzyć się tego dnia.
Guwernantka ostrzegała go przed pięknymi kobietami z krowim ogonem, które mogą kryć się w cieniu. Spodziewał się czarów – nie tylko wróżb tajemniczych noaidi**** – i bólu w plecach po całym dniu spędzonym w wyprostowanej pozycji następcy tronu.
Nikt nie powiedział nic o rozlewie krwi. Znał bitwy tylko z map taktycznych, po których generał Beck pozwalał mu przesuwać pinezki. Z lekcji historii, na których uczył się o wszystkich czynnikach, które doprowadziły do wojny.
Teraz nie było przyczyny.
Wódz Nordhuldry sam wyszedł z propozycją sojuszu, a król Rúnar, aby to uczcić, zlecił budowę tamy, która miała połączyć ich ziemie. Dziś mieli uczestniczyć w uroczystości jej otwarcia. Chcieli dać im język, kulturę i religię.
To był dar przyjaźni.
Dlaczego ich zaatakowali? Dlaczego…
— Agnarr!
Wciąż wpatrywał się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stała rozchichotana dziewczynka. Chciałby myśleć, że tak naprawdę unosiła się w powietrzu, ale jego umysł był w stanie owinąć się tylko wokół jednej niemożliwości na raz, jeśli Agnarr nie chciał, żeby pękł.
Jej włosy przypominały pnącza, gęste i brązowe…
— Uważaj!
…zupełnie jak te, w które potoczył się teraz. Zęby grzechotały mu w całej czaszce. Spróbował się podnieść, jeszcze zanim spróbował zrozumieć, co się dzieje, ale czyjaś dłoń przygwoździła go do ziemi.
Coś świsnęło w miejscu, w którym przed chwilą stał – kula, strzała, kamień.
— Schowaj się za mną — warknął Mattias tuż przy jego uchu, powoli zwalniając uścisk.
Tym razem jego uśmiech był wywrócony do góry nogami, a lśniła w nim tylko krew.
Agnarr próbował słuchać. Miał być posłuszny.
Ale był tylko chłopcem, nie żołnierzem.
Tylko chłopcem.
— Eadni*****!
Pogoda oszalała. Iinná na jednym oddechu przeskoczyła kilka miesięcy i jedną porę roku.
Wiatr porywał jej głos i wcale nie wydawał się już przyjacielem. Kradł odpowiedzi, jeśli jakiekolwiek w ogóle nadchodziły, a w zamian przyniósł tylko postrzępiony płaszcz ze złotym kwiatem na plecach.
W ślad za płaszczem przybiegli żołnierze. Ciężkie buty łamały śnieg; kolorowe proporce były jedynym, co była w stanie dostrzec w oślepiającej bieli.
Iinná odruchowo przylgnęła plecami do pnia najbliższego drzewa. Oddech przesączał się jej przez palce białą parą, gdy przyciskała je do ust, starając się uspokoić.
Miała wrażenie, że znalazła się o wiele, wiele dalej na północ, niż kiedykolwiek zawędrowała – dalej, niż jakikolwiek człowiek.
Ale wiedziała, że to nieprawda. To było to samo drzewo, przy którym pasła Ailo – właściwie wyłącznie dlatego, że stało nad strumieniem, do którego matka nie pozwalała jej się zbliżać, nie chcąc wyjaśnić, dlaczego. Iinná doszła do jedynego słusznego wniosku: im częściej będzie tam chodzić, tym szybciej się dowie.
Teraz strumień zamarzł, kryjące się w nim tajemnice zasypała śnieżna pierzyna, a jej zależało już tylko na odnalezieniu matki.
— Eadni…
Wiatr zaniósł jej głos do skalnej rozpadliny, gdzie go przepołowił; jedna połowa zmieniła się w pisk kościanych noży, odbiła od kamienia i wróciła w stronę, z której dobiegały odgłosy wystrzałów.
Druga przyjęła rzewny, znajomy ton… kołysanki, którą znała z dzieciństwa. Joiku****** – bez słów, ale z obietnicami odpowiedzi na wszystkie pytania. Był jak uścisk, Iinná niemal widziała linę, za którą powinna złapać, żeby pozwolić wyciągnąć się z tego piekła.
Zacisnęła palce w pustce i ruszyła prosto w mgłę.
Ćśśś… — usłyszała nagle.
Zabrzmiało to jak powiew wiatru, ale z mgły wyłoniła się postać, nie-człowiek, nie-ren, ogromne futro z rogami przykładające palec do miejsca, w którym pod przepastnym kapturem powinny znajdować się usta, i rzucające na nią cień, mimo że słońce zaszło.
Ćśśś — powtórzyła postać. Każdy jej krok był wielkości całej Iinny. Potrzebowała czterech, żeby znaleźć się tuż obok. Czubki gállohat******* postaci sięgały miejsca, w którym buty dziewczynki stykały się z brzegiem arendellskiego płaszcza.
Nawet, gdyby chciała krzyknąć, teraz nie umiałaby już wydobyć z siebie głosu.
Krzyknął za nią żołnierz z krokusem krwawiącym na czapce.
— Co ty tu robisz?! — Nie wiedziała, czy pyta ją, czy postać, więc odwróciła się, żeby to sprawdzić – ale była sama. Śnieg wokół niej był niemal nietknięty, poznaczony tylko odciskami jej własnych stóp. — Wracaj do obozu!
Nie wiedziała, gdzie jest obóz. Jej ludzie nie mieli czegoś takiego. Obóz był wszędzie tam, gdzie zostawali na noc. Później w kolejnym miejscu, a potem dalej.
Przez chwilę jej świat ograniczał się wyłącznie do mięsistych palców wbijających się w jej przedramię, głęboko, do kości i siniaków – a później nagle zelżał, kiedy żołnierz zrobił chwiejny krok do tyłu, plamiąc śnieg wokół siebie na czerwono i czarno. W swoim zielonym mundurze wyglądał jak kwiat, który zakwitł za wcześnie i nie wytrzymał chłodu.
Iinná przestała myśleć.
Pobiegła.
Przekradali się między drzewami tak długo, aż trawa późnego lata i wrzosy wczesnej jesieni zmieniły się w śniegowe zaspy. Agnarr nie był pewny, czy w swoim odświętnym ubraniu drży bardziej z zimna, czy ze strachu. Nie miał munduru, ale jego folkedragt******** był w podobnym kolorze.
Odległe dziedzictwo Południowych Wysp, ukłon w stronę rolniczej przyszłości Arendelle, przypomnienie o militarnej potędze i obietnica pokoju.
Stary król zbudował Arendelle, ale młody książę miał być jego nadzieją.
Jedyna nadzieja księcia – odnalezienie ojca i bezpieczny powrót do domu – parowała teraz na jego skórze jak pot w zimnym powietrzu.
Rúnar miał wąsy w kolorze rdzy, zupełnie jak ojciec – i ślady prochu między palcami, jak król. Wszystko było nie tak.
— Nie wychylaj się, synu — rozkazał król-ojciec. Jego zawsze zachrypnięty głos teraz łamał się pod wagą świata.
— Tak, ojcze — obiecał Agnarr, choć nigdy nie złożyłby tej obietnicy, gdyby wiedział, co stanie się za chwilę.
— Wasza Królewska Mość… — zaczął Mattias, jakby on się tego spodziewał.
Przerwał mu tętent kopyt, od którego zatrzęsła się ziemia. Agnarr miał wrażenie, że słyszy, jak wszystkie jelenie, na które kiedykolwiek polowali, wracają teraz całymi stadami, żeby zemścić się za jego niedokładne strzały.
Bezkształtna masa futra przesunęła się tuż przed jego nosem, ominęła stojących przed nim mężczyzn i pogalopowała po śniegu, po skalnych rozpadlinach, po niebie. Nie zostawiła po sobie żadnego śladu.
— Tuś jest… — Pomruk ojca przetoczył się w napięciu między nimi jak grzmot. Jego nogi zapadały się w śniegu po kolana. Kiedy podnosił stopy, pozostawiał za sobą ziejące dziury, ale ani na chwilę nie spuszczał swojego celu z oczu. Jakby rozkazywał kamieniom, nie Mattiasowi. — Zabierz stąd chłopca.
— Wasza Królewska Mość, przysięgałem…
Stworzenie o sile tysiąca kopyt dotarło do najwyższego punktu skalnego sklepienia i stanęło na tylnych łapach. Sierść kłębiła się wokół niego i wirowała, a dookoła sypał śnieg, zmuszając Agnarra do zmrużenia oczu. Kiedy udało mu się je otworzyć, zobaczył coś na kształt człowieka. Poszarpane, krwawe futro ciągnęło się za nim jak upiorny tren, a z pękniętej czaszki wyrastały rogi, jak chwasty w kostce brukowej.
„Satanedme”, miał w zwyczaju kląć ojciec, ale Agnarr nigdy nie przypuszczałby, że w tych słowach może kryć się zapowiedź prawdziwego niebezpieczeństwa.
„Niech mnie zje szatan”.
Błysk stali nie był jedynym, co odbiło się w oczach ojca, kiedy wyciągnął szablę.
— Chcę, żeby mój syn był bezpieczny! — Już tylko król.
Usta Mattiasa na chwilę zniknęły z jego twarzy, tak mocno przygryzł wargi. Poczucie jednego obowiązku walczyło w nim z drugim.
— Nie… — Agnarr zrozumiał, jaką decyzję podjął porucznik jeszcze przed nim samym. Krzyknął jak bohaterowie ze starych sag. — Ojcze!
Ale był tylko chłopcem z kruchymi kośćmi i słabą wolą.
Dlatego pozwolił zamknąć się w klatce ramion Mattiasa.
Tylko że ten chłopiec był też następcą tronu. Był synem, który stracił już matkę. Wiedział, pod jakim kątem ustawić łokieć, żeby trafić w splot słoneczny, i wiedział, że porucznik się tego nie spodziewa.
Ojciec ruszył.
Tym razem Agnarr był tuż za nim.
Soczyste piękno lasu pękło wpół.
Niebo rozdarło się, kiedy korony pierwszych drzew stanęły w płomieniach. Później spadł z niego grad skał, jak bomby na linii frontu – albo na ulicach stolicy, podczas zamachu. Wściekłe języki fal lizały tamę, jakby chciały ją pożreć.
Niewidzialna dłoń smagnęła go w twarz, a Agnarr wzbił się w powietrze.
Leciał, dopóki nie wyrosła przed nim skała, o którą rozbiła się jego głowa. Miał wrażenie, że czuje, jak wewnątrz czaszki tworzy się siateczka pęknięć, jak na skorupce jajka, z którego zaraz coś się wykluje. Jak u stwora, który przyniósł śmierć.
Śnieg wokół niego eksplodował. Jego odpryski paliły żywym ogniem, jak szrapnele, których miał pełne usta, wbijające się w policzki i obijające z tyłu głowy.
Gardło Agnarra było zdarte od krzyku, ale to było jedyne, co czuł. Przez chwilę był taki dumny, po raz pierwszy czuł się naprawdę w a ż n y , przynajmniej wystarczająco – a teraz całe jego ciało składało się wyłącznie z wiatru i piór i unosiło się w powietrzu. Oczy wywróciły mu się do środka czaszki i widziały już tylko na biało.
Wtedy usłyszał Głos, upiorny i przedziwny.
Ah! Ah! Ah! Ah!
Jakby niósł w sobie cierpienia całych pokoleń.
Agnarr słyszał nordhuldriańskie opowieści o duchach tych, którzy ją zbudowali, zamieszkujących tamę. Nie wierzył w nie, bo nie słyszał, żeby ktokolwiek umarł. Żołnierze w obozie opowiadali tylko o dziwnych ludziach siedzących nad rzeką.
Ale... czy to mógł być jeden z nich? Rozgniewali je? Tamą? Rozlewem krwi? Ojciec mówił przecież, że zabierają ze sobą w dzicz kawałek Europy – nie broń.
Zawodzenie syreny stało się delikatniejsze. Zamiast krzyczeć, kołysało go bezpiecznie nad granitową trumną.
Ah-ah-ah-ah...
Myśli powoli od niego uciekały, aż została już tylko jedna: ktoś go uratował.
Iinná pozwoliła mężczyźnie myśleć, że to on ułożył chłopca na wozie. Jego oddech był delikatny jak trzepotanie ptasiego serca pod palcami.
Ale oddychał. Żył.
Jej włosy wirowały na wietrze, od którego przyjęła ostatni pocałunek. Wciąż musiała odgarniać je z twarzy, nie mogły wpadać jej do ust, kiedy chciała wołać matkę.
— Jest w porządku — zapewnił mężczyzna, a Iinná już miała przyznać mu rację, kiedy poczuła, jak jego wielkie, obce dłonie chwytają ją w pasie i podsadzają, tym razem już bez pomocy Biegga Heagga, ale z równą łatwością.
Sama znalazła się na wozie dokładnie w chwili, gdy ruszył.
Jej spojrzenie na chwilę skrzyżowało się ze spojrzeniem tego dziwnego człowieka.
W porządku — zdawał się znów mówić.
Musiał kłamać.
Miał oczy brązowe jak sosnowe szyszki, włosy czarne jak łupki. Kiedy wóz przyspieszył, jego skóra zlała się z kolorem pni rosnących wokół drzew. W swoim arendellskim mundurze wyglądał tak, jak jej zdaniem mógłby wyglądać Duch Lasu, gdyby tylko istniał. Z każdym uderzeniem serca robił się coraz mniejszy i mniejszy, aż do Iinny dotarło, że to on zostanie w Puszczy, podczas gdy ona ją opuści.
W ostatniej desperackiej próbie wykrzyknęła:
— Eadni! — ale nie usłyszała odpowiedzi.
Mężczyzna jeszcze przez chwilę na nią patrzył, a później odwrócił się na pięcie i rozpłynął w zieleni, spiesząc, żeby zająć jej miejsce.
Nieznajome głosy eksplodowały jej w głowie, jeden po drugim. Iinná nie musiała widzieć, żeby wiedzieć, jak może wyglądać rozłupana czaszka, wyprute wnętrzności, metalowe pazury rozdzierające człowieka od środka.
Skuliła się obok ciała nieprzytomnego chłopca, jedynego ciepłego punktu, i mocniej otuliła chustą, za którą nigdy nie była gotowa zapłacić tak wysokiej ceny.
— Za Arendelle.
…
— Książę Agnarze!
…
— Moja kochana, to zbyt niebezpieczne. Błagam, wróć do obozu.
— Och, przestań, Sørensen. Jaki to żołnierz nie walczy za dom, który kocha?
…
— Rzucili się na nas…
…
— Ojcze!
…
— Sprowadźcie konie!
— Musimy wracać do Arendal!
— Zbiórka! Szybko!
…
— Nie, nie puszczę cię!
…
— Tutaj!
— Podaj mi rękę!
…
— Iinná!
…
— Ćśśś...
Woskowe, niejasne obrazy przesuwały się gdzieś z tyłu jej czaszki, ale ona zacisnęła powieki i mocniej ścisnęła szorstki materiał płaszcza, aż płatki wyszytego na nim kwiatu wbiły się we wnętrza jej dłoni. Wystarczyło, że joik nie przestawał wyć, aż połknęła ich mgła. Niektórzy weszli, niektórzy wyszli. Za jej granicą, nieprzeniknioną jak lita skała, pozostało wszystko, co Iinná kiedykolwiek znała.
_______________
* Jorbot – samska czapka.
** Gákti – tradycyjny samski strój.
*** Sieidi – samskie miejsce kultu i składania bogom ofiar, zwykle kamienie o nietypowym kształcie, lub święte głazy.
**** Noaidi – samski szaman.
***** Eadni (płn.-lap.) – matka.
****** Joik – ludowy śpiew Samów.
******* Gállohat – samskie buty z zakrzywionymi czubkami.
******** Folkedragt – duński strój ludowy.
Zakładam, że to Runeard był pierwszym królem Arendelle, które ma silne związki z Południowymi Wyspami – a w przyszłości pewnie również z Coroną (bo Arianna to dokładnie ta Arianna ;)). Dziedziczenie tronu obejmuje córki tylko w przypadku braku męskich potomków. A Arendal to stolica państwa :)
Jej! W końcu znalazłam chwilę, by przeczytać i cieszyć się z Twojego powrotu.
OdpowiedzUsuńBardzo mnie cieszy fakt, iż nadal powstają polskie, frozenowe opowiadania. Moim zdaniem frajda jest o wiele większa, gdy czytasz w swoim języku i dodatkowo możesz wejść w interakcję z autorem.
A teraz już dokładanie o prologu.
Bardzo mnie zaciekawił. Utrzymuje tak mistyczny, magiczny nastrój. No i oczywiście kocham te wszechobecne, nordyckie odniesienia, w których obie ostatnio się lubujemy. ;-)
Po premierze drugiej części postanowiłam poczytać właśnie więcej o Agnarze i Idunie, i czuję, że Twój blog będzie dobrym miejscem do tego. Myślę, że są wspaniałą a niedocenianą parą.
Jestem zachwycona tym, że pojawia się Arianna. Mam nadzieję, że odegra jakąś ważniejszą rolę. "Zaplątani" to jeden z moich ulubionych filmów Disney'a i nadal uwielbiam pomysł połączenia go z "Krainą Lodu".
Czekam na więcej i życzę weny!
PS. Cały czas zabieram się do skomentowania zakładki Inspiracje. Kiedyś to w końcu zrobię. ;-)
A jeszcze jedna sprawa - ponownie mówię, że wygląd bloga jest przepiękny. Obrazek na początku skradł moje serce. A ten napis Prolog i przejścia między częściami są prześliczne.
UsuńNie ma w ogóle problemu, ja też jakoś mam opóźnienie z komentowaniem ;)
UsuńZgadzam się totalnie, ja też strasznie lubię czytać polskie opowiadania, bo w jakiś sposób są mi jednak bliższe? Ale znam może jedno czy dwa poza twoim - a przynajmniej takie, które są pisane na bieżąco i mi się podobają. O wiele bardziej lubię dłuższe opowiadania niż one-shoty :)
A jeśli chodzi o prolog to bardzo mi miło, że uważasz, że jest magiczny, bardzo się o to starałam - chciałam, żeby bardziej przypominał ten usunięty prolog niż ten, który pojawił się w filmie :D A Iduna i Agnarr to moje ulubione postacie z dwójki ♥ Niestety to opowiadanie pewnie mnie trochę ograniczy i nie będę mogła jakoś się nad nimi rozwodzić, żeby fabuła była płynna, ale mniej więcej wymyśliłam ich wątek i na pewno tu będzie ich więcej niż w filmie :D
A Zaplątani do czasu Krainy byli moim ulubionym filmem Disneya, także piątka! :D Jeśli to tylko możliwe, będę do nich nawiązywać, chociaż tutaj pewnie bezpośrednio żaden z bohaterów się nie pojawi.
Inspiracjami się nie przejmuj, kilka razy jeszcze na bieżąco coś tam aktualizowałam, bo dużo łatwiej upchnąć mi wszystko w jednym miejscu niż się rozdrabniać pod każdym rozdziałem xD
A a propos rozdziałów, grafiki wzięłam z nowelizacji Krainy lodu II, jakiś czas temu podgląd niektórych stron był dostępny na amazonie - a ilustrację od siostry, która być może jeszcze zechce coś mi narysować xD
Podsumowując, bardzo się cieszę, że wszystko tak ci się podoba! ♥ I bardzo za wszystko dziękuję ♥
Ten rozdział też bardzo lubię! Kojarzy mi się z "Dangerous Secrets" - ta książka też jest o rodzicach Anny i Elsy tak jak twój Prolog!
OdpowiedzUsuńA ten jest super, taki dynamiczny i dużo się dzieje i fajnie poczytać o rodzicach dziewczyn.
Bardzo fajnie piszesz i lubie twoje opisy i to jak pokazujesz postaci! To na prawdę coś bardzo fajnego i bardzo miło mi się czyta!
Pozdrawiam!
(I przy okazji! Blog od strony graficznej wygląda pięknie! W nowej wersji nawet lepiej <3)
Aaa, tak, ja nadal boleję nad tym, że Dangerous Secrets nie zostało wydane w Polsce, bo chociaż u mnie rodzice nie będą głównymi bohaterami, to wydaje mi się, że można byłoby z tej książki wyciągnąć bardzo dużo ciekawych wątków :C
UsuńRodzice jeszcze się pojawią, może nie osobiście, ale na pewno we wspomnieniach, bo nie chciałabym, żeby ten prolog był aż tak oderwany od reszty opowiadania :D
I bardzo ci dziękuję za wszystkie komentarze, mam zrobiony cały wieczór ♥♥♥ I cieszę się, że wszystko ci się podoba - i prawdę mówiąc ja też wolę ten nowy wygląd, jest najbardziej skromny i estetyczny i chyba przy nim zostaniemy :D
Nastał wiekopomny moment, w którym to ja zarzekająca się używania bloga, w końcu wzięła się w garść i po x miesiącach postanowiła zaczął komentować.
OdpowiedzUsuńAle tak, w zasadzie jestem tym cichym czytelnikiem, co czyta regularnie z publikacją i niecierpliwi się o kolejne rozdziały 😅.
Wracając — bardzo klimatyczne jest to zaczęcie od rodziców, a w zasadzie od ich młodości. (I zdecydowanie bardziej zalatuje mi tu usuniętym prologiem niż tym filmowym — i z tego, co zdążyłam przeczytać, to właśnie o to chodziło). Agnarr ma tylko czternaście lat, Arendelle dwa razy tyle, a Puszcza okropnie dużo — to takie ładne zestawienie i szczerze powiedziawszy, początkowo byłam niepewna twojego założenia, że Runard był pierwszymi królem Arendelle, ale najwidoczniej jednak się sprawdza.
I jejuniu, jakie piękne opisy (przyrody, ludzi, obiektów, w s z y s t k i e g o, i najchętniej zachwalał bym te opisy w każdym rozdziale, ale szczerze powiedziawszy nie wiem, czy to wytrzymasz). Ale Zaklęta Puszcza wydaje się taka ż y w a, taka n o r m a l n a, jak te wszystkie lasy wiosną i latem, kiedy słońce prześwituje między liśćmi, a powietrze pachnie słońcem i podszyciem.
(Wyobraziłam sobię ten jorbot na głowie Iinny i dla mnie to taki okropny, wełniany sweter, który gryzie i żeby go ściągnąć, trzeba użyć zębów, które potem chrzęszczą i bolą. Brrr.).
Końcówkę wyobraziłam sobie jak takie kadry, wymieszane ze sobą, z głosami przenikającymi się nawzajem (chyba za dużo filmów).
I tak, zgadzam się z moimi poprzedniczkami — blog ma cudną oprawę graficzną!
(Zaczynam odpowiadać chronologicznie – w sensie w kolejności, w jakiej dodałaś komentarze, bo się pogubię :D)
UsuńJuż po nicku jakoś tak wydawało mi się, że to ty, ale dla pewności trochę postalkowałam – i omggg, jak uporam się z odpowiedzią na wszystko i rozdziałem to lecę nadrobić blogową wersję Pieśni - i już wylądowała w linkach! <3
Wgl OMG, jakie jest to dla mnie niesamowite, że chce ci się nadrabiać komentowanie takiej kobyły :000 Ale z góry ogromnie dziękuję za taki wkład i przepraszam za mój bełkot, komentarze są jakieś najgorsze D:
Cieszę się bardzo, jeśli prologowi jest bliżej do tego usuniętego niż prawdziwego, zdecydowanie o to mi chodziło, zwłaszcza, że koncept opowiadania przeszedł kilka istotnych zmian w międzyczasie. Mam nadzieję, że w tekście samym w sobie tego nie widać, w każdym razie wydaje mi się, że tym bardziej to ujęcie pasuje
I jeju nie, kadry to idealne określenie! Czasem zamiast coś czytać to to „oglądam”, i stety-niestety przekłada się to na pisanie :D
♥♥♥
Aaaa, nie spodziewałam się tak szybkiej odpowiedzi!
UsuńA co do mnie i „Pieśni” to w sumie nie było trudno się domyślić, że to ja (nijak nie umiem w nicki). I chyba faktycznie jest co nadrabiać, bo „Pieśn” jest w trakcie g r u n t o w n e j korekty.
I jeju, ja uwielbiam wyobrażać sobię to, co pisz3ę, jako takie całe sceny-sceny, które stety lub niestety przeradzają się często w jakieś tasiemce, których i tak nijak nie wykorzystuję, haha.
A ja lecę czytać dalsze odpowiedzi i może uda mi się dzisiaj jeszcze ogarnąć jakieś rozdziały, bo niestety — niby przerwa świąteczna (która za chwilę się skończy, żal), ale tak w zasadzie to jakoś tak za dużo czasu nie ma, i on sam zdecydowanie za szybko mija. I w zasadzie dla mnie to też trochę taka kobuła, jestem pod wrażeniem, że już tyle napisałaś i nie ukrywam, że w zasadzie ci ogromnie zazdroszczę, bo ja praktycznie z pisaniem stoję w miejscu. I tak, pisanie komentarzy, to koszmar — moje to dopiero jest bełkot.
Och, i jeszcze dziękuję za dodanie „Pieśni” do linków!
UsuńHahah, gdybym nie zaczęła teraz to nie skończyłabym pewnie przed nowym rokiem, a w sumie bym chciała, bo koniecznie chcę też skomentować tobie, odkąd już wiem, że to ty :D
Usuń(a poza tym w międzyczasie publikowałam rozdziały, głupio tak nie odpowiedzieć, nie zasłużyłaś na olanie po tylu komciach :000)
I luzik, też pewnie nie odpowiem na każdą odpowiedź (do odpowiedzi?), bo czasem temat się wyczerpuje
Mój jedyny przejaw pedantyzmu to to, że chciałam publikować co 2 tygodnie, ale nie zawsze się udawało, więc teraz korzystając z wolnego (podpisuję się pod wszystkim, co o tym napisałaś, gdzie to zleciało, chcę dalej nicnierobić ;_;) piszę wszystko, co przychodzi mi do głowy, bo na to akurat opowiadanie mam tyle pomysłów, że idzie samo, ale totalnie rozumiem zastój twórczy i mogę tylko trzymać kciuki, żeby minął jak najszybciej, bo to znam D: (mnie samą nadal szokuje, że tyle napisałam, chyba po prostu już się przyzwyczaiłam, a to mimo wszystko fanfic, nie muszę aż tyle wymyślać)
I w ogóle to niezapominajka to ładny nick, kocham te kwiatki ♥
A sobie teraz odpowiem, bo kto mi zabroni.
UsuńPedantyzm objawiający się systematycznym publikowaniem, to moja zmora i nieosiągalny cel, więc stwierdziłam, że jeżeli będę coś kiedyś publikować, bo będę miała gdzieś jakiekolwiek daty. I zazdroszczę pasy pomysłów, ja też tak chcę, a nie że wymyślam wątki, jednocześnie je pisząc, hah.
Niezapominajki to śliczne kwiatki, choć dawno żadnych nie widziałam i mi z tym smutno.
A korzystając jeszcze z okazji, że to rozdział z rodzicami, to szalenie mnie interesuje ta zmiana imion, z Ilinny na Idunę i bardzo chciałabym odkryć, o co z tym chodzi. W sensie, to było po prostu, żeby dopasować się do realiów Arendelle, czy jak, bo ja nie wiem, a ogromnie chcę wiedzieć.
To moje pierwsze opowiadanie, z którym dobrnęłam tak daleko, a jak dobrze pójdzie to - kiedyś - dopiero drugie skończone - a było ich już z 1256098358 - także wszystko przed tobą, mam nadzieję :D
UsuńNie nie, z Iinną ma to trochę głębsze dno. W sensie ogólnie to tak, imię było zmieniane celowo, ale z perspektywy obecnych i planowanych rozdziałów to prolog jest kołujący (trochę specjalnie); teraz ważniejszy będzie „wujek”, ale to też wróci; mogę podpowiedzieć tyle, że właściwości ptaszka-zaganiacza bladego nie są bez znaczenia :)