TRZY MIESIĄCE WCZEŚNIEJ KRISTOFF BJORGMAN POSTANOWIŁ SOBIE, że nic się nie zmieni, kiedy zacznie… cokolwiek właściwie robił z księżniczką.
Ale później razem z siostrą wymyśliły dla niego głupi tytuł, a w zeszłym miesiącu dostał jeszcze jeden, brzmiący odrobinę bardziej prawdopodobnie, ale równie idiotycznie, i to najwyraźniej nie tylko dla niego, bo sporo się nasłuchał na Lodowych Polach.
Zresztą z większością sam się w sumie zgadzał – dlaczego jakiś sierota znikąd, ze starym reniferem zamiast konia, jak każdy normalny Arendellczyk, miałby nagle zacząć wydawać polecenia ludziom, którzy zajmowali się wydobywaniem lodu przez więcej lat niż on przeżył?
Gdyby jemu ktoś kazał słuchać na przykład takiego Bjørna, nowego rekruta, smarkacza chudszego niż wierzbowa gałązka, chyba zmieniłby pracę.
Tylko że Kristoff l u b i ł swoją pracę. Lubił budzić się o świcie z powodu bólu mięśni, lubił samotność górskich szczytów i długie wędrówki po lustrzanych taflach rozsianych wśród gór Dovre jezior w poszukiwaniu najczystszego lodu. Lubił wracać do Arendal, żeby zarobić – a później szukać krótkiego noclegu, w miasteczku albo gdzieś dalej, wszystko w zależności od tego, ile akurat miał pieniędzy.
Nie lubił stać w miejscu.
Musiał biegać, pracować, walczyć o wszystko, co ma.
W Arendal, gdzie wszystko przychodziło zbyt łatwo, mnóstwo było siedzenia i czekania, kilkunastu sztućców do każdego posiłku, sztywnych kołnierzy i jeszcze sztywniejszych uroczystości. Tam w dole nawet największe komnaty kurczyły się wokół niego do rozmiaru jaskiniowego syfonu.
O nic z tego nie prosił.
On chciał tylko swoich sań i swojej roboty.
— I Anny — wtrącił Sven. Przestał przeżuwać kępkę mchu i szturchnął łbem jego kolano, ale Kristoff odepchnął go niecierpliwą dłonią. Sięgnął do wozu, żeby wyciągnąć narzędzia.
Ciemność wokół nich zaczynała się przerzedzać. Skąpane w szarej poświacie zwoje liny wyglądały jak węże, ale szczegóły wciąż były zatarte. Kiedy nie przyglądał się zbyt uważnie, nie widział kanciastych brzegów herbu Grimstad wymalowanego na przedzie wozu, tylko deski, które sam lakierował na początku lata, aż miał w dłoniach więcej drzazg niż palców.
O tej porze udawanie było łatwe.
— To właśnie A n n a stanowi tu problem — westchnął. Dwa dni wcześniej o podobnej godzinie, tuż przed świtem, okłamał ją, że wcale nie śni mu się, że umiera, i to w więcej niż tylko jeden sposób, kiedy tak stała w drzwiach stajni, miała sine wargi, za dużo pytań i oczy w tym jednym kolorze, gdzieś pomiędzy zielonym i niebieskim, którego zawsze brakowało w tęczy.
A kiedy wzeszło słońce, musiał uciec, bo chciał całować ją tysiąc razy bardziej niż godzić się na zajęcie pokojów gościnnych w tym wielkim, wydrążonym jak dynia zamku, a ona wydawała mu się zbyt krucha, żeby przyjąć kolejną odmowę.
Kristoff wiedział, że zawsze, jeśli tylko będzie szedł wystarczająco długo, kostka brukowa ustąpi błotnistym ścieżkom. Jeśli pójdzie dalej, szczyt góry z herbu, czy co to w ogóle było, w końcu zmieni się w prawdziwą, i będzie mógł znowu oddychać, bo kiedy zniknie, to nie on będzie musiał chronić księżniczkę przed konsekwencjami jej własnych decyzji.
— Więc nie chcesz Anny? — nie ustępował Sven.
Kristoff próbował wymyślić jakąś odpowiedź, w której nie będzie miejsca na „ale”. Nie wymyślił.
— Ugh… — Potarł twarz dłońmi i tylko się skrzywił. — Oczywiście, że chcę. Ja…
— To w c z y m problem?
— Nie chcę… — wskazał na srebrny medal migoczący w świetle latarni jak łzy, na siebie, a później spojrzał w dół, w kierunku Arendal, które jeszcze spało — t e g o .
„Tego” było więcej niż był w stanie unieść lód. Jakaś część Kristoffa musiała się tego spodziewać, ale i tak zostawił Svena przy brzegu i pewnym krokiem wszedł na jezioro.
Coś było nie tak.
Bardziej nie tak niż wydobywanie lodu u progu października, nawet na tak wysuniętym na północ jeziorze jak Mjøsa. Bardziej niż obietnice bez pokrycia panienki, która w górach spędziła może ze dwie noce, zamknięta w swoim koronkowym pałacu.
Tylko że ta panienka była też przecież tą samą straszną Królową Śniegu, przed którą wszyscy trzęśli gaciami, więc nikt miał odwagi głośno komentować rozkazów, które pochodziły bezpośrednio od niej, nieważne, jak nieracjonalne.
I tak nowym głównym towarem eksportowym Arendelle stał się lód. Kristoff był przekonany, że to powinna być ryba – ale przecież gdyby to była ryba, to wydobywcy lodu nie zaczęliby pracy na ponad trzy miesiące przed sezonem.
A gdyby królowa była wiedźmą – albo Dziewicą Lodów, jak tu na nią mówili – jednym pstryknięciem palców mogłaby wyczarować równowartość rocznej pensji ich wszystkich razem wziętych.
Tylko to by było – jak to szło? – o s z u k a ń s t w o .
Fy faen, Kristoff prawie odgryzł sobie język, próbując nie wspominać o tym, jak zmieniła lipiec w grudzień i awansowała najmniej odpowiednią osobę, jakby taka była naturalna kolej rzeczy. To stary Tor Helland byłby najlepszym Nadwornym Dostawcą Lodu, jeśli w ogóle – nie Lord Kristoff Znikąd.
Ale co on tam wiedział. Zamachnął się.
Czubek czekana przebił powierzchnię z równą łatwością, co stalówka kartkę. Kristoff nie był na to przygotowany. Siła, jaką włożył w uderzenie sprawiła teraz, że aż się zatoczył. Lód był za cienki.
— No, licho coś — wypowiedział jego myśli na głos ten sam Tor, któremu z powodu królewskiego kaprysu zabrali posadę, i który i tak miał już wszelkie powody, żeby go nie lubić. Podniósł czapkę i podrapał się po głowie czubkiem swojej piły. Skronie lśniły mu w bladym słońcu jak metal.
Był jednym z najstarszych wydobywców, i chociaż na to nie wyglądał, Kristoff przypuszczał, że musi być zdecydowanie starszy od jego ojca.
Chyba. Może.
Pamiętał go jeszcze z czasów, kiedy błąkał się po Lodowych Polach jako dzieciak, kiedy wierzył, że Tor naprawdę jest bogiem piorunów. Lata później zapukał do jego drzwi, pytając, czy nie znajdzie się dla niego jakaś praca.
— Trza być gærning*, coby myśleć, że się da z tego co utrzaskać — wtrącił Knut – albo Karsten, Kristoff nie był pewny, z jakiegoś powodu te imiona mu się myliły. — I to jeszcze na skalę międzynarodową.
— To już śmiszne być przestaje — burknął ten drugi, z którym zawsze trzymali się razem, odrobinę niższy i z brodą przypominającą splątane gniazdo pluszcza. — Królowa powinna nam wincyj płacić, jak już tak nas ugania. Przydałaby mi się podwyżka.
— Przydała to by ci się baba — odparował Karsten albo Klaus. Broda trzęsła mu się przy każdym słowie, podobnie jak brzuch, za który się złapał, tak wielki, że aż kwadratowy.
Po powierzchni jeziora jak grom przetoczyła się fala pomruków – od rechotu do szeptów, a Kristoff uświadomił sobie, że nie zna imion nawet połowy wydobywców.
Był dzieciak Bjørn, Stary Tor (którego przezwisko wskazywałoby na to, że jest jeszcze jakiś inny Tor, o istnieniu którego Kristoff nie ma pojęcia), ten cały Kjell z kumplem, Ivar i Juhani, rzecz jasna, teraz nieobecni, i jeszcze Jens… Ale twarzy było o wiele więcej niż imion.
Nie przepadali za nim, nigdy nawet razem nie pracowali, a teraz miał nimi d o w o d z i ć .
— Toć to kra, nie lód — burknął pod nosem kolejny wydobywca, jakiś z imieniem na „O”, tego Kristoff był pewny, ale wciąż myślał tylko o Olafie, a to na pewno nie mógł być Olaf. Naciągnął ocieplacz aż po oczy, ale Kristoff wciąż widział, jak z obrzydzeniem się w niego wpatruje, jakby to wszystko, łącznie ze zmianami pór roku, było jego winą.
To królowa miała zadbać o grubość lodu – jakby nie mogła sama go wyczarować zamiast zasłaniać się „wtedy stracilibyście pracę”, jakby ją to w ogóle obchodziło. Teraz tracili o wiele więcej niż była w stanie zrozumieć.
— Zawsze możemy iść w górę jeziora i... — zaczął Kristoff, z wysiłkiem zmuszając się do przejęcia jakiejkolwiek inicjatywy – i urwał, bo zdał sobie sprawę, jak nienaturalnie brzmi jego głos. Nie wydawał poleceń nikomu poza Svenem. Nie prosił o nic i nikomu nie doradzał. W ogóle za mało się odzywał, żeby być w stanie przyzwyczaić się do jego brzmienia.
Kiedy przebrzmiał chlupot wody, jeszcze bardziej oczywiste stało się, że wszyscy go słuchają. Czuł, jak metal medalu pali go w pierś przez materiał beaski**, jak drugie serce.
Puk, puk.
Nawet ci na brzegu wyczekująco się w niego wpatrywali. Były dwie opcje: czekali, aż coś wymyśli, albo aż ostatecznie się skompromituje – i tylko jedna z nich wydawała się prawdopodobna.
Tyle mu przyszło z przyjęcia sań w ramach rekompensaty za noc, która wywróciła jego życie do góry nogami.
Powinien był wiedzieć lepiej, tylko że ludzie nigdy nie byli jego specjalnością, a kobiety… Kristoff i dziewczyny – to się nie zdarzało, a jeśli nawet – zdecydowanie nie kończyło się dobrze.
Łup, łup.
— Chłopcy wczoraj byli aż na Limingen — przerwał mu Tor. Stanął tak blisko niego, że Kristoff czuł zapach mokrej skóry jego rękawic. Jego głos był cichy, jak szum wiatru w gałęziach na brzegu, jak tajemnica, którą nie chciał dzielić się z resztą. — To samo. Prawie się tam skąpali.
Kristoff świetnie zdawał sobie sprawę z tego, co to znaczy. Jeśli nie poszczęściło im się nawet w miejscu, gdzie Północ ocierała się o zupełną dzicz, nie miało już znaczenia, dokąd pójdą – i tak nie znajdą naturalnego lodu.
Inni też wiedzieli. Wszyscy szeptali.
Już od kilku tygodni, mimo że robiło się coraz chłodniej, lód skrzypiał ostrzegawczo pod ich stopami, jak stare deski pokładowe. Wydobywcy nie wprowadzali już koni na jezioro; sami byli wystarczająco ciężcy.
Kristoff wiedział też, że prędzej czy później Tor to powie, ale nie był przygotowany.
— Będziesz musiał porozmawiać z królową.
W zamrożonej ciszy wokół nich każde słowo cięło powietrze jak nóż.
— Taaa, donieś jej, że w niezłe gówno nas wpakowała — sarknął znów ten na „O”. Jak mu było?
— Świnta prowda, Oskar — przytaknął inny, znajomy głos. Czyli Oskar. Kristoff w myślach odnotował sobie jego imię.
— Nie będę d o n o s i ł — burknął dokładnie tak, jak zrobiłby to trzy miesiące wcześniej. Tylko że trzy miesiące wcześniej nie miał własnego herbu i żadnej odpowiedzialności poza karmieniem Svena.
Znów się zapomniał.
— Fitte — parsknął nowy głos. Za dużo ich było. Lód miał kolor obelgi, kiedy spadła na niego kipiąca strużka śliny, brązowa od snusu***.
Do Høsttakkefest**** został mniej niż tydzień, a królowa Elsa nie mogła wyczarować lodu, chociaż obiecała mróz w górach. Tyle że Kristoff nie mógł powiedzieć jej, że chyba oszalała. Była k r ó l o w ą . Chociaż z drugiej strony, Anna była k s i ę ż n i c z k ą , a z nią właśnie tak rozmawiał.
Spojrzał na cienie pod ich stopami, wydłużające się i z każdą godziną coraz bardziej przypominające sylwetki topielców uwięzionych pod powierzchnią lodu.
Potrząsnął głową, kiedy przypomniała mu się ludowa piosenka, której nauczyła go Anna: o magicznej harfie i dziewczynie, która utopiła swoją siostrę, bo pozazdrościła jej urody.
Z ulgą przyjął fakt, że włosy posypały mu się przy tym ruchu do oczu – jeszcze niedawno byłyby na to za krótkie, po raz pierwszy ścięte czymś lepszym niż stary nóż ostrzony na zużytych kościach. Przynajmniej to było znajome.
Dziwne, niebezpieczne siostry były ostatnim, o czym chciał teraz myśleć.
Zamiast myśleć spróbował bardziej skoncentrować się na słuchaniu. Biały, rozwodniony świat wokół niego – bardziej śniegu niż lodu – nie był tym, do czego był przyzwyczajony. Nie o tej porze roku, nie tak wysoko, nie na tej szerokości geograficznej, nie w o g ó l e .
Ale nic nie słyszał. Szczypce do lodu nie wydały żadnego dźwięku, kiedy upadły na parę rękawic leżących przy brzegu.
— No pewnie, że nie. — Zaczerwienione kostki nagich dłoni poruszały się niespokojnie pod skórą. Przez chwilę pole widzenia Kristoffa ograniczało się tylko do nich. — Dopóki nie o ciebie chodzi, nie ma takiej potrzeby, co? Ty nie masz rodziny na utrzymaniu. Ty musisz się tylko o własną dupę martwić – chociaż zara, nie, tego też nie musisz.
Kristoff musiał zmrużyć oczy, żeby spojrzeć na niego pod słońce, ale kiedy ciemny owal jego twarzy wreszcie nabrał szczegółów, od razu go poznał. Kolejne znajome imię. Anders. No jasne.
Znał jego głos, bo to on najczęściej się do niego odzywał. To on miał dzieci do wykarmienia, za każdym razem więcej, to on całe życie wypruwał sobie żyły tylko po to, żeby jakiś zasrany nordhuldriański gówniarz mu wszystko odebrał, to on znów nie miał pieniędzy, bo wszyscy dookoła tylko go okradali.
— Jak se chociaż zarysujesz saneczki, księżniczka ci zara zafunduje nowe. — Zęby piły w jego dłoni lśniły jak kły wnyków, w które Kristoff przez całe lato usiłował nie dać się zwabić. Był dumny, ale nie był głupi. — Nie starczyło, że ci dała spróbować swojej lutefisk?
I miał swoje granice.
Pamięć mięśni działała szybciej niż zdrowy rozsądek.
W jednej chwili jego pięści zaciskały się na kołnierzu beaski Andersa, a w drugiej ryczał lód, na ułamek sekundy uwolniony od ciężaru jednego człowieka, żeby zaraz znów z nową siłą go poczuć, kiedy jego stopy zawisły nad ziemią w uścisku Kristoffa.
Przyspieszony oddech Andersa odbijał się od jego policzka i zmieniał w obłoczki pary w niewielkiej przestrzeni, jaka teraz między nimi pozostała.
Mężczyzna był niższy od niego, ale Kristoff rzadko czuł się tak mały – nawet otoczony górami albo wśród bezkresnej widdy*****. Wtedy przynajmniej miał poczucie, że coś zależy od niego. Teraz wszystko, co miał, k i m b y ł , sprowadzało się do Anny.
Znowu.
Czuł pulsowanie mięśni pod skórą, gorzki, pełen upokorzenia gniew pełznący żyłami, gotowy je rozsadzić. Mógł kruszyć lód i chciał kruszyć kości, aż skurcz uśmiechu na wargach Andersa rozmyje się tak, jak wspomnienia wszystkiego, czego nie powinien był robić z księżniczką – jak na przykład z a d a w a ć s i ę – a on odszczeka wszystko, co ośmielił się na jej temat powiedzieć.
— Herregud, Kristoff, puśćże go! — zawołał Tor.
W jego głosie było coś, co kazało Kristoffowi go posłuchać, tak po prostu. Był jak kolejny cios rzeczywistości prosto w żołądek.
Niechętnie rozluźnił uścisk. Anders poślizgnął się i zatoczył do tyłu. Piła razem z jego dłonią zatoczyła koło i przecięła powietrze, o włos muskając materiał beaski stojącego obok Jensa.
W jego oczach szalała burza.
— Pierdol się, Bjorgman — warknął.
Jego druga dłoń nagle poszybowała w górę, ale Kristoff nawet nie zarejestrował momentu, w którym zderzyła się z jego szczęką, bo czas przestał się liczyć, kiedy wszystko zmieniło się w kotłowaninę nieba i wody.
Gdyby tylko temperatura nad powierzchnią była taka sama, jak pod nią, wszystkie ich problemy by się rozwiązały.
* Gærning (norw.) – wariat, świr.
** Beaska (inaczej muoddá) – samskie okrycie z reniferowego futra. Oryginalnie jest dłuższa od bluzy noszonej przez wydobywców w filmie i posiada rękawy.
*** Snus – popularny w Skandynawii tytoń do żucia umieszczany pod wargą.
**** Høstakkefest – norweskie święto dziękczynienia i plonów tradycyjnie obchodzone 29. września w dzień św. Michała (Mikkelsmess).
***** Widda (norw. vidde”, od „vid” – szeroki, rozległy) – porośnięty roślinnością tundrową, lekko pofałdowany krajobraz z pojedynczymi, górującymi nad okolicą wzniesieniami; tradycyjny dla kultury samskiej.
Postanowiłam nie podawać tłumaczeń wszystkich norweskich przekleństw, które tu padły. Odnoszą się głównie do pojęć religijnych, ale po polsku brzmiałyby zdecydowanie mocniej, więc chętnym polecam bliżej się im przyjrzeć na własną rękę :D
Z kolei jeśli chodzi o jeziora, na których wydobywcy wydobywają lód, użyłam po prostu nazw norweskich jezior, które najbardziej mi się podobały ;)
A to (lub w innej wersji to) piosenka, o której myślał Kristoff.
Jestem! W końcu jestem i komentuję.
OdpowiedzUsuńUwielbiam to, że poruszasz tematy, które Disney po prostu olał. Problemy, które film przemilczał, a które na pewno się pojawiły. Wszyscy przecież wiemy, że związek z księżniczką/królową znaczył dla Kristoffa coś więcej niż mniej wygodne ubrania.
Swoją drogą, cudnie oddałaś charakter tego miejsca i tych ludzi. Ich mowa i zachowanie jest zupełnie inne niż Anny i Elsy. Już widzę ty norweskich Januszy jak pracują i narzekają na życie. ;-) "Kurła, tyn Krzysiek to jednak ma szczęście..." ;-)
A tak poważnie, to super rozdział i czekam na więcej! <3
Uśmiałam się jak nie wiem z tych norweskich Januszy xD Dokładnie to miałam cały czas na myśli, kiedy opisywałam wydobywców, ale nie umiałam ubrać tego w słowa, także dziękuję, teraz będę tego używać! xD ♥
UsuńPo zastanowieniu postanowiłam zmienić wątek Kristoffa z dwójki z próby oświadczyn na próbę poradzenia sobie nie tyle z uczuciami do Anny, co właśnie z życiem, jakie wiąże się z byciem z Anną, wydaje mi się to dużo bardziej naturalne i życiowe. Poza tym chyba w "Z wizytą Arendelle" natknęłam się na wzmiankę, że obecnie Kristoff już nie pracuje, co w moim odczuciu postawiło go w roli królewskiego utrzymanka i strasznie mnie oburzyło tym, jak bardzo jest nie w charakterze xD
Bardzo się cieszę, że podobało ci się podejście do tematu od tej strony ♥ W przypadku wątków Elsy i Anny też postaram się dodać kilka rzeczy, których brakowało mi w filmach :))
Kilka minut temu wrzuciłam wpis na mojego bloga o tym, czy "Kraina Lodu 3" powstanie i o moich pomysłach na fabułę :)
OdpowiedzUsuńhttps://wiktoriaelsa.blogspot.com/2020/07/pomysy-na-kraine-lodu-3.html
Cóż, osobiście nie lubię Kristoffa i przyznam się, że zdarzało mi się pomijać twoje rozdziały z nim (ale koniec końców i tak je potem czytałam), ale no,damy radę.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim dzięki ci, że postanowiłaś znaleźć normalne, realne, prawdopodobne rozwiązanie związku Anny i Kristoffa. Bo ja przepraszam, ale Kristoff, którego największą bolączką są oświadczyny, to chyba jakaś kpina. Mam wrażenie, że twórcy zrobili to tylko dlatego, żeby nie było „nieprzyzwoicie”. Ale jakby akcja jedynki trwała co najwyżej kilka dni, a ten nagły przeskok czasowy (trzy lata, tak, ich szczęście trwało taaak długo — i notabene, czy trzyletni nieformalny związek księżniczki i wydobywcy lodu (w XIX wieku najprawdopodobniej) nie jest jeszcze bardziej „nieprzyzwoity”?). Także tak, jestem jak najbardziej za Ktistoffem próbującym ogarnąć własne uczucia i chociaż nadal w rzeczy samej niezbyt go lubię, to trzymam za faceta kciuki (moja podświadomość liczy na „smutne” zakończenie, ale no nie, nie będę aż taka okrutna i ci tego, droga Autorko, wprost nie napiszę 😅).
I absolutnie kocham saamskie wstawki (czyli wychodzi teraz na to, że czytam rozdziały z Ktistoffem tylko dla nich, ale przyznam, że jednak zdarzało się, iż niektóre czytało mi się naprawdę dobrze i przestawało mi przeszkadzać, że to przecież Kristoff).
(I przepraszam jeżeli napisałam coś w zły sposób, co mogłoby urazić jakiegokolwiek fana Kristoffa).
A to dla mnie akurat ogromny komplement – w sensie, że jednak czytałaś jego POV mimo niechęci do postaci samej w sobie (ꈍᴗꈍ)
UsuńTo na początek krótko wyjaśnię mój stosunek do dwójki – obecnie jest taki, że ten film dla mnie nie istnieje XD W sensie, zaraz po premierze, po pierwszym obejrzeniu, byłam po prostu skołowana, ale z sentymentu uznałam, że nie jest chyba tak źle. A później obejrzałam kolejny raz i się zaczęło – stąd mniej więcej wziął się ten blog. Animacja i muzyka są na plus, ale fabularnie nic się nie trzyma kupy, denerwuje mnie ujęcie Samów (Bo DiSneY sIę KoNsUlToWaŁ) i nie lubię dizajnu postaci, bo nijak jest skandynawski, i w ogóle ughhh
A to, co zrobili z Kristoffem w dwójce to jakaś zbrodnia. Widziałam ten film tylko raz i nie zamierzam do niego wracać, ale to taki Bernard z Bernarda i Bianki w Krainie kangurów czy gdzie tam był ten sam wątek z oświadczynami D: Relacja Kristanny już w jedynce nie była nakreślona idealnie, a potem zrobili dokładnie to, co ty napisałaś i ja po prostu nie mogę
Więc, podsumowując – ja go bardzo lubię – tylko jedynkowego! – ale chyba nawet bardziej za to, czym mógł być niż za to, kim jest, bo no właśnie, samskie korzenie i tyle możliwości, aaa <333
I nic nie zdradzę w sprawie zakończenia jego wątku z Anną – głównie dlatego, że nie mam definitywnego zakończenia – ale pff, lubię jak jest smutno :DD
Jeju, w końcu ktoś kto ma takie same zdanie o dwójce, ja ja. I tak, ta Zaczarowana Puszcza (czy jak to tam w końcu się nazwało, bo widziałam kilka różnych tłumaczeń) i jesienny krajobraz są piękne, ale no na przykład designy postaci, ugh. Znaczy się, ta fioletowa suknia Elsy była cudna, w sumie ta taka kremowa Anny też nawet (choć nijak nie pasują historycznie, jeszcze mniej niż jedynkoe stroj), też „leśny” strój zdecydowanie bardziej pasował Annie niż elsowy strój Lesie (ale te spodnie nijak mi nie pasują. Jakoś tak, przecież tak cywilnie kobiety wtedy spodni nie niosły). I boli mnie to, że Kristoffowi dali jedynkowy strój, tylko że zamiast szarości dali brąz. A to z pseudo-saamami, to w ogóle jakaś porażka, ja na miejscu prawdziwych Saamów byłabym zażenowana tym, co Disney odwalił. I weź, no ile tam oni mieli czasu ekranowego, tyle co nic. I też nic się o nich nie dowiedzieliśmy, chyba że to, że hodują renifery, ale to przecież można przeczytać w Internecie, na każdym blogu i wikipedii. (I w ogóle koncept, że matka Kristoffa była Saamką, aaa! Dlaczego oni tego lepiej (w i d o c z n i e j) nie wykorzystali?)
OdpowiedzUsuńTak, fioletowa jest śliczna i jeszcze w miarę arendellska <3 Anny nie jest zła, znaczy jest naprawdę bardzo ładna, ale w niej już mi coś trochę nie pasuje
UsuńZ tymi "leśnymi" się zgadzam, Anna była całkiem annowa i znośna do momentu zdjęcia płaszcza, ale Elsa wyglądała jak crossover Gwiezdnych wojen z Avatarem, a spodnie - legginsy?? - to w ogóle takie wtf, nie kupuje mnie tłumaczenie, że są wygodniejsze, bo w jedynce jakoś spódnice im nie przeszkadzały w bieganiu po oblodzonych górach, a poza tym halo, to księżniczka i królowa, co to za pokazywanie nóg :000
O Kristoffie i Samach i o tym, jak ich skrzywdzono mogłabym napisać książkę, ZGADZAM SIĘ TOTALNIE AAA
I jego matka ma szanse być jedną z moich ulubionych postaci, gdybym tylko umiała napisać ją tak, jak ją widzę w głowie to byłoby perf <3
A tak w ogóle to takie nie fair, że w ogóle olali jego pochodzenie, żeby nie wiadomo skąd wytrzasnąć Northuldrę i dać siostrom "rdzenne" pochodzenie, co, skąd to się wzięło, aaaa
Serio, największy plus tego filmu jest taki, że dostał samski dubbing, Kristoff po samsku jest jakiś <333
I znowu podpisuję się pod wszystkim, acz niechętnie, bo to same dwójkowe negatywy ;___;