ROZPACZLIWIE POTRZEBOWAŁA SNU. Całe jej ciało było obolałe, a jednak nie mogła odpocząć. Był już ranek, a jeden dzień ukrywania się to o jeden dzień za dużo, jeśli jest się królową. Ranek oznaczał nowy dzień, a nowy dzień oznaczał nowe problemy, które należy dodać do sumy starych.
Elsa bezradnym gestem wsparła głowę na drżących dłoniach i zamknęła oczy, starając się wyciszyć. Była taka zmęczona...
Jeszcze jeden wdech.
Zaczerpnęła go w nadziei, że to pomoże jej się uspokoić, ale on zamienił się w dwa, i trzy, i zaczęła oddychać tak gwałtownie i nierówno, że uspokojenie się stało się zupełnie niemożliwe.
Jeszcze przed śniadaniem chciała pójść poszukać Anny i upewnić się, że wszystko w porządku. Chciała ją uściskać i odegnać jej demony, ale tego nie zrobiła. Nie mogła. To wszystko było zbyt skomplikowane.
Wschód słońca rozlał się nad miasteczkiem jak powódź masła i miodu stygnąca na świeżych bułeczkach, które czekały na nią na stoliku w pokoju, podczas gdy ona była w gotowalni i czuła, jak życie znów przesącza się jej przez palce.
W dole słyszała stłumione dźwięki portu i bicia kościelnych dzwonów. Ludzie żyli i krzyczeli, Anna bez trudu wmieszała się w tłum, a ona wciąż tylko snuła się przy oknach i tkwiła na balkonach jak gargulec.
— Hej — zagadnął nagle Olaf, wspinając się na parapet. Pociągnął ją za spódnicę dla zwrócenia uwagi, po czym przyłożył jedną rękę do ust – przez co jego szept nie stał się ani odrobinę dyskretniejszy – a drugą zamaszyście wskazał w kierunku dziedzińca. Swoim zwyczajem zaczął rozmowę zupełnie od środka, ale mówił tak, jakby Elsa dobrze wiedziała, o co mu chodzi. — Myślisz, że są duże szanse na to, że on też okaże się obłąkanym mordercą i spróbuje cię zabić, jak ten poprzedni facet, za którego prawie wyszła?
— C o ? — Kiedy tylko otworzyła usta, panika złapała ją za gardło.
Za oknem zawył wiatr. Jego lodowaty oddech wdarł się do pokoju przez niewidzialne szczeliny we framudze.
Ah-ah-ah-ah!
— N-nie. Nie wszyscy… ludzie nie są… są… — I urwała, bo zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma pojęcia, jacy są ludzie. Po prostu s ą .
Przez lata oglądała wyłącznie kilka, co najwyżej kilkanaście tych samych twarzy – a później o dwie mniej. To było za mało.
O Lordzie Wydobywcy umiała powiedzieć głównie tyle, że jest wysoki – tak wysoki, że kiedy stał, jego towarzystwo na swój sposób peszyło ją o wiele bardziej niż towarzystwo wszystkich innych mężczyzn – ale przynajmniej on w żaden sposób nie próbował się z nią… d o g a d a ć .
O n – jak on się w końcu nazywał? Bergman? Jakoś tak. To by do niego pasowało.
Berg. Góra.
Wciąż pamiętała widok białych grzbietów Gór Północnych. Odnosiła wrażenie, że wciąż czuje ich oddech owiewający miasto. (Czy Anna też go czuła?) Teraz, z dala od nich, obie były takie samotne…
W oddali rozciągał się krajobraz w pełni jesiennej urody – wzgórza pełne złota, bursztynu i miedzi, szczyty odległych gór przyprószone śniegiem. Ale Elsa potrząsnęła głową, bo nie wolno jej było myśleć o górach, lasach i orłach. Próbowała przekonać się, że odwraca się od nich bez żalu; stanowiły tylko niepotrzebne przypomnienie czegoś, co i tak nigdy nie będzie jej dotyczyć.
Po raz ostatni zatrzymała się przed trzyskrzydłowym lustrem i odruchowo sięgnęła do koka. Kilka luźnych kosmyków się z niego wymknęło i opadło jej na czoło. Zanim wetknęła je z powrotem na swoje miejsce, zastanowiła się, czy ma to jakikolwiek sens.
Suknię w kolorze ulubionych kwiatów matki – wrzosów, fiołków, lawendy – dla niej za bladą i jakby nagle za dużą, wybrała, sądząc, że zadziała to na jej korzyść. Że ludzie, kiedy tylko ją zobaczą, odczytają to jako znak, że Elsa pójdzie w ślady poprzednich królowych. Że nie wróci zwiewność kryształów lodowej sukienki i kłopoty, które się z nią wiązały.
Miała nadzieję, że owinięcie się we wspomnienia o ramionach matki odegna jej niepokój.
Ale to było wcześniej.
Teraz wszystko w tym stroju krzyczało, że to już nie jest życie Elsy.
Madame Frossard powiedziała jej w trakcie przymiarek, bo pewnie czuła, że wypada tak powiedzieć, że jest piękna.
A ona wcale nie chciała być piękna.
Chciała być wolna.
Chciała porozmawiać z Anną. Dlaczego jej nie ma. Dlaczego musi być sama. Dlaczego znów nie mogą mieć po kilka lat, zanim wszystko się zepsuło. Dlaczego rodzice sądzili, że nawet trzy lata po śmierci mogą obarczyć ją kolejnymi obowiązkami.
Ziewnięcie rozciągnęło kąciki jej ust na boki. Ledwo udało się jej je stłumić; była taka zmęczona.
Jej ręce wyglądały na zbyt białe i były szorstkie jak czarna krepa czepka, którego nigdy nie włożyła. Wszystko było idealne oprócz nich. Oprócz n i e j . Wpatrywała się w te dłonie, jakby to one były źródłem całego zła, które z niej wycieka.
Stała tak, póki ktoś nie zapukał do drzwi.
— Wasza Królewska Mość?
Wzdrygnęła się i splotła ręce za plecami. Kiedy musnęły brzeg żakietu, (nie)poczuła falę zimna przepływającą wzdłuż kręgosłupa. Uspokój się. Powoli wyswobodziła jedną dłoń z uścisku drugiej. Kontroluj się.
— Jestem gotowa! — skłamała. — Pamiętasz, że obiecałeś mi, że tu zostaniesz? — zwróciła się jeszcze do Olafa, bo nie chciała ryzykować, że gadający bałwan znów będzie snuł się po korytarzach – ale tak naprawdę było już za późno. Szkoda już się stała.
Przez całą mszę Anna paplała coś o tradycjach z Północy, których sama chyba do końca nie rozumiała, bardzo uważając, żeby przypadkiem nie zwrócić się do niej bezpośrednio, jakby nie chciała dodatkowo jej drażnić, a znajdujący się najbliżej Todderud od czasu do czasu mruczał tylko uprzejme „mhm” albo „aha”, chociaż wszystko w jego postawie błagało o ratunek.
Przy pierwszej sposobności Anna zerwała się z miejsca.
Elsa jeszcze przez chwilę wpatrywała się w swoją mimowolnie wyciągniętą w jej kierunku rękę, zastanawiając się, jak by to było, choć przez chwilę, być normalną, być w stanie czuć, w pełni. Żadnych półśrodków. Żeby czuć tak, jak czuła jej siostra.
Ale z drugiej strony – to, co wyprawiała jej siostra – w głębi duszy wciąż mała dziewczynka żyjąca w krainie własnych romantycznych wyobrażeń, przekonana, że nic nie znaczy dla świata zewnętrznego i należy do samej siebie…
Na podwyższeniu w nawie głównej, tuż przy drzwiach, rozciągał się krzyż wypalonych knotów i zastygłego wosku. Elsa pomyślała, że ktokolwiek był tam przed Anną, miał za co się modlić.
Zupełnie jak matka.
Wciąż pamiętała ją spazmatycznie opadającą na kolana przed ołtarzem. Jej palce, tak blade, że aż liliowe, zaciśnięte w modlitwie, którą Elsa w myślach nazywała Psalmem Czemu: „Czemu jej to zrobiliście? Czemu musi tak cierpieć? Czemu nie możecie pozwolić jej go używać, jeśli to dar? A jeśli to klątwa, czemu jej nie zabierzecie?”.
Elsa zawsze sądziła, że Bóg jest jeden. Tak ją uczono.
Ale jeśli nawet matka używała liczby mnogiej, być może sam był za słaby, żeby zdjąć z niej to przekleństwo, i dlatego zwracała się do kogoś innego.
Oparła łokcie na klęczniku, a twarz ukryła w splecionych dłoniach. Suchy, drapiący szloch uwiązł w jej pokaleczonym od lodu gardle.
— „Jestli ujęcie rąk pocałowaniem” — powiedział książę Jestem-Członkiem-Królewskiego-Towarzystwa-Geograficznego Magnus dokładnie w chwili, gdy stary zegar w holu skończył wybijać jedenastą i mimo, że Anna wpadła na pomysł ściągnięcia do Arendelle pozostałych siedmiu Westergårdów; mimo że były już kapitan jej własnej straży przeprowadził na nią obławę na Lodowym Wierchu; mimo że ludzie, którzy jeszcze niedawno żegnali się albo spluwali przez ramię na jej widok, zarabiali teraz na chorągiewkach z jej twarzą; i mimo że ten sam książę podobno chwalił się romansem z jakąś aktorką – to jeszcze nie spotkała się z taką bezczelnością.
Nie sądziła, że ktoś będzie w stanie użyć cytatu z Romea i Julii w formie obelgi.
Miała ochotę zapytać, czy sobie k p i , ale nie była – nie mogła być – Anną.
Anną książę Magnus był, jak to ośmielił się szepnąć do niej poufale ambasador Weseltonu (jakiś –ström albo –vik, wszyscy oni mieli złośliwie geograficzne nazwiska, S ö d e r l u n d , kolejny, jak Wyspiarze i ona sama, Árnadalr, i ten cały góral), „absolutnie oczarowany”.
Weź się w garść! — rozkazała sobie, patrząc na otaczające ich zbroje, z których srebrnych, stalowych ramion cienkimi strużkami spływała woda. Nie miała zamiaru ich zamrażać. Weź się w garść…
W ustach czuła niesmak.
Książę Magnus miał najbardziej niebieskie oczy, jakie w życiu widziała. Praktycznie granatowe. Nieprzyjemnie przenikliwe.
Jeszcze zanim je ściągnął, żeby podać jej dłoń, przez delikatną biel jego rękawiczek prześwitywał zupełnie inny odcień niebieskiego. Pomyślała o tym, co mówiła Annie – że ojciec go tu przysłał, kolejne najmłodsze, żałosne książątko szukające szczęścia na europejskich dworach, nienadające się do niczego innego niż próby robienia dobrego wrażenia po skandalu wokół swojego stryja – więc pewnie teraz książę Magnus zasypywał go listami, w których błagał, żeby pozwolił mu się wynieść z Arendelle najszybciej, jak to możliwe.
Tak było łatwiej.
Nogi uginały się pod nią ze zmęczenia, głodu i nerwów, ale nie przyjęła jego ramienia. Nie mogła. Czuła się za słaba. Wolała, żeby wszyscy myśleli, że jest silna.
Przesunęła drżącymi dłońmi wzdłuż spódnicy – jakby tym ruchem mogła nie tylko wygładzić niewidzialne zmarszczki na materiale, ale… Ale co? To było przecież oszustwo; parodia kontroli – i weszła do bawialni, w myślach szepcząc to, co powinno jej pomóc: Ukrywaj. Nie przeżywaj. Niech nie wie nikt.
Przez cały czas trwania herbaty walczyła z pokusą zerknięcia na swoje kolana, gdzie pod serwetką kryła się obiecująca wypukłość jej własnych rękawiczek. Były sine, jaśniejsze od sukni. Przypominały barwą cienie pod oczami, które nagle zauważyła w swoim odbiciu w łyżeczce do herbaty; dziwnie głębokie na tle zapadniętych policzków, prawie-siniaki.
Były tam wcześniej?
Zawsze wyglądała jak trup?
Głowa jej ciążyła – ze zmęczenia i od nadmiaru utrzymujących wszystkie zbłąkane kosmyki włosów w miejscu wsuwek.
Mogła wybrać warkocz zamiast koka. Mogła nie używać wsuwek, tylko klątwy, której poskąpiła wydobywcom lodu. Mogła nie wyglądać elegancko i odpowiednio do okazji, nie wygłaszać mowy (już za niespełna dwie godziny) – i mogła też nigdy w ogóle nie wracać z Lodowego Wierchu. Mogła się nie urodzić.
Była taka, taka zmęczona…
Ah-ah-ah-ah…
Otworzyła oczy na dźwięk chrzęstu porcelany, od którego aż ścierpły jej zęby. Otwarte szeroko oczy Peterssena śledzące ją znad stołu powiedziały jej dokładnie to, czego się obawiała: zasnęła nad filiżanką kawy, gdzieś pomiędzy jednym łykiem a drugim.
Grzanka zatrzeszczała pod palcami księcia Magnusa jak kruszone kości, kiedy taktownie spuścił wzrok na swój talerz, zanim na powrót wdał się w uprzejmą rozmowę ze swoim ambasadorem, mając przynajmniej na tyle przyzwoitości, żeby mówić po francusku.
A Elsa poczuła ukłucie żalu na myśl o pustym krześle po drugiej stronie stołu i osobie, która powinna je zajmować. Anna wiedziałaby, co powiedzieć. Anna mogłaby załagodzić sytuację. Na twarzy Anny nie widziałaby ani przerażenia, ani triumfu.
Anna pewnie wzięłaby ją za tę złą, drżącą niekontrolowanie dłoń – choć może nie po tym, co się stało ubiegłej nocy, kiedy rozmawiały tak naprawdę po raz ostatni.
Powinna się temu dziwić? Mogła ją winić?
Nie potrafiła ochronić jej serca przed lodem. Nie potrafiła ochronić go przed złamaniem – co więcej, s a m a wciąż je łamała.
Co Anna mogła sobie teraz o niej myśleć?
Elsa i jej osąd. Elsa i jej wściekłość. Elsa i jej cisza.
Elsa i jej egocentryzm. Elsa i jej hipokryzja.
Jak refren starej piosenki.
Przecież sekret, którym zabroniła jej się zajmować, nie należał wyłącznie do niej.
Co ze mnie za siostra — pomyślała z goryczą, chociaż chciała dobrze. Próbowała nie patrzeć na otaczających ją mężczyzn i otaczającą ich politykę, która zagarniała dla siebie każdy skrawek wolnej przestrzeni. Jakby tego było mało, przypomniała sobie o mowie, do wygłoszenia której nie była teraz ani trochę bardziej gotowa niż w chwili, gdy zaczęła ją układać. Co ze mnie za królowa?
Te, swoją drogą dość niepokojące, rozważania Olafa są zaczerpnięte stąd, a gotowalnia jest zainspirowana konceptami do jedynki.
A Elsa to potrzebuje terapii :C
Bosze-bosze, ale ze mnie komcionaucka lama D:
OdpowiedzUsuńRanek oznaczał nowy dzień, a nowy dzień oznaczał nowe problemy, które należy dodać do sumy starych. → jak podsumować Elsę jednym zdaniem
Tak mi jej szkoda :C Jak czasem Elsa mnie drażni swoją, ugh, elsowatością, tak Twojej jest mi żal i przepraszam bardzo, ale czy ktoś może jej przesłać ode mnie tulaska?...
Mam cały czas okropne wrażenie, że ona naprawdę jest w jakiejś klatce, pułapce, że zupełnie nie można jej pomóc. Właściwie to, rany!, wydaje mi się, że będzie tylko gorzej, a ona i tak musi w to brnąć, bo przecież nie ma innego wyjścia. Do tego wszystko brzmi tak boleśnie znajomo, uchwytnie-ludzko, nie jak jakiś odległy, abstrakcyjny koncept – i jest tym bardziej przygnębiające.
Jeszcze to pragnienie ucieczki, ten zew gór. Ech no :C Elsa zdecydowanie potrzebuje terapii
(znowu zaczynam się zastanawiać, czy to się nie skończy uzależnieniem od opium)
Podobają mi się dalej relacje Elsy z innymi ludźmi, mylenie nazwisk (ale już na to pamięta na dobrą literę, prawda :D), złośliwie geograficzne nazwiska. Naprawdę czuć ten jej dyskomfort i aaa, no naprawdę, to jest Elsa, jaką chciałabym zobaczyć w dwójce.
Bardzo mnie interesuje, jak poprowadzisz wątek Puszczy, Northuldry, co się tam stanie z Elsą, jak się odnajdzie – i w ogóle czy się pojawi coś na temat genezy jej mocy.
Anna wpadła na pomysł ściągnięcia do Arendelle pozostałych siedmiu Westergårdów – *wyobraź sobie gifa, który próbuje się doliczyć*
Przy okazji – wątek relacji z Anną też mi się bardzo podoba, nadajesz temu dużo realizmu. Problemy się magicznie nie rozwiązały, a Elsa i Anna nie wskoczyły z odwłoka na poziom najlepszych psiapsi. Luv mocno ♥
A teraz biegnę nadrabiać następny rozdział ♥
Pozdrawiam!
Lamy są super, dobra ♥ (Tylko nie pluj - chyba że coś z jakimś bohaterem albo fabułą ogólnie zepsuję XD)
UsuńJeszcze zostali mi w takim razie Anna i Hans do podsumowania jednym zdaniem XD
A co do Elsy, mnie też czasem drażni, ale jeśli tak zupełnie już odrzucimy dwójkę... to zastanawiam się, czy nie wpływa na to bardziej to, jak odbierają ją inni (głównie w fanfikach), niż to, jaka ona faktycznie jest. Bo w sumie trudno wyrokować, w filmie jako tako było jej mało i naprawdę ją wtedy lubiłam, bo widziałam w niej właśnie to, o czym napisałaś tutaj - takie zagubienie, jeśli nie wręcz właśnie uwięzienie. No i ona żyje w poczuciu winy i, mam wrażenie, stanie wiecznego lęku, więc nic nie może być tak łatwe jak akcja z głos-mnie-woła-to-se-abdykuję-pa. Z opium to bardzo-bardzo prawdopodobne, jestem przekonana, że od dzieciństwa ją nim poili. I też mi jej szkoda :C
Mam nadzieję, że uda mi się ją taką utrzymać, ale jakby co to jestem gotowa na wszelką krytykę!
I jestem zdania, że ona i Anna absolutnie nie mogą mieć dobrych relacji po tak krótkim czasie. Pewnie, kochają się – bo są siostrami i, mam wrażenie, w głównej mierze z sentymentu z dzieciństwa – ale jeszcze długa droga przed nimi, jeśli chodzi o zostanie najlepszymi przyjaciółkami.
(A to prawie-nazwisko Kristoffa to zobaczymy, na jak długo Elsa zapamięta :D)
Mam jako-tako pomysł na ostateczne rozwiązanie wątku Elsy, ale jeszcze nie jestem pewna, jaką drogą do tego dojdę :D Genezy mocy chyba wolałabym nie ujawniać (bo mam wrażenie, że to coś zepsuje i odbierze jej trochę wyjątkowości i baśniowości), bardziej może zasugerować, ale na pewno nie podawać jako prawdę objawioną. Zbliżamy się do końca części pierwszej, więc teraz powinno być tylko więcej i więcej Puszczy :D
HA! A Westergårdów sobie już wszystkich rozpisałam (pomińmy fakt, że średnio się na tym znam) i zaczynam się zastanawiać, czy na pewno nie potrzebuję zakładki Bohaterowie, no bo co mi tam.
Bardzo, bardzo dziękuję ci za komentarz, idę się nim pozachwycać ♥♥♥
Elsa w zasadzie to trochę takie dziecko błądzące we mgle. Elsa jest okropnie królewska, ona aż z niej bije (zwłaszcza w dwójce, a więc końcówka to dla mnie kompletnie nieporozumienie nieporozumienia), a mimo to kompletnie się nie odnajduje w roli królowej. Może gdyby nie ta moc, nie jej problemy, Anna, królestwo, Lodowy Wierch, ucieczka i cała reszta, to byłoby jej łatwiej.
OdpowiedzUsuń„Zupełnie jak matka.
Wciąż pamiętała ją spazmatycznie opadającą na kolana przed ołtarzem. Jej palce, tak blade, że aż liliowe, zaciśnięte w modlitwie, którą Elsa w myślach nazywała Psalmem Czemu: „Czemu jej to zrobiliście? Czemu musi tak cierpieć? Czemu nie możecie pozwolić jej go używać, jeśli to dar? A jeśli to klątwa, czemu jej nie zabierzecie?”.
Elsa zawsze sądziła, że Bóg jest jeden. Tak ją uczono.
Ale jeśli nawet matka używała liczby mnogiej, być może sam był za słaby, żeby zdjąć z niej to przekleństwo, i dlatego zwracała się do kogoś innego.
Oparła łokcie na klęczniku, a twarz ukryła w splecionych dłoniach. Suchy, drapiący szloch uwiązł w jej pokaleczonym od lodu gardle.” — aż mnie coś ścisnęło w sercu. I te rozważania Elsy, że Bóg jest zbyt słaby, żeby jej pomóc.
To z tymi geograficznymi nazwiskami mnie rozwaliło. Głupie nazwiska, muszą jej się ciągle mylić. Głupie nazwiska.
I znowu Magnus. Ten Magnus? Och, i Anna naprawdę chcę ściągnąć do Arendelle pozostałych braci Hansa (bynajmniej tych „z prawego łoża”)? Ten Magnus to chyba jest bardzo upierdliwy, co? I co on w ogóle tutaj robi?
I ta rozsterka Elsy na końcu. „Co ze mnie za siostra?”, „Co ze mnie za królowa?”, aaaa!
Z tą końcówką mam dylemat, bo za pierwszym razem pomyślałam sobie, że... no okej? Bo nie widzę jej w żadnej innej roli niż królowej, ale w tej też się nie sprawdza, co nie znaczy, że wysłałabym ją na lodowiec (czy gdzie ona teraz oficjalnie mieszka?), i możemy to nazwać chyba Paradoksem Elsy :D
UsuńTak, to ten Magnus - w sensie ten, co poprzednio, i jeśli później będzie wspominany jakiś Magnus, to też będzie on. Wychodzę z założenia, że Weseltończycy (?) średnio są w Arendelle lubiani, i to nawet nie musi mieć wiele wspólnego z tym, co wyczyniał Szwądękaunt (po prostu jakoś lubię stereotypowe norweskie żarty o Szwedach i Duńczykach, ale zwłaszcza o tych pierwszych :D)
Jeśli jest upierdliwy to idealnie spełnia swoje zadanie! <3