— NIE MACIE NIC DO ROBOTY? — warknął Madsen, a grupka młodych strażników wymieniła znaczące spojrzenia, zanim się rozpierzchła, robiąc miejsce dla wozu z ostatnią, żałosną dostawą lodu.
Od czasu Wielkiej Odwilży Madsen traktował Kristoffa z chłodną wyrozumiałością. Poczęstował go papierosem, kiedy obaj czekali na audiencję u królowej, jeszcze nie lord i nie kapitan straży.
Potem wszystko się zmieniło.
Kristoff sztywno skinął mu głową, a kiedy mężczyzna w odpowiedzi nieznacznie uniósł dłoń w skórzanej rękawiczce, spomiędzy jego palców uniósł się dym, jak löyly* w saunie.
Wóz delikatnie podskakiwał na kocich łbach, aż w końcu „Kaleva”, którą kupił od gazeciarza jeszcze przed wyjazdem z Harmon, spadła Kristoffowi z kolan. Czyjeś wypolerowane bunadsko** wtarły wiadomość o „pierwszej niedzieli października” w bruk, a on nagle poczuł się bardzo zmęczony. Na niebie, jak proporce pozatykane w całym miasteczku, rozwijał się dopiero świt, ale dla niego równie dobrze mógł być środek nocy.
Pierwsza niedziela października.
Høsttakkefest w Arendal.
Kekri*** w Wiosce Wydobywców.
Zaczął się zastanawiać, czy w Rosendal obchody już się zaczęły – a później przypomniał sobie, że nie. Oczywiście, że nie. Nic nie zacznie się tam bez niego. Poza tym, posiadłość Grimstad należała do b a r o n a , nie wydobywcy lodu.
Wydobywca lodu wyszedłby po zmroku przed chatę, żeby wylać piwo na drogę i zaprosić duchy przodków do środka (czego ojciec nigdy nie robił. Nie wylewał za próg ani za kołnierz, chociaż kiedyś Kristoff miał nadzieję, że jeszcze zobaczy matkę). Gdyby był gospodarzem, sam piłby za pomyślność zbiorów – póki mógłby się utrzymać na nogach, a może jeszcze dłużej.
Przypomniał sobie twarz Tora marszczącą się w uśmiechu jak mokry papier podczas ostatniego święta, jakie Kristoff spędził w Wiosce. Jak dłonie Geira drżały nad ostatnim kieliszkiem wódki, który nalewał ojcu – o jednym więcej niż rok wcześniej. Jakie długie w świetle dogasającego ognia były cienie rzęs Merete-Margit. Jak jej dłoń ciążyła mu na kolanie pod stołem.
Zamknął oczy, próbując skupić się na jedynym pozytywnym aspekcie Høsttakkefest: w Arendal nie będzie narażony na wrogie spojrzenia ludzi, od których, ich zdaniem, ośmielił się być lepszy.
W przeciwieństwie do spojrzeń ludzi, którzy uważali, że jest gorszy. Wcześniej był przekonany o tym, że dla takich jak oni tacy jak o n są niewidoczni, ale najwyraźniej się mylił – albo nie był już tym, kim wydawało mu się, że jest.
Miał w życiu zdecydowanie za dużo ludzi.
— Kristoff! — Anna podbiegła do niego w szeleście halek i stukocie obcasów, i złapała za ramię. Policzki i nos miała zaczerwienione od chłodnego powietrza wczesnej jesieni, a fałdy sukienki, która wyglądała, jakby była stworzona wyłącznie do tańca – wirowania w rudl****, bo chyba nie do c h o d z e n i a – piętrzyły się wokół jej talii i nóg. Bluzka była zaledwie o kilka tonów ciemniejsza od jej skóry, co stanowiło zbyt mały kontrast, żeby nie zaczął się zastanawiać, gdzie dokładnie Anna ma piegi, a gdzie nie. — To znaczy panie – ee, lordzie Bjorgman.
Ściągnął wodze i podniósł głowę tak gwałtownie, że wszystkie jego mięśnie zajęczały na znak protestu.
— Och, hej.
Szczęka aż bolała od zaciskania zębów na jej ostatnie słowa.
— Cześć, Sven! — powiedziała jeszcze Anna, zanim zniżyła głos do szeptu. — To co, idziesz ze mną do kościoła? — Nieśmiały uśmiech niesymetrycznie wykrzywił kąciki jej ust; znów po prawej stronie szerzej. Było w nim tyle nadziei, że Kristoffa bolało, że za chwilę go zgasi. — Będzie wino.
— Wino brzmi dobrze — odparł, zeskakując z kozła. Kiedy spojrzał w stronę gór, wysokich szczytów wiecznie opierających się ciepłu, i śnieżnych koron wieńczących ich głowy, znów poczuł napięcie w mięśniach, jednak tym razem nie miało to nic wspólnego ze znużeniem; coś w nim wyrywało się w ich kierunku. Pragnienie bycia tam niemal bolało. — Ale…
— Ale nie. — Anna pokiwała głową, a jej twarz ściągnęła się w niechcianym zrozumieniu, jakby zdawała sobie sprawę z tego, co odpowie, jeszcze zanim Kristoff sam zdążył podjąć decyzję.
Jej ciepło przesączało się przez materiał prostej, lnianej koszuli nawet, kiedy już cofnęła dłoń. Bez trudu mógłby wyciągnąć rękę i ją złapać – tak samo łatwo byłoby się do niej uśmiechnąć, tak łatwo byłoby się z g o d z i ć – tylko co wtedy?
Miał ochotę schylić się i pocałować jej zagryzione, drżące wargi, ukraść odrobinę tego kuszącego ciepła – ale doświadczenie szeptało mu do ucha, że jeśli to zrobi, to później długo będzie wypominał sobie tę chwilę słabości, która być może wcale nie okaże się warta swojej ceny.
Stali w rogu dziedzińca, w nagrzanym od bliskości stajni powietrzu pachnącym sianem i końmi, gdzie wciąż ktoś się kręcił. W tym miejscu nie mógł całować jej na tyle długo – do utraty tchu i wszelkich wątpliwości – a poza tym nie miał pewności, czy jego dotyk wywoła akurat taki efekt.
Dlatego nic nie zrobił.
— Mam jeszcze trochę pracy — powiedział w końcu. Przez chwilę patrzył tylko, jak Anna się rozpada, zanim odchrząknął. — Wiesz, ja… my… W górach na Høsttakkefest po prostu zapala się świeczki… w różnych intencjach. — Raczej na Kekri, i raczej nie w kościele. Właściwe to całkiem możliwe, że robiło się tak na Zaduszki. Gdyby tylko wiedział, o czym mówi.
Anna zachichotała, ale był w tym jakiś ciężar.
— I co, jak zapalę świeczkę, to potem się ze mną zobaczysz?
Wyglądała, jakby walczyła z łzami – jakby już wcześniej płakała. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, dziwnie, inaczej niż zwykle – rozpaczliwie. Zastanawiał się, czy w ogóle spała tej nocy.
— Zaryzykuj — zaproponował tylko, a jego głos zabrzmiał dziwnie miękko, o wiele łagodniej niż przypuszczał, że to w ogóle możliwe.
Z trudem wzruszył ramionami, jakby osiadła na nich cała waga jej śmiechu. Cokolwiek zamierzał powiedzieć, to nigdy nie opuściło jego ust. Opadło z powrotem do gardła, a później osiadło w żołądku jak głaz, kiedy znów na nią spojrzał.
— Nooo dobra, to – to ja będę w ogrodzie. To znaczy, później pewnie będę jeszcze w zamku, no bo będą tańce – ale ty nie tańczysz… tak? – i to nie tak, że nie jesteś zaproszony, bo j e s t e ś , tylko… Gdybyś… Mogłabym… — Obejrzała się szybko przez ramię. — Cóż. Tak czy siak, będę w ogrodzie. Zaczekam tam na ciebie. To nie potrwa długo. Potem będziesz mógł sobie wrócić w góry, czy co tam chcesz, i…
Głos się jej załamał i wszystko w niej nagle nabrało kruchości przebiśniegów.
Kristoff musiał użyć całej siły woli, żeby pozostać w miejscu.
Może to ta sukienka. W kolorach jesieni Anna wydawała się odrobinę doroślejsza. Trochę smutniejsza.
A może fryzura, w której była bardziej księżniczką niż kimkolwiek innym? Gdyby nie kłosy zboża, które wplotła w kok, po biegu przekrzywione i wystające z włosów, każdy pod innym kątem, łatwo byłoby nie widzieć w niej dziewczyny, jaką znał.
— Wiesz, gdzie? — upewniła się jeszcze Anna. — Bo n a p r a w d ę muszę z tobą porozmawiać.
Nie miał pewności, jaka odpowiedź ją zadowoli i z jaką sam poczuje się lepiej, więc tylko pokiwał głową.
Anna miała nadzieję, że On za bardzo gnije w więzieniu, żeby móc cokolwiek komukolwiek wysyłać. Równie dobrze mógł sobie zginąć w pojedynku, albo zostać powieszony, albo coś jeszcze bardziej okropnego, co za różnica.
Ale On tkwił tylko na jakiejś zapomnianej wyspie, zamiast tronów uzurpując sobie nagłówki gazet, i najwyraźniej mógł słać sobie listy, do kogo mu się podoba.
Na przykład do królowej Arendelle, na którą wydał wyrok śmierci.
Czemu nie do księżniczki?
Nie, żeby ją to obchodziło.
Po prostu było dziwne.
— Myślisz, że nie powinnam ci o tym mówić? — zapytała.
Już nie mówiła mu o wielu rzeczach. Cóż, nie o tylu, co Elsie (która też miała swoje tajemnice, jak laudanum na stoliku nocnym i listy takie jak ten, i kto w ogóle wie, co jeszcze) – w końcu Kristoff wiedział, gdzie była przez całą noc, chociaż (ale tylko w domyśle) obiecała, że da sobie z tym spokój, i próbowała z r o z u m i e ć coś z tego, co rodzice ukrywali przed nią całe życie, a co Elsa też próbowała teraz zamieść pod dywan.
J a k niby miała zignorować fakt, że w zamku czaił się cały p o k ó j , na podłodze którego leżał sobie bezczelnie cytat z tym samym „a”, „n” i „s”, które znała prawie tak dobrze, jak swoje własne.
— Nie wiem — odparł z rozbrajającą szczerością Kristoff. — A chcesz o tym rozmawiać?
Milczała przez chwilę. Myśli, których nie wypowiadała na głos – albo przynajmniej n i e p o w i n n a – mogłyby zapełnić całą bibliotekę.
Odchyliła głowę do tyłu i zamrugała rzęsiście. Nad nimi prawie bezlistne gałęzie wierzby tworzyły koronkowe wzory na tle jasnego nieba. Żałośnie pociągnęła nosem. Łzy dławiły ją w gardle i piekły pod powiekami.
Nawet jeśli naprawdę go to obchodziło, to przyznanie, że Anna nie umie panować nad swoimi obawami, jak jakieś d z i e c k o , było upokarzające.
Kiedy w końcu się odezwała, jej głos był cichszy od szeptu, a mimo to znów się załamał.
— Nie wiem.
Chciałaby umieć znaleźć odpowiedni sposób, żeby wyjaśnić mu, co kryje się za mętnym „To jednak nie była prawdziwa miłość”, którym uparcie wszystkich karmiła, opowiedzieć o lodzie nie do roztopienia i głupim napisie na drzewie, na którym prawie połamała broszkę mammy, żeby tylko zniknął i przestał jej ubliżać za każdym razem, kiedy na niego patrzyła, tylko że…
Co Kristoff mógłby jej na to powiedzieć?
Mógłby się wściec albo mógłby zacząć się nad nią litować, bo był w y d o b y w c ą l o d u , który każdego dnia miał do czynienia z mrozem przechodzącym ludzkie pojęcie, i jaka ona była głupia, pozwalając, żeby problem, którego już dawno powinna się była pozbyć, znów wtrącał się w jej życie.
Od strony otwartego morza zerwał się zimny wiatr – już nie chłodny; przenikliwy. Silny podmuch wzburzył wodę w stawie, a pod ich nogami przeturlało się kilka kasztanów, jakby duchy grały nimi w piłkę.
Jeden uderzył o koło jej roweru, który leżał przewrócony w kącie ogrodu. Anna i tak nie miała z kim jeździć, bo nie wypuszczali jej już do miasteczka bez kapitana Madsena albo przynajmniej szwadronu strażników, Elsa ciągle wymawiała się brakiem czasu, a Kristoff – brakiem umiejętności (wyjaśnił jej, że niektórzy nie mogą pozwolić sobie na rzeczy, które służą wyłącznie rozrywce, a nie przynoszą zysków, bo czas to pieniądz, wozy i konie to konieczność, ale rowery – rozrywka, a więc luksus – ale wtedy Anna wytknęła mu grę na lutni i tego argumentu nie umiał już odeprzeć).
— Co jest? — zapytał Kristoff, a w jego twarzy było coś innego – nie irytacja, nie rozczarowanie – o wiele głębszego, zbyt trudnego do zdefiniowania. Może był po prostu zmęczony. Tak, to musiało być to. Może był po prostu zmęczony, i głodny, i po prostu nieszczęśliwy.
Jak długo minęło od czasu, kiedy ostatnio się uśmiechnął?
Anna spuściła wzrok. Zsunęła pantofle, trochę dlatego, że zaczynały boleć ją od nich stopy, a trochę dlatego, że nie wiedziała, czym jeszcze mogłaby się zająć, i zamachała nogami, aż pantofle z tymi swoimi głupimi obcasami wylądowały w trawie kawałek dalej. (Jak miło byłoby rzucić się na ziemię, zagrzebać w stercie liści i poczekać. Kiedy odlecą, może mogłaby lecieć z nimi.) Bo zdecydowanie nie zamierzała płakać.
Cóż, no może troszkę zamierzała, ale najpierw musiała mu odpowiedzieć, a jeśli się rozpłacze, to nie będzie już w stanie tego zrobić.
Wzięła głęboki oddech i poczuła, jak wilgotne powietrze wypełnia jej płuca. Wśród fal stawu rozciągała się blada pustynia nenufarów; kaczki w jakiś zagadkowy sposób zniknęły.
— Możesz mi zdradzić jakiś sekret? — wypaliła. — Coś, czego nikt inny o tobie nie wie.
— Trolle? — mruknął Kristoff. Jego głos był niski i cichy, i brzmiał, jakby nie chciał, żeby drążyła.
Nawet się nie zastanowił. Nie miał innych tajemnic?
Przechyliła głowę na bok, próbując przyjrzeć się tej drugiej, której jej nie wyjawił. Cień na policzku Kristoffa, teraz gładko ogolonym, prawie wtopił się w skórę i nawet, jeśli kiedyś był siniakiem, już tak nie wyglądał. Rozcięta warga też zdawała się zasklepić, co było właściwie trochę smutne – bo teraz istniał o jeden powód mniej, żeby nie mógł jej pocałować.
— Och, no tak. Jasne.
Wsłuchała się w nieustającą, spokojną melodię wody.
Liczyła na jakieś „A ty?”, bo może wtedy mogłaby po prostu powiedzieć, że mu pokaże, zamiast wszystko tłumaczyć, i ciągnąć tę niezręczną rozmowę i gadać i gadać, żeby tylko zatrzymać go przy sobie odrobinę dłużej.
Jak długo musiałaby mówić, żeby został na zawsze?
Jak długo m o g ł a mówić, żeby nie stwierdził, że ma jej dość, bo tak naprawdę wcale jej nie lubi – w najlepszym stopniu t o l e r u j e , bo właściwie jaki ma wybór? A jeśli trzymało go tutaj tylko i wyłącznie jakieś spóźnione poczucie przyzwoitości?
Czasem najchętniej sama by ze sobą zerwała, gdyby mogła – tylko że nie mogła.
Poczuła, jak łzy powoli staczają się jej po policzkach dokładnie w tym samym momencie, w którym poczuła, jak palce Kristoffa delikatnie obrysowują kości jej nadgarstka. Nigdy nie robił tego tak otwarcie, zawsze było wokół nich zbyt wiele służby, przyzwoitek albo po prostu O l a f a , a jej własna dłoń nagle wydała jej się tak śmiesznie mała w porównaniu z jego.
— Po prostu… ja… ja w i e m , jakie wszystko potrafi być kruche – obietnice, i miłość, i otwarte bramy — nie, bramy n i e m o g ł y być przecież kruche, prawda, inaczej nie utrzymałyby jej w środku — a Bulda mówiła, że miłość to najpotężniejsza siła na świecie, pamiętasz? I tak sobie pomyślałam, że skoro nawet m i ł o ś ć jest krucha, a jest mocniejsza od magii, więc od sekretów pewnie też – no to te sekrety muszą być n a p r a w d ę kruche, dobrze mówię?
Skrzywił się, jakby nagle coś go zabolało.
— Ania…
Nikt nie mówił jej imienia w ten sposób.
Głupi Kristoff.
I głupie smutne oczy Kristoffa, przez które wyglądał jak kopnięty szczeniak.
Nerwowo otarła łzy rękawem i potrząsnęła głową. Może później będą mogli się z tego pośmiać (oby), ale teraz zostało jeszcze zbyt wiele do powiedzenia. Zbyt wiele rzeczy, które musiała zrozumieć.
— Myślisz, że to nadal sprzeciwianie się woli królowej, kiedy ta królowa powiedziała tylko, że mam trzymać się z daleka od tego pokoju, ale nie powiedziała – cóż, przynajmniej nie w p r o s t – że nie mogę zabrać trochę tego pokoju ze sobą?
* Löyly (fiń.) – opar, gęsta para – lub ciepło, które powstaje po polaniu wodą kamieni w saunie. W mitologii fińskiej löyly oznacza również duszę.
** Bunadsko – buty będące częścią norweskiego stroju ludowego, bunad.
*** Kekri – fińskie święto zbiorów. W XIX wieku jego data została przeniesiona na Wszystkich Świętych, wcześniej było ruchome.
**** Rudl – norweski taniec ludowy, w głównej mierze polegający na obrotach.
W pewnym momencie pisania tego rozdziału zaczęłam zgłębiać sobie fińskie tradycje ludowe i stwierdziłam, że środowisko wydobywców lodu będzie jednak bardziej fińsko-rosyjskie niż czysto norweskie, co mogło poniekąd wpłynąć na opóźnienie.
A tego konkretnego wirowanego tańca nie mogłam znaleźć, ale myślę, że to coś podobnego do tego.
Kapitan! ♥♥ Idę sobie cichutko fangirlować w kąciku
OdpowiedzUsuńTwoja Kristanna to najlepsza Kristanna, jaką znam. Jest mi ich szkoda, obojga, wszystkie przeszkody, cała niepewność wydają mi się takie prawdziwe i przez to okropnie przygnębiające, i w ogóle ej, gdzie cukier, tęcza i hasające jednorożce :C
(Poza tym backstory Kristoffa, aaa – i rodzice, i Tor, i Merete-Margit, teorie spiskowe mode on!)
Głos się jej załamał i wszystko w niej nagle nabrało kruchości przebiśniegów. – ♥
Miał w życiu zdecydowanie za dużo ludzi. – jak podsumować Kristoffa jednym zdaniem :D
(czekam, czy pewnego dnia pan baron w końcu wybierze się na włości)
Podoba mi się, że u Ciebie naprawdę czuć ten XIX wiek, to nie jest papierowa deklaracja jak u Disneya ani bliżej nieokreślone dawno-dawno-temu ♥
I jeszcze wracając do Anny: kocham pohansowe traumy i wszystkie nawiązania <33
Na przykład do królowej Arendelle, na którą wydał wyrok śmierci. – co-było-w-tym-liście-muszę-wiedzieć
*teorie spiskowe*
Czekam, jak dalej rozwinie się wątek tajemniczego pokoju ♥ Zwłaszcza gdy sobie przypomnę, jak w dwójce zmarnowano potencjał pochodzenia Iduny.
I hm, to ten, to wypatruję następnego rozdziału i trzymam kciuki za bycie na bieżąco :DD
Pozdrawiam!
Nie, żeby mi nie było smutno z powodu wszystkich nieszczęśliwych postaci tutaj – ale nie, żebym szybko planowała to zmienić XD Życie to ból, prawda :C
UsuńBackstory Kristoffa to chyba moje ulubione backstory tutaj (Południowe Wyspy też strasznie lubię, ale obawiam się, że im mogę nie podołać) ♥ A pan baron póki co ma bardzo silny syndrom wyparcia, ale podejrzewam, że chwilę w jego dworku jeszcze spędzimy (:
Co do listu Hansa to jeszcze do tego nawiążę, bo moje wskazówki są zawsze albo zbyt oczywiste, albo zupełnie niewidoczne, nie umiem tego wyważyć xD Ale próbowałam coś już wspomnieć w POV-ie Hansa z rozdziału 11 (i chy-y-yba coś było w rozdziale 9? no, tym z sekretnym pokojem). W perspektywie Anny w ogóle powinno być Hansa całkiem sporo >.>
Pokój też mam nadzieję rozwinąć – albo przynajmniej różne inne rzeczy, które mogą się z nim wiązać, ha, zobaczymy, z moją konsekwencją bywa różnie ¯\_(ツ)_/¯
(A teraz idę sobie poumierać z zachwytu gdzieś w kącie ♥ Bo nie wiem, który komplement mnie bardziej cieszy, ten dotyczący Kristanny czy XIX wieku, aaa, dziękuję! ♥♥♥♥♥)
Hej to jeszcze raz ja!
OdpowiedzUsuńGłosuję za większą ilością Kristanny, bo to najlepsza jaką czytałam! Anna jest strasznie Annowa a Kristoff jest idealnie jak w pierwszej części Krainy Lodu! Bardzo lubie ich u ciebie czytać i są dużo fajniejsi niż w Krainie Lodu 2. Życzę weny!
Pozdrawiam!
Kristanna to mój chyba jedyny frozenowy szip, więc to dla mnie najlepszy możliwy komplement (っ*´∀`*)っ
UsuńTak jak mówiłam, tak jak lubię ich w jedynce, tak w dwójce ich relacja w ogóle do mnie nie przemawia, więc postaram się zrobić wszystko, żeby w tym opowiadaniu wyglądała inaczej - i oby lepiej! :D (Ale obawiam się, że to będzie straszny slow burn)
Jedynkowa Kristanna to najlepsza Kristanna na świecie. I w sumie chyba najoryginalniejszy ship w dziejach Disney'a, bo w końcu Anna to Anna, a Kristoff nie jest żadnym odpicowany księciem (bez obrazy dla odpicowanych książąt).
OdpowiedzUsuńPogarda Anny dla Hansa jest taka...taka. Mam wrażenie, że gdyby tylko mogła, to sama wydałaby na niego wyrok śmierci. I Hans wysłał list do Elsy? I czy przypadkiem Anna nie jest troszkę o to zazdrosna? Anna chyba pomimo wszystko nadal troszkę za nim tęskni i boli ją to, że okazał się dupkiem.
Anna obrabowała Sekretny Pokój, wow!
I przyznam szczerze, że Madsen na początku był świetny. Nie wiem dlaczego, ale ta scena skojarzyła mu się że stadem ptaków, rozgonionych na przykład przez przejeżdżający samochód albo przebiegające dziecko. Jeny.
Właściwie... chyba masz rację, faktycznie nie ma drugiej takiej pary :0 I czy ja się mylę, czy są też ostatnią romantyczną parą u Disneya jak do tej pory? Przynajmniej, jeśli chodzi o głównych bohaterów ;__;
UsuńZ jednej strony totalnie się zgadzam, Anna potrafi być bardzo zawzięta, ale jednocześnie wydaje mi się, że nie potrafi chować urazy zbyt długo i gdyby tylko ją przeprosił, to cofnęłaby wszystkie te wyroki śmierci
I nawet o tym nie pomyślałam, to znaczy może na jakimś głębokim poziomie podświadomości - ale... ta zazdrość z wielu powodów miałaby mnóstwo sensu
I kocham to porównanie, tak będę to teraz widzieć <333