Ariana dla WS | Blogger | X X X
Fagra, grýttur land, heimr Árnadalr
piękna, kamienna ziemia, dom Arendelle.

23.8.20

Rozdział 5. To tak nie działa

_______________

ELSA ZNÓW NIE ZESZŁA NA KOLACJĘ – co było do przewidzenia, ale w jakiś sposób nadal bolało – a Anna zaszyła się w kącie kuchni, z kieszeniami wypchanymi jabłkami dla Kjekka i talerzem kanapek na kolanach. Jedzenie w towarzystwie służby było o wiele bardziej znajome niż rodzinne kolacje.

Przeżuwała powoli i ostrożnie, próbując wychwycić, co jest tematem dnia – ale obok niej usiadł Olaf, który właśnie skończył przymierzać marchewki czekające na wrzucenie do zupy i czubkiem nosa przesuwał monety po blacie stołu.

— Sześćdziesiąt brązowych Els to jedna szara Elsa, a szare Elsy to to samo, co dwanaście żółtych — mamrotał.

— Chyba coś mieszasz — zaśmiała się Anna i przesunęła się na kuchennej ławie w jego stronę. Pomyślała o minie kapitana Madsena, który wszedł do cukierni Berga akurat, kiedy kładła na ladzie plik banknotów z Królewską Marynarką, bo one najbardziej jej się podobały. Wyglądał, jakby właśnie przeżuwał osę. Sarknął, że jeśli księżniczka chce się bawić, to może przynajmniej nie tak rozrzutnie, po czym wdał się w długą dysputę ze sprzedawcą, a na koniec Anna dostała od niego siedemdziesiąt trzy monety i ośmiopiętrowe ciasto.

Nie wiedziała, że jest rozrzutna.

Prawdę mówiąc, koncept pieniądza był dla niej dość odległy. Pierwszy i ostatni raz, kiedy coś „kupowała” w miasteczku (wstążkę do włosów), to Kristoff zapłacił, bo ona nawet o tym nie pomyślała. Uznała, że to w porządku, w końcu ona dała mu nową koszulę, a wcześniej kupiła marchew, i linę, i jeszcze czekan u Oakena – a właściwie wysypała wszystko, co miała, na ladę i pozwoliła Oakenowi samemu odliczyć odpowiednią kwotę („Na pewno nie była odpowiednia”, upierał się później Kristoff).

Na zamku rzeczy po prostu…  b y ł y .  Kiedy Anna była mała, sądziła, że madame Frossard daje jej nowe sukienki i kapelusze w prezencie, bo zawsze gruchała do niej w trakcie przymiarek.

— Jedna korona — przesunęła złotą monetę do góry — to dwanaście speciedaler — pod nimi ułożyła rząd srebrnych — a to z kolei daje sześćdziesiąt ører*. — Zgarnęła wszystkie miedziaki na stos u dołu piramidy, tym razem nie zawracając sobie głowy liczeniem. — Widzisz?

Kristoff w podobny sposób przesuwał monety po wnętrzu jej dłoni, aż przestały się w niej mieścić i rozsypały wokół nich. Jej ręce, nawet tak piegowate, jak tylko mogły być w środku lata, wydawały się dziwnie blade na tle jego opalonej skóry.

Kiedy schylił się, żeby je pozbierać, zanim Anna w ogóle zdążyła o tym pomyśleć, dotarło do niej, że szanuje pieniądze o wiele bardziej niż ona, bo sam je  z a r a b i a ,  zupełnie jak kapitan Madsen, jak Kai i Gerda, sam premier (i biskup? Albo nie), i nawet ta wścibska Ingrid, która plotkowała teraz w progu z jedną z pomywaczek.

— Twój poganin przed chwilą wrócił — rzuciła mimochodem Olina. Wchodząc do kuchni, przepchnęła się pomiędzy rozchichotanymi dziewczynami, przerywając im plotki.

Zaczęły go tak nazywać z Gerdą wkrótce po Odwilży, kiedy Elsa nadała mu tytuł Nadwornego Dostawcy Lodu, a Anna nie mogła przestać o wszystkim mówić, bo ktoś w końcu chciał jej słuchać. Gerda zagadnęła wtedy Kristoffa na temat świętego Krzysztofa, który chyba miał coś wspólnego z podróżowaniem i znajdowaniem – a może bólem zębów? Anna sama nie była pewna – a on nie zrozumiał porównania.

— Pan Bjorgman — dopowiedziała natychmiast tymi swoimi różanymi usteczkami Ingrid, jakby Anna potrzebowała wyjaśnień. Mijając ją, już chciała jej powiedzieć, że dla niej to nie żaden „pan Bjorgman” – ale, cóż, właściwie to tak, to  b y ł  dla niej pan Bjorgman, bo tylko dla Anny był Kristoffem, kropka.

Odwrócił się od razu, kiedy wyszła, i zdecydowanie nie wyglądał jak pan, a już tym bardziej nie jak lord.

Wyglądał po prostu jak Kristoff: jak wydobywca lodu, z włosami uczesanymi wiatrem i popękanymi od mrozu wargami, pachnący potem i reniferem. Świeży zarost zaczynał obrysowywać mu szczękę, ale pod nim krył się jeszcze jeden cień, którego pochodzenia Anna nie umiała określić.

Ciekawe, jak by wyglądał, gdyby zapuścił brodę. Czy by mógł. Wyglądałby wtedy jak wiking? Albo wszyscy ci dzicy, ogorzali kochankowie z romansów, które chowała pod poduszką, żeby później wymienić się z Roszpunką?

Wyciągnęła rękę, żeby sprawdzić, czy wyczuje różnicę pod palcami, ale Kristoff tylko syknął i się skrzywił.

— To nic — powiedział od razu – za szybko, zanim w ogóle zdążyła się odezwać.

Anna dobrze wiedziała, że  c o ś  jednak się stało, ale bała się zapytać, bo jakaś cząstka niej podejrzewała, że to ona może być częścią problemu, a tego za nic nie chciała teraz od niego usłyszeć.

— Cześć — odpowiedziała więc tylko bez sensu, wskazując podbródkiem na ogromny koszyk z chlebem, serem, winem, jakimś plackiem, kawałkiem pieczeni, marchewką dla Svena i czym tam jeszcze, który trzymała. — Przyniosłam ci prowiant.

Gdybyś jednak nie chciał zostać na kolacji — miała ochotę dodać, ale to było zbyt oczywiste, mimo że wydawał się raczej wygłodzony i okropnie zmęczony.

Nagle ucieszyła się, że Olina przygotowała dla niego na drogę tyle jedzenia, że wystarczyłoby dla co najmniej dwóch osób (więc może mógłby zabrać ją ze sobą, gdyby ładnie poprosiła – gdyby tylko  d z i a ł a ł o  t o  w  t e n  s p o s ó b ).

Wyciągnęła przed siebie koszyk. Ramiona lekko drżały jej pod jego ciężarem, ale Kristoff odebrał go od niej jedną ręką, jakby zupełnie nic nie ważył.

— Oddam ci czekoladę — zaoferował.

Anna tylko się uśmiechnęła, ale nie zdążyła wyjaśnić, że sama już ją sobie dawno wzięła, żeby oszczędzić mu kłopotu, bo na ułamek sekundy ich palce się zetknęły i odczuła to jak małe wyładowanie.

Nerwowo cofnęła dłoń i założyła kosmyk włosów za ucho.

— Tooo… chyba nieźle poszło, co? Mam na myśli, że w pracy. — Wskazała na wóz stojący za jego plecami. Ułożone z tyłu gładkie bryły lśniły tak bardzo, że wyglądał, jakby był wypełniony klejnotami – jak dłonie Elsy, które nigdy nie potrzebowały żadnych ozdób. — Masz lodu jak… jak lodu.

Kristoff zmarszczył brwi, jakby nie do końca dotarło do niego, co powiedziała. Odruchowo podążył wzrokiem za jej spojrzeniem i znów się skrzywił.

— To lód z lodowni.

— Mhm.

— Nie z jeziora.

— Ach, hm. I?

— Powinienem był przywieźć lód z jeziora.

— Ale to chyba dobrze, prawda? Że lód jest w lodowni? Bo to przecież tam się składuje lód?

— Nie. Znaczy, jasne – ale w lodowniach przechowuje się lód z ubiegłych sezonów. My – królowa – potrzebujemy świeżego. Jest daleko od bycia  d o b r z e .  — Wydawał się odrobinę zniecierpliwiony, a jego głos przy ostatniej sylabie zabrzmiał szorstko jak wełna swetra, i Anna nagle poczuła się bardzo głupia.

Znała cztery języki i wszystkie tytuły w  królestwie (co może nie było aż tak wielkim osiągnięciem, biorąc pod uwagę jego rozmiar, ale zawsze, lordzie Bjorgman baronie Grimstad), nauczyła się rozkładu całego zamku na pamięć, z zamkniętymi oczami poznałaby każdy obraz w galerii i wiedziała, gdzie powinien leżeć który sztuciec, i którego kiedy użyć – ale wciąż nie miała pojęcia o świecie za murami i toczącym się w nim życiu, prawdziwych problemach ludzi z krwi i kości – nie stworzonych z płótna i farby.

— Och — szepnęła, kiedy to do niej dotarło. — Ty wcale nie chciałeś się ze mną zobaczyć, prawda? Przyjechałeś do Elsy. Będziesz z nią rozmawiał?

Kristoff odchrząknął.

— Ja… — Jego dłoń na chwilę bezradnie zawisła w pustej przestrzeni między nimi, zanim nie potarł nią karku, ale chyba nawet wtedy nie bardzo wiedział, co z nią zrobić. — To nie jest twoja…

Siostra? Sprawa? Troska? Wina? Anna nigdy się tego nie dowiedziała, bo nagle poczuła, jak coś trąca ją w biodro, odwracając jej uwagę od Kristoffa.

— Sven! — zachichotała, zauważając renifera. Merdał ogonem jak ogromny, durny pies, ale wcale nie był zainteresowany pieszczotami. Zaczął obwąchiwać jej kieszenie. — Zje jabłko? — upewniła się i nie czekając na odpowiedź, zrobiła krok do tyłu, próbując wysupłać owoce spośród fałd spódnicy.

— Zje wszystko. — Ton Kristoffa czasami brzmiał jak wzruszenie ramion. Najprawdopodobniej właśnie to zresztą teraz zrobił, tylko że Annie głupio było spojrzeć mu w twarz. — Ale nie podnoś ręki tak wysoko, bo to żarłoczne bydlę cię przewróci...

Sven faktycznie uniósł się na tylnych nogach, jakby zamierzał wspiąć się po jej ramionach i sam odebrać swoje smakołyki, tym razem prosto z dłoni.

— Hah. — Anna szybko opuściła ramię, a kopyta renifera opadły z powrotem na bruk dziedzińca, prawie muskając czubki jej pantofli.

— Hej — powiedział nagle Kristoff, dużo łagodniej, jakby chciał, żeby poczuła się lepiej, zatrzeć poprzednie wrażenie — a co u ciebie?

— Cóż, Elsa chyba nie jest w nastroju, żeby rozmawiać – a przynajmniej nie ze mną – bo nie zeszła na kolację — odparła z wahaniem, nieuważnie gładząc futro Svena. — To ma jakiś związek z twoją sprawą, prawda? Albo może to ten Magnus, cały czas tylko na niego narzeka – i chyba naprawdę ją zdenerwował, bo rano nawet zamroziła swoją mowę. W sensie, rozumiesz, kawałek papieru, na którym napisała, co ma powiedzieć na Høsttakkefest – nie że  g ł o s  – jakby i tak nie znała już tego na pamięć, naprawdę…

Mówiła za dużo i za szybko, i dobrze o tym wiedziała, ale słowa po prostu płynęły, tak jak zaraz zacznie płynąć lód w wozie, jeśli Kristoff nie wyniesie go do kuchni – ale kiedy go wyniesie, wyniesie też  s i ę ,  bo ona wtedy mu na to pozwoli.

Czasem wydawało jej się, że Elsa zniknie, jeśli przestanie pukać do jej drzwi, chociaż sama nie pamiętała już, czemu właściwie to robi. Teraz było podobnie – musiała robić, mówić, coś, cokolwiek.

— Pytałem: „co u ciebie” — zauważył Kristoff, kiedy wzięła przerwę na oddech. Miał ciemne brwi, które często marszczył. Wydawały się tak ciężkie, że zawsze zastanawiało ją, jakim cudem jest w stanie nimi poruszać. Może dlatego zwykle po prostu unosił tylko jedną, ale kiedy to robił, wyglądał przystojniej niż zwykle. Zupełnie tak, jak w tej chwili. Anna prawie się zachłysnęła, kiedy to zauważyła. — Nie: „co u Elsy”.

Kilka razy otworzyła i zamknęła usta, aż jej wargi zatrzymały się w kształt małego „o”. Biorąc pod uwagę, że planował spotkać się z Elsą, sam pewnie niedługo się dowie, ale mimo wszystko to… to było coś nowego, tak sformułowane pytanie. Nie umiała odpowiedzieć na nie tak po prostu.

Tym razem Kristoff był dużo bliżej. Poczuła, jak opiera rękę o kark Svena. Sierść zapadła się pod tym ciężarem tuż obok jej palców. Skóra dotykała skóry tak delikatnie, że miała wrażenie, że tylko to sobie wyobraziła.

— Nie masz żadnych… nie wiem, rzeczy, które robią księżniczki, do zrobienia… albo coś w tym rodzaju?

W jego ustach te słowa były takie naturalne, jakby naprawdę uważał, że ktoś powierzy jej jakieś zadania poza wkuwaniem geometrii (której i tak nie rozumiała, więc co za różnica).

— Nie. Nie… znaczy… nie wiem. — Umilkła na chwilę, przygryzając wargę. Półprawdy zostawiały gorzki smak na języku. — Nie. Nie ja. Ja… ja tak tylko sobie tutaj jestem.

Nie było nic więcej do powiedzenia.

Kiedy Sven uporał się z jabłkami Anny, najprawdopodobniej pozbawiając jej konia kolacji, zapadła cisza, ciężka i klejąca, nie pasująca do październikowego wieczoru. Palce Anny nie wydawały żadnego dźwięku, jakby nie było w nich kości, kiedy je wyłamywała.

Sven trącił pyskiem udo Kristoffa, zostawiając na nogawce jego spodni mokrą plamę.

Tęskniłem za tobą” — zdawał się podpowiadać. On na pewno tęsknił; Anna pachniała o wiele lepiej, oferowała lepsze smakołyki i więcej uścisków.

Tęskniłem za tobą — powtórzył w myślach Kristoff, jakby naprawdę, fizycznie mógł to powiedzieć, i zdał sobie sprawę, że to prawda. Tęsknił za jej beztroską i niewinnością bardziej niż powinien. Była taka młoda, czysta i prawdziwa. Od razu było po niej widać, że ona też za nim tęskniła.

Ale Anna miała ledwie osiemnaście lat, on – aż dwadzieścia dwa. Biorąc pod uwagę, że miał też o dwadzieścia dwa lata doświadczenia w życiu więcej niż ona, ta różnica wydawała mu się kolosalna, nie do przeskoczenia, jak fiord.

Tęskniłem za tobą. Pomyślał o tym, ale tego nie powiedział.

Nie mówił wielu rzeczy, które być może powinien jej powiedzieć, ale nie potrafił znaleźć słów. Może gdyby mógł po prostu przyłożyć dłoń do jej głowy albo jej dłoń do swojego serca i pobawić się w Pápiego – żeby zobaczyła to, co chciał, żeby zobaczyła, albo żeby pomyślała to, co według niego powinna myśleć – byłoby prościej, zamieszać jej magią w uczuciach jak chochlą w garze z flegmigulaszem.

I jak bardzo niesprawiedliwie.

Może, może, może.

Otworzył usta, ale to nie swój głos usłyszał.

— Lordzie Bjorgman.

Na początku brzmiało to nawet jak żart: „Lordzie Bjorgman”, „Lordzie Peterssen”, trzask wykrochmalonego kołnierza przy ukłonie, pękające w nieszczerym uśmiechu usta. Z Anną żartowali sobie czasem, że awansował na królewskiego szpiega.

Ale teraz Kristoff tylko kiwnął głową Kaiowi, którego łysina wychynęła właśnie zza drzwi kuchni, bo to już przestało być zabawne.

— Tak — powiedział, ale się nie ruszył. — Muszę jeszcze tylko…

— Ktoś zaraz się tym zajmie — odparł uprzejmie Kai, nieuprzejmie przerywając mu w połowie zdania, ale rysy jego twarzy ani na chwilę się nie zmieniły. Kristoff mógłby przysiąc, że jest brzuchomówcą. — Sander! Zanieś lód do kuchni!

Nie miał pojęcia, kim jest Sander, ale nic go to nie obchodziło, kiedy stał tuż obok i patrzył na Annę, która kuliła się pod ciężarem swojej samotności, i którą chciałby móc od niej zabrać, jak koszyk z jedzeniem.

Dobrze wiedział, jak taka samotność może boleć, z tym, że on swoją wybrał sam – i dobrze wiedział, dlaczego. Najbliższym rodziny, co obecnie miał, były prawdopodobnie  t r o l l e  – niekoniecznie zjednujący nowych przyjaciół sekret. To był jego świadomy wybór.

Nie umiał wyobrazić sobie, co mogła czuć mała Anna, która gadała do portretów, łaknąca kontaktu z ludźmi, a skazana wyłącznie na własne towarzystwo, bez rozumienia przyczyny.

— Królowa pana oczekuje. — Kai nie pozwolił mu zapomnieć o swojej obecności ani zrobić niczego, na co być może w innym przypadku by się odważył.

— Zobaczymy się na festiwalu? — Za trzy dni. Zabrzmiało to jak pytanie, chociaż Kristoff miał zamiar obiecać.

Rzucił Annie ostatnie długie spojrzenie.

I, jak rasshøl**, którym i tak najprawdopodobniej już był, ją zostawił.

_______________

* W latach 1816-1875 w Norwegii obowiązywały speciedaler, które później zmieniono na obowiązujące do dziś norweskie korony. Waluta Arendelle to mieszanka ich obu. 1 złota korona = 12 srebrnych speciedaler lub 60 brązowych ører (1 speciedaler = 5 ører).

** Rasshøl (norw.) – dupek.

 

Pápi to po prostu islandzka wersja imienia Bazaltara – ponieważ jest swego rodzaju dziadkiem dla Kristoffa, uznałam, że nawet jeśli ma jakieś imię, Kristoff na pewno nie będzie zwracał się do niego w ten sposób ;) W ogóle trolle będą tutaj dość ważne.

7 komentarzy

  1. (haaaaa, jest kapitan!)
    (pjur hepines mode on)
    (Wyglądał, jakby przeżuwał osę – widzę tę minę :DD)

    Olaf przymierzający marchewki jest rozczulający ♥ Fajnie, że o nim nie zapomniałaś
    Podoba mi się Twoja wizja stosunku Anny do pieniędzy, wydaje się bardzo prawdziwa i bardzo annowa :D I to, jak ładnie tworzy kontrast z podejściem Kristoffa – jak nakreślasz zderzenie dwóch światów na kolejnym poziomie. W ogóle ta kristannowa relacja jest piękna, i cudowna, i taka, jaka powinna być, i chcę więcej!
    Jeszcze w temacie pieniędzy: super pomysł na przemycenie kolejnych szczegółów o świecie przedstawionym, wyszło lekko i naturalnie.

    POV Anny jest świetny, jestem pod wrażeniem! Jabłka dla Kjekka, jedzenie w kuchni, trzymanie romansów pod poduszką i wymiany z Roszpunką, wszystkie kwestie w dialogach – wszystko się zgrywa i bardzo pasuje. O, i dobrze pamiętam, że w mordernie Anna też nie lubiła matmy? :D

    Ton Kristoffa czasami brzmiał jak wzruszenie ramion. – ♥

    Czasem wydawało jej się, że Elsa zniknie, jeśli przestanie pukać do jej drzwi, chociaż sama nie pamiętała już, czemu właściwie to robi. Teraz było podobnie – musiała robić, mówić, coś, cokolwiek. – aaa, strasznie mi szkoda Anny. Jej niepewność to też jeden z rysów, który nie miał szans się magicznie rozwiać po jedynce; samo otwarcie bram to za mało, zresztą dochodzi jeszcze to, jak ją skrzywdził Hans – więc znowu się cieszę, że Ty tego nie pomijasz milczeniem.

    Nie miał pojęcia, kim jest Sander, ale nic go to nie obchodziło, kiedy stał tuż obok i patrzył na Annę, która kuliła się pod ciężarem swojej samotności, i którą chciałby móc od niej zabrać, jak koszyk z jedzeniem. – to też bardzo ładne!

    POV Kristoffa też mi się podoba – jest taki jedynkowy ♥ – i wiem, że się powtórzę, ale jego relacja z Anną to złoto. Jest skomplikowana i nieoczywista – i bardzo mnie interesuje, co dalej :D Po traumatyzującej dwójce miło o nich czytać w takim wydaniu.
    (Oddam ci czekoladę – <33)
    Poza tym wielkie tak dla rozwinięcia wątku trolli :D Pápi brzmi totalnie uroczo

    Życzę weny na Elsę i czekam na następny rozdział ♥

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na początku zastanawiałam się, czy nie przerobić po prostu wątku z zaręczynami Kristanny z dwójki, ale w każdej wersji mi się to gryzło - ich kanoniczna relacja jest po prostu za mało rozwinięta, żeby nagle zrobić taki przeskok, więc zdecydowałam się na to, co mamy tutaj :D Bardzo się cieszę, że takie ujęcie ci się podoba! ♥

      I tak, chyba coś wspominałam w modernie, że Anna jest słaba z matmy :D Pomijając już moje prywatne antypatie, wydaje mi się, że ona nie jest zbyt pilną uczennicą, a już tym bardziej nie, jeśli chodzi o ścisłe przedmioty. Pasują mi do niej bardziej kreatywne zajęcia, na świeżym powietrzu, a nie w czterech ścianach (taniec? I może języki? Coś związanego z kontaktem z innymi). Z kolei Elsa wydaje się dość dobrym materiałem na człowieka nauki :D

      A Olaf jest wbrew pozorom trudny do pisania, więc staram się nie nadwerężać jego postaci xD Ale nie mogłam się powstrzymać, żeby w końcu o nim nie wspomnieć!

      Kapitana też będzie więcej, bo czemu nie. Ma nawet imię :D

      Ogólnie to zależy mi na ruszeniu jak największej ilości „prawdziwych” problemów (traumatraumatrauma), więc chociaż POV Anny przychodzi mi najbardziej naturalnie, to postaram się go ograniczać, chciałabym w miarę możliwości rozwinąć też inne postacie – no i fabułę samą w sobie :D

      Bardzo dziękuję za komentarz! ♥ Niestety w sprawie części Elsy nie mogę niestety nic obiecać, chociaż bym chciała, ale może też jakoś da radę :D

      Usuń
  2. Przyznaję się, że nie czytam za dużo Kristanny, ale zawsze, gdy mi się to zdarza, są oni taką bardzo beztroską parą. Nie mają za dużo problemów, często się śmieją, ogólnie żyją jak w raju. U ciebie jest to inaczej pokazane i wyostrzasz ich różnice. Fajnie jest poczytać coś z takiego punktu widzenia.
    Olaf liczący monety jako Elsy to złoto! Już wiem, jak będę się uczyła na sprawdziany z matematyki. ;-)
    Wielki plusik także za Roszpunkę. Czy pojawi się więcej odniesień do "Zaplątanych"?
    Jestem bardzo ciekawa rozmowy Kristoffa i Elsy. W ogóle zastanawia mnie czy jakoś rozwiniesz ich relację. O nich też się rzadko mówi, a przecież jako siostra i przyszły mąż Anny na pewno mają wiele interakcji.
    Życzę weny i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że mimo wszystko podoba ci się moja Kristanna :) Mam takie wrażenie, że w helsowych fanfikach Anna i Kristoff są tylko tłem, a z kolei w kristannowych tłem jest Elsa (i ewentualnie właśnie Hans). Ja w miarę możliwości postaram się rozdysponować "czas ekranowy" całej trójki we w miarę równych proporcjach, bo chciałabym ruszyć problemy każdego z nich :)

      I strasznie się cieszę, że Olaf ci się podoba! ♥

      Relacja Kristoffa i Elsy jeszcze za bardzo nie istnieje, co pewnie będzie widać w przyszłym rozdziale, ale pracuję nad tym, żeby to zmienić :D

      A Roszpunka pewnie nie pojawi się osobiście, ale ponieważ uwielbiam nawiązywać do Zaplątanych (i do Hansa!), to na pewno jeszcze nie raz coś wspomnę! :)

      Bardzo dziękuję za komentarz! ♥

      Usuń
  3. Anna nie zna się na pieniądzach — mój kolejny headcanon ujrzał potwierdzenia u kogoś innego. I tak, to jest jak najbardziej r e a l n e, bo ja bardzo przepraszam, ale po prostu nie mogę zdzierżyć, kiedy wypuszczają z zamku taką wypindrzoną, wyhukaną, nieogarniętą z codziennymi życiem, księżniczkę, a ona nagle staje się wszystkowiedząca i wie nawet o rzeczach, z którymi nigdy nie miała do czynienia (Anna zdecydowanie nigdy nie miała do czynienia z pieniędzy — nie licząc Oakena, ale tam w zasadzie samemu trzeba się domyślać, jak to dokładnie przebiegło). Anna po prostu jest sobie w tym zamku i tak naprawdę wszystko dostaje pod nos — jedzenie, ubrania, biżuterię, nikt nie tłumaczył jej skąd się one biorą, że ktoś musiała się namęczyć i to wyprodukować, że później ktoś musiał za to zapłacić.

    I oficjalnie powiem, że Olafa także średnio trawię (jedynkowego jednak bardziej, tam przynajmniej miał jakikolwiek sens istnienia). Dla mnie jest taką zapchajdziurą i powielanym trendem, bo dosłownie w każdych filmach żeńskie bohaterki muszą mieć swoich zwierzęczych lub innogatunkowych przydupasów (ekhem, animacje z „Barbie”, ekhem). Ale Olaf liczący monety, jak Elsy jest naprawdę świetny!

    Nazywanie Kristoffa Poganinem też mi się bardzo podoba, zwłaszcza patrząc na późniejsze rozdziały, gdzie wychodzi na jaw jego pochodzenie i kwestie religijne. Również to tłumaczenie Annie kwestii związanych z lodem są super (i jeszcze bardziej utwierdzają mój-nietylkomój headcanon — chociaż to raczej nie jest zbyt trafne określenie).

    „Znała cztery języki i wszystkie tytuły w królestwie (co może nie było aż tak wielkim osiągnięciem, biorąc pod uwagę jego rozmiar...” — Spytaj się Elsy, dla niej to ogromne osiągnięcie. I w ogóle czy tylko mnie przeraża to, że dawniej ludzie wysoko usytuowani m u s i e l i znać kilka języków obcych? Ja uczę się niemieckiego od ponad dziesięciu lat i szczerze powiedziawszy, za skarby świata bym się nie dogadała, a czteroletniego hiszpańskiego nie uwzględniam, serio, nie rozumiem sensu dawania drugiego języka obcego w plan czwartoklasistów-maturzystów. Ale no, jak już wspomniałam, dla mnie to okropny zwyczaj. Znaczy serio, na pewno znajomość języków była dużym ułatwieniem (w końcu teraz też jest), ale co jeżeli ktoś po prostu nie miał głowy to języków? Co wtedy robiono? Bo raczej mało porusza się kwestie tego typu.

    „... j tak tylko sobie tutaj jestem.” — ała.

    Fajnie, że Kristoff nadal gada ze Svenem. I jeju, on z nim gada tylko w myślach, prawda? W sensie, że gada w myślach głosem Svena. Jeju, tak! Filmowego rozwiązania ich rozmów po prostu nie cierpię, są takie dziwne, nienaturalne i żenujące według mnie.

    I tak, Kristoff, jesteś dupkiem. (Tym razem nie przepraszam jakichkolwiek fanów Kristoffa).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejuu, DYZ
      Uwielbiam w ogóle ten wątek, który chyba często (??) pojawiał się w ficzkach, że Anna i Kristoff jadą *gdziekolwiek*, gubią się i nagle się okazuje, że Kristoff to w sumie na niczym się nie zna, a w Annie budzi się Bear Grylls xD

      O Olafie już się chyba nawet gdzieś wypowiadałam, ja też za nim nie przepadam, po dwójce w ogóle jest drażniący, bo jest z nim tyle kontentu, że o rany D: Udało mu się mnie chyba nawet kilka razy rozbawić, ale trochę wolałabym, żeby go jednak nie było xD
      W tym opowiadaniu przyjęłam taktykę, że zmieniam względem oryginału najmniej, jak to możliwe, a jeśli nawet to staram się to logicznie wyjaśnić (poza mieczami i tarczami, ich ma po prostu nie być i to nie podlega dyskusji) – więc, no, tego. Olaf musi zostać
      Ale staram się naprawdę ograniczać jego obecność, bo pisanie go nie jest ani szczególnie satysfakcjonujące, ani łatwe. Cieszę się, że tu był łatwy do przełknięcia! I am nadzieję, że nie będzie zbytnio działał na nerwy w kolejnych rozdziałach D:

      XDDD
      W sumie wow, jakoś nigdy głębiej się nad tym nie zastanowiłam, Anna akurat ma szczęście, bo ją widzę z talentem do języków – ale ranyyy D: Podejrzewam, że nawet ktoś wyjątkowo oporny, uczony francuskiego od najwcześniejszego dzieciństwa na równi ze swoim językiem ojczystym, chcąc nie chcąc byłby w nim przynajmniej komunikatywny? Ale ta „znajomość” znajomości nierówna, to, że mieli coś w planie lekcji, a to czy to umieli… Przeglądałam kiedyś wypracowanie z angielskiego Wielkiej Księżnej Anastazji Romanowej (chyba?) i było pełne dziwnych błędów, co jest bardzo pocieszające
      Zresztą hej, Hans i jego w jego mniemaniu perfekcyjna znajomość – sześciu? siedmiu? – języków; MM miała na początku problem, żeby zrozumieć go po norwesku XD

      Aaaa tak, zdecydowanie, TYLKO w myślach!!! A nawet z tym miałam problem, ostatecznie zdecydowałam się na pisanie Svena kursywą, żeby na pewno było widać, że on nic NIE MÓWI – możemy zawsze przyjąć, że Kristoff naprawdę dobrze zna się na reniferach – tym konkretnym w każdym razie – i bardzo dużo umie wyczytać z jego zachowania, nawet niekoniecznie gada głosem Svena w myślach, tylko interpretuje sobie to jego zachowanie… czy coś?
      Możemy też przyjąć, że to realizm magiczny
      Mam minigenezę tych rozmów, gdzieś ją kiedyś przytoczę

      Hyyy, mam cichą nadzieję, że z Kristoffa wychodzi mi przynajmniej dobry dupek – w sensie z tym, że nim jest się właściwie zgadzam, ale dużo bardziej wolę iść w taką definicję, że jest po prostu gburem, nie umie w ludzie i robi dużo rzeczy nie tak, niż w takiego typowego badboya, oni mi się przejedli D:

      Usuń
    2. Cóż,ja już od dawien dawna nie czytałam żadnych fanfików z „Krainy”, ale pamiętam, że okropnie dużo właśnie opierało się na tym schemacie i ich relacje były tak obrzydliwie cukierkowe (w jakimś fiku, Kristoffa oświadczył się chyba Annie po kilku miesiącach znajomości i w ogóle był taki niejristoffowaty, jakby co?).

      I myślę, że tak — Kristoffa to nawet dość dobry dupek, jakby nie patrzeć. Takie rozwinięcie jedynkowego Kristoffa, którego mi tam brakowało, a które zaprzepaścili w dwójce na rzecz Kristoffa-O-Boże-Co-Ja-Zrobię-Bez-Anny.

      Usuń