— NO, TO... to mój pokój… — powtórzyła Anna, bo Kristoff się nie odzywał. Martwa waga jego dłoni ciążyła jej w ręce. Nie usłyszał jej?
Zatrzymał się w drzwiach, co tylko przypomniało Annie o tym, jaki jest wysoki. Nawias jego ramion ciągnął się przez całą szerokość jednego z ich skrzydeł.
Na tle białego drewna koszula w kolorze kości słoniowej wyglądała, jakby też kiedyś musiała być biała. Anna spojrzała na zagniecenia na materiale. Niektóre były tak głębokie, że wyglądały jak szczeliny w lodzie. Nie miał nikogo, kto mógłby wyprasować mu ubrania?
Ona też przez chwilę stała nieruchomo, napawając się dotykiem jego dłoni. Bała się, że jeden niezręczny ruch może przerwać tę spontanicznie powstałą bliskość.
Bo poza miną Kristoffa, która jasno mówiła jej, że w najmniejszym stopniu nie odpowiada mu rola kochanka z romansów (nie to nie, nikt mu przecież nie kazał uciekać oknem po sznurze z prześcieradeł, to byłoby głupie, a poza tym okna w jej pokoju nie dało się otworzyć), to – to było prawie jak na schadzkach w powieściach.
Tylko zdecydowanie musiała pozbyć się leżącej na łóżku lalki, której pomarańczowe włóczkowe włosy wystawały zza poduszki. Kristoff jeszcze sobie pomyśli, że wciąż nie wyrosła z dziecinnych zabaw (całe szczęście, że domek stał już na strychu). Oby nie zwrócił uwagi na kominek. I jeszcze ta głupia pończocha. Pończochy nie mogły sobie tak po prostu leżeć na dywanie…
— Śmieszne, nigdy nie miałam w pokoju chłopaka — paplała Anna, rozglądając się wokół siebie, jednocześnie próbując uniknąć jego spojrzenia, żeby przypadkiem nie zobaczyć w nim żadnych wątpliwości.
— Nie jestem c h ł o p a k i e m — burknął Kristoff, a lewy kącik jego ust drgnął, jakby przeszyty nagłym skurczem.
Cóż, musiała przyznać mu rację. Sander ze stajni był chłopakiem. Kola, ten młody strażnik z najsłodszymi oczami, jakie w życiu widziała i miękkim akcentem, też był chłopakiem – cóż, a przynajmniej był nim wtedy, kiedy pappa go wyrzucił, bo dowiedział się, że Anna prosiła go, żeby nauczył ją, jak się pali papierosy (nie nauczył. Ludzie obiecywali jej mnóstwo rzeczy najprawdopodobniej tylko po to, żeby dała im spokój. Elsa powiedziała, że wyjaśni jej, jak gra się w szachy, ale jak dotąd była wciąż zbyt zajęta, a Kai jakoś do tej pory nie odrobił za nią ani jednego zadania z geometrii).
A Kristoff był mężczyzną, co zdecydowanie wszystko komplikowało, bo, pomijając oczywisty fakt, że zapraszanie m ę ż c z y z n y do swojej sypialni było w s z y s t k o, tylko nie w ł a ś c i w e , to jeszcze uderzyła ją nagła, równie niechciana co niepokojąca myśl, że jej siostra jeszcze nie odwiedziła jej pokoju. Nie od czasu, kiedy się wyprowadziła i stał się on tylko i wyłącznie Anny.
— Czyś ty kompletnie zwariowała?! — syknął teraz Kristoff i chociaż wcale nie krzyczał, to Anna poczuła się d o k ł a d n i e tak, jakby na nią nakrzyczał. Kiedy cofnął dłoń, miała wrażenie, że odeszła od ciepła kominka w zimową noc.
— Przecież ci mówiłam!
Co on sobie niby wyobrażał, kiedy powiedziała, że zabrała kawałek Sekretnego Pokoju ze sobą?
Znaczy, pewnie, mogliby pójść do biblioteki – gdyby tylko w bibliotece istniały jakieś inne sekretne pokoje, w których można byłoby się schować, takie, do których jeszcze nikt nie zabronił jej się zbliżać i po których nikt by się wciąż nie kręcił.
— Anna, ja… nie mogę tutaj być, to… — Widziała, jak jego grdyka nerwowo porusza się pod na wpół rozpiętym guzikiem koszuli. Jak się nad tym zastanowić, dziwnie było widzieć go w zwykłym ubraniu – nie w stroju wydobywcy lodu. — Cholera, to jest t w ó j p o k ó j .
Koszula. Szelki. Spodnie.
Do wszystkich jego rzeczy zawsze przylegał ten śmieszny zapach renifera, ale bez warstw skóry i futra wydawał się szczuplejszym, odrobinę mniej-Kristoffem, jakby razem z beaską ściągnął też część pewności siebie.
— Mówisz to tak, jakby to było coś złego. — Anna przygryzła wargę. — Ja u ciebie też przecież byłam.
Pomyślała o jego chatce, którą nazywał Knerten*, pachnącej jak las i ziemia. Była surowa i mniejsza od jej sypialni, ale tam Kristoff z większą swobodą za każdym razem schylał głowę, żeby przejść przez próg niż tutaj, w zamku, chociażby m r u g a ł .
Tam byłoby dobrze.
Nie dał się przekonać do pomysłu ustawienia na parapecie drewnianych figurek („Fy faen, Anno, nie jestem żoną marynarza”), ale może pozwoliłby jej włożyć słoneczniki do wazonu i postawić go w oknie.
— To nie to samo.
Chyba wiedziała, ale mimo to zapytała:
— Niby czemu nie? — Wiedziała też, co Kristoff może odpowiedzieć. — To też tak nie działa?
Nerwowo sięgnęła, żeby założyć pasmo włosów za ucho, ale tylko zahaczyła guzikami przy mankiecie o to, co jeszcze zostało z jej koka. Pogniecione kłosy wyglądały niewyobrażalnie smutniej, kiedy spadły jej do stóp, niż jeszcze chwilę wcześniej, w przelotnym odbiciu w szybie.
Kristoff też podniósł rękę. Przesunął palcami po karku. Opuścił. Myślała, że sięga do kieszeni, ale on złapał za klamkę i wpuścił do pokoju plotki.
— …starą Josteinową, mówisz? Matkę Oskara? Z tym jej serduchem? — Anna rozpoznała głos Bodil, jednej z pokojówek, która aż się zatchnęła. — No, to już trzeba mieć tupet!
— Paniczykowi się chyba w dupie przewracać zaczęło — zgodziła się jej towarzyszka. Zabrzmiało, jakby poprawiała kosz z praniem w objęciach. — Myślałby człowiek, że jak sam z biedy, to może ludzki pan…
Kristoff cofnął dłoń, jakby klamka go oparzyła. Drzwi stuknęły o framugę.
Uderzenie serca. Jedno, dwa.
Wreszcie Anna popchnęła je łokciem.
— Przepraszam — szepnęła, bo wciąż stali bardzo blisko siebie, ale się nie dotykali, a ona tylko naciskała bardziej niż wiedziała, że powinna, i zachęcała go, żeby od niej uciekł.
W miarę, jak głosy i odgłos kroków cichły, przestrzeń pomiędzy nią i Kristoffem rosła. Z każdą sekundą drażniła coraz bardziej; nie chciała pozwolić na dotyk.
Anna czasami zastanawiała się, czy ściany wokół niej naprawdę się zamykają i próbują ją zgnieść – a teraz w jego twarzy zobaczyła dokładnie to samo.
— Proszę, nie idź. — Prawie zapytała. — O nie. Ty naprawdę uważasz, że nie powinniśmy… I pewnie myślisz sobie teraz, że ja…
— Co? — Kristoff jęknął. — Nie! Nie, Ania, coś ty... — Prawie nigdy nie używał tej wersji jej imienia, a tego ranka zrobił to już po raz drugi. Wszyscy mówili tak tylko, kiedy ich z jakiegoś powodu zasmuciła.
Czy gdyby teraz, kiedy jedyną barierą między nimi był len jego koszuli, się w niego wtuliła, to przytulałaby bardziej-Kristoffa czy mniej-Kristoffa?
Potrząsnęła głową, a pasmo włosów smagnęło ją w policzek. Głupia myśl.
Kristoff zaklął pod nosem.
— Dobra. — Wcale nie brzmiało, jakby cokolwiek było dobre. Jego głos zatrzeszczał jak płomień palącej się świecy. Przesunął dłońmi wzdłuż twarzy. Anna dosłownie widziała myśl To do niczego nie prowadzi wypisaną na niej jak szyld. — Nie mogę zostać długo — zastrzegł szybko.
Jej niepokój przeszedł w zdumienie, kiedy zobaczyła, jak Kristoff się poddaje.
— Tak. Jasne. Pewnie. Rozumiem — potwierdziła. Brzmiało to bardziej jak „takjasnepewnierozumiem”, ale chyba się zorientował, o co jej chodzi. — Ja też nie – muszę wrócić na trzynastą, na mowę Elsy.
Westchnął.
— To gdzie masz te swoje sekrety?
— To nie są m o j e sekrety — sprostowała. — A poza tym, to tylko książki. Chodzi głównie o książki, mówiłam ci już. I to naprawdę nic takiego – żadne morderstwa czy coś. Znaczy, chyba. Mam nadzieję. Nie wiem. Nie wszystko rozumiem.
— Mhm.
(Anna dyskretnie wkopała pończochę pod łóżko.)
On też wreszcie zrobił krok do przodu, ostrożnie, jakby bał się, że zaraz się o coś potknie – jakby nie tylko wchodził do jej pokoju, ale dawał się wciągnąć głębiej i głębiej w życie Anny.
Jakby to było coś złego.
— To ta książka? — zapytał, schylając się, żeby podnieść wyświechtany tomik, który przypłynął do niej aż z Corony, i który leżał sobie jak gdyby nigdy nic na krześle pod ścianą i był miliony razy gorszy od zbłąkanej pończochy, i dlaczego ona nie zauważyła go pierwsza! Anna rzuciła się w jego kierunku, ale Kristoff był szybszy. Zerknął na okładkę. — Jurny Tur…
— Nie!
Musiała mu ją zabrać, bo była założona dokładnie w miejscu z ilustracją zatytułowaną Rozpusta w łaźni, a tak się składało, że była to akurat ilustracja, której Kristoff za nic na świecie nie powinien zobaczyć, nigdy, bo istniały sekrety, które niekoniecznie powinien z nią teraz odkrywać.
— Oddaj! Znaczy, po prostu – uch, to takie żenujące… Ja, to… Proszę, Kristoff, oddaj mi to.
Zmrużył oczy, jeszcze raz rzucił okiem na książkę, a później, ku jej zaskoczeniu, podał ją jej z powrotem. Wzruszył ramionami.
Anna powoli ją od niego odebrała, czekając, aż Kristoff zmieni zdanie, wyszarpnie jej ją z ręki i podniesie do góry, tak żeby nie mogła dosięgnąć. Ale on tego nie zrobił.
— Co tam takiego jest? — zapytał tylko.
— Nic. — Anna na wszelki wypadek przytuliła książkę do piersi. — Znaczy, uhm, bajki.
Kristoff parsknął z niedowierzaniem.
— No dobra, może nie b a j k i – bajki. Tylko… no wiesz. Takie tam romantyczne rzeczy, nie spodobałyby ci się.
Uniósł brwi w sposób, który zbyt jasno dawał jej do zrozumienia, że nie uwierzył w ani jedno jej słowo, ale już nic nie powiedział.
Anna odchrząknęła.
— Tak czy siak — ciągnęła, żałując, że nie poszli jednak do bawialni albo może jakiejś klasy, przecież głównie siedzieli tam już tylko ona i monsieur Gilbert, a dziś była niedziela — wiesz, co to jest skrzynia wianna? To taki jakby kufer, w którym się…
— Wiem.
— Och. — Zachichotała nerwowo i spróbowała zażartować, ale ten żart zabrzmiał płasko, bez sensu. Poruszał zbyt wiele strun na raz. — Taki z ciebie specjalista od posagów?
W jego oczach zamigotała odpowiedź. Widziała, jak szuka drogi do jego języka – i jak odmigotowuje gdzieś daleko. Jeśli to też była jakaś tajemnica, coś mówiło jej, że Kristoff zachowa ją dla siebie.
— Hm, no… to ten – to jest moja. Skrzynia wianna, znaczy. — Podeszła do niej, popchnęła wieko i pogrzebała jurnego Turka z jego Angielką na samym dnie, po czym wyciągnęła stos owiniętych szalem książek, które w nocy starannie tam ułożyła, a później przykryła prześcieradłem. Dziennik. Notatki mammy i – notatki dziadka? (Jego notatka.) Dziwne, niedrukowane tomy w twardych oprawach. I jeszcze sfatygowana czarna Biblia, którą ukradła Fräulein Hahn rano w kościele, dla porównania, na wszelki wypadek. — Proszę.
Podając mu je, bardzo uważała, żeby nie eksponować paznokci. Znów były obgryzione, a do tego, po zbieraniu pantofli w ogrodzie, zdecydowanie nie tak czyste, jak powinna dbać, żeby były. Paznokcie Kristoffa co prawda często były połamane, ale one akurat miały do tego prawo, tak jak jego dłonie miały prawo składać się z szachownicy cienkich, białych blizn, pamiątek po mniej lub bardziej udanych wspinaczkach (i tej jednej poszarpanej we wnętrzu prawej, której teksturę pod odpowiednim kątem wyczuwała na skórze).
Mimowolnie pomyślała o tym, że Jego dłonie widziała bez rękawiczek tylko raz – smukłe, o długich, tak idealnych do splecenia się z jej własnymi palcach. Jak pająki wspinały się po jej policzku i zaciskały na szczęce, ale zamiast skręcić kark, złamały serce.
— To nie po norwesku — mruknął Kristoff.
— Cóż, to z Biblii — odparła nieuważnie, bez większego przekonania. Jeśli chodzi o Biblię, najlepiej znała historię o Samsonie i Dalili, bo mówiła o nieszczęśliwej miłości – potopy, plagi i inne nieszczęścia za bardzo jej nie interesowały. I właściwie chciała powiedzieć „to od Niego”, ale wtedy musiałaby zbyt wiele wyjaśnić, na przykład to, że namówiła Go do wyrycia ich imion w korze wierzby w ogrodzie, która teraz miała prawdziwy powód do płaczu. — Nie, czekaj, zaraz. Jak to: nie po norwesku?
Kristoff podniósł karteczkę, której tekst wzięła wcześniej za symbole matematyczne. Im dłużej teraz na nie patrzyła, tym więcej szczegółów dostrzegała. Nie wyglądały już jak romby, tylko kryształy, klepsydry i liście.
Szkoda, że to wcale nie sprawiało, że miały więcej sensu.
— To po jakiemu to? — zapytała.
Pokręcił głową.
— Nie mam pojęcia.
Szczery, zmęczony.
Anna westchnęła i przysiadła na skraju skrzyni. On usiadł na podłodze i na jej spódnicy, ale chyba nawet tego nie zauważył. Starała się nie myśleć o tym, że jej kolano styka się z jego ramieniem.
Bo to było złe – o b i e k t y w n i e złe, nieprzyzwoite. A jednak – być może właśnie fakt, że było to złe, sprawiał, że zdawało się jej takie dobre.
Kristoff odchylił głowę do tyłu, żeby na nią spojrzeć. Jego krzywy półuśmiech był tylko cieniem, ale to już coś.
— Naprawdę myślałaś, że będę w stanie jakoś ci z tym pomóc — delikatnie uścisnął jej kolano przez fałdy spódnicy; albo trzęsła mu się ręka, albo to Anna drżała — czy po prostu chciałaś mnie w to wszystko jakoś wciągnąć?
Kristoff jako część jej życia, stała i oficjalna, zupełnie jak Elsa – jakby – tylko bliżej – to była naprawdę kusząca myśl. Ale przyszła jej do głowy dopiero teraz, kiedy to powiedział.
— Naprawdę myślałam, że może będziesz coś wiedział. — Przygryzła wargę. — Bo wiesz, jak mówiłeś o swojej mammie… — Szal ze skrzyni leżał na podłodze jak wyrzut sumienia. Kobiety z Nordhuldry podobno takie nosiły, tylko czy on mógł to w ogóle pamiętać? Anna miała piętnaście lat, a nie pięć, kiedy umarła jej matka, a wspomnienia wciąż były mętne. Kristoff uparcie milczał. — No i jeszcze trolle.
— Co: trolle? — Dopiero na to zareagował; zmarszczył brwi, wyraźnie zmieszany.
— No, w jednej książce jest też o trollach. — Sięgnęła po najgrubszy wolumin, przekartkowała gorączkowo. Zatrzymała palec na ilustracji z człowiekiem, najlepszym określeniem na którego był „stary wąsaty woj”, pochylającym się nad nim cieniem, który wyglądał niepokojąco podobnie do trolli z koszmarów towarzyszących jej całe dzieciństwo, które czasem ją całowały, a czasem zmieniały w wilki i pożerały w całości, i pyłem wznoszącym się ku niebu jak dym, gotowym zatańczyć z zorzą. — Widzisz?
Kristoff sięgnął, żeby złapać za róg książki i lepiej się przyjrzeć. Zatrzymał palce na zamku z boku okładki.
— Co do…
— Och, nawet nie pytaj, jak ją otworzyłam — zbyła go Anna, bo wymagało to mnóstwa rzucania, uderzania, podważania i łamania szpilek do kapeluszy, a i tak nie była pewna, jak jej się to udało; nagle po prostu zamek puścił.
— Nie, ja – to… skąd ty to wzięłaś?
— Z Sekretnego Pokoju. Skup się. — Rany, ile razy miała mu to jeszcze powtarzać? — Elsa mówiła, że pappa powiedział coś w stylu, że d o k ł a d n i e wie, dokąd trzeba pójść, kiedy mi się — nerwowo przesunęła palcami po włosach, już zwyczajnie rudych, bez śladu trollich pocałunków — no wiesz. Tak jak ty wtedy, pod Lodowym Wierchem. Więc najwyraźniej wiedział o istnieniu trolli? Wiesz, to nie tak, że mi o tym opowiadał czy coś – bo nikt mi nigdy nic nie mówi – inaczej nie ukrywałby tego wszystkiego w gabinecie, prawda? No ale przecież byliśmy u nich wtedy, zanim bramy się zamknęły…
— Nie, chwila. — Kristoff uniósł rękę, jakby chciał zatrzymać potok jej słów, ale on tylko przeciekał mu przez palce i po chwili oboje już w nim tonęli. — Był – byliście – ty byłaś – u trolli?
— Tak, no przecież cały czas ci to powtarzam! Czy ty mnie w ogóle słuchasz, Kristoffer?
Słuchał, ale na tym właśnie polegał problem z Anną. C i ą g l e gadała. Opowiedziała mu o tylu bzdurach – jak choćby to, że po pogrzebie rodziców zachorowała na odrę i musiała obciąć włosy, i dlatego, jak pewnie zauważył, są teraz o tyle krótsze od włosów Elsy (nie zauważył, bo włosy królowej Elsy obchodziły go mniej więcej tyle, co królową Elsę jego praca) – że nie zostawiła mu miejsca na zapytanie o cokolwiek. O ważne rzeczy.
Myślał, że zawsze mówi „znów” i „kolejna wizyta” w kontekście trolli, bo pierwszy raz spotkała się z nimi wtedy, kiedy Kristoff złamał wszystkie swoje zasady, bo nie chciał, żeby umarła – bo już widziałem, jak to robią.
— To byłaś ty?
— Tak – nie wiem. Nie pamiętam. Wiem tylko to, co mówiła mi Elsa. Czemu t y mi nie powiedziałeś?
Gdzieś po krawędzi jego świadomości zaczęło wspinać się wspomnienie dziewczynki-nieanny, z włosami jak śnieżna zaspa, która stała na środku polany i krzyczała tak, że ziemia drżała, zanim niebo nie eksplodowało zorzą, albo ktoś jej nie uciszył – a później Bulda nakryła go na podsłuchiwaniu, jeszcze nigdy w życiu się tak nie wystraszył, nawet ojca, i…
— Kurwa.
Zapadła cisza tak głęboka, że Kristoff niemal słyszał bicie własnego serca. Anna pociągnęła nosem; poza tym nie wydała z siebie żadnego dźwięku, siedziała tylko, wpatrując się przed siebie i przygryzając dolną wargę. Nie miał pojęcia, czy robi to celowo, ale momentalnie wywołała w nim poczucie winy.
Wstał i wyciągnął do niej dłoń. Gdy nie zareagowała, po prostu ją podniósł. Wydała mu się lżejsza niż powinna. Dźwigał lodowe bloki cięższe od niej.
Wpatrywała się w niego szklanymi oczami. Jej policzki i szyję pokryła nowa warstwa piegów: czerwone plamy. Co zaskakujące, tym razem milczała.
Faen i helvete…
Mógłby jej powiedzieć, że ma, czego chciała – gdyby tylko rzeczywiście m ó g ł jej to powiedzieć, kiedy powieki Anny tak trzepotały.
Chciałby znać siebie gorzej – żeby mógł się łudzić, że jej reakcja w żaden sposób na niego nie wpłynie.
— Cóż. — Odchrząknął. Usta miał wyschnięte na wiór. Była teraz taka bliska i nieśmiała. Jej włosy pachniały łąką. — Wygląda na to, że jednak idziemy do Doliny Żywej Skały.
* Knert (norw.) – kieliszeczek – ale też ogólnie odrobina czegoś.
Postanowiłam jednak znorweszczyć Northuldrę i zapisywać ją przez „d”.
Książka The Lustful Turk naprawdę istnieje i po raz pierwszy została wydana w 1828 roku.
Żony marynarzy w Danii stawiały na parapetach okien figurki porcelanowych piesków; plecami do siebie, kiedy mąż był na morzu, a nosami, kiedy był w domu.
A poza tym to szelkiszelkiszelki.
Jestem tu już w sumie chwile i raz na jakis czas zerkam czy dodałaś coś nowego.
OdpowiedzUsuńno i jest! czekałam na ten rozdział, bo... bardzo czekalam na twoją kristanne! jest zdecydownie dokładnie tym czego brakowało mi w sumie w całej drugiej słabej częsci. mają relację, która się rozwija, spędzają razem czas, Kristoff na nią leci, ale chyba trochę się boi...
a Anna... kurcze w życiu takiej fanfikowej Anny nie widziałam! wychodzi ci meeeeeeega super, jest moim zdaniem bardzo w charakterze i bardzo pasuje do swojego charakteru z Krainy Lodu. I chyba bardzo ją lubisz, bo widać, że serio dobrze ci się ją pisze i mega fajnie się ją czyta!
no i pokłony dla samego Kristoffa! też pasuje do tego troche gbura z pierwszej częsci ale chyba jest dla niej już troche milszy i to jest takie kochane ale jednak nadal taki jest nie do końca i waha się. miło, że a to wpadłaś w odróżnieniu do ludzi robiących Kraine Lodu 2.
podsumowując fajny rozdzialik, czekam na wiecej, zaglądam i cikawe co z tymi trollami jak już Kristoff tak grobowo o nich wspomniał hmmmm...
pozdrawiam!
Jejku, to strasznie się cieszę, bardzo mi miło, że zdecydowałaś się dodać komentarz ♥
UsuńRozdziały teoretycznie powinny być co drugą niedzielę, ale jeśli cokolwiek się opóźnia, staram się na bieżąco aktualizować informacje w ramce po prawej :))
I niesamowicie się jaram, że podoba ci się moja Kristanna! ♥ W dwójce moim zdaniem ich relacja była strasznie przyspieszona i brakowało mi tych ich z jedynki, gdzie wydaje mi się, że byli zupełnie inni.
Kristoff totalnie powinien zostać gburem, taki już jego charakter, po prostu troszkę ocieplił się w stosunku do Anny.
Annę faktycznie chyba pisze mi się najbardziej naturalnie, jakoś ze wszystkich postaci to w nią najłatwiej mi się wczuć, może to kwestia charakteru :D
Trolle powinnam niedługo wyjaśnić, moim zdaniem za mało ich było w dwójce, a i w jedynce sporo nakombinowały, ale nikt już się do tego nie odniósł. (Ale w kolejnym rozdziale jeszcze Hans, więc to za chwilę.)
Jeszcze raz bardzo dziękuję i pozdrawiam! ♥♥
Jestem ślepa i mam demencję
OdpowiedzUsuńszelkiszelkiszelki ♥♥
Jeśli widzisz szelki(szelkiszelki), to nie jest aż tak źle xD
Usuń♥♥♥♥♥♥♥
Anna zaprowadziła Kristoffa do swojego pokoju. Ależ to musiało być niezręczne dla nich obojga. I to, że Kristoff powiedział, że nie jest „chłopakiem”, haha! I to, że dopiero po chwili ogarnął, gdzie jest, i tak jakby jednocześnie się wkurzył, przestraszył i w zasadzie sama jeszcze nie wiem co.
OdpowiedzUsuńAle Anna speszyła się tą sceną z książką. Jeny. Ale w sumie takie romansidła jej pasują i pewnie jakieś erotyki też.
O Jezu, czego Anna nie ma w tej skrzyni. Nawet ukradła „Biblię”, jeju.
Aa, czyli że pamięć Annie wróciła, Kristoff się dowiedział, że już przedtem była u Trolli i będzie wycieczka do Doliny Żywej Skały. I będą trolle?!
Wydaje mi się, że Anna większość swojej wiedzy na temat miłości i w ogóle relacji damsko-męskich czerpie z takich właśnie książek, i przez to jest trochę... odklejona ze swoimi wyobrażeniami
Usuń(podobają mi się wszystkie wywołane reakcje)
I ha-aaa, trolle... :DDD