Ariana dla WS | Blogger | X X X
Fagra, grýttur land, heimr Árnadalr
piękna, kamienna ziemia, dom Arendelle.

7.2.21

Rozdział 17. Oj, to nie wieczór

_______________

CHOCIAŻ RENIFERZY POMRUK BRZMIAŁ TYLKO TROCHĘ JAK OSKARŻENIE – „uciekamy” – i zdecydowanie nie jak pytanie, to Kristoff poczuł potrzebę odpowiedzi.

— Nie, Sven. Dostaliśmy  b a r o n i ę ,  pamiętasz? Może warto byłoby się w niej w końcu pokazać.

Siedem mil od stolicy i trzy mål ziemi, bo księżniczka Anna uwidziała sobie, że to szczęśliwe liczby.

Liczby nie były szczęśliwe. Były okrutne.

Na swój sposób dorastał z księżniczkami; wzmianki o nich pojawiały się w gazetach na tyle często, że nie mógł się w końcu na nie nie natknąć. Towarzyszyły mu przez całe życie, najpierw jako litery, później portrety, wreszcie zdjęcia – żeby na koniec przybrać ludzką formę.

Ale kiedy Kristoff miał pięć lat, przewracał nieprzytomnego ojca na plecy, żeby nie utopił się w kałuży własnych rzygów, bo sam nie był w stanie zawlec go do domu.

Kiedy Anna miała pięć lat, trolle wymazały jej pamięć, żeby jej różowa bańka mydlana nie prysła – i tak dopiero w wieku osiemnastu zderzyła się ze światem. A jej osiemnaście było tak różne od  j e g o  osiemnastu jak zima od lata, i przez to jeszcze bardziej czuł się tak, jakby ją wykorzystywał.

Faen, faen, faen.

Z koszyka powoli uciekał ciepły, domowy zapach jedzenia. Kristoff obserwował wspinaczkę strużki pary po gałęziach w kolorach zachodu słońca, który zaczął płonąć nad lasem. Za krawędzią drzew czaiły się już szarości i róże.

Wjeżdżali w czas między psem i wilkiem, kiedy wszystkie problemy roztapiały się w rzeczywistości, która nie miała już znaczenia. Kristoff starał się nie myśleć o tym, że droga taka jak ta, na którą cisnęły się owoce brusznicy, była idealnym miejscem do przekroczenia bramy do innego świata – i bycia po prostu chłopakiem i po prostu dziewczyną.

Zresztą, samotność była łatwiejsza. Cisza była łatwiejsza.

Dlatego właśnie pracował sam, podróżował sam, jadł sam, spał sam.

Przypomniał sobie, że przecież lubi być sam, i na tym postanowił się skupić.

Grimstad było w znajomy sposób dzikie, z kamienną studnią i stabbur* wciśniętym między malutką stajnię a przetrzebiony warzywniak. Krajobraz wokół był płaski i ciągnął się ziemią, glebą, wrzosami, widdą. Poza murami posiadłości, niewielkim prostokątem w nieskończoności otwartej przestrzeni, nie było w nim nic, co mogłoby cokolwiek, gdziekolwiek zamykać.

I ani żywej duszy na dziedzińcu.

To nie będzie trudne.

W oknach wisiały wykrochmalone firanki. Światło stojących w nich lamp rozlewało się po parapetach wzorami haftowanych róż i wyłuskiwało z mroku ciekawskie rysy kryjących się za nimi twarzy.

Annie by się tu podobało.

— Zamknij się, Sven — mruknął Kristoff, ale kiedy renifer odwrócił łeb, żeby na niego spojrzeć, spłoszony i niewinny, zdał sobie sprawę, że to była jego własna myśl. Szlag.

Zeskoczył z kozła. Musiał czymś zająć ręce.

— Lubisz ją, co?

— Co, Annę? Jasne, że ją lubię. Jest… do lubienia. Sympatyczna.

— Ale  l u b i s z  ją?

Sięgnął do uprzęży, żeby uwolnić renifera od ciężaru wozu. Jego palce zanurzyły się w miękkości futra, które już zaczęło gęstnieć w oczekiwaniu na zimę.

— Powinienem cię chyba wyczesać.

— Kristoff.

— Hm?

— Nie odpowiedziałeś.

Westchnął, opierając czoło o kark renifera.

— To… to już akurat nie jest takie proste, Sven.

— Ona ciebie lubi.

— Wiem. No właśnie wiem.

— Widzisz? Ty ją lubisz. Ona lubi ciebie. Proste!

Kristoff spróbował się uśmiechnąć.

— Proste — powtórzył. To słowo spadło mu do stóp płasko, martwo. Podeptał je, prowadząc Svena do stajni. Obaj musieli odpocząć.

Przed sobą miał namacalny dowód na to, jakich zniszczeń w jego życiu dokonała Zima Stulecia. Nie wiedział, jak i czy w ogóle da się je naprawić, ale z pewnością nie mogło to być  p r o s t e .

N i c  nie było już proste.

— Boisz się? — Renifer wcisnął mu łeb pod pachę. — Myślisz, że ona też cię zostawi?

I czekał cierpliwie, aż Kristoff się złamie, bo Kristoff zawsze w końcu się łamał.

— Może? — To właściwie miałoby sens. To była jedyna prawidłowa zależność w jego życiu. — Chyba… ale to tylko…

To tylko Anna, której by się tutaj podobało. Tylko Anna, Anna, która nigdy nie zachowywała się w sposób, który zdołałby przewidzieć. Czemu w sprawie trolli miałoby być inaczej? Nie powiedziała mu o nich wcześniej, i one też mu o niej nie powiedziały, a Kristoff być może nie miał na tyle jaj, żeby skręcić w lewo, zamiast jechać dalej prosto, i zażądać od nich wszystkich odpowiedzi natychmiast. A może po prostu dobrze było mu w tej ich małej grze w niedecydowanie o niczym.

„Po Høsttakkefest”, powiedziała mu królowa. „Po Høsttakkefest”, powiedział księżniczce.

Czas się kurczył.

Trwali tak jeszcze przez chwilę, wydobywca lodu i renifer, aż cienie pełzające po ziemi zaczęły stawać się coraz dłuższe. Kristoff nawet nie zdawał sobie sprawy, że minęło już tyle czasu, odkąd wyjechali.

Właściwie mógłby po prostu się położyć tak, jak stał – przykryć beaską, która pachniała jak pot i wyglądała jak ciemność – i zasnąć wtulony w bok renifera, nucąc mu do ucha zapomniane kołysanki.

Mógłby, ale tego nie zrobi.

Był dorosły.

Potrząsnął głową.

— Nic mi nie będzie.

Popchnął drzwi.

— A tobie będzie tu dobrze, zobaczysz — obiecał jeszcze, po raz ostatni wyciągając rękę, żeby podrapać Svena za uchem – krótko, szybko, niedbale. Inaczej nie byłby w stanie jej cofnąć. Chciał powiedzieć, że to nie na zawsze, a Anna nie chciałaby przecież, żeby było mu tu źle (tylko że było jakieś przysłowie na temat dobrych intencji. Coś o piekle, w które w tej chwili był nawet skłonny zacząć wierzyć), ale wtedy brzmiałoby to tak, jakby zapewniał o tym siebie, a nie renifera. — Będzie ci tu dobrze.

— Diabli nadali!

Smużka światła przesunęła się wzdłuż linii zmarzniętych różanych krzewów po jego lewej stronie.

— Tak się pan czai, że już człek myślał, że to jaki element czy co. Pełno takiego zbójostwa tera w okolicy — wydyszała kobieta, której nie zdążył nawet zobaczyć. Kiedy tylko znalazła się w jego polu widzenia, wyprostowała rękę, w której niosła lampkę, i podetknęła mu ją pod nos. — Pochwalony!

— Uhm, dobry — wymamrotał Kristoff.

Musiał zamknąć oczy, ale nawet, kiedy je otworzył, jeszcze przez chwilę widział ją pokrytą czarnymi plamami. Czubkiem głowy nie sięgała mu nawet do piersi i bał się, że będzie musiał krzyczeć, żeby w ogóle go usłyszała.

Ostrożnie wyciągnął dłoń, jak już się nauczył, że powinien, ale kiedy kobieta spojrzała na nią, zdziwiona, jakby zrobił coś dziwnego, szybko ją opuścił i tylko kiwnął jej głową.

Pasma włosów o nieokreślonym kolorze wypłynęły spod czepka, kiedy wzięła się pod boki.

— No, ale na tym zamku to nic chyba pana barona nie dokarmiali, co? — zapytała już bez dalszych wstępów.

Kristoff pomyślał o koszyku, z którego wyciągnął tylko kilka marchewek dla Svena, bo czuł, że w jego ustach każdy kęs czegokolwiek, co Olina zrobiła „specjalnie dla niego”, zamieniłby się w ołów, jeszcze zanim dotarłby do żołądka.

— Szczupluśki pan taki jakiś, no prawie nie jak wydobywca! Widać roboty się już pan chytać nie musi. Ale pedziałam Olemu, coby kaczkę jaką ubił, to rosołu nagotuję, pan zmęczony, mówię, wróci, to pewno chętnie podje.

Praktycznie czuł na sobie współczujące spojrzenie Svena. Wiedział, że zamknął drzwi od stajni, zawsze je zamykał, ale i tak się nie odwrócił, na wszelki wypadek, bo nie chciał tego widzieć. Słowa kobiety zabolały bardziej niż był skłonny przyznać.

— No, to pan idzie za mną, ino żwawo, bo drzwi otwarte, a ze dworza zimno cięgnie. Pan młody, to nie czuje, ale na stare kości to niezdrowo.

Od wejścia do domu dzieliło go jakieś trzydzieści kroków, ale kiedy brnął za nią po nieokreślonych wyrzutach sumienia w stronę drzwi, odczuwał to bardziej jak trzydzieści lat.

Kristoff spodziewał się raczej kogoś w rodzaju Kaia albo – może nie tyle Madsena, co jego zastępcy, nieszczęśliwego facecika o za dużym nazwisku. Nikomu innemu nie udawało się tak dobrze kryć z odrazą, która u niego była  n i e m a l  niewidoczna, kiedy na niego patrzył.

Przede wszystkim jednak spodziewał się zadań, których tak bardzo nie chciał się podejmować, że praktycznie od początku września zwlekał z przyjazdem.

A przywitała go ta kobieta, która mogłaby być jego matką.

Nie.

Mogłaby być jego  b a b k ą ,  a z powodów, których nie rozumiał, została gospodynią. Krzątała się wokół niego, jakby sam nie mógł wstać i nalać sobie zupy. Jakby nie mógł sam zrobić sobie czegoś do jedzenia.

Jakby ktokolwiek musiał… cokolwiek dla niego robić.

Kiedy nuciła, w wygięciu jej warg było coś z Nataszy Helland, o ile tylko mógł ją pamiętać. Na pewno za to pamiętał jej piosenkę, bo Merete-Margit spędziła później prawie całe żniwa, próbując go jej nauczyć. Kiedy zasypiał, siano w stodole wciąż jeszcze wibrowało echem jej śmiechu.

 

Oj, to nie wieczór, to nie wieczór.

Oj, mnie małemu mało się spało.

Mnie małemu mało się spało,

Oj, tak w śnie się przywidziało.

 

Ale mówiła inaczej niż Anton, ten stary Rosjanin, który nauczył go pić wódkę i grać w karty, wszystko jednego wieczoru.

Może to dlatego po prostu siedział przy stole, rysując runy na powierzchni zupy, chociaż miał wrażenie, że w ciągu ostatnich dni głównie  s i e d z i .  Tak naprawdę miał ochotę coś stłuc – cokolwiek, wszystko, z wypełnionym po brzegi porcelanowym talerzem, który mu podsunęła, na czele.

— I pan Bert jeszcze nie dojechał. Jutro z rana miał być, ale mówią, że na wtorek najprędzej go możemy wyglądać, bo to świeża sprawa jeszcze — tłumaczyła. — Teregram przysłali, widział to kto! No, ale co robić, toć i królowa się wcześniej nie pofatygują, tak żem słyszała.

Kristoff odchrząknął.

— Ingrid? — zaryzykował, bo chyba już mu się przedstawiła, a on na pewno znał jakąś Ingrid (a może to była Inga?).

— Irina, pszepana kochanego. — (Kim w takim razie była Ingrid?) — Josteinowa Stenberg.

Przełknął łyżkę gorącego bulionu tak szybko, że łzy stanęły mu w oczach.

— Stenberg?

Świstak czasami obnosił po Wiosce kanki z mlekiem od Stenbergów. Potem zdechła im krowa albo coś podobnego, Kristoff przestał tam bywać i się interesować. Ale znał to nazwisko jeszcze skądś…

Z zamku?

— Aha. No i ten mój stary to tyż się tu u pszepana najął, jeszcze w zeszłym miesiącu, tylko tera to krzest u nas był, to czort go wie, kiedy wróci. Ale co ja panu gadać bede, tatuś pana tyż nie takiej świntej znowusz pamięci… Jeszczem zresztą takiego chłopa nie spotkała, co by se wypić nie lubiał. Grunt, że człek przy tym porządny.

Kristoff słuchał jej tylko jednym uchem, ale na to prawie się zaśmiał.

Porządny człowiek. Ojciec.

— No, a synek mój to tyż w lodzie robi, jak pan przedtem. Dobry chłopak, pracowity taki, tyn mój Oskarek.

Oskar?

Co było z Oskarem Stenbergiem?

— Ale, ale! — Kobieta nagle strzepnęła fartuch i klasnęła w dłonie. — Ja tu godom, a pszepan kochany się pewno tera kąpać chciał bedzie, zje tylko – to ja wody może naniese! Już dawno by była, ale że, jak mówię, przy niedzieli wszystkich wyniesło… Chociaż dziewuszki zostały, to już od rana w sypialnej porządek, ino czeka, coby pościelać.

— Mogę umyć się przy studni — zapewnił szybko Kristoff. Jeszcze tego brakowało, żeby dźwigała wiadro, które wyglądało, jakby samym swoim istnieniem mogło jej złamać kręgosłup. — Chyba że… — wykonał niesprecyzowany, proszący ruch dłonią — potrzebujesz… pani potrzebuje wody do kuchni. Ile przynieść?

Miał nadzieję, że powie, że co najmniej tønne**. To zapewni mu ruch, do bycia w którym był tak przyzwyczajony. Podobnie jak do nieba, ziemi i brudu na rękach; nie do ścian i okien, które sprawiały, że wszystko było zbyt spokojne, czyste i ciche.

Irina zacmokała i machnęła ręką.

— A jaka tam ze mnie pani! — Nie odpowiedziała na jego pytanie, ale jej rumieniące się policzki wyraźnie mówiły, że spodobało jej się to, co powiedział. Dlatego Kristoff musiał ugryźć się w język, żeby Taka, jak ze mnie pan na nim zostało.

Studzienny kołowrotek zaskrzypiał i umilkł – w przeciwieństwie do trzech trzpiotek skulonych w pewnej odległości od niego.

Ale to nie mogło być trudne.

— Ty.

— Nie, ty.

Kristoff zanurzył dłonie w wiadrze i ochlapał twarz. Przez chwilę obojętnie przyglądał się falującej wodzie i rozchodzącym się po niej kręgom zniekształcającym jego odbicie.

Chichoty tylko się wzmogły.

— Niech Sanna idzie!

— Ja?

— Tak, przecież cię nie ugryzie.

— Aha. No idź, Sanna. Idź!

Kristoff nienawidził w ludziach tego, że nie mogą po prostu dać mu spokoju.

— Dobry wieczór. — Dziewczynka dygnęła, rumieniąc się tak bardzo, że widział to nawet w ciemności, ale starając się nie spuszczać z niego wzroku.

— Czego?

Był przekonany o tym, że jego mina przeczy temu, co przed chwilą powiedziała jedna z jej koleżanek.

— Miałyśmy przekazać, że gdyby chciał się pan już położyć, to pokój czeka. Od rana stoi gotowy. — Chichot, więcej rumieńców, strzelanie oczami. — Możemy zaprowadzić.

Gwiazdy mrugały do swoich odbić w wodzie. Kristoff odstawił wiadro tak mocno, że na chwilę przylgnęły mu do nogawek spodni.

— I tak w ogóle to… koleżanki chciały wiedzieć, czy… czy ma pan już żonę. — Odwróciła się w stronę pozostałych dziewczyn. Wyższa z nich zamachała ręką, jakby odganiała się przed komarami, i powiedziała coś bezgłośnie. — Widoki na żonę — poprawiła się szybko ta stojąca przed nim. — Taką… prawdziwą.

Kristoff ze świstem wypuścił powietrze przez nos. Gówniarom zachciało się bawić w królową Idunę.

— Ile masz lat?

— Na wiosnę będzie piętnaście.

— To spierdalaj do domu, dzieciaku — poradził jej.

Skrzywił się, zahaczając stopą o próg; miał nieprzyjemne uczucie ciężkości w nogach. Przebywał w Grimstad zaledwie od kilku godzin, a już się o wszystko otarł. Jęknął w zagłębienie łokcia, kiedy mięśnie jego ramion i karku również zaprotestowały, jakby wiedziały już, co je czeka.

Pokój był ogromny – zbyt duży i zbyt mały jednocześnie –  i cichy, a powietrze w nim ciężkie od gamy nieznajomych zapachów perfumowanego mydła i pościeli – zamiast deszczówki i sosen. Duszny i luksusowy.

Cóż, przynajmniej nie był  r ó ż o w y  jak pokój Anny (sypialnia  k s i ę ż n i c z k i  k o r o n n e j  Anny, co go podkusiło), od przebywania w którym zaczynały boleć go oczy.

Ale to nie zmieniało faktu, że nie mógł zasnąć, i to nie ze zwyczajnych – normalnych – powodów. Nie było za zimno. Sven nie chrapał. Nie był w lesie, wśród obcych dźwięków, na które musiał pozostawać czujny. Jeśli cokolwiek, to było zbyt cicho, przez co nie mógł powstrzymać galopu swoich myśli.

Zastanawiał się, jak wielką niewdzięcznością się wykaże, kiedy rano poprosi o zmianę pościeli na jakąś, która nie będzie sprawiać, że będzie czuł się aż tak nieswojo, może w mniej szokującym odcieniu i nieobszytą koronką.

To był dopiero początek, a wszystko już było cholernie trudne.

Kiedy u progu świtu, leżąc na twardej, chłodnej podłodze, zaczął śnić o sukniach uszytych z mchu i kryształowych brudekroner***, stwierdził, że musi oczyścić umysł. Najszybszym sposobem na oczyszczenie umysłu było osiem tysięcy stóp nad poziomem morza****.

Kopnął brezentowy worek z taśmami do noszenia go na plecach. Myśli o Annie wciąż majaczyły gdzieś w odległych zakamarkach jego umysłu; kiedy wyciągał z komody beaskę, którą ktoś musiał poskładać i do niej włożyć, kiedy pospiesznie przeczesywał dłonią rozczochrane włosy, kiedy pakował resztę swoich rzeczy, kiedy wkładał buty.

W przypadku królowej była to raczej kwestia „czy” niż „kiedy”, a zarządca miał pojawić się dopiero następnego dnia.

Wystarczy mu czasu.

Musi.

Sven wyczuł to przed Kristoffem, a Kristoff poczuł to jeszcze, zanim zobaczył.

— Cześć, Bjorgman.

Wszystko wskazywało na to, że zbliżają się kłopoty.

Znowu. Kolejne.

— O… Oskar? — Brzmiało, jakby się zająknął, ale Kristoff się nie jąkał. Po prostu próbował przypomnieć sobie jego cholerne imię.

Toć to kra, nie lód.

Donieś jej, że w niezłe gówno nas wpakowała.

— Słyszałem, że już poznałeś moją mamuśkę.

…starą Josteinową, mówisz? Matkę Oskara? Z tym jej serduchem?

— Taa. — Głos Svena gdzieś z tyłu jego głowy zaczął irytująco podszeptywać: „Oskarku. Oskarku.  O s k a r k u ” .  — I?

Oskar wzruszył ramionami. Rozprostował je. Stawy w karku zatrzeszczały mu jak gałęzie na wietrze.

Paniczykowi się chyba w dupie przewracać zaczęło.

Prawdę mówiąc, Kristoff wcale nie był zaskoczony takim obrotem zdarzeń.

Anna, rzecz jasna, była źródłem tych kłopotów, ponieważ przez ostatnie trzy miesiące to Anna była źródłem wszystkich jego kłopotów.

Tak się po prostu stało i już.

— A moich kolegów znasz?

Kruki siedzące na płocie poderwały się do lotu, kiedy zza pleców Oskara wyłoniło się dwóch chłystków. To też byli wydobywcy lodu, a przynajmniej jeden z nich, ten, który wyglądał, jakby jego nos został połamany w co najmniej dwóch miejscach. Na Lodowych Polach nawet się z nich śmiali, że zawsze trzymają się razem, jak dupa i koszula.

Świnta prowda, Oskar.

A Anna mówiła mu też coś o krukach, bo najwyraźniej miała coś do powiedzenia na każdy temat i musiała być obecna w każdym aspekcie jego życia, gdzieś pomiędzy „Jaki jest twój ulubiony ptak?” a „Gdybym miała wybierać, chyba chciałabym być kaczką. Wtedy pewnie umiałabym pływać. No, przynajmniej unosiłabym się na wodzie, a to i tak więcej, niż umiem teraz”. Tylko że te słowa nie pasowały do jej głosu, słodkiego i lekkiego.

„Zwiastuny śmierci”, tak je nazwała.

Na polu w dolinie przewrócił się strach na wróble.

Kristoff nie był przesądny, ale teraz coś aż wzdrygnęło się w nim na samo wspomnienie. Miało w sobie coś z klątwy.

_______________

* Stabbur (norw.) – drewniana komórka, która służy za spiżarnię albo magazyn skór, stojąca na słupach uniemożliwiających zwierzętom zniszczenie zapasów.

** Tønne (baryłka) – stara norweska jednostka miary, w zaokrągleniu 140 litrów.

*** Brudekrone  (norw.) – korona ślubna. Tradycyjne nakrycie głowy norweskich panien młodych.

*** 7 969 stóp norweskich = 2 500 m.


Nie dość, że prawie niechcący popełniłam seppuku, to jeszcze blogspot próbuje utrudnić mi edycję postów :)

I ja wiem, że mówi się „reniferowy”, a nie „reniferzy”. Ale Kristoff nie wie.

A to tytułowy moodsong, który jeszcze powróci ♥

10 komentarzy

  1. Szybkiego powrotu do zdrowia!!! Oby to nic poważnego i cierpliwie czekam na nowy rozdział!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję ♥
      Niee, nic poważnego sobie nie zrobiłam, ale jestem praworęczna, a na tyle mocno pokiereszowałam sobie wczoraj palce prawej dłoni, że trudno było mi dopisać rozdział do końca. Także teraz z czystym sumieniem mogę chyba zaprosić do przeczytania, aczkolwiek walczę jeszcze z edycją :D

      Usuń
    2. A więc jestem! Świeżo po przeczytaniu i mega zajarana.

      Okej, to tak na serio, może nie jestem znawczynią Kristoffa jako tako (bo po sposobie pisania widać kto tu jest prawdziwym fanem), ale nigdy tak fajnego Kristoffa nie widziałam! WOOOW! NAJLEPSZY KRISTOFF EVER!!!! Serio, jest gburowaty jak w pierwszej części Krainy Lodu, ale też widać taką jego niechęć do ludzi. Takie trochę pobłażanie jak z tymi rozchichranymi dziewczynami z wioski (?), ktoŕe bardzo mi przypominały te z Pięknej i Bestii od Gastona! I tak do nich mówił jakby to dla niego było takie dno dna, że one się wgl. do niego odzywają. Hahahah. Także twój Kristoff jest na 6 z dużymi plusami!!!! Najlepszy!!!! O! I też to jak rozmawiał z tą starą panią od tego wydobywcy Oskara! On był wcześniej też w tym fajnym rozdziale Kristoffa co nie?? Super ma podejście, bo widać, że aż mu głupio, bo starsza pani jemu hardemu chłopakowi wodę ma nosić.

      A i super plusy za pisanie Svena! Fajnie i przejrzyście się go czyta!!!

      Także straaaasznie mi się podobało j czekam na więcej! Pozdrawiam!

      Usuń
    3. Nie wiem, czy ja jestem znawczynią, ale bardzo lubiłam jego postać (w JEDYNCE), więc tym bardziej strasznie mi miło, że aż tak ci się podoba! ♥♥♥ Nie spodziewałam się tych komentarzy, i strasznie się z nich teraz cieszę ♥

      Kurczę, pomyślałam dokładnie o tych trojaczkach (?) z Pięknej i bestii, jak już napisałam tę scenę, chociaż wstępnie wcale tego nie planowałam :D Kristoff jest totalnie niechętny ludziom, wciąż, chociaż teraz dużo częściej musi ich tolerować :D

      I zgadza się, Oskar był chyba w pierwszym-pierwszym rozdziale, w którym wystąpił Kristoff :) I w sumie nie mam tu zbyt wiele do dodania, bo chyba wyłapałaś wszystko to, co było dla mnie najważniejsze :D

      Także bardzo, bardzo dziękuję za komentarz!! ♥

      Usuń
    4. I jejku, jakoś tak mi się teraz w ogóle spodobało słowo "hardy" w kontekście Kristoffa ♥♥♥

      Usuń
    5. STRASZNIE podoba!!!

      Dobrze, to Kristoff od dzisiaj jest oficjalnie bardzo hardy!

      Usuń
  2. Kristoff, wygrałeś order mistrza wypierania problemów, gratuluję!

    Uwielbiam stylizację językową Iriny <33 Świetna robota z tym środowiskiem wydobywców, co kolejna postać, to kocham bardziej.
    (chociaż Tor i jego synek nadal królują)
    (w ogóle mój musk przeczytał „pochwalony” głosem Oakena i umarłam :DD)
    Najchętniej bym dłużej pooglądała Kristoffa-Pana-Barona-Na-Włościach – z jednej strony mu współczuję, z drugiej sytuacja strasznie mnie śmieszy – ale coś czuję, że w świetle następnego rozdziału są na to niewielkie szanse. Nie, żebym narzekała, ale to już się pouzewnętrzniam pod następnym rodziałem ♥

    (...) bo chyba już mu się przedstawiła, a on na pewno znał jakąś Ingrid (a może to była Inga?). – Kristoff i Elsa mają ze sobą więcej wspólnego, niż im się wydaje :D

    Okej, wiem, że się właściwie nie pojawiła, ale coraz bardziej lubię Merete-Margit – i propsy za wszystkie rosyjskie akcenty <33
    Moodsong rozdziału piękny!
    I jeszcze backstory Kristoffa ♥ Cieszę się, że wraca temat trolli i niecierpliwie czekam, aż się objawią w opowiadaniu osobiście. Ciekawi mnie, jak planujesz rozegrać ich wątek :D

    Dialogi ze Svenem są piękne :DD O s k a r e k

    Podoba mi się też wzmianka o dorastaniu z księżniczkami – znów poczułam tutaj XIX wiek <33
    Przy okazji wraca temat Kristanny, która jest u Ciebie tak ładna, naturalna i nienachalna, że nie mogę wyjść z podziwu. Choćby tutaj: Annie by się tu podobało. Tylko tyle i aż tyle ♥

    (i ta scena przy studni, lov mocno)
    (nadal podoba mi się fakt, że kapitan Madesen w povie Kristoffa to po prostu Madsen)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie jestem pewna, czy Kristoff i Elsa nie idą w tej sprawie łeb w łeb, w końcu w rodzinie królewskiej wypieranie problemów to uświęcona tradycja XD (Tak-tak, oni mają całkiem dużo wspólnego, to chyba moja wersja ich dwójkowej wielkiej przyjaźni xD)

      Ale-ale - jeśli tylko mi się to uda to w kolejnym rozdziale pojawi się przynajmniej jedna scena jeszcze na włościach! Z jakiegoś powodu to był jeden z rozdziałów, które pisało mi się najlepiej :D

      Aaa, i dziękuję za pochwałę! ♥ Kombinuję jak mogę, żeby zróżnicować okołowydobywcze środowisko, jak się da, ale nie chciałabym przegiąć. (Ale pff, błagam, Tora się nie da przebić, będę walczyć o to, żeby jakimś cudem było go więcej :D)
      I bardzo mnie cieszy, że zwróciłaś uwagę na po-prostu-Madsena! Stwierdziłam, że sposób, w jaki każdy z bohaterów o nim myśli, też dużo o nich mówi :D Cieszę się, że zostało to dostrzeżone <333

      A Merete-Margit to ja już w ogóle bardzo lubię, przynajmniej na razie - może dlatego, że jeszcze nie zaczęłam jej pisać XD - i myślę, że pojawi się osobiście, pewnie w drugiej części >.> Zresztą, aa, backstory się zbliża, i to mam nadzieję, że w chociaż troszkę zaskakujący sposób!
      I trolle, eh, uhm, tak. Tak, tego, trolle też.

      (Spoiler: scena przy studni może być ważna - ale nie jakoś strasznie - pod kątem jednej jedynej informacji, której nie było jak inaczej wprowadzić XD)

      I znów najbardziej cieszy mnie chyba pochwała tego XIX wieku, bo ostatnio po raz kolejny naszła mnie myśl „A co, gdyby to tak wszystko rzucić i przenieść się do epoki edwardiańskiej?” – a za dużo pracowałam nad kalendarium i w ogóle, i mi się po prostu nie chce, a jeśli obecny czas akcji jest widoczny i się podoba to się strasznie cieszę i bardzo, bardzo dziękuję! ♥♥♥
      I że Kristanna ci się podoba – to też!

      I ogólnie strasznie dziękuję za ten komentarz! :D

      Usuń
  3. „Zresztą, samotność była łatwiejsza. Cisza była łatwiejsza.
    Dlatego właśnie pracował sam, podróżował sam, jadł sam, spał sam.
    Przypomniał sobie, że przecież lubi być sam, i na tym postanowił się skupić.” — oj, Kristoff, mam wrażenie, że ta samotność jednak nie zawsze ci pasuje i czasami wychodzi ci ona bokiem.

    I aaa, mamy baronię!

    Anna jest do lubienia. Tekst życia. A rozumowanie Svena naprawdę mogłoby być takie proste.

    Rozkminy Kristoffa, jak ma na imię gospodyni, a potem kim jest Ingrid, cudo (niczym te u Elsy).

    Ta scena przy studni z Kristoffem i tymi dziewczynkami była... taka okropna i życiowa. Jakby, kurde, ona tam wszystkie pewnie miały coś koło czternastu/piętnastu lat i no... jeju, coś mnie okropnie zabolało w tej scenie, i tak ja za pierwszym czytaniem była niewyobrażalnie zła na te dziewczyny, tak teraz w zasadzie współczuję im (i Kristoffowi w sumie też, i w zasadzie to dobrze jej powiedział. I w ogólnych fakt, że poszedł po tą wodę, a Irina go nijak za bardzo nie powstrzymywała).

    I bardzo mi się podoba sposób mówienia Iriny. I no proszę, Oskarek się pojawił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eee, dużo łatwiej byłoby mi nie myśleć o tym, o czym teraz zaczęłam myśleć w sprawie tych dziewczyn (w sumie może nawet, zwłaszcza w zestawieniu z Kristoffem, dziewczynek - bo ten szacowany wiek się zgadza), zwłaszcza, że się jeszcze pojawią ;____;

      Jestem jakaś skrzywiona, ale przez tego Svena forma "Oskarek" mnie bawi niemożliwie za każdym razem D:

      Bardzo się cieszę, że tak ci się wszystko (oby!) podobało, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że to rozdział Kristoffa :D <33

      Usuń