RAZ, DWA, TRZY...
— Sinnatagg! — woła pappa, marszcząc groźnie brwi, ale nawet to nie powstrzymuje kącików jego ust od wygięcia się w górę. Anna oblizuje czekoladowe smugi z własnych. — Ale z ciebie złośnik...!
Kiedy pappa mierzwi jej włosy, ona obejmuje jego kolana, bo nie jest w stanie sięgnąć wyżej. Tym razem pappa nic nie mówi, kiedy pozostawia na wyprasowanych na kant nogawkach drobne odciski palców. Wyglądają jak meduzy, które wypełniają wiaderko u jej stóp.
Cztery…
Stary zegar dziadka w Wielkim Holu zaczyna wybijać godzinę.
Pięć...
Podnosi wzrok i ramiona pappy stają się szersze; nie ma już wąsów, ale zdecydowanie nie jest ogolony. Urosła już trochę i teraz bez problemu może pociągnąć go za włosy, chociaż sięga mu tylko do ramienia. Zarost śmiesznie drapie delikatną skórę gardła, kiedy się nad nią pochyla.
— Ty mnie zabijesz. — Oddycha głęboko. Jej szyja tłumi jego jęk. Popękane usta układają się w obietnice, które zostaną złamane. — Nie... nie możemy...
Myli się. To on nie może wyszarpnąć dłoni z jej uścisku. Anna może trzymać ją tak długo, jak tylko zechce.
Sześć, siedem...
Ale puszcza natychmiast, gdy zauważa, jak z jego dolnej wargi spływa strużka krwi – kap, kap – prosto na dekolt jej nowej sukienki. Układa się w kształt serca.
— A teraz bądź dobrą żoną i umrzyj wreszcie — słyszy. A dalej nie rozumie, to nie po norwesku.
Nie przypomina sobie, kiedy została żoną – niedawno była tylko złośnicą – ale pamięta, że jego oczy były inne. Ich brąz ogranicza się już tylko do cienkich obwódek wokół zielonych tęczówek. Przypominają jej trochę złoto, błyszczą jak pierścień korony na jego skroniach. Nie pasuje do niego, zupełnie tak, jak rękawiczki, które wkłada.
Anna lubi rękawiczki, bo przywodzą jej na myśl ciepło. Ale podłoga, na którą się osuwa, jest lodowata jak ocean. Jak kawałki kry pływają po nim pantofle.
Osiem, dziewięć...
To pantofle mammy. Podaje Annie gliniany kubek, w którym odbijają się góry, i sadza ją sobie na kolanach, chociaż przecież jest już na to za duża. Nie pozwalają jej już spać w swojej sypialni, nawet kiedy się boi. Nie chcą wierzyć, kiedy płacze, że w kącie siedzi utburd*.
— Shh, čáhceloddi… — Brzmi, jakby śpiewała. — Cicho, kaczuszko.
Dziewięć i pół...
Osusza jej łzy brzegiem spódnicy i Anna może wreszcie pobiec szukać siostry, ale kiedy już ją znajduje i chce złapać, ona zatrzaskuje jej drzwi przed nosem. Nie rozumie tego, nie tak gra się w gjemsel**...
— Elisabet? — pyta bezradnie.
— Nie mów tak do mnie — warczy dorosła nagle Elsa, a ona protestuje, bo przecież nie powiedziała nic złego. Ale jest już za późno, Elsa musiała nie usłyszeć, bo wszystkie drzwi dookoła niej się zatrzaskują. Otaczają ją labiryntem, z którego wychodzi doktor Foss.
Dziesięć.
— Nie ruszaj się, navnløse*** — nakazuje, a ona się nie sprzeciwia, bo przez chwilę chce widzieć w nim kogoś innego. Kogoś, kto ją kocha. Chyba ktoś taki wciąż gdzieś tu jest, ale teraz jej oczy widzą tylko do środka.
Doktor Foss sięga do jej podartego gorsetu i rozrywa podkoszulkę, którą skrywa. Haftki spadają lawiną. Anna wyje jak wilk, kiedy jego dłoń, zamiast dotknąć blizny w kształcie płatka śniegu, zagłębia się w jej klatce piersiowej. To ręka trolla. Kiedy ją cofa, spoczywa na niej coś, co wygląda jak płonący kawałek węgla.
Szukam!!!
Ale nie, to tylko szmaciana lalka. Fräulein Hahn wyszarpuje ją z jej dłoni i Anna zostaje zupełnie sama.
Anna miała wrażenie, że wylądowała w śnieżnej zaspie, zupełnie naga.
Obudziła się z uczuciem, że zamarza, skulona na skraju łóżka.
Dźwięk jej własnego głosu roztrzaskał koszmar. Poduszka była mokra i zimna, a ona miała ochotę znów wybuchnąć płaczem, który wieczorem odprowadził ją do snu, ale jej łzy pewnie by teraz zamarzły.
Gdzieś z wnętrza jej klatki piersiowej promieniowało zimno tak głębokie, że zaczynało sprawiać ból, sięgając ramion i sprowadzając bicie serca do tępego, głuchego pulsowania. Było o wiele silniejsze nawet od ssania w żołądku, pustym od prawie doby.
To wszystko z pewnością coś znaczyło, nawet jeśli Anna tego nie pamiętała.
Już, jeszcze. Teraz.
Próbowała ścigać to wspomnienie – wspomnienie wspomnienia – ale znalazła tylko dym i stygnący popiół.
Było jeszcze na tyle ciepło, że ogień w kominku nie musiał bez przerwy płonąć, ale Anna i tak zawsze prosiła kogoś ze służby, żeby rozpalał w nim jeszcze przed kolacją i upewniała się, że w nogach łóżka położono termofor. Wiedziała, że zachowuje się śmiesznie, że tak naprawdę jest bezpieczna, nigdy nie była n i e , bo zaklęte zamki chroniły swoich mieszkańców przed pokusami i uciechami zewnętrznego świata – ale przeszłość wciąż bolała. Dopóki trwało lato, udawało jej się spychać myśli o niej na boczny tor.
Teraz zaczynała się jesień.
Świat za oknem był zasnuty szarym welonem deszczu i zupełnie wyprany z kolorów, a na podłodze sypialni tańczyło rosemåling**** utkane ze światła księżyca.
Tylko że na niebie pożartym przez chmury nie mogło być księżyca.
— Co…
Anna zachłysnęła się własnym niespokojnym oddechem, kiedy zrozumiała, że wewnętrzne zimno wynika z zewnętrznego, bo kołdra zaskorupiała pod warstwą szronu, a pod jej stopami ścielił się śnieg.
Jej cień wyglądał tak, jakby prawdziwa Anna była wysoka, smukła i zupełnie nie-drżąca, kiedy opatulała się szalem pachnącym mammą.
Wyglądała jak Elsa.
Elsa.
Podeszła do drzwi z niepokojem. Przeczuciem. Wydawało jej się, że wie – w sposób, w który być może tylko siostra może coś wiedzieć – że coś zaraz znów się zmieni.
Kiedy popchnęła drzwi, zobaczyła, że właściwie to j u ż się zmieniło, bo korytarz wyglądał jak leśna polana przed chałupką Oakena za tym jednym, jedynym razem, gdy ją widziała – cóż, w sumie to jak jakakolwiek leśna polana w ś r o d k u z i m y , jaką była sobie w stanie wyobrazić, z zaspami wysokimi jak góry.
Noc migotała – powietrze migotało – świat migotał.
Ah-ah-ah-ah!
Podmuchy nieistniejącego wiatru przenosiły tumany śniegu; unosił się jak kurz pod światło, a później opadał w rzędy nieostrych twarzy. I jedną wyraźną. Dzika dziewczynka składająca się z kłębów nieujarzmionych włosów, jak tornado – ona… leciała. Śniegowe brzozy wystrzeliwały w górę po każdym jej kroku, chociaż nawet nie dotykała ziemi.
I… i był też chłopiec, który zmienił się w mężczyznę, kiedy obok niego przebiegło stado reniferów. Lodowe wąsy sterczały z pustej twarzy jak brzytwy. Jego buty topiły las.
Szum magii wypełniał korytarz, groźny i niesamowity, przedzierał się przez dziurki od kluczy i szpary pod drzwiami, aż w końcu zmienił się w krzyk, kiedy z głowy mężczyzny jak fajerwerki wystrzeliły rogi i wszystkie wizje rozpadły się u stóp Anny.
Ah! Ah! Ah! Ah!
Brnęła przez korytarz bez żadnego planu, otępiała i zziębnięta. Byle tylko dotrzeć do sypialni Elsy.
Nie przyszła do niej w wieczór po festiwalu, jak obiecała – p o p r o s i ł a – ani następnego, bo Elsa nie spędzała tych nocy u siebie. Tkwiła w gabinecie, wśród stosów dokumentów piętrzących się na biurku, tajemnic kryjących się w ścianach i lodu zakradającego się na framugi drzwi i brzegi map i obrazów pokrywających ściany.
Teraz musiała być u siebie, Anna to wiedziała. C z u ł a , tak jak wciąż czuła na skroni ciężar dawno wyśnionego pocałunku trolla.
Jej ścieżka była teraz śliska i niebezpieczna. Ale czy tak nie było od zawsze? I czy to kiedykolwiek miało jakiekolwiek znaczenie?
Po raz pierwszy w życiu nie zapukała do drzwi Elsy. Po prostu nacisnęła na klamkę, jak nigdy przedtem się nie ośmieliła, a one się otworzyły. I nagle całe jej dzieciństwo spędzone w przeciągach korytarzy stało się pozbawione sensu. Bo drzwi po prostu się o t w o r z y ł y , jakby bariera między jej światem a światem Elsy wcale nie była strzeżona i Anna w każdej chwili mogłaby ją przekroczyć, gdyby tylko na to wpadła.
Mimo to wciąż było trochę tak, jakby naruszała jakieś niepisane granice jej prywatności, jak przy ściąganiu rękawiczek albo dotykaniu bez wyraźnego zaproszenia…
Anna poczuła się okropnie. Właściwie to o wiele gorzej niż okropnie, ale „okropnie” było jedynym słowem, które w tej chwili przychodziło jej do głowy.
— Elsa?
Lód przykleił się do wnętrza jej dłoni, kiedy mocniej na naparła na drewno i metal. Śnieg chrzęszczał. Pojedyncze drzwi poruszały się powoli, opornie, jak w lawinie, aż w końcu wydarły w zaspach na podłodze wyrwę na tyle szeroką, żeby Anna dała radę się przez nią przecisnąć, na wciągniętym brzuchu i wstrzymanym oddechu.
Elsa spała otoczona zamiecią swoich uczuć.
Anna stanęła na brzegu zamrożonego jeziora podłogi. W miejscu, gdzie ze stolika nocnego spadła mała buteleczka, jego powierzchnia wyglądała jak posypana płatkami złota. Otaczał je balsamiczny zapach, który przywodził na myśl las. Drzewa krwawiące żywicą.
Przez oszroniony trójkąt okna sączyła się noc. Odbicia kropel rozbijających się o szybę były ledwo widoczne. Spływały po twarzy Elsy jak łzy. Malowały na niej emocje, których nie miało prawa tam być, i przywodziły Annie na myśl cmentarz.
Pachniało tak, jak w dniu pogrzebu rodziców.
A później – Anna nie zdążyła nawet mrugnąć – Elsa gwałtownie zerwała się z krzykiem z łóżka. W tej chwili jej twarz wyglądała przeraźliwie młodo, prawie jak w Przedtem, taka ściągnięta, z tymi rozszerzonymi źrenicami.
Anna czuła bijący od niej mróz. Połyskiwał na koniuszkach palców, płonął w oczach – a ona po raz pierwszy w życiu naprawdę przestraszyła się własnej siostry.
Miała wrażenie, że ściany zatrzęsły się pod siłą krzyku Elsy. Żyrandol zadrżał, jakby zaraz miał się rozbić, jak śnieżna kula albo wizje z korytarza, które wyglądały jak żywcem z niej wyjęte.
Coś w jej umyśle zaczęło gwałtownie się szamotać, jakby chciało się uwolnić. Zacisnęła powieki z powodu bólu rozsadzającego jej czaszkę.
Pod nimi odbiła się biała błyskawica.
Kiedy Anna wreszcie otworzyła oczy, na skraju jej świadomości wciąż tańczyła ciemność, ale mimo to udało jej się dostrzec miliony lodowych kryształów zawieszone w powietrzu za oknem. Były tylko zamrożonym deszczem, ale wyglądały jak diamenty albo odłamki szkła, które zapomniały o istnieniu grawitacji. Jak zęby wilka.
Piękne i błyszczące. Okrutne i śmiercionośne.
— Elsa… — szepnęła.
Elsa już nie krzyczała. Stała przed nią w milczeniu, chociaż wokół jej ramion udrapowała się śnieżna etola. Od czasu do czasu wstrząsał nimi brutalny dreszcz.
— Co… coś ty zrobiła? — zapytała Anna, bo to było na swój sposób naturalne pytanie. Pappa zawsze tak mówił, a Elsa… Elsa lubiła pappę. Czytała te same gazety co on, zawsze „Verden”, nigdy „Morgenbladet” i „Aftenposten”, bo tak jak on uważała je za stek bzdur. Też pisała dziennik, miała jego portret w gabinecie, i to z nią pappa spędzał najwięcej czasu w Potem – ale Anna pożałowała tych słów, jeszcze zanim ostatnie zdążyło opuścić jej usta.
Elsa wydała jej się nagle nienaturalnie drobna, skulona w sobie, jakby chciała zniknąć – nigdy nie istnieć.
— Nie! Nie, nie o to mi… To nie… Ja nie… — Anna chciała przytulić ją tak mocno, że zmiażdży jej kości. Mamma nie pozwalała jej dotykać Elsy, a Anna zastanawiała się później, dlaczego nikt nigdy nie nauczył jej, że miłość roztapia. — Przepraszam! Miałam na myśli… nic ci nie jest? Czy mogłabym… mogę ci jakoś pomóc?
Elsa potrząsnęła głową – raz, drugi, trzeci – wciąż nią kręciła, jak zepsuta zabawka. Nie wydawała się urażona. Nie wydawała się też przerażona.
Wydawała się… pusta.
— Jak on się nazywa? — zapytała nieprzytomnie.
— Kto?
Elsa nie odpowiedziała. A może odpowiedziała, tylko że Anna tego nie usłyszała, bo lodowe kryształy zaczęły spadać. Słyszała, jak ich grad odbija się od dachów i sypie na ciemny dziedziniec w dole.
— Kai? Peterssen? Doktor Foss? — próbowała przekrzyczeć hałas wszystkimi nazwiskami, które przychodziły jej do głowy. Gdyby tego nie zrobiła, pojawiłaby się pustka, która byłaby jeszcze gorsza od tej Elsowej. — Kapitan Madsen? Albo… albo Sørensen? Premier? Pastor?
Wiatr szarpał za frędzle szala. Wył i bezlitośnie dusił światło. Anna musiała przytrzymać materiał na ramionach, bo w tej chwili stanowił jedyną ochronę przed ciemnością, która nagle wokół nich zapadła.
— Każ go wezwać. Natychmiast.
— Elsa, k o g o ?
Elsa wyglądała na chorą. Bledsza niż zwykle, jak duch, albo jak ściana – nie, duchy były przezroczyste, musiały być bledsze od ścian – tak jasna, że aż promieniała. Ale nie w dobry sposób. To był dziwny, upiorny blask. Gerda mówiła zawsze, że obie wyglądają jak śmierć na chorągwi, i ona, i mamma.
— Lorda. — Jej wzrok był nieostry, nawet kiedy patrzyła prosto na Annę.
— Jakiego lorda? Peterssena, tak?
— Tak, jego też.
— T e ż ? To kogo jeszcze?
Anna przyłapała się na tym, że zaczyna liczyć oddechy Elsy. Odpowiedziała jej po trzynastu.
— Tego twojego.
— Znaczy, Kristoffa? No, wiesz, lorda Bjorgmana? Bo on jest… nie jest… — Co ona właściwie chciała powiedzieć? — To jest… tak, pewnie. Oczywiście. Dobrze. — Czuła słowa padające ze swoich ust, ale źle smakowały. Elsa odwróciła się w kierunku drzwi – i tego Anna nie mogła znieść. — Albo nie. Wiesz co, Elsa? Wcale nie dobrze — wyrzuciła z siebie, zanim odwaga zdążyła ją opuścić. — Jestem twoją siostrą. Czego mi nie mówisz? Dlaczego m n i e nie pozwolisz sobie pomóc?
— Bo nie możesz mi pomóc — westchnęła Elsa. — Bo jestem królową.
Zapadła cisza.
Anna zamrugała, otwierając usta ze zdumienia. Czy to naprawdę była ta sama siostra, z którą lepiła bałwany?
Desperacja, która wcześniej pchała ją do działania, zaczęła topnieć jak śnieg na wiosnę, pozostawiając jej tylko obezwładniającą bezsilność. Elsa odchodziła. Uciekała przed nią. Znowu się odsuwała.
Czy kiedykolwiek w ogóle z a c z ę ł y być blisko?
Nie pamiętała.
A mówienie „jestem królową” było po prostu innym sposobem na powiedzenie „ty jesteś tylko rezerwą”… którą Anna nie była. Czy była? (I czemu, kiedy sama tak o sobie myślała, wydawało się to… po prostu n a t u r a l n e , ale sprawiło taką przykrość, kiedy okazało się, że być może siostra też postrzega ją w ten sposób?)
Elsa na pewno wciąż była w szoku. Po prostu nie potrafiła poskładać swoich myśli.
— Powinnaś iść. — Siostra (czy królowa?) posłała jej smutny uśmiech. — Zobaczymy się, kiedy będzie… bezpiecznie.
Cokolwiek to miało znaczyć.
_______________
* Utburd (norw.) – w folklorze skandynawskim demon nieochrzczonego dziecka, najprawdopodobniej zamordowanego i ukrytego przez matkę. Musiał błąkać się po ziemi, póki nie przekonał kogoś, żeby należycie go pochował.
** Gjemsel (norw.) – chowanego.
*** Navnløse (norw.) – bezimienna.
**** Rosemåling – malarstwo dekoracyjne, forma norweskiej sztuki ludowej.
Właściwie to sinnatagg oznacza coś w stylu „choleryk”, i to jedno z moich ulubionych słów, bo jest też nazwą rzeźby sikającego chłopca w Parku Vigelanda w Oslo, co jakoś po prostu nie może mnie nie bawić. Jeśli sytuacja dopisze, pewnie pojawi się jeszcze w odniesieniu do Anny, bo moim zdaniem to całkiem zgrabny norweski odpowiednik angielskiego feisty pants (lepszego nie mam).
A co do termoforów – kauczukowe były w Wielkiej Brytanii już najprawdopodobniej przed 1875 r., więc zdecydowałam się przy tym zostać, zwłaszcza, że w kontekście XIX wieku norweska wikipedia też mówi „termofor” (w tłumaczeniu na polski, które brzmi mi trochę głupio, cóż). Szkandela byłaby chyba jeszcze bardziej anarchroniczna ¯\_(ツ)_/¯
I im bliżej kanonu, tym mi gorzej. Ale c'est la vie, może to jakoś naprawimy. W każdym razie Forest of Shadows bardzo mi tu pomógł ♥ Usunięta scena trochę mniej, ale próbowałam.
Łoł to na prawdę bardzo dobry rozdział!
OdpowiedzUsuńJest trochę mroczniejszy niż pozostałe, ale zdecydowanie trzyma klimat, poziom i zdecydowanie napięcie.
Bardzo mi się podoba twoja kreacja Elsy i Anny oraz to jak budujesz miedzy nimi ich relację. To jak się docierają i poznają jako siostry. Tutaj w wahaniach Anny, widać, że na codzień niepewna wskoczy w ogien za Elsą. Ale Elsa myślę, że też się o nią boi tylko mocniej to ukrywa.
Podoba mi się jak pokazujesz i relację i koszmar Anny... WOW! mega mi jej szkoda :C
Bardzo fajny rozdział, czekam na wiecej!
Pozdrawiam!
Jejku, bardzo dziękuję!! ♥
UsuńW drugiej części, która zacznie się za jakieś może dwa rozdziały, będzie pewnie tych mrocznych rozdziałów trochę więcej - ale mam nadzieję, że nie za dużo :D
Bardzo się cieszę, że tak interpretujesz tę relację sióstr, bo nie chciałabym, żeby wyglądała na jednostronną. Myślę, że obu im na sobie zależy, ale obie też mają mnóstwo kłopotów z... no, właściwie wszystkim, z komunikacją ze sobą na czele :D Także zgadzam się tutaj właściwie ze wszystkim :)
I też mi szkoda Anny, ale takie traumy jak jej nie mogą rozpłynąć się ot tak - więc jeszcze pewnie trochę je powałkujemy :D
Także podsumowując: dziękuję za komentarz, wszystkie pochwały i do zobaczenia - oby - w niedzielę! :D ♥♥
Ten sen Anny! ♥♥
OdpowiedzUsuńStrasznie mi się spodobała zamiana czasu na teraźniejszy, super pomysł, pasuje do snu o wiele bardziej <3 W ogóle propsy za tę scenę, jest świetna. Opisywanie snów wydaje mi się potwornie trudne, bo ani nie może być zbyt podobny do jawy, ani zbyt chaotyczny i mimo wszystko musi się w nim kryć jakaś logika. Tobie wyszło perf ♥
Poza tym jestem zachwycona tym, jak przenikają się postacie Agnarra, Kristoffa i Hansa. lovlovlov
Było jeszcze na tyle ciepło, że ogień w kominku nie musiał bez przerwy płonąć, ale Anna i tak zawsze prosiła kogoś ze służby, żeby rozpalał w nim jeszcze przed kolacją i upewniała się, że w nogach łóżka położono termofor – Hans, nie mogłeś okazać się przyzwoitym człowiekiem, co, musiałeś wszystko popsuć
I ta relacja sióstr, jeju. Gdzie moje szczęśliwe zakończenia D:
Podobają mi się opisy śnieżnych mar Elsy – niby przy niej często pojawiają się wzmianki o lodzie, a i tak nadal ujmujesz to w świeży sposób <3 I taka geneza pojawienia się kryształów zdecydowanie bardziej do mnie przemawia!
(im dalej od kanonu, tym lepiej, prawda :D)
Jestem zaintrygowana i nie mam pojęcia, czego spodziewać się dalej. Czekam bardzo na następny rozdział ♥
Pozdrawiam!
Sen Anny był gotowy od dłuższego czasu i tylko czekał na tę okazję! ♥ I jakoś tak nie widzę sekwencji snów inaczej niż w czasie teraźniejszym, ładniej się odcinają od reszty akcji.
UsuńStrasznie się cieszę, że aż tak ci się podobał, bo świetnie się bawiłam w splatanie tego wszystkiego razem, i taktaktak, Agnarr-Kristoff-Hans to był totalnie celowy zabieg, fajnie, że zauważyłaś ♥
Relacji sióstr ciąg dalszy już za chwilę, ale tu jest niewiele lepiej niż w przypadku Kristanny :C
I aaa, śniegiem mi się już powoli ulewa, ale wspinam się na wyżyny kreatywności, bo tego do końca opowiadania już chyba nie uniknę xD Ale to ogromna ulga, że jego opisy nie nużą!
A co do kolejnego rozdziału to usilnie starałam się wpakować w niego coś, co można byłoby rozbić chyba na trzy, więc sama nie jestem jeszcze pewna, co dokładnie z tego wyjdzie :') Mam nadzieję, że lada chwila jakoś to rozwiążę.
I standardowo bardzo bardzo dziękuję za komentarz! ♥
Koszmar Anny to jest taki sztos, że szczerze na prawdę można się przestraszyć! Jaka ona jest biedna i taka zmaltretowana psychicznie.
OdpowiedzUsuńI bardzo dobrze pokazujesz Elsę, a szczególnie jej emocje!!! Za pomocą lodu i śniegu zdecydowanie dużo da się zaprezentować!
Więcej dbających o siebie nawzajem sióstr zawsze jest mile widziane!!!
Siostry jeszcze będą! Mam nadzieję, że kiedyś w końcu szczęśliwe :D
UsuńI chyba każdy bohater jest tutaj z założenia nieszczęśliwy, ale jeśli ci się to podoba i wydaje się wiarygodne to bardzo się cieszę! ♥♥♥
Ze wszystkim się absolutnie zgadzam i jak zawsze mega pozdrawiam!
UsuńOjeju, to ten sen, nad którym tak długo główkowałam. I bardzo mi się on podoba. I ta przemiana pappa-Kristoff-Hans!
OdpowiedzUsuńI czy ja wspominałam, że uwielbiam wszelakie saamskie/lapońskie/fińskie/farerskie i nie wiem jeszcze jakie wstawki? Chyba nawet jeszcze bardziej niż te norweskie/duńskie/francuskie, chociaż one też są ciekawe! (Te „čáhceloddi” bardzo mi się podoba, choć kompletnie nie wiem co oznacza, jak to przeczytać, z jakiego jest języka, n i c 😅).
To, że Anna potrzebuje termoforu i rozpalonego kominka ładne ukazuje te pozostałości po tym całym zamarznięciu. I te śnieżne Mary Elsy!
Rzeźba sikającego chłopca mnie po prostu rozwaliła 😂.
A ta cała szkandela wygląda... dość dziwnie.
Aaa, skasowałam sobie komentarz, jak ;_;
UsuńW każdym razie "čáhceloddi" to kaczuszka i jest po północnosamsku! Niestety nie pomogę z wymową, i bardzo mi przez to przykro, że tłumacz Google nie ma tego języka w bazie - przez co muszę też grzebać nie wiadomo gdzie, ale z pojedynczymi słówkami pomaga glosbe
I aaa, ja K O C H A M takie wstawki i bardzo cieszę się, że nie jestem jedyna, bo trudno byłoby mi się powstrzymać przed dodawaniem ich :D ♥