Ariana dla WS | Blogger | X X X
Fagra, grýttur land, heimr Árnadalr
piękna, kamienna ziemia, dom Arendelle.

7.3.21

Rozdział 19. Renifery nie zmieniają rogów

_______________

A, B, C, D, E. Elsa rozprostowała palce.

„A” i „E”. Anna i Elisabet. Zgięła kciuk i mały palec.

A pomiędzy nimi „B”, „C”, „D”. Briette Falsen, Cecilie Aubert, Dorete Reventlow. Imiona jej dam dworu, w porządku alfabetycznym, wyłącznie  p r z y p a d k i e m  prawie-się-rymowały, ale jak do tej pory nikt poza nią nie zwrócił na to uwagi (tylko Peterssen uśmiechał się pod nosem). Zresztą nikt poza nią nie wymieniał ich też jednym tchem – były prostsze od nazwisk, kiedy powiedziało się je wystarczająco szybko, brzmiały jak jedno, i nie zmuszały jej do gry w dobieranie do nich twarzy.

Mogła je wezwać, pomyślała nawet, że może powinna, kiedy przeszła obok drzwi gotowalni i przypomniała sobie o wszystkich zapięciach wszystkich staników wszystkich swoich sukienek. Pewnie pomogłyby jej jakąś wybrać, bo tylko to potrafiły – ładnie wyglądać i trajkotać. Idealne damy, najprawdopodobniej idealnie śpiące teraz w idealnie zaścielonych przez pokojówki łóżkach.

Elsa swoje słała sama, codziennie. To był jeden z jej sposobów na rozpoczęcie dnia, nadanie mu takiego kształtu, jakiego sobie życzyła. Ale później opuszczała pokój i nic już nie było bezpieczne, znajome ani takie, jak chciała i jak była na to przygotowana. A teraz w jej sypialni była Anna i nawet tego nie mogła zrobić.

Potrzebowała rękawiczek.

Potrzebowała rękawiczek?

Pomyślała o niewidzialnej magii trolli, jak w przypadku pierwszej pary wierzyła, że ich zaklęcia wplecione są w każdy szew. Jej klątwa bolała, nie mogąc się wydostać spod cienkiej satyny, bo – jak jej się wydawało – skrępowana przez moce o wiele potężniejsze od niej. Ale przynajmniej nie krzywdziła nikogo innego. A ojciec tylko na nią patrzył – ze zniecierpliwieniem, ze słabo tłumionym rozdrażnieniem; przez całe dnie podpisywał dokumenty, był zły i zmęczony – i w żaden sposób tego nie komentował. Zawsze głuchł na słowo „magia”. W końcu zamiast życzeń dobrej nocy dostawała od niego już tylko nowe rękawiczki, bez kolejnych wizyt u trolli i ze strzępkami metek domu mody w Paryżu.

Elsa zaczęła po kolei zginać pozostałe palce.

„B”„C”„D”. („A” i „E”.)

I znowu „B”. Zamarła z wycelowanym w drzwi palcem wskazującym, wytężając wzrok w półmroku. Czuła, jak ból głowy ponownie wzbiera gdzieś za jej oczami.

Słoje w drewnie były niemal niewidoczne, ukryte pod grubą warstwą farby. Zastanawiała się, jak długo wpatrywała się w nie jej siostra. Ile czasu zajęło jej nauczenie się wzorów, w jakie się układały, na pamięć. Jak ciężkie musiało być dla niej to trzynaście lat.

Ah-ah-ah-ah…

Elsa popchnęła drzwi.

„B” jak Bjorgman.

Przez uchylone okno do gabinetu wsączała się noc; ładna, ale nadal zbyt chłodna, żeby mogła przynieść otuchę. Poszarpane srebrzyste szczyty gór wspinały się w stronę ubywającego księżyca. Na podłodze ścielił się jej własny cień.

Podeszła do okna i przez nie wyjrzała, mimowolnie, odruchowo, zanim zasunęła ciężkie kotary. Kryształy w dole wyglądały jak rozbita szyba. Łatwo było sobie wyobrazić, że to sprawka dzieci grających w piłkę.

Nie magii. Żadnej magii.

Ah-ah-ah…

Patrząc na pełną resztek topiącego się śniegu przestrzeń wokół siebie, miała ochotę wybuchnąć płaczem. Ale chociaż pozostało jej żałośnie mało dobrych wspomnień – bo dotyczyły głównie pierwszych dziewięciu lat jej życia, z których pamiętała ledwie połowę – to wiedziała, że wiosna zawsze przecież powraca – a Doliny Żywej Skały zima nigdy nie sięga.

Lord Bjorgman — myślała, starając się zapamiętać, i powtarzała to jak zaklęcie. Jak z ukrywajnieprzeżywaj – trzeba je było powtarzać. Czasami wystarczyło raz na tydzień, czasami trzeba było to robić nawet kilka razy dziennie. Tylko to dawało poczucie utrzymywania klątwy w ryzach. Bjorgman, Bjorgman, Bjorgman.

Tym razem świeża pościel była bielsza niż oppas*, i pachniała jak kwiaty albo owoce, których nazw nawet nie znał. Róż plątał się już tylko w ostatnich smugach zorzy za oknem.

Dębowe łóżko zatrzeszczało prawie tak głośno jak jego kręgosłup, kiedy Kristoff przewrócił się na bok. Przez chwilę leżał bez ruchu, wsłuchując się w dźwięk wiatru gnającego przez fiord, nie potrafiąc oprzeć się wrażeniu, że ktoś, kto spał w tym miejscu przed nim, musiał być bardzo szczęśliwy.

Światła za szybą ubywało i przybywało w nieustępliwym rytmie, a każda kolejna godzina odciskała na nim piętno zmarnowanego czasu, aż nagle Irina stanęła w drzwiach sypialni i zapytała:

— Jak pan spał?

Zdążył już zauważyć, że tylko udaje, że puka.

— Jak dziecko — odparł bez cienia uśmiechu.

Świt nadszedł szybciej niż sen.

— Ano mówiłam, białka dyć najlepsze. Pan taki uparty, a toć by pan mi tera na oczy nie przeźrzał, jak bym mu na spanie okładu nie zrobiła. Jak na psie się potem goi, Oskarek mój tyż taka gorąca głowa, to po nim wiem. Ale jeszczem słyszała, że zimoziół…

— Uch, nie — jęknął Kristoff. Cioteczka Astrid kiedyś próbowała leczyć mu ból żołądka naparem z zimozioła północnego po tym, jak matka prawie potruła ich wszystkich sporyszem. (Nie umiała gotować i nie była nawet diehtti**, ale to nie przeszkadzało ludziom w Wiosce w nazywaniu jej szeptuchą; fakt, że była, skąd była, wystarczał.) — Obejdzie się.

Gdyby poszedł w góry, przyłożyłby sobie lód.

Gdyby faktycznie  p o s z e d ł  w  g ó r y ,  nie potrzebowałby lodu.

— No nic. — Irina tylko wzruszyła ramionami. Nie ciągnęła tematu, za co był jej wdzięczny. — A jak się o tego mojego starego rozchodzi – wrócił właśnie, i gada, że pan Bert przyjechał. To ja na herbatę nastawię, a pan to niech wstaje, ino prędziutko! — Przez chwilę jeszcze patrzyła na niego z dziwnym, szorstkim wyrazem twarzy, który kojarzył mu się z czułością. — Rozmiłował się pan chyba w tym swoim nowym pokoju, hę?

To nie był  j e g o  pokój. To był  p o k ó j ,  k t ó r y  c h w i l o w o  z a j m o w a ł ,  ale Kristoff jej nie poprawił, tylko pod wpływem nagłego impulsu zerwał się na równe nogi.

Deszcz spływał po zasłoniętej szybie, wydając nieprzyjemny, bębniący odgłos w zetknięciu z parapetem. Elsa poczuła, jak wzdłuż jej kręgosłupa przebiega dreszcz. Chociaż po zamkowych korytarzach hulał wiatr, nie wywołało go zimno – jej nigdy nie było zimno.

Strach — pomyślała. Bo strach będzie twoim wrogiem.

Patrzyła, jak materiał spódnicy zmienia się w zaspy. Czuła, jak temperatura z każdą godziną spada.

Bo tak naprawdę nic się nie zmieniło, bo miłość, która potrafiła roztapiać nie była ani trochę bardziej prawdziwa niż bajki na dobranoc, którymi okłamywali je rodzice.

Ale Elsa próbowała wmówić sobie, że jest lepiej, że poświęcenie Anny coś zmieniło, coś jej dało,  p o m o g ł o  – bo gdyby miała zsumować wszystkie pary rękawiczek gnieżdżące się w kufrze na strychu, wszystkie łzy, które przymarzły do jej policzków, wszystkie ukrywaj, nie przeżywaj – jakakolwiek inna konkluzja byłaby nie do zniesienia.

Nie mogła dopuścić do siebie myśli, że życie pełne wyrzeczeń, w zamknięciu – że to wszystko było tylko daremnym wysiłkiem.

Je cherche Monsieur Bjorgman — powiedział „pan Bert” Iriny, który okazał się mister Bairdem, wciąż jeszcze nie ściągając prawej stopy ze schodka dorożki. Lewa zawisła nad kałużą. — Savez-vous où se trouve Monsieur Kristoffer Bjorgman?***

Był synem albo mężem jakiejś podrzędnej arystokratki z Południowych Wysp, który próbował piąć się po arendellskiej drabinie społecznej już od czasów króla Agnarra, ostatnio przepieprzył pół majątku na giełdzie i na pewno nie liczył awans, jaki go spotkał.

Przyjechał z walizką, która tkwiła w powozie jak poczucie winy, czekając, aż ktoś wreszcie ją z niego wyciągnie, bo mister Baird, chociaż krzepki i z sylwetką sportowca, nie wyglądał na człowieka, który kiedykolwiek musiał zajmować się własnym bagażem.

— Łożeż kuuurwa — skomentował Jostein Stenberg – przez zaciśnięte zęby, przeciągle, na wdechu – kiedy po nią sięgnął. Od kiedy objawił się w promieniach świtu i oparach spirytusu, niewiele więcej powiedział. Kristoffa przywitał w dokładnie ten sam sposób.

Skóra na jego żylastych przedramionach miała fakturę przetartej skórzanej rączki, a stawy skrzypiały przy każdym ruchu jak zardzewiałe zawiasy.

— To ja — powiedział Kristoff, mając nadzieję, że trafił z odpowiedzią. — Kristoff Bjorgman.

Patrzył, jak mister Baird ściąga cylinder i uwalnia palce od rękawiczek, żeby uścisnąć mu rękę, mrużąc oczy w bladym słońcu. Za jego plecami ciemniały chmury.

Sprawiał wrażenie człowieka, na widok którego dobrze wychowane panienki mdleją z zachwytu – z uśmiechem handlowca, gładko zaczesanymi do tyłu włosami i ubraniami rażącymi nowością. I najprawdopodobniej był też człowiekiem z rodzaju tych, przed którymi jeszcze niedawno Kristoff musiałby pochylać głowę.

— Bram — odparł i wrócił do świergolenia po francusku, z każdym zdaniem coraz głośniej i wolniej, aż chyba dotarło do niego, że Kristoff  n a p r a w d ę  nic nie rozumie, a nie tylko nie nadąża, niedosłyszy albo jest zwyczajnie złośliwy. — Ależ zimno! — powiedział wreszcie złamaną przez duński norweszczyzną. — Zawsze tutaj tak zimno?

— Tylko przez osiem miesięcy, potem zima się kończy — zaśmiał się Prawdopodobnie Ole, prawdopodobnie ten od ubitej kaczki, zatrzymując się na chwilę w drodze do stabbur. — No, chyba że się akurat naszej miłościwie panującej… — ale przełknął resztę komentarza razem ze śliną, kiedy Kristoff na niego spojrzał.

Na Lodowych Polach za dużo już się nasłuchał o temperaturze poszczególnych części ciała królowej, spekulacji na temat „przełamywania lodów” i sposobów, w jaki dobiera sobie pokojówki; wszystkie zawsze zaczynały się od podobnego uśmieszku, mrugnięcia i komentarza na temat pogody. Teraz nie miał ani czasu, ani ochoty znów się z tym użerać.

Ale mister Baird wyraźnie się ożywił.

— Och, tak! Wszyscy tak wychwalają naszą królową! — Usta Prawdopodobnie Olego zamarły w kształt niewypowiedzianego pytania  „ K t o ? ” , dokładnie tego samego, które Kristoff sam miał ochotę zadać. — Jest bardzo piękną kobietą, prawda? — Może i była. Przynajmniej tak wszyscy mówili. Poza tym Kristoffowi nie przychodziła do głowy żadna inna pochwała pod jej adresem. — I pomyśleć, że lada chwila ona sama też tu zawita! Z pewnością ludzie z Północy z rozrzewnieniem będą wspominać to jeszcze przez wiele, wiele lat!

Ludzie z Północy.

— Ja pierdolę.

— A ten, hm, ten… rennereindeer… jest pański, prawda? — ciągnął mister Baird, à propos niczego, zupełnie ignorując jego mruknięcie.

Kristoff odwrócił się, żeby spojrzeć w tym samym kierunku, co on.

— Renifer? — To było zbyt duże uproszczenie, ale dla świętego spokoju przytaknął. — Mhm.

— Piękny okaz! Imponujący… — kiedy nie znalazł odpowiedniego słowa w żadnym z języków, które znał, mężczyzna wykonał zamaszysty gest dłońmi. — Jak to się mówi,  r e n i f e r y  nie zmieniają rogów, co?

— To ino porzekadło — wtrąciła Irina (To prawda — pomyślał Kristoff), stając w drzwiach i przewracając oczami. — Wszedłby już pszepan z panem do średka!

— To nie zmieniają? — dopytywał mister Baird. Zapach pomady z jego włosów płynnie przeszedł w zastałą woń smalcu unoszącą się w kuchni.

— Tylko krowy.

—  K r o w y ?

— To znaczy samice.

— Samice zmieniają?

—  N i e ,  tylko samice nie.

— Och! Ale to chyba musi je boleć, prawda? Samce?

— Byki.

— Byki! A to dopiero! Ale cóż, w każdym razie musi być to… nieprzyjemne, mam rację?

Elegancki duński akcent ciągnął wszystkie słowa mister Bairda dół, z powrotem do gardła, jakby ktoś miażdżył mu krtań.

— Nie wiem, Sven się nie skarży.

Może dlatego byli w stanie się dogadać, bo Kristoff brzmiał teraz podobnie, sepleniąc przez rozciętą wargę i płat surowego mięsa, który Irina podetknęła mu pod nos, gdy tylko zajął miejsce w bawialni.

Wcześniej myślał, że to salon, ale okazało się, że salon to dokładnie to samo, co bawialnia, z tym, że on nie był przeznaczony dla gości, tylko dla domowników. (Kristoff miał przeczucie, że sam w związku z tym nigdy z niego nie skorzysta.) Więc siedzieli w  b a w i a l n i ,  przy stoliku z okrągłym blatem, pod ścianą prawie niewidoczną pod wszystkimi świętymi obrazkami i litografiami.

Mister Baird zasugerował, że lepszy byłby kwas borowy. Spojrzenie Iriny zasugerowało, że lepiej by zrobił, gdyby się nie odzywał, więc grzecznie spuścił wzrok i objął parującą filiżankę, jakby próbował ogrzać dłonie. Jego palce, o wiele zbyt duże, przez chwilę niezgrabnie tańczyły wokół uszka, aż wreszcie zdecydował się sięgnąć prawą dłonią po pióro i zmienić temat.

— A ile pan zarabia? Zarabiał — poprawił się szybko, jakby bycie wydobywcą lodu należało już do przeszłości.

— Czterdzieści, może pięćdziesiąt koron.

Stalówka zaskrzypiała jak ptasie szpony orzące twardą ziemię.

— Miesięcznie, jak rozumiem?

Kristoff parsknął.

— Rocznie.

Mister Baird aż się zatchnął. To chyba zrobiło na nim wrażenie. Kristoff widział obliczenia mnożące się w jego oczach. Bo co można sobie kupić za pięćdziesiąt koron? Sukienka Anny – tylko trochę falban i haftu – już po przejściach kosztowała pięćdziesiąt pięć (przynajmniej według tego kanciarza Oakena).

Nie pamiętał nawet, jak w niej wyglądała, ale cena wypaliła mu się w pamięci do grobowej deski.

Pięćdziesiąt pięć koron. „Dżentelmeńska umowa” Peterssena była warta prawie dziesięć razy tyle.

Już to powinno było go skłonić do pójścia po rozum do głowy.

Mon Dieu — skwitował mister Baird i Kristoffowi przez chwilę wydawało się, że zaraz się przeżegna, żeby zakląć tę przerażającą nędzę i utrzymać ją od siebie z daleka.

Elsa przycisnęła dłonie do blatu biurka, w miejscu, z którego kiełkowały sople, prosto ze środka zamaszystych, niemal niewidocznie rozchwianych liter:

 

Oh dame, oui, répondit la Bête, j'ai le cœur bon, mais je suis un monstre****.

 

Brzegi wszystkich dokumentów, których dotknęła, też pokryły się lekkim szronem. Uspokój się. Kontroluj się. Szybko zgarnęła je na kupkę i odłożyła na bok. Był tam jakiś inny list, wieczorna gazeta (Brutalne morderstwo na wybrzeżu. Policja poszukuje przemytników) i notatki; nie zwróciła na nie szczególnej uwagi, bo całe warstwy sekretów niżej przerywana czerwona linia wspinała się po szczytach gór, żeby urwać się tuż obok napisu ᛏᚱᚢᛚ.

Mapa wyszywana przygodami parzyła ją w dłonie nawet wtedy, kiedy Elsa jej nie dotykała. Próbowała o niej nie myśleć, ale czerwony „X” płonął w prawym górnym rogu jak latarnia morska.

Przypomniała sobie noc, w którą po raz pierwszy skrzywdziła Annę. Stała wtedy w drzwiach gabinetu ojca, nie chcąc słyszeć rozmowy rodziców. Zastanawiała się, czy w ogóle zdają sobie sprawę z jej obecności. Stała tam i słuchała rzeczy, które nigdy nie powinny były dotrzeć do jej uszu, niezdolna odejść, niezdolna do odwrócenia wzroku od bezwładnego ciałka siostry spoczywającego w ramionach matki. I to wszystko była jej, jej, tylko i wyłącznie jej wina.

Jak dobrze, że nie byli katolikami, jak w Coronie – bo nie zniosłaby kolejnych spowiedzi; te przed ojcem – teraz już tylko w postaci portretu – stanowiły wystarczające poniżenie.

— Przepraszam, ojcze — szepnęła więc, sama nie wiedziała dlaczego. Kiedyś (kiedy jeszcze mówiła „pappo”? Kiedy jeszcze zachowywał się jak pappa) przeprosiny zawsze przywracały porządek, odkładały wszystko na swoje miejsce i sprawiały, że nie czuła się tak strasznie samotna. Rodzice odpowiadali wtedy, zupełnie jak Peterssen po tym, jak zbłaźniła się w trakcie swojej przemowy: „Ależ nic się nie stało”.

Ale stało się.

Znowu.

Nagle usłyszała nieprzyjemny chrzęst: brzeg portretu zamarzł. Elsa patrzyła, jak lód pokrywa ścianę za plecami ojca i zatrzymuje się w odległości zaledwie kilku cali od ramienia dziadka na kolejnym, niemal dotykając ucha… A później rozprzestrzenia się dalej.

Przycisnęła dłonie do piersi, jakby chciała się upewnić, że niczego już nie dotknie i niczego więcej nie zepsuje. Ale było za późno. Zamrożone oczy ojca patrzyły na nią z wyrzutem.

Jak bardzo zdziczała już jej magia? Czy przebije skórę? Pomyślała o lodowych stalagmitach wyrastających z łap tego czegoś, co Olaf ochrzcił Puszkiem, jakby mówił o kocie, a nie olbrzymie…  P o t w o r z e .  Czymś, co stworzyła.

Nie bądź potworem, za jakiego cię mają!

Kiedy  t e n  c a ł y  H a n s  mówił o tym, co stało się – co  m y ś l a ł ,  że stało się – Annie, głos złamał mu się jak wcześniej lak w jej dłoniach. Przed tym nie uciekniesz.

Potrząsnęła głową, kiedy znowu nawiedziło ją przeszywające spojrzenie jego oczu, gorsze niż nieistniejące kule. Za każdym razem, gdy o nich myślała, miała wrażenie, że wwiercają się w nią głęboko, boleśnie, prawie sięgając duszy – jeśli jakąkolwiek miała, gdyby pozwoliła mu patrzeć wystarczająco długo, pewnie zauważyłby, jaka jest  p o t w o r n i e  brudna.

Może tylko on jeden widział ją taką, jaką była naprawdę.

— Pan wybaczy, nie pamiętam, czy już pytałem. Pali pan? — zagadnął mister Baird, mocując jedno z tych tandetnych cygar, które sprzedawali w Harmon przed Høsttakkefest, na misternej lufce. — Niezłe cudeńka, co?

— Mm. Królowa Elsa — mruknął Kristoff. — Moja ulubiona.

Perspektywa wypalenia samodzielnie skręconych papierosów z Prawdopodobnie Olem przy stajni, jak kiedyś z Jensem za dzieciaka, wydawała mu się o wiele bardziej pociągająca. Tylko że…

— Pan kochany to niech lepij uważa, coby się sam od łognia nie zapolił — ostrzegła Irina, manewrując pomiędzy nimi ze srebrną tacą wspartą o biodro. Zgarnęła imbryk i dwie puste z zupełnie różnych powodów filiżanki, zanim Kristoff w ogóle zdążył zareagować. — Bo na moje to po panu wincyj tera spirytusu cieknie niż krwi, tak się pan urządził!

Mister Baird pomiędzy jednym buchem a drugim wygłosił cichą uwagę na temat niebezpieczeństw wiążących się z jazdą na nartach (bo gdzie mógł rozwalić sobie łeb człowiek z Północy, jeśli nie na nartach), a Kristoff zaczął się zastanawiać, czy to, że kto jest irytujący, stanowi wystarczający powód, żeby złamać mu nos (biorąc pod uwagę, jak wyglądał jeden z koleżków  O s k a r k a ,  najprawdopodobniej tak właśnie było).

— Toć to aż wstyd do ludzi w takim stanie, no ale co robić, jak trza! Bo teregram właśnie przyszedł, królowa wzywają…

— Królowa Elisabet? — zainteresował się mister Baird, którego największą ambicją było najwyraźniej wleźć jej w dupę. To nawet brzmiało  nienaturalnie:  E l i s a b e t .  Czy ktokolwiek poza dziennikarzami (i tym facetem) tak ją w ogóle nazywał? — Mnie?

— A gdzie tam pana! — sarknęła Irina. — Ja tam nieczytata, ale Sven przyniósł, wie pan, tyn chłopaszek od Koldenów, tyn szczerbaty. Siostra jego na poczcie robi, i on tyż umny taki, do szkoły chodzi, to i nie dziwota, że jego przysłali… Ale kto ciebie, cholero jedna, na salony prosił!

Dzieciak czający się już za jej plecami wniósł ze sobą błoto na butach i stalowoszarą nieskończoność nieba zza okien. Miał szparę między zębami i włosy przeplecione gałązkami bażyn – no i na imię Sven, oczywiście, czemu nie. W jednej ręce ściskał czapkę, a w drugiej spoconą, pomiętą kartkę.

— Telegram z zamku do pana, psze pana — powtórzył bez tchu. — Do rąk własnych. Od jakiegoś pana Madsena. Znaczy ja tam nie wiem, nie czytałem. Ale to pilne chyba. A pani — przeniósł wzrok na Irinę. Kiedy Kristoff odebrał od niego telegram, Sven-dzieciak wycelował w nią palec — a pani to mi w ogóle powiedziała, że dostanę od pana papierosa za fatygę.

Kristoff najchętniej dałby mu i całą puszkę tytoniu, gdyby tylko mógł za tę cenę wysłać do Arendal jego zamiast siebie.

Lord – Bjorgman? Na pewno Bjorgman,  n i e  m o g ł a  pomylić jego nazwiska po tym, jak przez kilka godzin uczyła się go na pamięć – z jednej strony wyglądał na pewnego siebie, silnego mężczyznę, ale z drugiej – z drugiej strony w jego oczach było coś… jakiś smutek, jakby był udręczony, jakby coś zaprzątało mu głowę. Albo po prostu był bardzo zmęczony.

Wpatrywał się w nią przez chwilę.

— Twoja sukienka — powiedział wreszcie, bez „pani”, bez trzeciej osoby, nawet bez tej swojej „Wysokości”, bez pardonu.

— Co?

Nie miała na sobie żadnej sukienki; jej koszula nocna udawała tylko coś, co widziała na jednym z portretów w holu, bo nie mogła znieść myśli o tym, że ktokolwiek miałby jej teraz dotknąć, a przyjęcie mężczyzny nawet w peniuarze byłoby w najlepszym wypadku niestosowne.

— Ja tylko… po prostu wygląda, jakby… ona jest z lodu?

Siniaki tańczyły na jego twarzy jak zorza.

— To byłaby strasznie niepraktyczna sukienka — odparła Elsa, krzyżując ramiona na piersi.

Przez chwilę stali tak, w milczeniu, bez ruchu.

Elsa pod materiałem rękawiczki – nie wyrzuciła ich, nie mogła ryzykować, czekały cierpliwie w górnej szufladzie – wciąż czuła rozciętą skórę. Musiała wyglądać dokładnie tak, jak ta na jego kości policzkowej (gdyby ktoś uderzył go trzy tommer wyżej, odrobinę mocniej, pewnie już by nie żył) – ale nie miała odwagi tego sprawdzić. Dzień powoli zasypiał; niebo pokrywała mozaika błękitów i szarości, a blat biurka wyglądał jak pole walki, czerwony jak zachód słońca.

Skóra, siniaki, krew.

Elsa nigdy nie przypuszczała, że mogłaby być taka podobna do wydobywcy lodu. A później spojrzała na portrety zamrożonych królów, których twarze każdego dnia przynosiły jej śmierć, i pomyślała, że właściwie to wolałaby być podobna do nich – martwa – i że nie może doczekać się dnia, kiedy wreszcie umrze.

_______________

* Oppas (płn.-lap.) – głęboki, luźny, nietknięty śnieg.

** Diehtti (płn.-lap.) – osoba o pewnej wiedzy medycznej.

*** Je cherche Monsieur Bjorgman. Savez-vous où se trouve Monsieur Kristoffer Bjorgman? (fr.) – Szukam pana Bjorgmana. Wie pan, gdzie znajdę pana Kristoffera Bjorgmana?

**** Oh dame, oui, répondit la Bête, j'ai le cœur bon, mais je suis un monstre (fr.) – „Och, pani, tak, odparła Bestia, mam dobre serce, ale jestem potworem”. Jeanne Marie Leprince de Beaumont – Piękna i Bestia.


Duński był przed reformą językową w Norwegii zdecydowanie bardziej elitarny niż różne norweskie dialekty, co bardzo mi odpowiada w świetle pochodzenia arendellskich władców. A poza tym Norwegowie raczej nie powinni mieć problemu z porozumieniem się z Duńczykami.

I w sumie to nie wiem, czy jakoś teraz nie powinnam dodać jakiegoś trigger warning, które będzie obowiązywać do odwołania D:

10 komentarzy

  1. Cześć!

    Kurcze, zapomniałam tutaj napisać komentarz! Ale już się poprawiam!

    Jak w tamtym było mi szkoda Anny to tutaj szkoda mi Elsy! Jaka ona jest biedna. Ja strasznie lubie jej lodową moc i uważam, że jest przepiękna, ale że może też być bardzo niebezpieczna! I fajnie, że robisz tak, że jest niebezpieczna dla samej właścicielki. Jestem ciekawa co będziesz robić z tym wątkiem szczególnie dlatego, że może taka moc by bardziej zagrażała Elsie. Albo może ją jakby śledziła, prześladowała w sensie, że zamiast czymś takim fajnym była naprawdę klątwą, która psuje Elsę tak bardzo, że tej się coś dzieje? Hmmmm...

    I jestem dużą fanką pana Baira! Normalnie jak taki mój nauczyciel taki strasznie ach jestem taki fajny bo mam nowy blezer i ołówek z herliza, ale jednak jestem głupi. No na prawdę. NIie chce być nie miła, bo chyba ten mój nauczyciel i ten Bair chcą dobrze, ale wcale dobrze nie wychodzi. A może nie chcą.

    I szczerze bardzo i chyba najbardziej lubie siostry, Kristoffa lubiłam, ale siostry to bardziej, a teraz to o kurcze Kristoffa bardzo mocno lubie i czekam w sumie na same jego rozdziały! Fajne opisy piszesz jego wyglądu i z charakteru taki cichy rozbójnik z niego, a to bardzo fajne. Oby tak dalej!

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurcze, Baird miałam napisać, nie byłam pewna tej literki "d".

      Usuń
    2. Coś ty, nie ma sprawy! (To wcale nie tak, że zdycham z zachwytu nad wszystkimi tymi komciami, bo zupełnie się ich teraz nie spodziewałam, a miałam lekturę na wieczór ❤︎)

      Niesamowicie podoba mi się twoja interpretacja mocy Elsy! W sumie nie bez powodu nazywała ją "klątwą", prawda? :D Nie umiem powiedzieć jeszcze dokładnie, jak bardzo, ale podejrzewam, że jakoś w tym kierunku jej wątek zmierza! :)

      Pan Baird dostał nazwisko (mam nadzieję, że naprawdę szkockie) chyba z Wikipedii, i mi też się długo myliło :D Wydaje mi się, że jest zupełnie neutralny, nie ma jako-tako nic do Kristoffa, ale to, jak bardzo jest mu pomocny/przydatny, to już zupełnie inna sprawa - więc kto wie, może jednak nie chce, tak jak mówisz? xD
      (A tę anegdotkę o twoim nauczycielu szczerze kocham, uśmiałam się z tego herlitza XDDD ♥)

      I ja w sumie bardzo lubię pisać Kristoffa, więc bardzo się cieszę, że tak ci się podoba! Aaa, zwłaszcza opisy wyglądu, to takie miłe, że zwróciłaś na nie uwagę! ♥ I wątek sióstr jest główną osią fabuły, ale jego też będzie bardzo ważny, więc myślę, że kolejne rozdziały z jego punktu widzenia też niedługo się pojawią! :D

      Usuń
  2. Dobrze, a więc akapit uznania i miejsca na to, że na prawdę szkoda mi Elsy. Fragment z damami dworu to arcydzieło, a opisy wahań psychicznych Elsy to istny majstersztyk!

    Natomiast, co się tyczy pana Bjorgmana! Zakładam jego oficjalny fanklub i to jak się odzywa do Bairda i wgl. otwieram serię "Bjorgman na prowincji". Ale serio uwielbiam te momenty, szkoda że bez Anny ale i tak, to chyba najlepiej pokazuje jak bardzo Kristoff jest też fajny jako samodzielna postać - bez siostrzanego tła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, bardzo dziękuję ci za komentarze (i komplementy)!!! ♥

      Elsę bardzo trudno mi się pisze, nie chciałabym, żeby zrobiła się irytująca czy coś w tym rodzaju, ale jednocześnie, no właśnie, powinna mieć dużo wahań psychicznych, jak mówisz - także cieszę się niezmiernie, że jej postać ci się podoba ♥

      A Bjorgman na prowincji to powinien być jakiś spin-off, sama byłabym ciekawa :D Ale lubię o nim pisać, więc cieszę się, że ci się to podoba, bo bardzo zależało mi na tym, żeby nie robić z niego takiego typowego comic reliefa, co stało się w F2 - jeśli już jest, niech będzie istotny C:

      Pozdrawiam! ♥

      Usuń
    2. Hahah jestem za tym spin-offem! Jakbys pisała to wiesz, dawaj znać!

      A z Elsą też tak myślę! Oby jej się wszystko ułożyło!

      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Czy Elsa naprawdę w końcu nauczyła się nazwiska Kristoffa :00000 niewierzęszok

    Podoba mi się, jak nakreślasz jej relację z Agnarrem – i że przełamujesz polukrowany obrazek, który sugeruje Disney. Jakoś paradoksalnie bardziej lubię Agnarra, który nie był ucieleśnieniem idealnego ojca (a to, zdaje się, miała pokazywać dwójka...? i jak się zastanowiłam, fragmenty jedynki też), tylko miał dość i sobie nie radził. Oni to w ogóle mają jakąś wielopokoleniową tradycję bycia nieszczęśliwą rodziną.
    (w końcu poniekąd Westergaardowie, wszystko jasne :D)
    I, nadal w konteście tego fanastycznego snu Anny (♥), coraz ciekawiej się rysują relacje z rodzicami. Niecierpliwie czekam na więcej <3

    Przez chwilę leżał bez ruchu, wsłuchując się w dźwięk wiatru gnającego przez fiord, nie potrafiąc oprzeć się wrażeniu, że ktoś, kto spał w tym miejscu przed nim, musiał być bardzo szczęśliwy. – uderzyło mnie to jakoś :C
    Kristoff, czy ja ci mogę, nie wiem, wysłać mentalnego tulaska albo coś
    Wiem, że słyszałaś to już 32754837 razy, ale powtórzę jeszcze raz: Twój Kristoff bije dwójkowy twór na głowę.
    (jaki on jest dumny! Z jednej strony to tak do niego pasuje, a z drugiej mam ochotę zdzielić go po łbie)

    Od kiedy objawił się w promieniach świtu i oparach spirytusu, niewiele więcej powiedział. – dlaczego nie można wrzucać w komcie hehających gifów :D
    Uwielbiam Twoje opisy i ich obrazowość. Uśmiech handlowca, gładko zaczesane włosy i ubrania rażące nowością – lov. Albo to o duńskim akcencie!
    Mister Baird próbujący podtrzymać uprzejmą rozmowę to życie :D

    A później spojrzała na portrety zamrożonych królów, których twarze każdego dnia przynosiły jej śmierć, i pomyślała, że właściwie to wolałaby być podobna do nich – martwa – i że nie może doczekać się dnia, kiedy wreszcie umrze. – teraz to mnie zabiłaś
    Jak mam żyć, co mam ze sobą zrobić

    Zostawiam Ci moje zwłoki na sumieniu i idę nadrabiać dalej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Relacje Elsy z rodzicami i relacje Anny z rodzicami to dwie zupełnie osobne kwestie! Ale w żadnym przypadku rodzice idealni nie byli, zgadzam się z tobą w zupełności, też wolę ich bardziej ludzkich ♥ Zresztą, biorąc pod uwagę, co narobili, nie da się chyba udawać, że byli bez skazy? Bo ja zupełnie odrzucam założenie, że cokolwiek związanego z izolacją jest tu winą Elsy, co ośmio/dziewięcioletnie dziecko mogło na to poradzić :C

      (Podejrzewam ją o depresję i stany lękowe, mocne PTSD, i sama nie wiem, co jeszcze, mam nadzieję, że utrzymam to w kolejnych rozdziałach i jej zachowanie nie będzie bardziej niespójne niż jej rozchwianie psychiczne tego wymaga D:)

      I niemożliwie mnie cieszy, że zwróciłaś uwagę na dumę Kristoffa w tym kontekście! Mniej więcej takie odczucia chciałam wywołać jeśli chodzi o jego zachowanie ♥ Lubię jego postać, ale absolutnie nie chciałabym robić z niego wcielenia cnót wszelakich! (W sumie w przypadku żadnej postaci bym nie chciała.)

      I OMG, tak się jaram wszystkimi pochwałami tutaj i komplementami, bardzo dziękuję! *.*

      Bardzo, BARDZO dziękuję za komentarz i wszystko, co wymieniłam wyżej! ♥ (Chociaż już to chyba napisałam xD)

      A Kristoff zostanie przytulony w bliżej nieokreślonej przyszłości, zapewniam!

      Usuń
  4. Elsa ogarniająca własne nerwy za pomocą wyliczania liter alfabetu i przypisywaniu ich do konkretnych imion konkretnych osób, to cudo (i fakt, że Elsa zlała swoje damy dworu w jedność, haha).

    O, i Elsa w końcu zapamiętała nazwisko Kristoffa!

    Stenberg mnie rozłożył na łopatki 😂. I ta rozmowa Kristoffa z Braidem o reniferach!

    Ta cała „Elisabet” naprawdę jest bardzo nienaturalna i nie dziwię się opinii Kristoffa na temat Braida. („Nieczytata”, jakie ładne słowo!).

    I Elsa stara się za wszelką cenę nie zapomnieć nazywiska Kristoffa. Mam ciche przeczucie, że i tak go zapomni.

    „Elsa nigdy nie przypuszczała, że mogłaby być taka podobna do wydobywcy lodu. A później spojrzała na portrety zamrożonych królów, których twarze każdego dnia przynosiły jej śmierć, i pomyślała, że właściwie to wolałaby być podobna do nich – martwa – i że nie może doczekać się dnia, kiedy wreszcie umrze.” zdała sobie sprawę, że ona i Kristoff w zasadzie są do siebie podobni. I aaa, ona myśli o śmierci. Wolałaby być martwa. To boli. I daje klimat broadwayowskiego „Frozen” (które w zasadzie szalenie chciałabym zobaczyć, mimo iż z Kristoffa zrobili czarnoskórego, a Scena nie jest prawdziwy).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja widziałam broadwayowską wersję na youtubie i kreacja Elsy ze wszystkich podoba mi się tylko najbardziej, i chociaż nie planowałam bezpośrednio się inspirować, to myślę, że pewne kwestie siłą rzeczy przenikną do opowiadania :D

      I z resztą się zgadzam!

      Usuń