Ariana dla WS | Blogger | X X X
Fagra, grýttur land, heimr Árnadalr
piękna, kamienna ziemia, dom Arendelle.

18.4.21

Rozdział 22. Blizny matek

_______________

ANNA SKULIŁA SIĘ NA TYLE WOZU DO ROZMIARÓW PIĘCIOLETNIEJ SIEBIE. Elsa przypomniała sobie o wahaniu i przerażeniu matki, od wtedy już wiecznie obecnych i niezmywalnych jak rysy twarzy, i pomyślała, że pojęcie kurczenia się musi być dziedziczne.

— Ja – mogę wyjaśnić…

Wydobywca lodu zerwał się z miejsca tak szybko, że Elsa nawet nie zdążyła zauważyć, gdzie ono wcześniej było.

— Nie potrzebuję pańskich wyjaśnień. — Powietrze wokół niej było tak zimne, że nawet słowa mogły stężeć i zamarznięte opaść na ziemię. Co by zrobiła, gdyby później odtajały, zupełnie jak kryształy w kształcie przebrzmiałych koszmarów, i wszystkie ich dźwięki do niej wróciły?

Istniały zasady. Młode kobiety, zwłaszcza księżniczki, nie wałęsają się po nocy Bóg wie gdzie z młodymi mężczyznami, zwłaszcza wydobywcami lodu.

Co z królowymi?

Elsa odwróciła się do kroczącego za nią kapitana straży, starając się zachować spokój i przekonanie, że postępuje właściwie.

 — Proszę to tu postawić… — powiedziała, z wyraźną luką, której nie zapełniło żadne nazwisko. Jej głos był twardy, niski i miała wrażenie, że zaraz zemdleje. — Jak się pan nazywa?

— Madsen — odparł bezimienny kapitan. — Viljar Madsen. — Jego głos miał melodię morza. Nazwisko rozlało się na jej języku i wsiąkło w wargi, niezapamiętane.

Schylił się, żeby ułożyć pakunki – jedzenie na drogę i kufer podróżny – w wozie, gdzieś pod nogami śpiącej Anny. Tylko tyle. Sama mogłaby się tym zająć, o ile tylko jej ręce działałyby tak, jak powinny. Przez rozprucie w rękawiczce przesiąkały czerwień i błękit. Gdyby się połączyły, dałyby królewską barwę.

— Czy mogę zrobić coś jeszcze?

Przycupnięte na dachu stajni kruki, te hałaśliwe zwiastuny krwi i śmierci, wzbiły się w stronę blednącego księżyca pozbawionego kawałka w kształcie sierpa, bliźniaczo podobnego do blizny na skroni kapitana, która brutalnie przedzierała jego prawą brew na pół.

Elsa przez chwilę wpatrywała się w niego oczami zasnutymi mroźną mozaiką. Jeszcze nie było łez.

Uwolnij mnie — pomyślała, ale wszystkie jej marzenia były niemożliwe. Innych nie miała.

Wreszcie pokręciła głową.

— Dziękuję, Viljar. Dołączy pan do nas razem z lordem Peterssenem, na Lodowych Polach.

Kapitan wyciągnął rękę, jakby chciał pomóc jej wsiąść do wozu, jednak po chwili zacisnął pustą dłoń i gest zamarł, niedokończony.

Elsa odwróciła się od niego i zakryła oczy pięściami, które ściskała tak mocno, żeby żaden więcej płatek śniegu nie mógł się z nich wydostać.

Była pewna, że gdzieś tam ich rodzice przewracają się teraz w swoich morskich grobach.

We wczesnych godzinach, kiedy to cisza rządziła stolicą, Arendal wydawało się znośniejsze. Powietrze było nieruchome, nawet obrzeża nie cuchnęły aż tak fabrycznym dymem; zamiast tego zapach świeżo pieczonego chleba spływał prosto do ust.

Wciąż było tam kilka dobrych wspomnień, dobrze ukrytych. Malutki sklepik kolonialny, w którym zarobił swoje pierwsze speciedaler. Dom, w którym mieszkała dziewczyna, która zrobiła z niego mężczyznę.

Podobnie jak w Wiosce Wydobywców, znał tu prawie każdy zaułek i wyłom w kostce brukowej, jakby były częścią niego.

Ale dopiero kiedy wreszcie opuścili miasto i wjechali na krętą drogę biegnącą wzdłuż fiordu, Kristoffa ogarnęło uczucie powracania do domu.

Gdziekolwiek on teraz był.

Anna obudziła się, kiedy skręcili w las i wóz podskoczył na niewidzialnym spod unoszącej się nad ziemią mgły wyboju. Światło wschodzącego słońca tworzyło iluzję ognia i dymu, i sprawiało, że białe włosy Elsy wyglądały jak jedwab i perły.

Siedziała z przodu, ale powiedzenie, że „obok Kristoffa” byłoby nadużyciem. Anna bez problemu zmieściłaby się w przestrzeni pomiędzy nimi, i to tak, że być może żadnego z nich udałoby jej się nie dotknąć.

Wyprostowane jak struna plecy siostry wyglądały tak, jakby od początku podróży nie przestały dotykać oparcia, jakby bez ich podpory cały świat mógł runąć.

— Dźńbry — ziewnęła Anna. Pokręciła głową, strząsając z siebie resztki niespokojnego snu. — Czemu stajemy?

Poronkusema* — wyjaśnił Kristoff, zsiadając z wozu. Podobało jej się jego „r” w każdym słowie, które dotyczyło reniferów, brzmiało głębiej niż wszystkie inne.

— Och! Ale gdzie my właściwie jesteśmy? Przejechaliśmy już rast**? — Próbowała wysupłać z zakamarków pamięci to, co tłumaczył jej latem w nadziei, że przynajmniej tego sobie nie wyobraziła. Jej głos był przesadnie wesoły; nawet w jej własnych uszach brzmiał za głośno i zbyt piskliwie. — Elsa, wiedziałaś, że Sven – renifery w ogóle  muszą siusiu co mniej więcej tyle?

Zobaczyła profil Kristoffa, kiedy uniósł głowę znad karku Svena.

—  S i u s i u  — powtórzył powoli. Wykrzywiony kącik ust, po lewej stronie, gdzie wciąż były całe, sugerował, że na reszcie jego twarzy widnieje dokładnie ta sama mina, z którą wygadywał przy niej różne świństwa, żeby tylko zobaczyć jej zgorszoną reakcję, ale nic już nie dodał.

Kiedy się odwróciła, usta Elsy też były wykrzywione, ale w zupełnie inny sposób.

— Oczywiście… zamierza pan go… odejdzie z nim pan kawałek, prawda?

Anna czekała, aż Kristoff odpowie, tak samo jak powiedział jej, że renifer to nie pies. Ale on nadal milczał. Uprząż zagrzechotała mu w palcach, kiedy wzruszył ramionami.

Nie umiała się zdecydować, czy poprosić, żeby mogła pójść z nim, czy zapytać Elsę, czy może zostać z nią.

Kristoff podjął tę decyzję za nią.

Kiedy zniknął im z pola widzenia, zdawało się, że nie zostało już nic więcej do powiedzenia i cisza przygniotła Annę z podwójną siłą, grożąc, że ją zniszczy, złamie.

— Hej, Elsa! — Nie umiała przestać powtarzać jej imienia. Powinna przestać.

Niezgrabnie przedarła się przez stos pakunków i wgramoliła na ławę obok siostry.

— A ty – co ty właściwie o nim sądzisz? — wypaliła, próbując walczyć z pustką i własnym dziwactwem. O tym przecież rozmawiały normalne siostry, prawda? O chłopcach –  m ę ż c z y z n a c h .  — O Kristoffie?

— Jest… — zaczęła Elsa od razu, ale dokończyła dopiero dużo później, kiedy kroki między drzewami przestały być słyszalne. Nie patrzyła jej w twarz, tylko na swoje dłonie; Annie wydawało się, że widzi we wnętrzu rękawiczki ciemną plamę, ale siostra szybko zacisnęła pięść. Może się pomyliła. Może takie tematy były zastrzeżone wyłącznie dla przyjaciółek. — Wydaje się… miły.

— Och.

Anna wiedziała, że na temat Kristoffa Bjorgmana można powiedzieć wiele rzeczy. Wiele  p o z y t y w n y c h  rzeczy – bo był naprawdę dobrym, uczciwym człowiekiem, bardzo pracowitym, czasami nawet pomocnym – ale z pewnością nie to, że jest  m i ł y .

— No tak — bąknęła.

Cisza wróciła.

Grzybów na polanie było zbyt wiele, żeby Kristoff był w stanie je omijać. Pękały mu pod stopami w drodze do strumienia. Zimą Sven potrafił wygrzebywać owocniki z największych zasp, ale teraz był zbyt rozleniwiony, żeby oddalić się w poszukiwaniu muchomorów; oczyszczał tylko drogę z resztek burych kapeluszy, które roztarli w trawie.

Kristoff zanurzył dłonie w strumieniu, żeby ochlapać twarz, otrzeźwić się, napić i zmarnować jeszcze chwilę, i może dać im trochę czasu.

Drzewa szumiały głucho, uspokajająco. Część niego żałowała, że renifer nie zniknął gdzieś dalej, wśród brzóz, świerków i sosen. Za plecami słyszał dalekie wołanie lisa. Część niego sama chciała zniknąć.

Co jest? — zainteresował się Sven.

— Nic.

Myślał o wodzie przesączającej mu się przez palce, wspomnieniach, które okazały się kłamstwem i obietnicach złamanych jak kości. Anna naprawdę powinna porozmawiać z siostrą.

O n  musiał porozmawiać z  A n n ą .

Nie wygląda jak nic.

— Nie martw się, Sven. — Wiedział, że będzie musiał coś zrobić w ich sprawie, i to wkrótce. — Jakoś to rozwiążę, obiecuję.

— To teraz ty prowadzisz? — rzucił Kristoff, kiedy wrócili, opierając się o krawędź wozu. Pojedyncze krople wody kapały z jego kurtki i rozczochranych włosów. Ciekły mu po twarzy jak łzy. Potrząsnął głową jak pies i wylądowały też na policzkach Anny. Musiało wyglądać to tak, jakby oboje teraz płakali.

— Co? Och, nie! Dosiadłam się tylko na chwilę do Elsy, ale chyba przed chwilą zasnęła – przepraszam, już robię ci miejsce!

Uniósł brew; jego skóra nieprzyjemnie, boleśnie się przy tym napięła, krew zalśniła w kruchym słońcu i Anna musiała odwrócić wzrok. Jego uśmiech mówił jej, że uśmiechanie się boli.

— Wiesz, że żartowałem, nie?

Z pyska Svena jak dywan zwieszała się kępka mchu. Anna wyciągnęła rękę, żeby ją strzepnąć, ale się zatrzymała. Prawie poczuła chłodny ciężar omszałych kamiennych dłoni, jednocześnie dużych i tak niewielkich w jej własnych.

— Wiem, ja tylko… — Słowa umarły w jej gardle zupełnie tak, jak śmiech umarł w oczach Kristoffa. Musiała go wskrzesić. — Chcesz może zagrać w zgadywanki? To naprawdę świetna zabawa, pokażę ci. Ja mówię, co widzę, a ty zgadujesz. Jeśli zgadniesz, to się zmieniamy. No więc patrzę sobie i widzę... — Anna przygryzła wargę, rozglądając się dookoła. — Coś, co zaczyna się na literę „d”!

— Poważnie? — jęknął Kristoff, kończąc zapinać uprząż Svena.

— To zaczyna się na „p”, spróbuj jeszcze raz.

— Drób.

— Nie.

— Dywan.

— Nie.

Draug***.

— Nie! I nawet nie próbuj mnie straszyć!

— No to dupa.

— Kristoff! Graj uczciwie!

— Staram się tylko odwlec ten nieunikniony moment, w którym mówię „droga”.

Anna wydęła usta i go szturchnęła. Z Olafem było łatwiej, przynajmniej odkąd znał już alfabet.

— Co? Nie droga?

— Ugh, jeszcze raz!

— Drzewo — odpowiedział natychmiast Kristoff.

— Musisz zaczekać, aż ci to opiszę! No więc widzę coś, co...

— …jest drzewem.

— Kristoffer!

— A to nie było drzewo?

— Niech ci będzie, wszystko zepsułeś. Może wrócimy do tego, kiedy już wyjedziemy z lasu.

Elsa nie wiedziała, co wywiera na niej większe wrażenie – majaczące w oddali zamglone, tajemnicze wierzchołki gór – błękitnawe, rozmyte, niewyraźne – czy strzeliste czubki porastających je drzew iglastych, takich samych jak te, które przesuwały się po bokach wozu.

Ah-ah-ah…

Siedząca z tyłu Anna szeleściła kartkami książki i kłóciła się pod nosem z bohaterami. Wydobywca lodu obok niej pogwizdywał dziwnie znajomą melodię.

Ah-ah-ah-ah…

— Lordzie — zaczęła Elsa, ale było w tym słowie coś, co ją drażniło, nie pasowało, teraz, kiedy nie było już z nimi Peterssena i nie można było rozłożyć jego ciężaru na nich obu. — Panie Bjorgman…

— Wystarczy Kristoff — powiedział, a ona była pewna, że się przesłyszała – to była tak dziwna forma, zupełnie niefonetyczna, jakby w połowie swojego imienia zapomniał, jak ono się kończy.

— Kristoffer.

— K r i s t o f f .

— Christophe — odparła więc, bo po francusku wszystko było znośniejsze.

— Mhm? — burknął.

— Pan nie wierzy w magię, prawda?

Bo magia nie powinna istnieć, nie tak  n a m a c a l n i e ,  nawet w kraju takim jak Arendelle, leżącym na dalekiej Północy, pełnym cudownych opowieści o tańczących huldrach****, syren, czarodziejek i lasów z baśni.

— Nie. — Pokręcił głową. Nie spieszył się z odpowiedzią. Namyślał się? — Po prostu wiem, że istnieje.

Jej palce zacisnęły się wokół materiału płaszcza, którego przecież nawet nie potrzebowała. Wiedziała, że  C h r i s t o p h e  (nie, to było jednak niedorzeczne) usłyszał jego cichy trzask; jak pękający lód. W milczeniu przyglądał się, jak tkanina staje się coraz bardziej krucha, oszroniona – ale Elsa szybko się zreflektowała.

— A wierzy pan w coś w ogóle? W jakichś bogów?

Powiedziała o bogach odruchowo, przecież od dziecka uczono ją, że jest tylko jeden.

Królowa Elisabet była głową Kościoła; Elsa słyszała, jak matka wznosi Psalm Czemu w liczbie mnogiej. I teraz, w dziczy, pojęcie boga zaczęło się rozszczepiać.

Wydobywca lodu wzruszył ramionami.

— Może… może tak jest lepiej — stwierdziła Elsa, która wmawiała sobie naprawdę mnóstwo rzeczy. Wierzyła w bardzo niewiele z nich. I czuła, że on również jej nie wierzy.

Było łatwiej, kiedy każde z nich miało zajęcie i cisza była wypełniona jakimś celem.

W czasie kolejnego poronkusema Kristoff usiadł na powalonym pniu, żeby naostrzyć nóż. Królowa Elsa studiowała mapę Lodowych Pól, tę samą, której chciała przyjrzeć się w zamkowej bibliotece. Bo w końcu się tam, kurwa, wybierała.

Tylko Anna bawiła się ze Svenem i wyraźnie nie umiała znaleźć sobie miejsca.

— Nie wiesz, że to nieładnie się gapić? — Kristoff podniósł wzrok, czując na sobie jej spojrzenie. — Czego oni cię uczyli w tym zamku?

Słońce pięło się coraz wyżej, jaskrawo wypalając na jej twarzy nowe piegi.

— Francuskiego — odparła Anna i pokazała mu język, a on w odpowiedzi odruchowo prawie pokazał jej palec, zanim przypomniał sobie, z kim ma do czynienia, nieważne, gdzie się znajdują. — Co strugasz? — zagadnęła zaczepnie, dosiadając się do niego. — Czy to coś dla mnie?

— Jeśli wyjdzie. — Właściwie to nie zamierzał robić żadnej figurki, ale sękaty konar świerku leżał tuż pod jego nogami i do niczego się nie nadawał, a on był uparty i miał za dużo myśli.

— A co to będzie? Może troll?

Strugał już trolle.

Jego dłoń na chwilę się zatrzymała, wióry przestały się sypać, zawisły między kawałkiem drewna a ostrzem unna niibaš *****.

— Może być i troll — zgodził się głucho. Ona również zamarła, kiedy sięgnął, żeby pogładzić jej policzek, czerwony jak porzeczki, bo zwykle nie dotykał jej w ten sposób. — Anna

Nie miał lustra, nigdy nie czuł potrzeby, żeby je mieć, i gdzieś na przestrzeni minionych trzech miesięcy jej twarz stała się dla niego o wiele bardziej znajoma niż jego własna; pucołowate policzki, miękkie wargi, dzikie brwi.

— Co ty tak właściwie o nich pamiętasz? — Ta nieznośna młodość sącząca się z jej rysów zmusiła go do zadania zupełnie innego pytania niż to, które planował.

— No, że są… z kamienia. Żyją w nocy i nie pokazują się wszystkim. Nie śpiewają i nie udzielają ślubów. Czarują z zorzy?

— To by się zgadzało — mruknął, chociaż większość z tego, co powiedziała, brzmiała bardziej jak coś, co mogła wyczytać w książce, a nie pamiętać naprawdę.

Anna spuściła wzrok na swoją spódnicę; jej rzęsy musnęły mu palce. Czuł bicie serca w opuszkach.

Podążył spojrzeniem za jej dłońmi, starając się zignorować koronkową krawędź halki, którą odsłoniła. Pod nią ciągnęły się kolumny jej nóg, a one nie były bezpiecznym terytorium.

— No i że… jeden mnie pocałował. Że… śniło mi się, że mnie pocałował.

Kristoff potrząsnął głową. Jej gładka skóra otarła się przy tym ruchu o poszarpane krawędzie blizny we wnętrzu jego dłoni. On się wzdrygnął; ona nie.

— Troll nie zostawiłby takiego śladu.

Ich kolana się zetknęły. Kciuk Kristoffa bez udziału jego woli obrysował kącik ust Anny.

Siedzieli tak przez chwilę, tylko przez chwilę, aż nagle jej oczy otworzyły się gwałtownie, a policzki zapłonęły jeszcze bardziej, prawie parząc mu palce.

Anna zebrała spódnice i poderwała się z miejsca, mamrocząc coś o Elsie, że może nie powinni zostawiać jej teraz samej, w sumie nie chciałaby, żeby zjadła jej całą czekoladę, a poza tym to może poszuka jakichś owoców.

Sven również się podniósł i Kristoff został sam. Jego dłoń opadła z powrotem na kolano. Miał wrażenie, że ten ruch wyrwał mu kawał wnętrzności.

— No i znaleźliśmy żurawinę! — oznajmiła Anna, rozkładając brzegi chusteczki do nosa i skrwawione sokiem dłonie. — Będzie pasować do sera?

Drepczący za nią Sven zamruczał, strzygąc uszami.

— To brusznica — skorygował Kristoff. Jego głos brzmiał na zmęczony w sposób, jakiego wcześniej u niego nie słyszała, ale Anna nie mogła teraz ryzykować spojrzenia na niego, dotyku tym bardziej. Wiedziała, jaki jest tego powód. Bo nic nie zrobił, a ona zachowała się jak spłoszona idiotka. Bo wrażenie bycia chcianą było najcudowniejszym, najbardziej przerażającym uczuciem na świecie. Złudzeniem. — Ale będzie.

Plastry, które ukroił, były krzywe, grubości kciuka, i nie mieli do niego nawet chleba. Ale mieli kawę, syrop z bzu, pomarańcze, krakersy i sardynki w puszce.

Anna ułożyła bułeczki Oliny na kratach koca, bardzo równiutko, bo założyła się sama ze sobą, że jeśli jej się to uda, wszystko będzie dobrze. Brzegi materiału przygniotła gałązkami bylin, w które wpakował się Sven, i które powyciągała mu z futra.

Poranne słońce błyszczało w sosnowych szpilkach i cięło ich twarze na pasy. Tak chyba wyglądały pikniki z rodzicami w Przedtem. Mogłyby w Potem, gdyby częściej byli rodziną.

— Smakuje ci? — zapytała, kiedy siostra sięgnęła po ser. Była pewna, że go nie zje. Elsa nie jadła… jeśli się zastanowić, to Anna nigdy nie widziała, żeby jadła cokolwiek.

Zaskoczyło ją to, jak bardzo potrzebuje usłyszeć, żeby to powiedziała. W milczeniu przeżuwała wargi, próbując powstrzymać się od ciągłego dopytywania, aż wreszcie usłyszy odpowiedź.

— Smakuje? — Usta Elsy zadrżały, a Anna nie umiała określić, czy uśmiech jest przeznaczony dla niej, czy dla jedzenia. Jej uśmiechy były rzadkie, nie aż tak smutne jak mammy, ale wciąż bardzo nieśmiałe – i zaskakująco urocze. Kiedy mgła się rozproszyła, jej twarz stała się mniej czujna, a bardziej zarumieniona. Nie wyglądała już jak duch. Im dalej od zamku, tym żywsza się wydawała. — Jest pyszne!

Elsa czuła, że względnie bezpieczna będzie dopiero, kiedy znów znajdą się na widdzie, z dala od Lodowego Wierchu, którego bliskość nie przynosiła wyłącznie fizycznego głodu.

Mimo to poprosiła, żeby zwolnił, a wydobywca lodu zatrzymał wóz u stóp jej pałacu. Odcień jego włosów zmieniał się w oślepiającym słońcu: miodowozłoty, bursztynowy, rdzawy, podczas gdy palce Elsy wciąż połykały te same odmrożenia: fioletowe i czarne.

Wokół nich unosiła się specyficzna aura niesamowitości i niebezpieczeństwa. Wszystko, co miało miejsce na Lodowym Wierchu, wydawało się coraz bardziej nierealne. Teraz pałac był wymarły, zupełnie jak jej wnętrze.

Ah-ah-ah-ah!

— Też czujesz ciężar góry, Wasza Wysokość? — zapytał mężczyzna, a ona pomyślała, że jeśli teraz się uśmiechnie, zwolni go i każe mu się wynosić, jak być może powinna była zrobić to już dawno. Najchętniej poleciłaby mu się ogolić.

Ale na jego twarzy nie było uśmiechu. Zobaczyła w niej coś zupełnie innego, jakieś widmo z przeszłości, i pomyślała, że dokładnie tak mógł wyglądać jako chłopiec: samotny i przestraszony.

Anna nie chciała zawracać głowy swoimi problemami ani Kristoffowi, ani Elsie, bo wtedy stałyby się również  i c h  problemami. Dlatego kiedy powietrze zmierzchu przechodzącego powoli w noc zaczęło kłuć jej skórę, po prostu opatuliła się szalem. Dawał o wiele więcej niż poczucie ciepła.

Wyciągnęła przed siebie rękę, przyglądając jej się uważnie w gasnącym świetle. Kostki jej dłoni mimo zimna wciąż wyglądały na różowe, takie, jakie powinny być.

Kiedy wciągnęła głęboki oddech przez nos, materiał spłynął po jej ramionach jak wino. Miał jego kolor, i kolor pociechy i miłości. Był jak uścisk mammy, jej burgundowe usta z czasu balów, które one obserwowały tylko z galerii, niezaproszone. Może powinna oddać go Elsie?

Kristoff sięgnął, żeby go poprawić, kiedy opadł, przykrywając jej kolana i otarł się o jego udo.

Anna pozwoliła jego ręce zatrzymać się na swoim ramieniu, w o wiele bezpieczniejszym miejscu od policzka, ale on nie patrzył jej w oczy. Może właśnie dlatego.

— Znam podobny wzór — mruknął, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego.

Wpatrywał się niżej, w zamieć haftowanych płatków śniegu i las frędzli.

Kiedy przesunął palcami po postrzępionych brzegach, poczuła zimno. Nie rozumiała jego zachowania. Musiał go widzieć, kiedy leżał na podłodze w jej pokoju, tuż obok niego – czy nie? Nie pokazała mu szala? Pokazywała książki… Chciała mu o tym przypomnieć, ale w wozie była też jej siostra. Anna wciąż uczyła się delikatnego tańca równowagi pomiędzy tym, o czym powinna mówić, a tym, co jest zakazane.

— Moja matka miała…

Ale być może Elsy to nie dotyczyło. Być może jej to nie obchodziło.

— Pańska matka  ona pochodziła z Nordhuldry, prawda? — zapytała, przerywając mu. To był Ton Królowej, tylko że wokół jego brzegów narastała dziwna niepewność.

— Pieprzony Peterssen ma cholernie długi język, co? — Kristoff nie spuszczał wzroku z drogi, ale w jego oczach coś rozbłysło. — Coś jeszcze ciekawego mówił?

Zza krawędzi lasu wypełzały chłodne cienie. Napięcie brzęczało w przerwach między słowami.

— Ja… a jak… jak umarła?

— Elsa! — Anna odwróciła się w stronę siostry i jej twarz zamarzła w szoku. Dłoń, którą zamierzała pacnąć ją w ramię, się nie poruszyła.

Elsa nacisnęła tam, gdzie ona nigdy nie ośmieliłaby się naciskać.

Tylko że chyba nie umiała jej za to winić. Może to było niezależne od niej, może w tej chwili Elsa była po prostu sobą i nie mogła nic na to poradzić. Przecież tylko tego Anna zawsze chciała.

Wzdłuż jej kręgosłupa przebiegł dreszcz. Poczuła się niewidzialna.

Wiedziała, że mamma Kristoffa nauczyła go ostrożności i szacunku do zwierząt. Że miała na imię Giðða – wiosna. I że odeszła, bo wiosna nigdy nie może trwać wiecznie. Nie na Północy. O więcej nigdy nie wypytywała.

Nie rozmawiali o tym, jak ostatni raz ją pocałował ani o fakcie, że później już nie próbował. Kristoff nie zdradził jej, z kim ani dlaczego się bił. Anna ani razu nie wspomniała o grze w ciepło-zimno, którą wciąż prowadziła z własnym ciałem. Temat Odwilży równie dobrze mógł nie istnieć. O rodzicach też prawie nie mówili. W ogóle rzadko rozmawiali.

O wiele za mało.

Kristoff spojrzał na Elsę, jakby nie zrozumiał pytania. Jego oczy były ciemne, szczęka zaciśnięta. Przełknął ślinę. Żadne z nich nie odwróciło wzroku.

Minęła wieczność.

— Nie umarła — powiedział wreszcie.

_______________

* Poronkusema (fiń.) – „reniferowe siku”. Samska miara odległości wynosząca ok. 7,5 km. Oznacza odległość, jaką przebywają renifery (które nie załatwiają swoich potrzeb fizjologicznych w ruchu) pomiędzy jednym a drugim oddaniem moczu.

** Rast – dosł. „odpoczynek”; dystans między odpoczynkami podczas marszu. Prawdopodobnie ok. 9 km.

*** Draug  (norw.) – „powtórnie chodzący”, nieumarły demon z mitologii skandynawskiej.

**** Huldra  demon ze skandynawskiego folkloru mający postać pięknej kobiety z długimi złotymi włosami i krowim ogonem.

***** Unna niibaš (płn.-lap.) – „mały nóż”, jeden z dwóch noży używanych tradycyjnie przez Samów.


Przeszłam sama siebie z tymi trzema POV-ami, mam nadzieję, że da się je od siebie odróżnić. Alternatywą było jakieś dziwne porozbijanie tego na kilka rozdziałów, a część II czeka :D

Mam też nadzieję, że reniferowe ciekawostki nie są zbytnio krindżowe xD Gdybym dostawała pieniążek za wszystko, co riserczuję, od kilku lat byłabym już na emeryturze. (Btw, jednostka miary rast była w XIX wieku już totalnie nieaktualna, ale po co bawić się w jakieś dziwne obliczenia, Disney ze swoimi kuszami może mi naskoczyć.)

8 komentarzy

  1. Cześć!

    To zacznijmy od tego, że bardzo spóźnione ale Wesołych Świat! Mam nadzieje, że bardzo rodzinnie i przyjemnie je spędziłaś!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja akurat spotkałam się z moją przyjaciółką na czytanie rozdziału (i inne rzeczy, ale mniejsza o to!). I czytałyśmy wczoraj na role, to czas na komentarz!

      Pierwsza rzecz, która nam się najbardziej podobała to jak bardzo dobre dialogi piszesz. Podobało nam się jak fajnie podeszłaś do postaci. Były naszym zdaniem bardzo dobrze poruszone, bardzo w charakterze!

      No bo wiesz, Kristoff przewodnik drogi, facet (lord-nielord ^^) który dobrze na teren, Anna które przypomina dziewczynę na wycieczce przygodzie (taka w stylu pierwszej części! I w ogóle jest bardzo słodka i kochana!) i Elsa, rzeczowa i do celu. Chyba jak zawsze!

      A i najważniejsze! Czym byłby cały ten rozdział bez... Svena i jego siku! Ha ha ha, bardzo się z tego smiałyśmy i bylyśmy zaskoczone! Nie wiedziałyśmy że coś takiego jest!

      W ogóle moja przyjaciółka kazała ci wspomnieć, że to takie bardzo dobre z twojej strony jak piszesz opisy! To znaczy podobają jej się i prosiła, żeby napisać, że są ładne, takie poetyckie ale wcale nie nudne! I bardzo miło się je czyta! A ja się z tym zgadzam!!!

      Szkoda, że nie ma więcej takich fajnych opowiadań. Czekamy na nowy rozdział, ten był mega super!!!

      Pozdrawiam! :)

      Usuń
    2. Ojejku, nawet nie będę chyba próbować wyrazić, jak mi miło - ale miło mi strasznie! (♥ω♥*):

      Bardzo się starałam osiągnąć mniej więcej taki efekt ze wszystkimi trzema POV-ami, bo każdy z nich podchodzi inaczej do tej wyprawy, dla Kristoffa i Elsy to raczej przykra konieczność, tylko Anna widzi w tym przygodę (i okazję do rodzinnych pikników? XD). I właściwie poza kilkoma pomniejszymi informacjami, jest on w sumie tylko mostem między wątkami, więc tym bardziej miło mi, że dobrze się go czytało :D

      A z dialogami czasami mam problem, więc to samo co wyżej, bardzo się cieszę, że wam się podobały!

      (A siku to dla mnie też świeża informacja XD)

      No i jak zwykle strasznie dziękuję za ten komentarz! ♥♥♥

      Usuń
    3. Wszyscy kochają rodzinne pikniki! Anna najbardziej!

      Dialogi są super!

      Z siku nadal płacze ze śmiechu. Pozdrawiam!

      Usuń
  2. ViljarViljarViljar ♥♥
    To teraz mogę już oficjalnie się pozachwycać, jakie ma piękne imię, i że jego głos miał melodię morza (jhdfjhbjhdbgjhb), i w ogóle imaginuj tu sobie jakiś miljon serduszek i gifów z Kermitem <33

    Zamiast tego zapach świeżo pieczonego chleba spływał prosto do ust – bardzo ładne ♥ naprawdę lubię Twoje opisy
    Wiem, że to drobiazg, ale wzmianka o tym, co jedli na tym pikniku też mi się podoba! Naprawdę czuć w opowiadaniu XIX wiek, no i miliony rispektu za research

    Miły Kristoff, aha, mhm :D
    Podoba mi się ta, eee, dynamika tej trójki. Sztywna Elsa, ponury Kristoff i Anna próbująca nadrabiać entuzjazmem za całą grupę. (a przy tej grze w zgadywanki przypomniał mi się Mój brat niedźwiedź :D świerk?) I Kristoff strugający figurki ♥
    Znowu się jaram nawiązaniem do religii <33

    Zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem Elsa i Kristoff nie rozumieją (/rozumieliby?) się lepiej niż Anna i Kristoff. Nie, żebym szipowała (Elsa i jakiś szip co) i nie widzę, żeby to się miało jakoś przełożyć na wzajemną sympatię, ale chwilami mam takie dziwne wrażenie. Jakby Elsa i Kristoff mogli wiedzieć o sobie coś, czego nigdy nie dowie się Anna
    (ale zobaczymy, bo mam to tak słabo osadzone na konkretach, że pewnie może się zaraz rozmyć :D)
    Ta ostatnia scena :CCC idę sobie posmutać w kącie

    Totalnie zgadzam się z Anonimkiem, reniferowe siku to król rozdziału :D
    Próbuję sobie wyobrazić Kristoffa mówiącego „s i u s i u” i zdycham

    I aaach, oczekiwanie na wejście smok-... trolli osiągnęło apogeum! Poza tym przypomniało mi się, jak w dwójce przyturlały się z odwłoka do miasta i teraz mam zaciesz, że u Ciebie trzeba się samemu pofatygować i jeszcze mieć nadzieję, że zechcą się pokazać.
    (a tak w ogóle loffki za taką wspaniałą długość rozdziału <33)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chaotyczna odpowiedź raz!
      SIUSIU!

      Viljar musi tu jeszcze w takim razie zagościć, tak? ♥ Wszyscy jesteśmy nim już końcu tak jakby na ty XD

      Kocham riserczować takie bzdety, pomagają mi trwać w postanowieniu ciągnięcia tego w XIX wieku i nie zmieniania dat :D
      I jejku, nawet nie pomyślałam o Moim bracie niedźwiedziu, ale teraz już też nie mogę tego odwidzieć XDDD

      A Kristoff strugający figurki wiem, że był u ciebie! ♥ <3333 I chyba jeszcze gdzieś widziałam jakiś fanart, i stało się to totalnym must-havem, zwłaszcza, że niedawno postanowiłam, że jeszcze do tego nawiążę, stay tuned xD
      (Tak samo jak do religii, nie będę robić z Elsy odszczepieńca od wiary, no ale plz, to za duży potencjał, żeby już o tym nie wspominać)

      I aaa, bardzo mi się podoba, jak postrzegasz ich dynamikę! O coś takiego mi chodziło, bo Elsa i Kristoff są do siebie całkiem podobni, ale jednak nie aż tak – chooociaż zgadzam się z tym, co napisałaś. Sama nie umiem do końca określić, czy to zgodność charakterów – wychowania chyba nie? – czy może tej niesprecyzowanej tęsknoty za górami, wolnością i co tylko może się z tym wiązać, a czego już nie mają? (A co Anny nie dotyczy) Może do tego dojdę, bo planuję dać im jakąś jedną czy dwie sceny bez udziału Anny. Jeśli cokolwiek jeszcze masz to wal śmiało, może doznam inspiracji xD

      Trolle już wkroczyły, i jeszcze nie skończyły odgrywać swojej roli, i, ee, no. Nie mam pojęcia, jak wyszły, ale na pewno są inne od tych z filmu, zwłaszcza F2, i omggg, ja nie mogę przeboleć tego, co się tam z nimi stało, jak sobie siedziały kilka dni na klifach i pilnowały królestwa XD

      Ogólnie bardzo bardzo dziękuję za komentarz! ♥♥♥♥

      Usuń
  3. Dymika tej trójki to po prostu cudo — sztywna i niechwiejna emocjonalne Elsa, gburowaty Kristoff i Anna, która próbuje nadrobić entuzjazmem za całą trójkę.

    I aaa, Kristoff struga figurki z drewna (to nie tak, że widziałam już kilka(naście) ficzków z tym)!

    Elsa zapytała się w końcu kogoś, jak ma na imię. (I aaa, Viljar, chyba jedno z moich najulubieńszych skandynawskich imion!). Robi postępy.

    „Uwolnij mnie — pomyślała, ale wszystkie jej marzenia były niemożliwe. Innych nie miała.” — Ja się chyba kiedyś rozryczę przez to, choć raczej na książkach/filmach, typowych wyciskaczach łez, nie płaczę.

    I aaa, ich gra w zgadywanki, to c u d o!

    I to, jak Elsa walnęła do Kristoffa „Lordzie„, o jeju, to przecież nijak do niego nie pasuje.

    I, i, i... Relacj Kristoff-Anna a relacja Kristoff-Elsa to taka przepaść! No ja nie wiem, przecież, przecież oni wszyscy są tacy kompletnie zagubieni i na pewno mają już tego wszystkiego dość.

    I ejejejej, ja się pytam — co się stało z matką Kristoffa?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem pewna, czy pamiętam jakiś fanfik, ale na pewno widziałam kiedyś fanart, na którym Kristoff coś struga i jakoś tak mi się wyryło w pamięci, że musiało się tu znaleźć; to w końcu taki prawie-kanon :DD (nawet nie było tak trudno go znaleźć :0 to ten) a poza tym tak bardzo chciałam wspomnieć o tych nożach i dać mu coś do roboty, ale głównie to pierwsze

      Ale się cieszę, że dynamika zagrała tak, jak powinna :D <3

      I też mi się Viljar bardzo podoba ♥ ale szczerze mówiąc odkryłam je dopiero, kiedy szukałam kapitanowi imienia :0

      A wątek matki Kristoffa czeka na swoją kolej! W końcu to taki potencjał, tyle samskich odniesień i w ogóle, aaaa <333

      Usuń