Ariana dla WS | Blogger | X X X
Fagra, grýttur land, heimr Árnadalr
piękna, kamienna ziemia, dom Arendelle.

13.6.21

Rozdział 25. Chłopiec, który znał imiona trolli

_______________

styczeń 1855

ANI IVAR HAVIK, ani Tor Helland nie pozwalali swoim dzieciom w ogóle zbliżać się do Lodowych Pól. Leif Bjorgman czasami zabierał swojego syna ze sobą do pracy.

Kristoff zawsze czuł się przez to ważny i wyjątkowy; dopiero później zaczął zazdrościć Jensowi i Geirowi ojców – kiedy szanty ucichły, po saniach uginających się od lodu zostały tylko ślady odciśnięte w áinnádat*, a zorza polarna z chrzęstem wślizgnęła się na niebo. Od strony brzegu słyszał inne dźwięki – odległy port, krzyczące na niego mewy i ich upiorne pieśni o wodzie i śmierci.

„Wydobywca lodu pracuje długo, a żyje krótko”, poinformował go Ketil albo Klem, jeden z Kumpli od Kielicha ojca (normalnie przyjaźnił się z Ivarem Havikiem, ale żona Ivara nie pozwalała mu pić), kiedy wszedł na lód po raz pierwszy. Walnął go przy tym w plecy tak mocno, że Kristoff miał wrażenie, że wyrąbie nim przerębel. (Albo może miał na imię Kåre, takie okrągłe imię, pasowałoby do niego.)

To było miłe. Chyba miało takie być. Dlatego Kristoff naprawdę bardzo się starał nie żywić urazy do żadnego z wydobywców za to, że tak po prostu go zostawili – w końcu nie był  i c h  odpowiedzialnością, nie musieli się nim interesować. Miał dziewięć lat, jeszcze raz tyle i będzie dorosły, powinien sam o siebie zadbać.

...

„No i chuj”, lubił odpowiadać na wszystko Anton, którego miękkie jak podszerstek Svena imię przyjemnie łatwo było zapamiętać. Tego dnia jego słowa zabrzmiały bardziej jak obelga niż komplement – wszystko zawsze zależało od intonacji – i okazały się zadziwiająco trafne.

Z ciemnego nieba sypał się jasny śnieg, zacierając ostatnie ślady stóp i kopyt. Kristoff zmarszczył nos, kiedy osiadł na nim jeden z płatków. Śnieg nie powinien padać przy takiej temperaturze. Wszyscy w Wiosce tak mówili: „Za zimno na śnieg”. (Ale Gauri mówił też, że przy takiej pogodzie pod żadnym pozorem nie można się odlać, „bo szczyny zamarzną, a tobie odpadnie mulkku, Kristoffer”. I to wcale nie była prawda, ani trochę.)

Wąska droga nagle zmieniła się w ścieżkę.

— No i chuj — mruknął więc teraz Kristoff, kręcąc głową. Kopnął coś, co wydawało mu się kamykiem, a okazało wystającym spod śniegu konarem, i zaklął jeszcze raz, podskakując na jednej nodze.

Dla równowagi oparł dłoń o pień najbliższego drzewa.

Kiedy już ją odzyskał, próbował się odsunąć, ale mróz zapieczętował materiał w drewnie. Tak samo zachowywała się naga skóra w zetknięciu z zimnym metalem. (Głupia Mari prawie urżnęła sobie język, kiedy przed Bożym Narodzeniem namówili ją z Jensem, żeby polizała kłódkę na drzwiach obory Stenbergów. Nie mogła później jeść julegrøt**. A oni za bardzo siedzieć po tym, jak Geir się dowiedział.)

Na wszelki wypadek szarpnął jeszcze raz, ale to sprawiło tylko, że kora czarnej jodły zaczęła się skręcać i prężyć, jakby zamierzała wyrwać się z ziemi. To było dziwne, a na drodze do domu nie było jodeł – tylko żylaste, powykrzywiane od walki z wiatrem i śniegiem brzozy.

Zgubiliśmy się — mówiły uszy Svena. Położył je płasko po sobie i drżał. Tchórz.

— Wcale nie — zaprotestował Kristoff. Pociągnął nosem, wysuwając palce z futra i godząc się z ewentualnym odmrożeniem. Kilku starych wydobywców lodu miało ich pełno, wielkie halo. Z impetem wytoczył się na ścieżkę, chuchnął w zaciśniętą pięść i wcisnął ją pod pachę. Patrzył pod nogi, próbując dojrzeć ślady, które zostawili ze Svenem – albo przynajmniej ten durny konar – ale śnieg padał coraz mocniej. — Musimy po prostu…

Wiatr porwał jego słowa, zawył jak potępieniec i przyniósł zaniepokojone rżenie konia. Kristoff nie zdążył się nawet zastanowić, kto mógłby po niego wrócić, bo osiem ciężkich kopyt przemknęło obok, wzbijając w górę grudki błota i pozostawiając po sobie wyłącznie skava***.

...

Śnieg tak przyjemnie trzeszczał pod nartami. Kiedy kijki uderzały o lód, stwarzały poczucie bezpieczeństwa.

Kristoff żałował właśnie, że nie ma teraz nart, próbując wypatrzeć jeźdźców na dnie doliny i jednocześnie nie skręcić sobie karku, kiedy przed nosem buchnął mu słup wrzątku. Woda zastygła na chwilę w powietrzu, po czym opadła, pozostawiając po sobie kłęby pary.

O! Gejzer — poinformowało go spojrzenie Svena.

Kristoff słyszał o gejzerach. Rybacy, którzy wszędzie byli – nawet na Sagøen! – i zawsze mieli najwięcej do powiedzenia, opowiadali, że są takie gorące, bo znajdują się w nich zejścia do piekła. Jak się dobrze przyjrzeć, można zobaczyć, jak wychodzą z nich małe diabły.

— Aha, akurat — burknął. Wtedy serce doliny zapulsowało mu pod stopami.

...

Konungrdróttningsólhvarf- i konungsdǿtr.

Obce, ochrypłe głosy odezwały się w jego ciele drżeniem.

 Blágrýti  szeptały najczęściej.

Blágrýtiblágrýtilágrýtiágrýtigrýtirýtiýtiti… — aż stały się wyłącznie odgłosami toczących się kamieni, prawie jak przy grze w kulki. Gdyby olbrzymy grały w kulki.

Czarne, skaliste brzegi doliny zaczęły rosnąć w wyspę, półwyspy i rozszczepiać na więcej małych, dryfujących tratw niż był w stanie policzyć. Pochłonęły postacie kulące się w dole, zanim zdążył się im przyjrzeć. Zauważył tylko dziewczynkę, której warkocz łopotał wokół głowy jak żagiel.

— Trolle — wyszeptał, wtulając nos w futro na karku Svena i przytrzymując go, żeby nie uciekł. Żeby go nie zostawił.

— Stilltu! — syknął głos, który brzmiał… po prostu  b r z m i a ł .  Jak głaz. Kristoff nie umiał powiedzieć, czy należy do kobiety, czy mężczyzny, albo czy w ogóle przypomina coś ludzkiego; słyszał tylko, jak Sven wydaje z siebie przeciągły pisk, prawie krzyk – i to,  t o  było najbardziej ludzkie w tym miejscu – i zaczyna się wyrywać.

Próbował go zatrzymać, ale futro renifera było mokre i śliskie, a jego dłonie spocone ze strachu.

— Sven! — krzyknął, bo nie było sensu dłużej się ukrywać. Musiały wiedzieć – czuł, że wiedzą.

W baśniach trolle były ogromne, głupie i okrutne. Wyczuwały strach, porywały dzieci i pożerały życia. W legendach były potężne i mądre. Ukrywały się przed światem, ale służyły pomocą tym, którzy tego potrzebowali.

W rzeczywistości wyrosła przed nim skłębiona grzywa, pełna górskich kwiatów i kryształów, a zaraz po niej dwoje ramion, wielkich jak – jak chyba ta tama, o której tyle mówili w szkole – i silnych jak imadło.

— Buldring! — zagrzmiało.

Kristoff zamknął oczy – zaraz pewnie go zjedzą – przeszedł z rąk do rąk, a kiedy je otworzył, zobaczył innego trolla, pobliźnionego runami i z błędnymi ognikami zamiast oczu.

Jego ręka w ręce trolla wydawała się taka mała, palce były białe, chude i kruche jak zamarznięte gałązki – prawie jak u Ragny, której nigdy nie uścisnął dłoni. Wszyscy myśleli chyba, że jej nie lubi, ale on tylko nie chciał jej zmiażdżyć – była niewiele wyższa od niego, a ona już przecież nie urośnie, i miała skórę nakrapianą jak jajka przepiórki; pewnie podobnie delikatną. (Co innego taka Tarja na przykład, Tarja to miała chwyt jak prawdziwy facet.)

Było trochę tak, jakby za długo przebywał na mrozie – najpierw kostniały palce u stóp, potem reszta ciała, a kiedy wracał do domu i ściągał przemoczone ubrania, wszystko śmiesznie łaskotało i mrowiło w cieple.

Próbował zacisnąć lewą dłoń wokół tego zbyt silnego, zbyt obcego ramienia, ale troll przed nim robił się coraz większy – rósł i rósł, jego ciało łamało się po kolei we wszystkich stawach, zgięciach i łączeniach – nie dał rady go złapać – zupełnie jak to, co wcześniej było prawą ręką Kristoffa.

Wciąż bolała, chociaż przecież nie była już jego ręką. Pod nogi sypała mu się lawina kamieni, która pochłaniała i kruszyła wszystko na swojej drodze: kciuk i mały palec, środkowy, nadgarstek…

Kristoff raczej nie bał się bólu, bo on był po prostu częścią codzienności.

Ale ten ból był większy niż każdy inny, który znał – większy niż wtedy, kiedy cioteczka Astrid tarmosiła go za ucho, większy niż kiedy dostawał od frøken Østergaard linijką po rękach, bo znów nie nauczył się na pamięć jakiegoś hymnu albo modlitwy; większy nawet niż ten, który towarzyszył ucieczce reszty powietrza z płuc. Przypominał miażdżenie kości i utwierdzał go w przekonaniu, że dobrze robi, nie dotykając ptasich paluszków Ragny.

Znów zamknął oczy i zacisnął szczękę, starając się opanować drżenie podbródka. Chyba zaczął krzyczeć – nie mógł być pewny, bo dolinka wciąż rozbrzmiewała echem przerażających krzyków dziewczynki o białych włosach. Dygoczącymi kolanami nie musiał się już przejmować; jego stopy zawisły kilka tommer nad ziemią.

— B-Blá-Blágrýti — wydyszał Kristoff. Przygryzł sobie język, imię zachrzęściło mu w ustach jak odłamki skały, która wyglądała bardzo podobnie do niego. Bazalt. — B-Blágrýti, ja…

Czuł zapach siarki, smak kosodrzewiny, krwi i palonego mięsa. Przełknął pełne usta.

— Znasz moje imię — powiedział troll, chociaż kamienna fasada jego twarzy nawet nie drgnęła. Ślepe oczy wwiercały się w głąb jego czaszki – przypominało to trochę wiertło do lodu, a trochę dáhppat****. — A imiona mają wielką moc,  K r i s t o f f e r z e ,  s y n u  G i ð ð y .  Jak planujesz ją wykorzystać?

Kristoff nie wiedział. Nie miał pojęcia. Powtórzył tylko coś, co usłyszał, jak mówi inny troll, co wszystkie śpiewały.

W Arendelle każdy dostawał imię odojcowskie (nawet w zamku, tylko że tam wszystko jakoś udziwniali). Nazywał się Kristoffer Leifsson, o matce nie rozmawiali. W swojej wielkiej księdze na plebanii, grubej jak Jens, obok wszystkich chrzcin, konfirmacji i ślubów pastor miał zapisaną nawet datę śmierci: szóstego maja, Hioba cierpiętnika.

Każdy z palców trolla wyglądał jak stuorraniibi*****, kiedy uniósł je do gardła Kristoffa, w miejscu, gdzie walił mu puls. Potem musnął jego dolną wargę i się cofnął. Na kryształowych opuszkach pulsowała krew.

Powiedział coś, co zabrzmiało jak toczące się głazy. Kristoff wychwycił tylko jedno słowo: eiðbundinn.

— Teraz możesz odejść — dodał później troll, a Kristoffowi bardzo nie podobała się ta tymczasowość – jakby wyrok został właśnie odroczony.

Upadł na rękę, za którą wcześniej złapał go drugi troll – nie, to była chyba  k o b i e t a  – trollica? trollka? – a ręka znów była cała, zakończona pięcioma palcami, z pięcioma obgryzionymi paznokciami i sterczącymi kośćmi nadgarstka i łokcia. Skóra na jej powierzchni migotała, zupełnie nowa, świeża, różowa i lśniąca, jak nowonarodzone jagnię. Jedyną skałą, jaką teraz widział, były pozostałości gliny wżarte w ciało, których nie chciało mu się porządnie wyszorować.

I głaz pod jego stopami, prosto w heksering grzybów, od których odbijał się bukiet zimowego światła.

Kristoff podniósł się na chwiejnych nogach. Czuł się trochę tak, jak wtedy, kiedy za karę kazali mu iść spać bez kolacji. Ściągnął rękawiczkę z lewej dłoni i spróbował zagwizdać, ale palce za bardzo mu się trzęsły; ich drżenie odbiło się od szczękających zębów. Do gardła podeszła mu kasza, którą jadł na śniadanie. Tym razem smakowała jeszcze paskudniej niż rano.

— Sven — szepnął zamiast tego. Głos miał tak samo rozedrgany jak ciało. — Sven!

Wiatr zgrzytał zębami. Przeżuwający białe kapelusze grzybów renifer też. Potrząsnął głową, jakby nie rozumiał. Tylko tam sobie siedział, za skałą. Z jego futra posypał się żwir.

Dzień wstawał wokół nich jak zimowy sen. Kristoff podniósł wzrok prosto na świt, którego wcześniej nie zauważył, i ruszył w jego kierunku.

...

Sven nagle przypomniał sobie drogę do domu.

A może to on sobie przypomniał.

Albo ktoś przypomniał sobie o  n i c h  i ich przyprowadził.

Właściwie to Kristoff mógł też po prostu usnąć w stodole. Czasem tam spał, kiedy ojciec był w takim humorze, że lepiej było nie wchodzić mu w drogę.

I pewnie tak właśnie się stało, stwierdził Kristoff. Dlaczego inaczej miałby teraz stać przed drzwiami chaty? Dlaczego nie mógłby zapukać?

Prawa ręka wisiała w rękawie równie luźno, co szarfa w pasie, jakby była dla niego za duża, na wyrost, jak buty, żeby mógł je dłużej nosić – coś się w niej chyba zepsuło  bezkształtna masa, przelewająca się w uścisku drugiej. Jak smarki.

Nawet ojciec za szybą wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle: miał trupiobladą twarz, a na policzkach lśniące plamy tam, gdzie żar płomieni z kominka osuszył coś, co u kogokolwiek innego mogłoby być łzami. Cioteczka Astrid siedziała po drugiej stronie stołu i trzymała go za rękę. Obrączki migotały w świetle ognia i sprawiały, że Kristoffowi było ciepło i sennie.

Tak. To musiał być tylko sen. Czasami śniły mu się bzdury.

...

Obudziło go ujadanie Mørka, mokry język i psia ślina kapiąca do oczu i osadzająca się w kącikach ust. Zachłysnął się, próbując się od niego opędzić, ale miał za mało rąk. Prawa wciąż chyba spała; ugięła się pod jego ciężarem i Kristoff upadł z powrotem na brudne siano. Kull, cały spieniony, parsknął gniewnie, kiedy potoczył się prosto pod jego kopyta.

— Kristoffer! — Sylaba, której zawsze brakowało w jego imieniu, przecięła powietrze. RRR! Pochylał się nad nim ojciec. Miał strasznie podkrążone oczy i zaczerwieniony nos, ale musiał być trzeźwy. Pachniał tylko potem i kawą, nie alkoholem. — Babrocu jeden, sietnioku zatracony!

Kiedy mówił gwarą, jego głos lśnił – podobnie jak wtedy, gdy śpiewał – niepijany – był wtedy czysty jak zimowe powietrze.

Potrząsnął nim tak, że Kristoffowi aż zadzwoniły zęby.

— Czemuś nie zapukał?! — Kiedy w końcu udało mu się skupić wzrok, zauważył, że ojciec nie ma butów, tylko przemoczone skarpety. Bez sensu. — Fy faen, Kristoffer, pół wsi cię szuka – od  t r z e c h  d n i ,  rozumiesz?! — mówił coś jeszcze, ale już gdzieś bardziej w jego włosy, więc Kristoff właśnie nie do końca rozumiał. Ojciec nigdy go nie przytulał, okazywanie emocji było dla bab, tak mówił – a Kristoff zdecydowanie nie był babą – ale teraz tonął w jego uścisku.  N i c  nie miało sensu. Nawet trochę.

No, może cioteczka Astrid.

— Matko Boska! — zawołała od progu. W przeciwieństwie do ojca w ona miała na sobie i buty, i kożuch, więc pewnie dlatego pojawiła się dopiero teraz. — Czyś ty już do końca zdurniał, Leif?

Złapała Kristoffa za rękę, a on wreszcie naprawdę poczuł, że coś jest nie tak. Jakby kości tańczyły mu pod skórą.

...

— Przeca ci tłumaczę, kobieto, że byłem  p e w n y ,  że siedzi w tych pierdolonych saniach, po cholerę mam co rusz sprawdzać. — Cioteczka Astrid i ojciec rozmawiali półgłosem – albo się kłócili (Sven słusznie uważał, że z nimi to nigdy nic nie wiadomo). — Mówię mu: „Od tego masz dupę, żebyś w końcu na niej usiadł – ja ci tego siadania nawet specjalnie, chłopcze, nie utrudniam, chociaż czasem to aż mnie ręka, kurwa, świerzbi – i nie spadnij, jeśli łaska, ale Bóg mi świadkiem, że już pies mnie bardziej słucha niż ten dzieciak

Kristoff stał przed kominkiem, próbując wygiąć nadgarstek w drugą stronę, jak troll. Powiedzieli, że ręka jest złamana, więc co za różnica? – ale kiedy tym razem dotknął spuchniętej skóry, pojawił się nowy, omdlewający ból, który przykrył stary. To go odrobinę uspokoiło.

— …nawet bym zapytał tego furmana z Rosji – jakmutam, Anatolij czy inny Sasza  co tu zaraz mieszka, ale ten to mi zawsze z czymś po ichniemu wyskoczy, ja go za chuja zrozumieć nie mogę, no to pierdolę, już się wolę przejść do Ivara…

— Ach, no tak, ty i ten twój Havik! — (O Jensie mówiła tak samo. Ale tak naprawdę lubiła i Ivara, i Jensa. W ogóle wszystkich Havików. Kiedy cioteczka kogoś nie lubiła, od razu było to czuć. Wtedy mówiła zupełnie inaczej.) — Czy on w ogóle jest w stanie sam sobie dupę podetrzeć, jak mu Stine o tym nie powie? — Potrząsnęła głową i kilka pasm włosów wymknęło się z jej niechlujnego koka. — Zresztą do Grovenów masz bliżej, możesz pójść z samego rana, na jedno wyjdzie. Magne na pewno pożyczy ci konia – o ile jeszcze nie słyszał, jak zajeździłeś tę swoją biedną chabetę

— „Zajeżdżony” to jest akurat każdy koń pod siodłem, Astrid — burknął ojciec, a potem dodał jeszcze, że nie wierzy, że chowali się w jednym domu (i chyba coś o jakiejś żonie, ale tego Kristoff już nie dosłyszał). Tak czy siak rozmowa wyraźnie dobiegła końca, bo to cioteczka zawsze miała ostatnie słowo. (Poza tym Stine była u matki, a kiedy Stine nie było w domu, Ivar pozwalał sobie tylko co najwyżej na wódkę. Podejmować jakiekolwiek decyzje wciąż się bał.)

Kristoff odmrugał napływające do oczu łzy. Patrzył, jak szczeliny między klepkami podłogi wypełniają się brunatną pluchą i zastanawiał się, czy powinien im wytłumaczyć, że zsiadł z sań tylko na chwilę, bo spadła mu szarfa, a lód miał taki piękny kolor, nie był po prostu przezroczysty, nigdy jeszcze takiego nie widział – i tyle samo wydawało mu się, że go nie było. I że kuzyni na pewno nie chcieli go szukać, bo przecież nic ich nie obchodził. No, przynajmniej Lino i Kallego. Byli za starzy i mieli za dużo własnych dzieci.

I, rzecz jasna, że Viggo z Andersem to takie forpulte hestkuker, że Kristoff wolałby już, żeby obcięli mu rękę, niż żeby cokolwiek pożyczali od ich ojca.

Pociągnął nosem i się skrzywił. Poczuł smarki aż w gardle, a jego prawa ręka też była teraz jak smarki, i to było tak wyjątkowo obrzydliwe, że aż zrobiło mu się od tego niedobrze. Szybko wytarł nos rękawem. 

— Widziałem trolle — oznajmił po chwili zastanowienia.

—  T r o l l e  — powtórzyła cioteczka Astrid; każda litera brzmiała jak osobne słowo. — I co, była może wśród nich twoja matka?

— Nie, ja… a-ale one… one chciały mnie zatrzymać. — Kristoff gorączkowo przeszukiwał umysł. Imiona mają wielką moc. Musieli wiedzieć. — I nazywają się… ten jeden – ten chyba najstarszy, duży taki – on się nazywa Blágrýti. — Żadne nie odpowiedziało, więc Kristoff poważnie (miał nadzieję) na nich spojrzał i odezwał się głośniej: — Lepiej zapamiętajcie.

Cioteczka wzniosła oczy do sufitu, jakby zobaczyła tam nisse******, i załamała ręce.

Pappo?

— Taa, taa, słyszałem, Balder-Barabasz. — Ojciec postukał go palcem w czoło i mruknął coś o tym, że w niedzielę pójdą do kościoła.

Aha, akurat. Na pewno nie pójdą.

Nigdy nie chodzili.

...

Ojciec zasnął przy stole, z twarzą w „Kalevie” i brodą w rozlanej kawie. Może tusz odbije mu się na policzku tak samo, jak czasami ślady ust (co było jeszcze ohydniejsze niż smarki). Mówił, że wszyscy szukali go ponad trzy dni (i że „tylko ani, kurwa, słowa dziadkowi), cioteczka Astrid powiedziała, że nie było go aż  p i ę ć  – a on wyglądał, jakby nie spał rok.

— Czemu pytałaś o eadni? — zapytał Kristoff, kiedy cioteczka Astrid usiadła na brzegu łóżka, żeby zrobić mu okład – z pokrzyw, był o tym przekonany. Piekło jak diabli, ale nie był w końcu jakąś babą, żeby się skarżyć.

— Nie wolno tak mówić! — przypomniała mu cioteczka i westchnęła. Miała ostre rysy twarzy i ściągniętą skórę, ale na policzkach było jej odrobinę więcej, przez co wyglądała jednocześnie surowo i łagodnie. Wcale nie chciała odpowiadać. Jej ręce pracowały szybko i zwinnie; kolorowe hafty na bluzce rozmywały się w tęcze. Przycisnęła skórę tylko odrobinę za mocno, kiedy dodała: — Ale możesz mówić… „mamma” — z miną, jakby chciała splunąć.

Kristoff zacisnął wargi; na dolnej tworzył się strup. Wcale nie mógł, bo pamiętał, że matka kazała się do siebie zwracać „eadni” i chociaż „mamma” było dla niego równie obcym słowem, to słyszał je w zbyt wielu ustach, żeby mogło do niej pasować. Trochę jak „pappa”, kiedy musiał odezwać się bezpośrednio do ojca, ale obaj po męsku to znosili.

— Pamiętasz imię trolla? — upewnił się jeszcze.

Cioteczka kiwnęła głową.

Kristoff zasnął, gdy tylko znów poczuł ciepło.

...

— Pieprzenie — zawyrokował Jens, bo tak mówił narzeczony Aino i chociaż trochę się z niej śmiali, to jednak Dag był starszy, i to było teraz ulubione słowo Jensa.

Uważnie zmierzył kawałek placka drożdżowego, który dała im Stine, i podzielił go na trzy części. Z jednej zeskubał kruszonkę, a później przesunął ją w stronę Kristoffa (część; kruszonkę sobie wziął). Kristoff oddał mu swoje podpłomyki.

Podwędzili nawet brązowy ser, bo Jensowi zawsze podobała się historia o tym, jak Askeladden jadł z trollem na wyścigi i go przechytrzył (w ogóle lubił wszystkie historie o jedzeniu) – powiedział, że też mogą spróbować – ale pewnie już nie mieli sera.

Jens miał oczy w kształcie migdałów i może dlatego zawsze był głodny.

— Nie,  p o w a ż n i e  — upierał się Kristoff, chociaż przez krople, które zaczął pić, z buteleczki trochę podobnej do tej z tranem, ale bez żadnego smaku, jak woda, ogarniały go wątpliwości. Zapisał mu je doktor, który przyjechał aż z Olden, a jeszcze wcześniej z Południowych Wysp (przez co trochę trudno go było zrozumieć; on chyba też nie zrozumiał, jak ojciec nazwał go łapiduchem), poskładał mu rękę i stwierdził, że musiał nadepnąć na nią koń. — Nie wierzysz mi?

Kristoff myślał sobie czasami, że bezmyślność jest nawet bardzo pożyteczna. Zwłaszcza niemyślenie o śmierci, bólu i niebezpieczeństwie. 

Był styczeń, a oni siedzieli w kręgu z grzybów, w majowej zieleni trawy, tylko w koszulach. Było jak w baśni Nataszy Helland o miesiącach, wiośnie, fiołkach i poziomkach w środku zimy. Pod nimi pulsowały gorące źródła i magia, której istnieniu trudno było w takim miejscu zaprzeczyć.

Tylko trolle jakoś nie chciały się pojawić, chociaż czekali od ciemności do świtu, i pewnie zaczekają jeszcze do kolejnego zmroku.

Przynajmniej tym razem wszyscy wiedzieli, dokąd poszli: do Flekke, do dziadka. To mogło przecież zająć trochę czasu, no i było wystarczająco daleko od domu i niedaleko Doliny.

— Wiefę! — zapewnił go Jens z ustami pełnymi placka i dłońmi pełnymi podpłomyków. (Po chwili zastanowienia dyskretnie zgarnął okruszki i kawałek śliwki ze strony Kristoffa na swoją.) — Gdyby tfolle ne iftniały, ne podffuciłyby mammie tej gupej Liv, no ne?


Wspomnienie się zmienia.

Stoi w lodowym pałacu królowej Elsy, u stóp wielkich spiralnych schodów.

— Nie możesz zapewnić jej bezpieczeństwa — mówi królowa, a jej głos jest chłodniejszy niż zimowy poranek. Kristoff czuje bijący od niej mróz. Płonie w oczach, zamarznięta rzeka jej sukni rozlewa się po stopniach i dociera do podeszew jego butów, pod którymi chrupią kałuże.

Wiatr na zewnątrz niesie za sobą cichą, tęskną melodię, która łamie mu serce. Tryllabundinn — odpowiadają mu ściany.

Nie możesz zapewnić jej bezpieczeństwa. Wyzwanie. Klątwa.

Kristoff chce się z tym nie zgodzić, ale nie może.

Tryllabundinn.

Szuka lepszych słów, ale znajduje tylko te:

— Mogę. Zapewnię. — To jego odpowiedź. Jego obietnica.

Tryllabundinn. — Oskarżenie. Przepowiednia.

Oczy królowej są jak cienka warstwa lodu na ciemnej wodzie.

— Wynoś się. — Jej głos jest bardziej natarczywy, rozedrgany. Tak samo drżą pod jego butami niewidzialne klepki podłogi, kiedy nieuchronnie zbliża się w jej stronę.

Powietrze tężeje, kiedy królowa Elsa podnosi dłoń.

Nawet płatki śniegu wokół nich zamierają, jakby one też trwały w oczekiwaniu – i zimno, prawdziwe i tak głębokie jak jeszcze nic, co w życiu czuł, przesącza się przez krew Kristoffa. Kolana pękają z trzaskiem przy kolejnym kroku, ale kiedy patrzy w dół, nie widzi lodowej trumny, tylko odwróconą lawinę kamieni – bazalt i żwir. Pełzną nogawkami spodni, obejmują nadgarstki, wdzierają się w usta, aż nie może oddychać.

Czuje wokół siebie przybliżające się góry, widzi je w całej okazałości – mają swój ciężar – wywracają mu wnętrzności do góry dnem, aż zaczyna nimi wymiotować; wtedy do gardła sączy się lód, dusząc go, zamrażając płuca w palącym bólu i rozsadzając je od środka.

Chwyta się za szyję, ale to nie jego dłonie.

Ma ręce trolla.

W pokoju było zimno – Irina nasłuchała się opowieści z Wielkiego Świata mister Bairda o „kwasie węglowym” i możliwości zaduszenia się we własnej sypialni, i zaczęła upierać się przy otwieraniu na noc wszystkich możliwych okien – ale Kristoff czuł, jak koraliki potu gromadzą się tuż przy linii jego włosów; sturlały się z karku na plecy jak zerwany naszyjnik.

— To był tylko sen — wymamrotał do siebie, próbując uspokoić oddech. — Tylko cholerny sen.

Tej nocy już nie spał.

_______________

Áinnádat (płn.-lap.) – kiedy na ślady napada śnieg, jednak jest go na tyle mało, że wciąż da się je rozróżnić.

** Julegrøtt – rodzaj norweskiego puddingu podawanego na Boże Narodzenie. W środku ukryty jest migdał. Temu, kto go znajdzie, będzie się powodzić w kolejnym roku.

*** Skava (płn.-lap.) – bardzo cienka warstwa zamrożonego śniegu.

**** Dáhppat (płn.-lap.) – stąpanie po słabym lodzie lub w głębokim śniegu.

***** Stuorraniibi (płn.-lap) – „duży nóż”, jeden z dwóch noży używanych tradycyjnie przez Samów.

****** Nisse – krasnoludek, w norweskim i duńskim folklorze duszek opiekujący się domem w zamian za jedzenie (i płatający figle, jeśli tego jedzenia nie dostanie).


Mamy tu do czynienia z delikatnym przeskokiem czasowym, najpierw gdzieś na przełomie piosenki Frozen heart i tego, jak Kristoff spotkał trolle, i jeszcze trochę później. Współczesność (czyli ostatnia scena w baronii; btw to ledżit info z tym dwutlenkiem węgla. W sensie wiktorianie byli naprawdę trochę zafiksowani na jego punkcie) ma miejsce jakąś dobę po wydarzeniach z ostatniego rozdziału. Do których, swoją drogą, wrócimy w następnym i potem będziemy już przeć do przodu chronologicznie  ale wrzucenie teraz wspomnienia Kristoffa było jedynym sposobem na to, żeby jakoś logicznie wszystko posklejać. (Albo to mnie się tak wydaje i tylko niepotrzebnie mieszam.) Oby mnogość (???) imion i dwie płaszczyzny czasowe (i jeszcze sen) nie zepsuły jakoś odbioru tego rozdziału, bo to jeszcze nie koniec backstory, nie tylko Kristoffa, i chętnie wrócę do podobnych zabiegów, jakby mnie ktoś pytał :D

(I czy ja coś mówiłam, że to Elsa jest schizowa, haaa-ha.)

Teraz, jeśli chodzi o tłumaczenia: blágrýti to farerska wersja bazaltu, a farerski leży stosunkowo blisko staronordyjskiego. Buldring to z kolei podobno głaz po norwesku (staronordyjskiej wersji nie znalazłam), bo Bazaltar i Bulda brzmią tak trochę meh jako Prawdziwe Imiona Trolli, no nie?

Sagøya (Wyspa Sag) to norweska nazwa Islandii, ale ponieważ w tym opowiadaniu dominują Południowe Wyspy, to zduńszczyłam ją na Sagøen.

Absolutnie nie zamierzam udawać, że znam gwarę podhalańską (chociaż jest super), więc poza Oakenem może  jeśli wystąpi osobiście  nikt nie będzie się nią posługiwać na stałe, co najwyżej robić wtręty. Ileż ja mogę riserczować xD

Ale tutaj jest bajka o tym, Jak Askeladden z trollem jedli na wyścigi.

Chciałabym jeszcze powiedzieć, że mam do tego rozdziału najsuper ilustrację, tak ♥ Bjorgmanowie 

I dobra, koniec, bo wpis pod rozdziałem będzie dłuższy niż sam rozdział. Dziękuję za uwagę ʕ•́ᴥ•̀ʔっ

14 komentarzy

  1. Cześć!

    Daję tylko znać, że będzie czytane! Czekam na przyjaciółkę, aż się zobaczymy, boo... DUŻO KRISTOFFA!!! NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ ♡

    Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OMGGGGGGGGGGGG <333333333333

      Usuń
    2. Dobra, meldujemy się!

      (widziałyśmy się dopiero w weekend. Przyjaciółka jest obok mnie, zabieramy się za komentarz).

      Po pierwsze JAK NAM SIĘ SPODOBAŁ TEN ROZDZIAŁ. BYŁ CUDOWNY! I TYLE KRISTOFFA!!!

      Obie pragniemy powiedzieć, że to jacy super tacy męscy i wgl. są wydobywcy to coś niezwykłego!!! Normalnie żyją krótko i ciężko. Takim bohaterem powiało i takie achhhh nogi nam miękną! Zakładamy funclub Kristoffa, Tora i wszystkiech super wydobywców! Taty Kristoffa też! Hej a tak a propos to ciekawe co się z nim stało. Bo widać, że bardzo mocno zależy mu na Kristoffie to nie mógł chyba tak po prostu zniknać prawda? Hmmm...

      I też całe wspomnienie o rodzinie Kristoffa! Ciocia wydaje się być taką mocną figurą, niezłomna i ze swoimi tam spojrzeniami na świat. I chyba wydaje się nam, że nie lubi matki Kristoffa? Jakby to był jakiś wstyd trochę? Tylko kyrcze ciocia miałaś być fajna! Ale trochę taka pani Wesley, że nie ruszysz moich u niej dzieci, a tutaj brata i bratanka!

      I tak fajnie szukali Kristoffa! Kurczę i tata do niego wybiegł i go zbuczał, ale tak w dobrej myśli bo się martwił! To jest tak bardzo kochane z jego strony, że szczerze brak nam słów zupełnie! Taki z niego fajny facet! I nawet na ilustracji widać jaki zmartwiony, taki z czerwonymi oczami!

      A trolle... my tak czułyśmy... my wiedzialyśmy... i MIAŁYŚMY RACJĘ. Te trolle są jakieś trochę jakby nawiedzone? Jakąś turbo dziwną mocą lasu, ziemi czy coś takiego. I one porwały Kristoffa! Znaczy jakby prawie ale było chyba na serio bardzo blisko! Kurcze ale by się nababuliło O_O i czy ja dobrze rozumiem (to był mój pomysł!), że trolle połamały małemu Kristoffowi rękę? One są przecież jakieś strasznie nienormalne O_O Straszne jak z legend, więc super, ale biedne dziecko! Zastrzeliłybyśmy je tam z katapulty prosto na Południowe Wyspy! Także trolle u nas na plus, ale są straszne! I fajnie!

      A Kristoff... kochamy ten fragment kiedy mały Kristoff stoi po środku niczego i nagle wypala... NO I CHUJ. Mały dzieciak, takie słowa ale tak to pasuje! Widać, że chłopak z wioski totalnie!!! I czy tylko my tak uważamy czy mały Kristoff jest przesłodką i przekochaną chlopaczynką!? Byłoby strasznie szkoda jakby trolle go porwały!

      Podsumowująć zdecydowanie jeden z najlepszych rozdziałów, a na pewno nasz ulubiony!

      I pomówmy jeszcze o tym jaki Kristoff jest twardziel ale taki nieszczęśliwy z losu? Trochę jak Edyp ale jednak inaczej! Bo tak nam go szkoda w tym kontekście jego koszmaru jak Elsa każe mu się wynosić, on chce tylko zapewnić jej bezpieczeństwo! No kurczę!!!

      Ogarnęłyśmy przeskoki czasowe a i zabieg był BARDZO fajny! Jak cos to połapiemy się i bardzo lubimyjak jest backstory :D

      Pozdrawiamy!!!

      Usuń
    3. I zapomniałyśmy! Jens jest naszym ulubionym żarłoczkiem tego opowiadania!!! Ja go rozumiem, lubię jeść xD

      Usuń
    4. Jejku, już sama długość tego komentarza jest po prostu <3333
      Ogromnie się cieszę, że tak wam się podobało, i że aż tyle chciało wam się pisać :D ♥

      Ja chyba najbardziej lubiłam w filmie wydobywców lodu, chociaż było ich tak mało, także chętnie dołączę do tego fanklubu! :D
      Co do ojca Kristoffa to wcześniej miałam na niego inny plan, ale przy pisaniu tego rozdziału trochę zmieniłam zdanie xD Później wyjaśnię dokładniej, co się z nim stało, ale tak, ogólnie to zależało mu na Kristoffie, tylko po odejściu żony nie do końca radził sobie z opieką nad nim i zdecydowanie nie był na co dzień wzorowym ojcem
      A ciocię jakoś lubię, to twarda babka zdecydowanie :D I tak, ona zdecydowanie nie lubi matki Kristoffa, nie tyle za pochodzenie, co za jej charakter? Uważa, że jej brat zasługiwał na kogoś lepszego. Do tego też się jeszcze odniosę :D

      Co do trolli to hm, coś w tym jest – one są na swój sposób duchami lasu, ziemi; przede wszystkim są istotami magicznymi, starałam się je odczłowieczyć w stosunku do tego, co było pokazane w bajce. Nie powiedziałabym, że są złe, bo złe i tak ma być – ale chyba trochę taka jest ich natura, że są straszne, trochę niezrozumiałe i… no właśnie :D Jak często tego typu stwory w baśniach, robią coś, bo po prostu mogą i taki mają kaprys. Na razie przynajmniej nie chciałam za bardzo wnikać w ich motywacje, bo sami bohaterowie ich nie znają i nie rozumieją.
      Strasznie się nadal cieszę, że ich przedstawienie w ten sposób wam się podoba! ♥

      Przeklinanie Kristoff wyniósł i z domu (jego ojciec używa przekleństw zamiast przecinków xD), i ze środowiska, w jakim się obraca – chciałam też trochę nakreślić różnicę między jego a Anny wychowaniem :D
      Aaaa, przekochana chłopaczynka <33333

      Też mi go w sumie szkoda, bo tylko mu robię pod górkę :C

      Do backstory jeszcze wrócimy, w przypadku chyba każdego z bohaterów, ale za jakąś chwilę :D

      Jeszcze raz strasznie dziękuję, strasznie się cieszę i również pozdrawiam ♥

      Usuń
    5. Kurczę, i nie napisałam, a to ważne - tak, tak, miałaś rację :D Trolle (Bazaltar konkretnie) złamały Kristoffowi rękę.
      (No, w sumie to najpierw prawie zmieniły mu ją w kamień xD)

      Usuń
    6. Chciało, bo super rozdział!

      Okej to ja czekam na więcej Bjorgmanowych historii! A przyjaciółka na bank ze mną! Bardzo interesuje mnie ojciec Kristoffa i kurcze szkoda, że mu z żoną nie wyszło skoro siostra-fajna babka uważa, że zasługiwał na kogoś lepszego, ale syna to ma udanego!!!

      W takim razie tymbardziej czekamy też na trolle i historie z ich magicznego świata! (Nie mylić z Kristoffem, na niego czekamy najbardziej!)

      Biedne te Kristoffy! Małe i duże!

      Ale nic, jest bardzo fajnie, czekamy na więcej i pozdrawiamy!

      Usuń
    7. (Pewnie dłuższe niż obecnie planuję) backstory Bjorgmanów mogę obiecać na stopro! ♥ I to nie tylko Kristoffa :D
      (na którego ja sama też czekam xD)

      Usuń
  2. ♡ NAJLEPSZY ROZDZIAŁ EVER ♡

    Bjorgmany górą, więcej takich retrospekcji, ten rozdział jest absolutnie moim ulubieńcem!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Awwww, ja uwielbiam pisać o Bjorgamanach, więc tym bardziej mnie to cieszy <333

      Dziękuję strasznie!! ♥♥♥

      Usuń
  3. Rany-rany, ale tu się działo!

    POV 9-letniego Kristoffa jest taki super <33 i widać, że to dziecko, i czuć Kristoffa, i jeszcze to mylenie imion. „No i chuj” mnie zabiło :D tak samo jak Jens i jego „pieprzenie”. W ogóle – jak cały Jens :D operacje z kruszonką i czatowanie na trolle – lov
    Z drugiej strony to, jak Kristoff próbuje być dorosły chwyta za serce. Ta wzmianka o odmrożeniach, później o bólu i ręce :C Mimo wszystko polubiłam Leifa – ta scena w stodole ♥ i rozmowa z Astrid! – a potem nieopatrznie zaczęłam liczyć daty z drzewka. Macham do Ciebie z dna depresji
    (37 ;__;)
    Mam wrażenie, że tylko dzięki cioteczce Astrid ta rodzina jeszcze jakoś istniała

    Trolle są z rozdziału na rozdział bardziej kripi D: I hejhejhej, właściwie dlaczego: A imiona mają wielką moc, K r i s t o f f e r z e , s y n u G i ð ð y, a nie „synu Leifa”? *teorie spiskowe*
    Przy okazji imion: głupia Mari = Merete-Margit? :D

    Podoba mi się jeszcze, że doktor jest z Wysp (i nauczycielka chyba też?). I wzmianka o tamie :D

    Nagroda za najbardziej schizowy sen wędruje dooo...
    A tak poza tym chciałam powiedzieć, że Juhani to bardzo ładne imię ♥

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uff, pisanie dzieci (i w ogóle kogokolwiek poza czwórką głownych bohaterów, do których się przyzwyczaiłam :D) jest trudne (tym bardziej że sporo zmieniłam względem filmu), ale cieszę się, że czuć, że Kristoff ma tu tylko 9 lat, ale jednocześnie, że to jednak Kristoff <333

      Starałam się trochę nakreślić kontrast między grzecznym POV-em 8-letniej księżniczki Elsy i dzieckiem wychowanym w środowisku wydobywców lodu; ojciec raczej się z nim nie cackał - i to jeden z powodów, dla których Kristoff stosunkowo szybko dorósł.

      W ogóle weź, moje założenia co do Leifa były wcześniej zupełnie inne, ale jak już pojawił się osobiście to stwierdzam, że ja też go lubię, i to nawet bardzo (i że na pewno pojawi się jeszcze w jakichś retrospekcjach), i też mi smutno :CCC

      (A cioteczkę Astrid kocham, jej na pewno będzie więcej, i ogromnie cieszy - ale też smuci - mnie twoja interpretacja, bo pasuje perf <3

      Ogólnie to bardzo-bardzo dziękuję za komcia! ♡

      Usuń
  4. W zasadzie to chyba jeden z moich ulubionych POVów Kristoffa, o wiele bardziej wolę jego backstory niż jego teraźniejszość.

    Ale wracając, cioteczna Astrid wydaje się taka kochaniutka i w ogóle taka... taki trochę stereotypy babci, która wpycha wnukom jedzenie i przesadzanie się o nich martwi. I w ogóle pełni rolę takiego spoiwa, jako tako sklejając jeszcze tę rodzinę. I zdecydowanie ma dobry kontakt z Leifem i w ogóle, jeju, ogromnie ją lubię (chociaż mam też wrażenie, że niezbyt przepadała za matką Kristoffa i wolałaby o niej nie mówić).

    I sposób ich mówienia!

    I fakt, że powiedział, że pójdą do kościoła, ale przecież nigdy nie chodzili — takie życiowe.

    I w ogóle klimat tego rozdziału, czuć i tę wieś, i biedę, i w ogóle zalatuje mi takim początkiem tej prawdziwej jesieni, kiedy zaczyna padać i wszędzie pełno błota, a liście wcale już nie są kolorowe, tylko mieszają się z tym błotem i wszędzie panuje taka okropna paćka i wilgoć i w ogóle, aaa, jak ja tęsknię za takimi momentami.

    I znowu te okropne słowa, których nie rozumiem 😭.

    O Jezu, ten sen Kristoffa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, to chyba biorę to za komplement? :D

      Ja w ogóle lubię rodzinę Kristoffa i uwielbiam cioteczkę Astrid, i w sumie cieszę się, że ostatecznie została „cioteczką”, a nie po prostu „ciocią”, bo to by do niej nie pasowało. Masz nosa w sprawie jej relacji z matką Kristoffa :D
      A rola babci w sumie też jest już obsadzona :D

      Aww <333

      Usuń