ELSA POWIESIŁA PŁASZCZ NA JEDNYM Z DWÓCH KOŁKÓW WBITYCH W ŚCIANĘ, tuż obok drzwi – tak blisko, że kiedy te były otwarte, zupełnie je zasłaniały.
Anna zawiesiła swój po lewej stronie i przez chwilę przyglądała się rękawom, które prawie się stykały, zielonemu i fioletowemu. Wyglądały jak flaga Arendelle i jak wyciągające się do siebie ramiona.
Przypomniała sobie, jak w dzieciństwie, jeszcze tym z Przedtem, ustaliły że kiedy już Elsa zostanie królową, to Anna będzie jej prawą ręką. Planowały dalekie podróże i były przekonane, że ludzie je pokochają – bo czemu mieliby nie?
Ale to było jeszcze w czasach, kiedy nie brały pod uwagę tego, że jeden król może zostać koronowany dopiero, gdy drugi umrze, kiedy premier (jak on się właściwie nazywał?) był tylko rubasznym wujaszkiem, który zawsze miał dla nich kolorowe landrynki poupychane w kieszeniach surduta, książęta nie zmieniali się w wilki, a wierni poddani nie tworzyli obrzydliwych karykatur.
Przed Potem nastąpił jeszcze krótki okres zawieszenia, wypełniony magią zorzy i szeptami kamieni, o którym Elsa opowiedziała jej w pierwszą noc po Wielkiej Odwilży. Zasnęła później skulona na kolanach Anny, zmęczona konwulsyjnym szlochem, podczas gdy młodsza siostra niezręcznie gładziła ją po plecach, onieśmielona nagłą bliskością, zupełnie jak z dzieciństwa – tylko że tym razem próbowała być bardziej jednocześnie tą s t a r s z ą i mammą, nie sobą.
Między Potem a Teraz nie było czegoś podobnego, życie po prostu się zmieniło – pstryk! – bo wiatr przyniósł zmianę, a wraz z nim nadszedł przeciąg, który być może za mocno zatrzasnął pewne drzwi, których teraz nie dało się już otworzyć.
— Zadomowiłaś się już? — zażartowała, wskazując na szal, którym Elsa przykryła skrzynię stojącą pod oknem jak obrusem. Obok, w idealnym rządku, leżały szczotka do włosów i wsuwki, które z nich wyciągnęła. Po drugiej stronie – jakieś papiery.
Anna objęła się ramionami, kiedy spuściła wzrok i zauważyła, że na listwie guzikowej i mankiecie bluzki zaschła odrobina krwi. Elsa pewnie nawet krwawiła tak symetrycznie, że gdyby miała krwotok z nosa i pobrudziła ubranie, mogłaby utrzymywać, że to haftowane maki.
— Mam nadzieję, że się nie przejęłaś — zaczęła, bo kiedy siostra odwróciła się ze swojego miejsca przy oknie, Anna poczuła, że ona również zauważyła plamy. — Nie chciałam napędzić ci stracha ani nic takiego, bo n a p r a w d ę nic się nie stało – latem też poszła mi krew z nosa, jak byliśmy już gdzieś w górach, Kristoff powiedział, że to normalne — tak naprawdę prychnął: „Ale z ciebie mieszczuch”, ale to nie brzmiało ani trochę uspokajająco, żeby miała to powtarzać — i – właśnie! Jeśli chodzi o mnie i o Kristoffa, gdyby to cię zastanawiało, to t e ż nic się nie stało, bo nic nie… — Umilkła, przypominając sobie o zimnych, niewidzialnych palcach przesuwających się między jej żebrami w Dolnie Żywej Skały, bezwietrznej i pozornie martwej – w której ciszy i tak wyraźnie słyszała, że nie są sami. — Znaczy, no, nic nie robiliśmy — zakończyła bez przekonania.
Reprymenda za trzy, dwa…
— Och, Ania, w i e m — odparła Elsa, bez śladu królowej. Anna aż usiadła z wrażenia. — Wiem. Ale… to tak na przyszłość – pamiętaj, że z otwartymi bramami wiąże się pewna odpowiedzialność. Nie ma już żadnego „tylko ty”. Musisz o tym pamiętać.
— Wolałabym nie musieć.
— Ja też.
Za oknem coraz mocniejsze słońce przetaczało się po niebie, a Anna siedziała na twardym łóżku i nie wiedziała, co ma czuć.
— Myślisz, że życie byłoby prostsze, gdyby… gdyby mamma i pappa żyli?
Patrzyła, jak siostra spuszcza wzrok na swoje nagie dłonie.
— Nie sądzę, że byłoby lepsze — szepnęła.
Blada cera tylko uwypuklała siność jej ust.
— Tęsknię za nimi — wypaliła Anna pod wpływem nagłego impulsu.
Po jej słowach nastąpiła długa, przeciągająca się cisza, przez którą Elsa zapadła się w sobie, a ona zaczęła skręcać się we własnej skórze, mając ochotę uciec, wyskoczyć przez okno, zrobić c o k o l w i e k poza patrzeniem na Elsę, która nie wyglądała wcale na smutną – raczej pustą – a jej niebycie smutną sprawiło, że Anna poczuła smutek. To było strasznie skomplikowane, E l s a była, a ona zaczęła się w tym wszystkim gubić.
Pospiesznie spróbowała skierować swoje myśli na coś innego, ale wtedy przypomniała sobie o napisie na stole, być może okrutniejszym niż cała reszta – Lodowa Wiedźma – który nagle wydał jej się strasznie nie na miejscu z zupełnie nowego powodu.
Do Elsy, którą znała, o wiele bardziej pasowało określenie Zimowa Panna, bo potrafiła władać lodem, ale najwyraźniej nie była w stanie go ujarzmić. I była przede wszystkim delikatna i piękna, nie niebezpieczna i okrutna – może tylko dla samej siebie.
I podobno niektórzy tak o niej mówili.
Jakoś tak.
Jej ostatni pobyt w Dolinie Żywej Skały był początkiem końca – rodzice stali nad nią jak milczący strażnicy, obserwując wizję magii zmieniającej się w koszmar. I Anna, nieruchoma i cicha, prawie zupełnie tak, jak teraz.
Elsa próbowała walczyć ze wspomnieniami, ale one były szybsze, silniejsze. Sypały się na nią jak lawina. Podejrzewała, że to, co stało się w nocy, cokolwiek to było, również jest jej winą. W jakiś dziwny, okrężny sposób – niemniej jednak, to była j e j wina.
Ukrywaj, nie przeżywaj. Niech nie wie nikt…
Ktoś kilka razy uderzył we framugę zamiast w drzwi, bez wyczucia.
— Otworzę — powiedziała, żeby pozbyć się posmaku niewypowiedzianego „A ty?” Anny z języka. W chwilach takich jak ta Elsa bardzo żałowała, że jej odpowiedzi nie mogą być tak proste jak pytania siostry.
— To… ee, to ja — powiedział głos Kristoffa. Brzmiał, jakby nie miał pojęcia, jak powinien się przedstawić. Bo czy był teraz baronem Grimstad? Lordem Bjorgmanem? Nadwornym Dostawcą Lodu? Czy po prostu Kristoffem? Anna też tego nie wiedziała; najczęściej wspominała jego imię w rozmowach z Olafem i listach do Roszpunki, w których kryło się pod krótkim „K.”, z innymi za często o nim nie rozmawiała, bo z innymi w ogóle za często nie rozmawiała, zawsze byli bardziej zajęci niż ona. — Przyniosłem… — przemilczał słowo „wasze” — rzeczy.
Rdzewiejący skobel warknął, kiedy Elsa z trudem go przesunęła. Anna zastanawiała się, czy siostra poznała Kristoffa po sposobie, w jaki zapukał, czy po tej niezręczności.
A Kristoff stanął w progu, opierając się jednym ramieniem o framugę drzwi dla zachowania bezpiecznego dystansu. Trzymał kufer podróżny na wysokości piersi; piętrzący się na nim stos pościeli sięgał mu niemal do podbródka.
— Hilde została szarlotka i trochę gløggu — dodał. Korytarz wciąż był ciemny, nawet teraz, kiedy ktoś zapalił kilka kinkietów, i Anna zauważyła gliniany dzbanek dopiero, kiedy nieznacznie uniósł lewą dłoń. Wyciągnęła ręce; już na samą myśl o grzanym winie poczuła łaskotanie na języku. — Robi najlepszy w okolicy.
— Chyba nie ma tutaj dużej konkurencji — zauważyła Elsa, unosząc brwi.
— Nie — przyznał Kristoff. Kąciki jego ust drgnęły. — Nie sądzę, żeby miała.
Elsa wskazała mu miejsce, w którym może odstawić kufer, a on bez słowa to zrobił. Nie sięgnął po ani jedną poduszkę, ani jeden koc.
— A ty…? — zapytała Anna. Chciała wiedzieć, jak wygląda pokój Kristoffa. Czy nie będzie mu zimno. Czy coś zjadł i czy w ogóle planuje. Czy spotkał jeszcze tamtych mężczyzn z dołu. Ale on wybrał najbezpieczniejszą z odpowiedzi i z krzywym uśmiechem poklepał się po kieszeni kurtki; metal manierki wydał cichy, głuchy dźwięk, jak bicie serca.
— Nie martw się tak o mnie.
Już gdzieś to słyszała.
Mała stearynowa świeczka świeciła blado z lichtarzyka, który Elsa ustawiła na parapecie, tuż nad prowizorycznym stołem. Strzepnęła okruszki z szala i otarła samotną kroplę gløggu z dzióbka dzbanka.
Jesienne niebo na zewnątrz zaczęło dojrzewać; przybrało kolor śliwek, a ona mogłaby policzyć wszystkie konstelacje – ale zanim zdążyła to zrobić, pojawiła się zorza polarna. Fala zielonej poświaty sunęła nad jeziorem i lasem, ku górom i rozciągającej się niżej Wiosce Wydobywców – spokojnemu, sennemu przysiółkowi gnieżdżącemu się w ich krzywych ramionach.
Potarła dłonie, jakby chciała je rozgrzać, ale pozostały tak samo zimne jak zwykle. To nie miało znaczenia.
Szczyty Dovre, nawet pokryte śniegiem, wciąż były o wiele ostrzejsze niż łagodne kontury Gór Północnych.
Jej zła ręka mimowolnie zadrgała. Miała dość zimna, żeby wystarczyło jej do końca życia – i tak wcześniej się od niego nie uwolni – a jednak tam nie czuła się taka…
Ograniczona.
Ah-ah-ah-ah…
Elsa zrobiła krok do tyłu. Odwróciła się tyłem do gór i zimna.
— Jestem gotowa — oznajmiła pospiesznie, wygładzając brzegi koszuli nocnej. Okruszki rozsypały się po podłodze, a ona nie miała już siły, żeby się schylić. Głowa jej pulsowała, powieki były ciężkie od cisnącego się na nie snu.
— Czyli mogę się już odwrócić, tak? — upewniła się Anna.
— Tak. — Elsa ominęła okruszki, spódnicę, którą będzie musiała później poskładać, i powoli, ostrożnie wspięła się na łóżko obok siostry. Przez chwilę leżały obok siebie, wpatrując się w drewniany sufit. Elsa przypomniała sobie baldachim w swojej sypialni, którego z każdym dniem nienawidziła bardziej, i czasy, kiedy robiły to o wiele częściej – były razem.
— O, zobacz, to chyba sosręba. — Anna wyciągnęła rękę, zupełnie jakby chciała pokazać jej jakąś gwiazdę albo chmurę o dziwnym kształcie. — Taka belka podtrzymująca strop. Kristoff mi powiedział, u niego w domu też taka jest.
— Sosręb — ziewnęła Elsa. — Och, naprawdę.
— Ile ty właściwie ostatnio spałaś? — zapytała Anna. — I tylko mi nie mów, że jesteś królową, przede wszystkim jesteś też c z ł o w i e k i e m . Co znaczy, że spać też musisz. — Opuściła rękę i przewróciła się na bok. Zupełnie tak, jakby znów mogły być małymi dziećmi, i to było takie dziwne, i obce i… — Po prostu w końcu się połóż i trochę odpocznij, co? Mam gdzieś schować te twoje papiery, żebyś przestała w końcu się na nie gapić i o nich myśleć?
— Nie. — Elsa pokręciła głową, prawie-rozbawiona. Najlepiej byłoby, gdyby dało ukryć się góry. — A… Anno?
Anna zatrzymała się w połowie drogi z łóżka na podłogę.
— No?
— Czy tylko – czy możesz…
Spojrzała na nią z ukosa. Jej siostra. Była tam, tak blisko, i nic ich nie dzieliło, i znów mogłyby być dziećmi, gdyby tylko wszystko, czego chciała Elsa nie było zbyt skomplikowane i po prostu niemożliwe, bo trzynastu lat nie dało się odzyskać. Zepsuła już zbyt wiele, żeby to naprawić.
— Kiedy… kiedy ty też już się przebierzesz – zdmuchnij świeczkę, dobrze?
Kiedy Anna ściągnęła podkoszulkę, znów pojawiło się wrażenie niewidzialnej pięści uderzającej w mostek. Poczuła przeszywające gorąco, jakby ktoś chlusnął na nią wrzątkiem, kiedy mała bryłka kwarcu zawieszona na rzemieniu opadła między jej piersi.
Skąd się tam wzięła?
Ostrożnie ujęła ją w palce, spomiędzy których zaczął się sączyć słaby pomarańczowy blask.
— Kryształ trolli? — szepnęła, ale odpowiedział jej tylko płytki, miarowy oddech śpiącej Elsy.
Powoli rozwarła dłoń i przesunęła palcem wzdłuż krawędzi. Skóra łaskotała w miejscu, w którym się z nią zetknęła, a wnętrze kryształu rozjarzyło się jak żyrandol, jak cała galaktyka słońc, a ona poczuła się, jakby weszła do sauny, i resztki bólu zaczęły się topić. Miała wrażenie, że trzyma w dłoni pulsowanie życia.
Przypomniała sobie kryształy połyskujące na szyjach trolli: różowe, niebieskie – twarz Bazaltara rozświetlał łańcuch zielonych. Ale nie widziała żadnego pomarańczowego. Trolle żyły przecież od zachodu do wschodu słońca i były z kamienia – nie potrzebowały ani ciepła, ani światła.
Syknęła, kiedy za mocno zacisnęła dłoń i ostre brzegi wbiły się w skórę, a w jej myślach coś zaskwierczało, i puściła kryształ.
Zanim zapięła guziki koszuli nocnej pod szyją, wciąż widziała łunę wykradającą się zza materiału.
Na palcach zbliżyła się do łóżka. Elsa spała z dłońmi złożonymi pod głową, z delikatnie rozchylonymi wargami. Włosy rozsypały jej się na poduszce, spadły na czoło i szyję, srebrne i gęste, rzucając dziwne cienie na szczękę i rzęsy, które wyglądały jak pokryte szronem. Annę świerzbiły palce, żeby dotknąć jej ramienia, żeby odgarnąć kosmyk, który zaraz wpadnie jej do ust, żeby być b l i s k o .
Ostrożnie usiadła na brzegu łóżka – powoli, o s t r o ż n i e – bardzo się starając, żeby jej nie obudzić. Poruszała się tomme po tomme, aż znalazła się od niej na wyciągnięcie ręki. Chciała tylko być blisko, ale wiedziała, że to niemożliwe, kiedy siostra jest przytomna i świadoma. Widziała to w jej twarzy, kiedy się od niej odsuwała. Ściany znów wróciły, ale teraz – Elsa znów wyglądała tak młodo.
To nie tak, że była s t a r a , lód nie miał wieku, ale ona przecież nie była lodową rzeźbą. Nie była tylko królową, dokładnie tak, jak jej powiedziała – była człowiekiem. Była dziewczyną, była siostrą…
Anna zwinęła się w kłębek na boku. Dzieliła je odległość dokładnie jednej belki, tej biegnącej przez środek sufitu, z wyrytą datą – kiedy zmrużyła oczy, udało jej się odczytać cyfry: 1839, rok ukończenia budowy Tamy Króla Rúnara i śmierci dziadka – i dostrzec wstęgę pajęczyny z wyjątkowo tłustym pająkiem huśtającym się na jej końcu.
— Hej — szepnęła, nie odrywając wzroku od gęstego lasu odnóży. Bo co, jeśli pająk postanowi usiąść jej na nosie, kiedy uśnie? — Psst, Elsa! O mój Boże, E l s a .
— Aaanka — wyjęczała wreszcie Elsa w poduszkę i odwróciła się do niej plecami. — Idź sobie i daj mi spać.
Tak samo, jak wtedy, kiedy ostatni raz lepiły bałwana. O ile to było prawdziwe wspomnienie.
Tylko że tym razem Anna nie miała dokąd pójść.
Czy miała?
Wyobraziła sobie, że idzie przez pełen cieni i chłodu – ale pusty od pajęczyn – korytarz, bez trudu odnajduje drzwi do pokoju, który zajmuje Kristoff, i puka – ale nie raz, dwa, trzy-cztery, pięć – zwyczajne puk, puk. On otworzyłby dopiero po chwili, bo po tym nie mógłby się przecież spodziewać, że to Anna stoi na progu.
Kiedy weszłaby do środka, nieopatrznie stanęłaby przed świeczką, a on powiedziałby jej, żeby odsunęła się od światła, bo przez materiał widzi jej nogi. To rozpraszające – o n a jest rozpraszająca.
A ona, ubrana wyłącznie w koszulę nocną i światło księżyca, ośmielona winem, byłaby odważna. I po prostu podeszłaby do niego i wzięła sobie jego usta.
Może właśnie by się golił? A ona by mu przeszkodziła i w nagrodę poczuła się jak Hel o dwóch twarzach; po jednej stronie szorstkość zarostu, po drugiej zapach mydła. A on całowałby ją tak, jak zawsze chciał ją pocałować, od czasu tej pierwszej nocy, kiedy wpadła do stodoły, w której zatrzymali się ze Svenem – wtedy, powiedziałby, po to, żeby po prostu dała mu spokój. A teraz, bo gdy jej nie całował, bolało go serce, które – och, jak mogło wcześniej nie znać Anny?
Pewnie miałby podwinięte rękawy i chociaż ich ręce dzieliłaby warstwa materiału koszuli nocnej Anny, miałaby wrażenie, że jej ciało staje w ogniu.
Warstwa po warstwie – pocałunek po pocałunku – jej wyobrażenia o tym, czym mogłaby być miłość zmieniałyby się w popiół przez palące opuszki jego palców.
No a potem…
Potem…
Cóż. Na żadne bardziej szczegółowe „potem” nie wystarczyło jej wyobraźni.
Wsunęła się głębiej pod kołdrę i ciasno owinęła ciężkim kocem. Do wełny przyległ zapach Kristoffa – mieszanina mydła, futra i skóry, dymu.
Westchnęła ciężko i zamknęła oczy. Wiedziała, że potrzebuje snu – ale im bardziej starała się ignorować jego obecność, tym pająk wydawał się coraz tłustszy i coraz bardziej drapieżny.
Mrok brzmiał, jakby oddychał – zupełnie inny niż w zamku, głębszy.
Anna pomyślała, że chciałaby wrócić do domu i to t a m zasnąć, a kiedy się obudzi – mieć dookoła siebie wszystkich tych, których kocha.
Elsa naciągnęła rękawy na nadgarstki, żeby czymś zająć ręce i powstrzymać się od pocierania klapy skrzyni, bladej i nagiej, odkąd zebrała leżące na niej rzeczy. Wszystko było gotowe do wyjazdu oprócz Anny, wydobywca lodu czekał za drzwiami, a w drewnie tkwiła data: ... lipca 1868, idealnie wyczuwalna pod palcami – nie potrafiła tylko rozszyfrować dnia.
Szóstego miała miejsce jej koronacja. Przypomniała sobie koronę – symfonię brylantów, błękitnego topazu i ostrych wzorów, które przypominały jej o górskich szczytach i klątwie w kościach – której ciężar wciąż przebijał się zza mgły obejmującej pasmo Dovre, do którego znów odwróciła się tyłem.
Przypomniała sobie tiary, które im pokazywali. Należały do nich, ale nie wolno im było ich wkładać. I tak nie miały ku temu okazji; było prawie tak, jakby ich rodzice chcieli, żeby obie zostały zapomniane.
Tak byłoby lepiej – gdyby tak samo, jak Anna nie miała balu, na którym zostałaby wprowadzona do towarzystwa, bo jej szesnaste urodziny wypadały jeszcze w okresie głębokiej żałoby (pozwolono jej tylko zacząć upinać włosy do góry), tak Elsa nie miała balu z okazji koronacji.
Samej koronacji.
Mogłaby nadal siedzieć na spotkaniach Rady Królewskiej, jak w czasach, kiedy przewodził im ojciec, i przyglądać się ministrom i zmieniającym się premierom ze swojego miejsca w kącie, z dłońmi w rękawiczkach ciasno splecionymi na kolanach, mając nadzieję, że nikt jej nie zauważy.
Objęła się ramionami, przygnieciona świadomością, że trzy miesiące wcześniej w tym miejscu musieli tłoczyć się inni ludzie, uwięzieni w zamieci jej własnego strachu, zdezorientowani i drżący.
Podobni ludzie – w szufladzie jej sekretarzyka tkwiła nawet lista nazwisk, z którą nic do tej pory nie zrobiła – towarzyszyli księciu Hansowi w wyprawie na Lodowy Wierch. Ilu było wśród nich wydobywców lodu? Z iloma spotka się na Lodowych Polach? Pewnie i tak się nie dowie, bo to oni ją poznają, ona ich nie.
Zima wciąż była w środku – a kiedy nawet wymykała się na zewnątrz, nie robiła tego na jej życzenie; Elsa miała wrażenie, że w tej chwili stoi tuż za nią, i czuła własna porażkę.
Ah-ah-ah…
Ale teraz była królową, i c h królową i ludzie mogli przecież na nią patrzeć. P o w i n n i na nią patrzeć. Odruchowo się wyprostowała, powstrzymując tchnienie śniegu czające się w koniuszkach palców.
Nie było już ukrywania się. Była k r ó l o w ą . Nie wolno jej się było dłużej chować.
Sięgnęła do skobla. Usłyszała trzask lodu.
Ah-ah—
— Aha! — zawołała Anna, pospiesznie przewiązując włosy wstążką. — Już jestem gotowa.
To ona odsunęła skobel. Przytrzymała dla niej drzwi, podczas gdy Elsa przekraczała próg jak skazaniec, z rękami mocno przytulonymi do boków. Jaka szkoda, pomyślała, że żaden ze starannie dobranych nauczycieli nie uczył jej, jak właściwie postępować w przypadku, gdy są otwarte.
Elsa od razu skierowała się w stronę lady, ze wzrokiem utkwionym przed siebie, wysoko uniesioną głową nad sterczącymi łopatkami, napiętymi tak bardzo, jakby zaraz miały pęknąć i rozerwać materiał żakietu.
— Czy mogę prosić o szklankę wody? — zwróciła się do Hilde takim tonem, jakby musiała ugasić pożar.
Jej ubranie, dopasowane i w kolorze znużenia, stałoby się tylko workiem na wszystkie te zbyt widoczne kości, gdyby po drodze się rozpadła. Anna nie rozumiała, czemu siostra nie wybiera innych barw niż te przypominające siniaki. Gdyby jej było tak do twarzy w różach jak Elsie, nie nosiłaby nic innego.
— He! — obruszyła się karczmarka. — Od wody to sie rdzewieje. Herbaty wom dom.
Kiedy zrezygnowana Elsa zajęła miejsce przy stole, usiadła na samym skraju zydla, jakby chciała uniknąć nieistniejących rozżarzonych węgli rozrzuconych na siedzisku. W każdym razie na pewno chciała uniknąć tego, żeby ktokolwiek się do niej dosiadł.
— Nie siadaj w rogu, bo zostaniesz starą panną — przestrzegła Anna, mijając stół, który tego ranka stał odrobinę mniej w kącie niż ostatnio, wśród pojedynczych strużyn, których nikt jeszcze nie uprzątnął albo po prostu nie zauważył. Przelotnie musnęła blat dłonią i poczuła tylko delikatne zadrapania; powierzchnia była, jak zapowiedziała Hilde, gładko wyheblowana i pachniała lasem.
Gdyby idący obok niej Kristoff nie zmrużył oczu, żeby lepiej przyjrzeć się powierzchni blatu, mogłaby pomyśleć, że wszystko, co wydarzyło się poprzedniego dnia, było tylko okropnym, dziwacznym snem.
Podobnie jak to, o czym myślała wieczorem.
Za swoje wyobrażenia odpowiadała, za sny – już nie, prawda?
(A on n a p r a w d ę się ogolił!)
Czuła, jak kryształ drżący między jej piersiami zaczyna parzyć. Zajęła się kreśleniem powolnych, krzywych kółek we wnętrzu dłoni, żując wnętrze policzka. Nawet jej palce zarumieniły się ze wstydu.
Elsa zbyła jej ludową mądrość bardzo nieeleganckim prychnięciem – i jakby tylko jeszcze bardziej przesunęła się w tamtą stronę. Co za zołza.
Anna odchrząknęła, testując ciszę.
— No, to my zaraz wrócimy — powiedziała szybko, korzystając z okazji, że nikt inny się nie odzywa i, na przykład, nie zaprasza jej do stołu. Musiała zapomnieć o pocałunkach i wilkach z karczmy i powodach, dla których nie chciała zostawać tam sama – nawet z Elsą, bez Kristoffa i tak czułaby się tam sama – bo jeśli zacznie o nich myśleć, to któreś z nich – s i o s t r a – na pewno zobaczy to w jej twarzy – i gdyby to o n a musiała coś ukrywać tak jak Elsa, pół Europy dowiedziałoby się o tym pewnie już następnego dnia. — Pomogę tylko Kristoffowi – zanieść rzeczy, rozumiesz.
— Pomożesz? — powtórzył Kristoff, unosząc brew.
— Jasne. Na przykład… no, otworzę ci drzwi. — I faktycznie pociągnęła za klamkę, ale drzwi były za stare i za ciężkie, i Kristoff musiał naprzeć na nie drżącym od tłumionego śmiechu ramieniem, żeby zmieścić się w nich razem z kufrem, więc Anna pokazała mu język.
— Coś gówno warta ta twoja pomoc — skomentował, kiedy znaleźli się na zewnątrz. Pokazała mu język po raz drugi, bo za pierwszym najwyraźniej tego nie zauważył.
Na ziemi nie było ani śladu kałuż, ale chmury wisiały nad drzewami jak mokra wełna, a powietrze wokół nich było przesączone jakąś wilgotną jasnością. Anna uniosła rękę, żeby przysłonić oczy.
Na północy ciągnął się bezmiar gór.
— Znasz nazwy wszystkich szczytów? — zapytała, wpychając rozmowę na bezpieczne tory. Była prawie tak ciężka jak wypaczone drzwi, ale tym razem Anna miała w sobie więcej determinacji.
W rzeczywistości nie była ani trochę tak odważna jak we śnie. (Bo to był s e n , nie wyobrażałaby sobie przecież takich rzeczy!)
— Tak.
— Udowodnij!
Udowodnił.
— A który jest najwyższy?
Usłyszała, jak Kristoff przełyka ślinę.
— Kruszyna — powiedział. To było takie ironicznie małe słowo, ale ledwo przeszło mu przez usta; jego waga musiała odpowiadać ciężarowi samej góry.
W XIX w. dzieci nosiły po rodzicach głęboką żałobę przez 9 miesięcy; następnie połowiczną przez kolejne 3 (przynajmniej w Wielkiej Brytanii).
A kiedy użyłam słowa „podkoszulka” (nie mylić z podkoszulkiem), miałam na myśli chemise – która na polski tłumaczona jest jako koszula albo halka, co mogłoby być mylące, bo w skład bielizny Anny wchodzą też krótkie halki, a męskiej garderoby – zwykłe koszule. Nie mam pojęcia, czy istnieje jakieś lepsze tłumaczenie, ale jeśli tak to poprawię :D
Too będzie bardzo chaotyczny komć, podeskcytowałam się :D Bo omggg, ta końcówka! więcej-więcej-więcej, będę usychać w oczekiwaniu na backstory
OdpowiedzUsuńRelacja sióstr – lov. Jest taka skomplikowana i o wiele dojrzalsza niż w filmie, tak bardzo mi się podoba, że naprawdę widać wpływ ich problemów na zachowanie i relację. Nie rzucasz w twarz jak cegłą, tylko pokazujesz i to jest takie wspaniałe <33
(a ta wzmianka o ich fantazjach, jak to będzie, gdy Elsa będzie królową chwyta za serce)
Jeszcze świetne jest przewijanie się motywu drzwi i Przedtem/Potem/Teraz
W ogóle takie drobne wzmianki jak listy do Roszpunki też mi się podobają, dopełniają bardzo obrazu postaci ♥ i to o balu! +50 do XIX-wieczności ogólnej
(i o liście Członków Wyprawy Hansa)
No i wątek-król nr 2 tego rozdziału – Kristanna. Troska Anny <33 i ten fragment:
Chciała wiedzieć, jak wygląda pokój Kristoffa. Czy nie będzie mu zimno. Czy coś zjadł i czy w ogóle planuje. Czy spotkał jeszcze tamtych mężczyzn z dołu. – ♥! Jest taki prawdziwy, równocześnie taki zwykły i przez to nabiera jeszcze więcej autentyczności
Podoba mi się też to, że nie wycinasz aspektu fizycznego ich relacji, cały ten fragment z Anną jest tak dobry, że mam ochotę przekleić tu połowę i się zachwycać (no bo! A ona, ubrana wyłącznie w koszulę nocną i światło księżyca, ośmielona winem, byłaby odważna. I po prostu podeszłaby do niego i wzięła sobie jego usta). Widać tu wpływ tych czytanych pokątnie książek, i tego, że trochę wypiła, i w ogóle tascenajestzadobra
(na miejscu Anny schowałabym się pod kołdrę przed tym pająkiem D: robale fu)
Ciekawi mnie bardzo, czy bryłka kwarcu rozwiąże problem tej, hm, blizny po zamarznięciu. Przynajmniej doraźnie
I czekam na spotkanie na Lodowych Polach!
a ta końcówka mnie naprawdę zabiła, c h c ę d a l e j
Pozdrawiam!
Relacja sióstr jest dla mnie jednym ze smutniejszych elementów w tym opowiadaniu :C Mam nadzieję, że widać, że każda z nich potrzebuje bliskości tej drugiej - która z wielu powodów jest nieosiągalna, i pewnie jeszcze długo taka będzie
UsuńTen fragment o wspólnym rządzeniu wziął mi się z usuniętej piosenki We Know Better </3
(A z pająkiem zgadzam się totalnie D:)
Bryłka kwarcu będzie teraz bardzo ważna, więc powinno być o niej coraz więcej, tak jak i o backstory (póki co szumnie zwanym xD) Kristoffa! Co do tego ostatniego to może w następnym rozdziale, o ile wszystko pójdzie zgodnie z moim planem? :D
Bardzo bardzo dziękuję za komcia! ♥♥
(Jeszcze mi się coś na koniec naklikało, najpierw nie mogłam opublikować odpowiedzi, a później zrobiłam to chyba ze 3 razy xD Jeśli wystąpił jakiś spam w powiadomieniach, przepraszam)
Cześć!
OdpowiedzUsuńUdało sie i dzisiaj postanowiłam chociaż krótko skomentować ten rozdział!
Zacznijmy od sióstr i ich relacji, którą tak dobrze prowadzisz w tym rozdziale. Lubię to, jak dojrzale pokazujesz ich oddziaływanie na siebie nawzajem. Nie jest tak cukierkowo jak w wielu innych opowiadaniach. Tutaj widać mocne budowanie relacji między nimi. Coś, co bardzo dobrze się czyta i co dobrze pokazuje ten dystans wielu lat między nimi. Myślę, że obie chcą sie nawzajem o siebie troszczyć, że zdecydowanie się kochają i mają w sobie wspomnienia z przeszłości. Ale przecież minęło dużo czasu i muszą na nowo się odkryć. Bardzo super!
Podoba mi się, że Anna jest tą z lekka bardziej roztrzepaną, a Elsa z kolei bardziej uporządkowaną! Nawet szczotki układa, bardzo perfekcyjna.
Kończąc jeszcze z tematem relacji sióstr, zanim przejdę do Anny i Kristoffa, pragnę dodać że łał! Elsy perfekcyjność widać nawet w tym jak poprawia Annę! Ha ha ha, uważam, że bardzo pasuje!
I bardzo szkoda mi Elsy bo mam wrażenie, że na koniec chxiała się do Anny przytulić :(
I przyszedł Kristoff!!! Wybrał dobre jedzenie. To znaczy wydaje mi się, że nic innego mogło już nie być, ale tak czy siak ciasto to zawsze dobra rzecz!
I Anna ma super myśli przed spaniem!!! Tak! Myślenie o Kristoffie to bardzo dobry plan! Zdecydowanie mi się podoba i bardzo mnie cieszy jak to napisałaś. A Kristoff... jaki to jest przystojny mężczyzna! Budzi wyobraźnię!
I podobają mi sie rozmyślania Elsy na temat jej królewskości! Bardzo mocno w jej stylu! Tak myślę. I ona na prawdę ma listę nazwisk ludzi, którzy szli na Lodowy Wierch? To straszne! A jak tam będzie ktoś kogo spotka? Przecież ci ludzie chcieli pewnie jej śmierci!
I ta poranna herbata (woda! Ha ha ha). Podobało mi się jak karczmarka mówi i jak Anna pomaga, albo próbuje pomagać Kristoffowi. Ha ha ha lubie jak rozmawiają! I właśnie, a propos! Czy ja widzę "Kruszyna"? Czy tu chodzi o to, co ja myślę?
Życzę weny,
Pozdrawiam!
Relacja sióstr i w ogóle wszystkie inne problematyczne relacje u mnie wzięły się chyba w głównej mierze z faktu, że F2 za łatwo zbagatelizowało wszystkie problemy, których w jedynce było mnóstwo, i których rozwiązania mi brakuje (chociaż nie mam pojęcia, czy sama dam radę je rozwiązać xD). Bardzo się cieszę, że ci się podoba! ♥
UsuńChyba obie niestety żyją trochę przeszłością, a teraźniejszości dość do niej daleko :/
Elsa jest totalną perfekcjonistką!
I owszem, chciała się przytulić, ale zrezygnowała :C
OMG, rozpływam się nad tym, co napisałaś o Kristoffie, i prawdę mówiąc nie mam chyba nic do dodania ponad to, co już napisałaś! ♥♥♥
Lodowe Pola będą chyba w następnym rozdziale, i na pewno wśród wydobywców jest ktoś, kto brał udział w wyprawie Hansa. Może lepiej, że Elsa nie wie? ¯\_(ツ)_/¯
I z Kruszyną chodzi dokładnie o to, co myślisz! (Tak myślę XD) Wrócimy do tego!
Ogólnie to ten komentarz jak na moje standardy był naprawdę długi i wyczerpujący, i bardzo-bardzo za niego dziękuję! ♥♥♥