KAWAŁKI CHLEBA, zbyt pospiesznie połknięte, wyglądały jak zęby w powodzi mocnej czarnej kawy, którą poczęstowała go Kruszyna, i którą zwymiotował tuż za progiem. Tutaj, na Północy dodawali do niej łyżkę masła, przez co była tłusta, rozgrzewająca i z łatwością wyślizgnęła się z gardła.
Na Nasturii kawę parzono po raz drugi – i każdy kolejny – z fusów, które zostały po wypiciu pierwszej, i do tej pory Hansowi wydawało się, że to najgorszy wariant, z jakim się spotkał.
Może powinien był jednak zacząć od picia mleka. Próbował przypomnieć sobie, kiedy właściwie zjadł coś po raz ostatni – trzy, pięć dni wcześniej? Jaki w ogóle był dzień? – nie umiał – z d e c y d o w a n i e powinien był zacząć od mleka.
Kiedy świat zaczął powoli wymykać się poza kontury, Hans stwierdził, że dobrze zrobił, że nie zgodził się przyjąć pomocy lekarskiej. Sam potrafił zdiagnozować się równie trafnie: dzięki pojedynkom Felixa, pięściom Rasmusa i Karla i narwanym ogierom ojca.
— Wstrząs — wymamrotał; ciemność zaczynała wciągać go coraz głębiej, aż poczuł na nosie słodkie, łaskoczące ugryzienie ziemi — chyba mam wstrząśnienie mózgu.
I zemdlał, bez jakiejkolwiek świadomości, czy upada na dziewczynę, która właśnie pojawiła się w progu, czy na trawę – było tak miękko – i do kogo należy głos wykrzykujący imię, które być może należy do niego, teraz nie wiedział nawet tego.
Czerwień i czerń, jak na szachownicy.
Co oni właściwie mu zrobili?
Nie pamiętał; wiedział tylko, że w wyrazie twarzy Paaluka było coś zbyt spokojnego, kiedy Hans uderzył go po raz pierwszy, niezdarnie, na odlew. Ciemna krew kapała mu na podbródek, a jego wzrok krzesał iskry, które rozjaśniały mrok w zupełnie nowy sposób.
Wtedy zrozumiał, że same jego pieniądze już im nie wystarczą.
Czerwień.
Espen Stajenny śmiał się, że na małą Margrethe wołają Daisy, bo została spłodzona przez ogrodnika w stokrotkach na skraju zagonu.
Hans, chociaż nie rozumiał wszystkich słów, śmiał się razem z nim. Zdążył już zauważyć, że ludzie bardzo lubią, kiedy ktoś śmieje się z ich żartów.
Na tym, żeby Espen Stajenny był zadowolony, zależało mu szczególnie, bo kiedy Espen Stajenny był w dobrym humorze, pozwalał mu głaskać wszystkie konie, a czasem też pomagał mu wspinać się na grzbiety tych, których chrap sam nawet by nie dosięgnął.
Na lśniącym kasztanowym folblucie ojca był więcej niż królem. Był żywą ilustracją z podręcznika do historii, kolejnym portretem z galerii, ale jemu to nie wystarczało. On chciał poczuć się jak kopia Napoleona przekraczającego Przełęcz Świętego Bernarda – więc uniósł prawą dłoń, szarpnął za końską grzywę – uzdy zabrakło – a zwierzę zrobiło dokładnie to, co chciał: stanęło dęba.
I wtedy właśnie Hans, spokojny na narowistym koniu, po prostu spadł.
…
— Hans — szeptała chère maman, głos miała zbolały, zachrypnięty i szorstki jak żwir, na którym zdarł sobie kolana, ale wiedział, że to ona, bo tylko ona wymawiała jego imię po francusku – i tylko ona nie wymawiała nigdy „h”, nawet mówiąc po duńsku. Ąz. — Mój biedny chłopiec.
Hans ocknął się z niespokojnego snu przepełnionego jej szlochem, żarliwymi modlitwami, żeby Bóg w swojej łaskawości nie odbierał jej ukochanego-w-tej-chwili dziecka, i wilgotnymi pocałunkami przygważdżającymi powieki do gałek ocznych.
Pomyślał, że nawet jeśli koń nie złamał mu ręki, pewnie ona to zrobi, bo ściskała ją tak bardzo, że całkiem stracił w niej czucie. Była biała jak śledź w śmietanie.
Wczoraj jeszcze się gniewała, nie odezwała się ani słowem, kiedy dał jej akwarele z bukietem kwiatów, które zamawiała z Riwiery Francuskiej – chociaż „drogiego Frederika” ucałowała w oba policzki – a teraz nie musiał nawet pytać, żeby wiedzieć, że chère maman spędziła przy jego łóżku całą noc.
Miała podkrążone oczy i włosy w nieładzie, ale przed pojawieniem się służby musiała go na chwilę zostawić, żeby nałożyć puder i nadać skórze jeszcze bledszy, bardziej chorowity odcień, na wypadek gdyby ktoś wątpił w jej matczyne poświęcenie.
Blask świtu wdzierał się przez szparę w kotarach i zalewał chère maman, rozjaśniając jej twarz i sprawiając, że wyglądała tak, jak najbardziej jej się podobało – jak marmurowa rzeźba świętej, która umarła młodo.
…
— Daisy — śpiewał Hans później, kiedy uwaga chère maman już stopniała i zniknęła, zupełnie jak krew i ból z rozbitej głowy. — Daisydaisydaisy — wybijając siniakami rytm na jej ramieniu.
Margrethe wyglądała jak porcelanowa laleczka, taka jak te, które dostawała od chère maman, ale których nie mogła dotykać, bo miała brudne ręce, bo zgubi buciki, bo są za drogie, bo nie wolno jej sięgać do najwyższej półki, bo jeszcze bracia je jej zabiorą.
Podobno, kiedy w wieku niespełna siedemnastu lat przyjechała na Wyspy, żeby poślubić ojca, chère maman przywiozła ze sobą swoją ulubioną lalkę, wciąż bardziej dziewczynka niż kobieta.
I oni też byli jej lalkami („Może to dlatego Frederik jest taki zniewieściały”, snuła domysły ciotka Sigrid, a później uśmiechała się promiennie do Hansa, przekonana, że nie słyszał, chociaż rysował mapę taktyczną dla swoich żołnierzyków tuż obok czubków jej pantofli).
A później pojawiła się Margrethe, Jedyne Dziecko – bo tylko na jej wychowanie chère maman mogła mieć realny wpływ.
Margrethe miała złote włosy i policzki bez śladu piegów, które rumieniły się tylko, kiedy ktoś je szczypał. Hans – z gwiazdozbiorem Korony Północnej wypalonym na nosie – często to robił, bo wtedy wydawała mu się bardziej żywa. Miał nadzieję, że kiedy wreszcie Margrethe się zdenerwuje, zobaczy w niej własną siostrę – musiała gdzieś tam być, gdzieś głęboko, pod wszystkimi warstwami porcelany i koronek – mniej warta stłuczenia.
Ale ona tylko płakała, przez co irytowała go jeszcze bardziej.
…
Na pogrzebie Hans jako jedyny okazywał więcej emocji niż chère maman. Zanosił się szlochem, który u niej podejrzał, ale którego nie musiał nawet naśladować. Nie zwracał uwagi na pogardliwe, osądzające spojrzenie ojca; nie wiedział, czy bracia też płaczą.
Miał ochotę rzucić się w ślad za trumną i już na niej zostać, żeby przysypali go ziemią tak jak Daisy.
Bo ona była jego tarczą.
Fred i Erik równie dobrze mogli się nie liczyć.
Teraz Hans został sam na sam z wilczycą.
...
Śmierć dziadka była dla chère maman wyłącznie okazją do przedłużenia żałoby.
Po uroczystościach pogrzebowych w Ebeltoft poprosiła ich, żeby przyszli do jej buduaru w zamku Egeskov, tak zimnym, że od jego marmurowych posadzek nawet w środku lata marzły stopy.
Niels, zaledwie jednotygodniowy następca tronu, był blady jak kreda. Otwierał pochód, szedł chwiejnym krokiem, jakby dopiero uczył się chodzić, i miął w drżących garściach dłonie najmłodszych braci. Nawet Lars i Søren trzymali się za ręce.
Chère maman miała oczy czerwone od płaczu i usta czerwone od wina, kiedy oznajmiła:
— Mogłabym oddać was wszystkich za nią jedną.
...
Chère maman znów miała pretensje o rozgrywkę szachową z Madame. Hans przegrał, bo z a w s z e z nią przegrywał, ale przecież chère maman była przyzwyczajona do jego porażek. Zawsze mu je wróżyła, a później jak Fatum snuła się po jego myślach i milczała „A nie mówiłam”.
A Madame zawsze wygrywała, może z wyjątkiem jednego przypadku: wyścigu Która-Z-Nas-Urodzi-Królowi-Więcej-Dzieci, ale nawet z tej porażki wyszła obronną ręką. Od kiedy tylko Hans ją pamiętał, wyglądała tak samo, z ostrymi szczytami policzków i talią debiutantki, podczas gdy chère maman gwałtownie tyła, a później jeszcze gwałtowniej chudła, przez co nie umiał powiedzieć, czy tak naprawdę jej twarz jest okrągła czy pociągła tak jak jego.
„Jesteś do mnie bardzo podobny”, mówiła jednak, bo musiała bardzo chcieć tak uważać. Hans dzielił z nią miłość do francuskiego i nieustannie podsycaną przez nią niechęć do ojca, ale poza tym o wiele łatwiej było mu wyobrazić sobie, że jest synem Madame.
Albert był tylko rok starszy od niego, cichy i melancholijny, idealnie pasowałby na marionetkę chère maman, gdyby tylko zamiana miejsc była możliwa.
— To po prostu nie wypada — upierała się płaczliwie, żona niewiernego męża, który uznał sześć swoich bękartów, spośród których pięć nosiło tytuł książęcy, do przesady kochająca bordoskie wino.
Hans przypomniał sobie, czego nauczyła go o życiu Madame – że nie powinien ufać nikomu, za wszelką cenę piąć się na szczyt, zawsze mieć plan B i nigdy nie zdradzać innym swoich myśli.
A Hans myślał, że n i e w y p a d a co najwyżej być słabym – i robić jeszcze wielu innych rzeczy, przez które jednocześnie gardził chère maman, litował się nad nią i przede wszystkim miał ochotę nią potrząsnąć.
Uśmiechnął się więc tylko i przytaknął, dokładnie tak, jak sobie tego życzyła.
...
— Nierządnice i lekkomyślne kobiety budzą w mężczyznach jedynie obrzydzenie i sprowadzają na świat dzieci, których nikt nie chce — twierdziła chère maman.
W tej jednej kwestii nawet ojciec zdawał się z nią zgadzać. W końcu to on wprowadził w domu podział kobiet na dwie kategorie: żony i dziwki; z balansującą na granicy Madame, kochanką-małżonką, którą wydał za księcia Westensee, chroniąc przed utratą reputacji, ale nie plotkami i nienawiścią królowej.
…
To, że zrobił służącej bękarta, nie było przecież winą Felixa. Broń Boże!
Gdyby dziewczyna była porządna, nie rozkładałaby nóg z byle powodu, nie zaszłaby w ciążę, a co ważniejsze – nie przyszłaby na skargę – na k s i ę c i a ! – i nie ośmieliłaby się rościć sobie żadnych praw.
…
— Hans prawie cały czas siedzi w stajni — zauważył Felix. — Może potwierdzić, że gziła się w sianie z kim popadnie. Podejrzewam, że sama nie ma pojęcia, kto może być ojcem.
Zapach koni i brudnej słomy był najbliższym bezpieczeństwa, co znał Hans. W jego odczuciu czasu w stajni było zdecydowanie za mało; na pewno nie na tyle, żeby poświęcać go na interesowanie się schadzkami służby, które nigdy nawet nie miały miejsca.
Ale potwierdził; w końcu byli braćmi. („Jednak jesteście rodzeństwem”, argumentowała wszystko chère maman.)
A może miało to coś wspólnego z intensywnością spojrzenia Felixa, przez które czuł się, jakby ktoś znów go uderzył.
…
Kiedy Espen Stajenny został zwolniony, Hans dowiedział się, że tak naprawdę nazywał się Espen Møller i miał sześcioro dzieci – wszystkie z własną, podupadającą na zdrowiu żoną.
Pohańbioną dziewczynę odesłano do rodziny, na kontynent. Hans, pewnie podobnie jak Espen, nie wiedział nawet, jak wyglądała.
...
Hans zachłystywał się wolnością ofiarowaną mu przez zaproszenie na chrzciny Dagmar. Nawet wieczne porównywanie Londynu z Paryżem chère maman nie zdołało mu jej obrzydzić.
Skutecznie zrobił to za to książę Manus, który w całej swojej bezczelności uważał, że „świat jest teatrem, aktorami ludzie, którzy kolejno wchodzą i znikają”*, musiał pojawiać się zawsze tam, gdzie akurat był Hans i chcieć dokładnie tego, czego on chciał.
I tak zawsze, nawet już po tym, jak Dieter zrozumiał, że nie ma szans u córki króla Weseltonu i ich drogi pozornie się rozeszły.
— Myślisz, że arendellska księżniczka mnie zechce? — zagadnął Manus tonem pogawędki, wcielenie niewinności.
— Nie sądzę, że to odpowiednia chwila na oświadczyny — odparł uprzejmie Hans, który przezornie przesłał kuzynce list z kondolencjami, odczekawszy taktowny czas po tym, jak wiadomość o bezkrólewiu opuści już Południowe Wyspy.
— Och, tak, śmierć rodziców? Straszne — przytaknął Manus, ale ani jego ton, ani wyraz twarzy nie wskazywały na to, żeby naprawdę tak uważał. Jeśli cokolwiek, to wydawał się raczej zniecierpliwiony. Nawet kiedy mówił po szwedzku, brzmiał z francuska – przez nosową, prawie brzęczącą wymowę długich samogłosek. I jak snob (którym zresztą był). — No cóż. — Machnął ręką. — Już i tak do niej napisałem.
…
Zobaczył ją, kiedy wbiegała w ślepą uliczkę, w miejscu, w którym nigdy nie powinien był się znaleźć, wiotka i gibka, z cerą odcienia pączków róż. Dziewczyna-cień.
Nie zamierzał jej szukać, ale znalazł, kiedy zgasły ostatnie światła w królewskiej loży i rozpoczęło się przedstawienie.
...
Hans nie odmówił zaproszenia do jednej z palarni opium na East Endzie – bo podobno tam bywała, Siggy Skandalistka.
Flynn Rider, zmanierowany bękart lorda Herberta, bywał tam za to n a p e w n o . Zamówił nawet fez specjalnie na te okazje.
Idealnie wtapiał się w parszywość dzielnicy, ze wszystkimi jej wąskimi, ciemnymi uliczkami, na których zalegał ciężki zapach brudu i narkotyków.
Urodzony o pół wieku za późno, w czasach pozbawionych Prawdziwych Romantyków, gustował w damskich fatałaszkach i twierdził, że nosi w medalionie kosmyk włosów samego lorda Byrona, jakby już nie dość plotkowano o jego nienaturalnych skłonnościach, a kiedy pozował do zdjęć – a pozował często – zawsze zakrywał nos, bo jego zdaniem żaden fotograf nie umiał uchwycić go pod dobrym kątem. (Manus, jak nikt zorientowany w aferach demi-monde**, utrzymywał, że pewna dama powiedziała mu kiedyś, że ma „żydowski profil”, cokolwiek miało to znaczyć, i to dlatego.)
Sam w sobie był wystarczająco irytujący, ale na wyżyny wspiął się, kiedy zaczął zwracać się do Hansa po imieniu, które uparcie zniekształcał, mimo że Hans nigdy nie zaproponował mu bruderszaftu.
— Hands — mówił, klepiąc go po ramieniu, kładąc mu dłoń na plecach, pochylając się zdecydowanie zbyt nisko, chuchając dymem w twarz.
…
Wieczór kładł się na dachach stolicy.
Siggy zaproponowała zabawę, którą nazywała Zgadywanym Pocałunkiem. Zsunęła z białych ramion mantylkę wyszywaną w czerwone róże. Dostała ją od ambasadora Hiszpanii, który był nią a b s o l u t n i e u r z e c z o n y , nawet bardziej niż samą cesarzową Eugenią, trajkotała, przesiewając frędzle między palcami.
Manus oczywiście się przyłączył. Najwyraźniej nie przeszkadzało mu to, że wcześniej była kochanką jego starszego brata (a według plotek możliwe, że i ojca). Hans chciał Siggy, więc nie miał wyjścia, biedaczek. On też musiał jej chcieć.
— Zasady są bardzo proste. Teraz ktoś cię pocałuje — jej język musnął płatek ucha Hansa, kiedy usiadła mu na kolanach, żeby zakryć mu materiałem oczy — a ty musisz zgadnąć, kto.
Na tkaninie był jej zapach: perfum, pudru, kwiatów, wina.
Hans słyszał chichot panienek, które kojarzył głównie z roli tła w teatrze albo dekoracji przyklejonych do ramion bogatych sponsorów, zwieszające się z nich jak łańcuszki od okularów.
Resztę myśli wciąż zasnuwała mu gorzka mgła opium. Nie umiał pozbyć się jego zapachu z nosa, nawet kiedy budynki o obdrapanych ścianach zmieniły się w poczerniałe kamienice, które wyglądały jak gnijące kości. Wszędzie czuł amoniak.
Siggy niespiesznie zsunęła się z jego kolan.
…
Ciała wokół niego majaczyły w półmroku jak ciężkie obeliski; twarze były nie do rozróżnienia.
Pocałunek pachniał bzem i migdałowym olejkiem do rąk. Był przytłaczający. Wyssał mu powietrze z płuc, z przestrzeni dookoła nich, a jego pierś zaczęła płonąć, kiedy delikatnie się poruszył i zamiast miękkości ust poczuł szorstkość zarostu.
— To cię nabrałem, Hands — szepnął mu Rider do ucha. Hans poczuł, jak mantylka Siggy spływa mu po szyi.
Opary opium ześlizgnęły się z niego razem z materiałem. Zobaczył turkusową kamizelkę Ridera z orchideą przypiętą na piersi, a chwilę później poruszające się bezgłośnie wargi Manusa. Mówiły to samo: „Nabrałem cię”.
Siggy próbowała ukryć zarumienioną od śmiechu twarz za skrzydłami wachlarza, jej rozbawione koleżanki o wiele mniej dyskretnie gięły się w pół, gęba Ridera była fioletowa jak jego krzywo zapięta marynarka w złociste wzory, a ospowaty kącik ust Manusa drgał, jakby powstrzymywał się od parsknięcia albo kąśliwej uwagi.
Hans poczuł się uwięziony w klatce z ich chichotu. Zacisnął pięści na kolanach. Strużka krwi zarysowała się na linii skóry i paznokcia.
— To mnie nabrałeś — powtórzył, a jego ton zburzył ich wesołość jak bomba mury. Trzymał głowę uniesioną wysoko, jego twarz była maską, ale najprawdopodobniej zdążyli już zauważyć to w jego oczach – rozpaczliwą, kipiącą wściekłość, której nie mógł dać upustu, bo w Anglii od dwóch wieków nie mordowało się już szlachetnie urodzonych.
Dlatego już chwilę później się śmiał, przełykając upokorzenie, bo przecież to był tylko żart, a wszyscy lubili, kiedy śmiano się z ich żartów.
...
— Dobranoc, słodki książę — zachichotała Pernille, przesuwając palcem po jego policzku, obrysowując niewidzialny jeszcze zarost. Jej jasne włosy łaskotały go jednocześnie w usta i w pierś.
Hans złapał ją za nadgarstek i przycisnął jej dłoń z powrotem do poduszki, znad której się uniosła, po czym usiadł na brzegu łóżka, odrobinę zbyt gwałtownie. Nie lubił, kiedy dziwki pozwalały sobie na taką poufałość. Bardzo za to lubił, kiedy starały mu się spodobać, jakby był wart zachodu.
— „Niech ci do snu chóry aniołów nucą uskrzydlone”*** — dokończył odruchowo, wciągając spodnie.
Głupia dziewczyna myślała, że zatrzyma go przy sobie nieodpowiednio przytoczonym cytatem z Hamleta, najprawdopodobniej jedynym, który znała. Jej chichot świadczący o tym, że w ogóle go nie zrozumiała, mieszał się z brzękiem klamry paska; drażnił uszy.
Przez wysokie okna kamienicy wdzierały się świt i dźwięki portu. Hans miał wrażenie, że wie dokładnie, które strużki pary wydobywają się z kominów jego statku.
Po drugiej stronie Morza Północnego, gdzie lipcowe słońce nigdy nie gasło, czekał na niego świat nowych możliwości, a on nie zamierzał umierać. Prawdę mówiąc, nie pamiętał, kiedy po raz ostatni czuł się tak rozkosznie żywy.
Blask księżyca przedzierał się przez okiennice i rozjaśniał odrobinę mrok panujący w kuchni. Hellandowie pochylali się nad nim i stanowili część tego światła, a jednocześnie część zalegającej las ciemności.
— Wystawiasz tragiczne świadectwo moim talentom kulinarnym.
Hans otworzył oczy prosto na blady uśmiech Kruszyny; był jak wschodzące słońce. Dotknęła jego czoła grzbietem dłoni – ale on nie poczuł skóry, tylko grube zwoje materiału owinięte dookoła skroni. Bandaż – mówiła przecież, że go opatrzy, kiedy się obetnie. Pojedyncze rzęsy włosów wciąż kłuły go pod materiałem koszuli.
Zacisnął palce wokół twardych krawędzi kuchennej ławy, na której leżał – po jednym, licząc do dziesięciu – i ostrożnie uniósł się na łokciach.
— Długo byłem nieprzytomny? — zapytał.
— Jakiś kwadrans — ocenił Tor. — Zemdlałeś akurat jak wróciłem, więc idealny sobie moment wybrałeś, nie ma co. Mari sama by cię tutaj nie zawlekła. Jesteś cięższy niż wyglądasz. — Oparł mu ręce na ramionach. — Ale na twoim miejscu jeszcze bym nie wstawał.
Hans przyglądał się dłoniom mężczyzny, zniszczonym mrozem i ciężką pracą, i zastanawiał się, ile tak naprawdę ma lat, i czy jego wiek dałoby się obliczyć ilością lodowych bloków, które wydobył.
Podejrzewał, że musi być młodszy od jego ojca – jedyne, co on kiedykolwiek w życiu musiał podnieść, to kutas – być może nawet sporo młodszy, chociaż na to nie wyglądał.
Ale nie pytał.
Jeśli sam nie chciał odpowiadać, musiał oszczędzać pytania.
Został z nimi, na wpół przytomny na kuchennej ławie – wygodnej prawie jak jego łóżko – aż na niebie rozsnuła się przędza świtu.
— No, to komu w drogę… — powiedział wtedy Tor, odsuwając od siebie kubek po kawie. Klepnął dłońmi w kolana i wstał z krzesła. — Sama królowa nas dzisiaj odwiedzi — wyjaśnił Hansowi. — Mieliśmy przez nią ostatnio trochę problemów w robocie i Kris… znaczy, tego.
Urwał, jakby mówienie o królowej przy Hansie nie było najlepszym pomysłem.
— Dobrze wiem, kim jest teraz Kristoffer, pappo — warknęła Kruszyna.
Tor odchrząknął, podrapał się po głowie i pospiesznie ruszył do sieni, w stronę wieszaka, żeby ściągnąć z niego kurtkę.
— Bądźcie grzeczni, hm? — Przesadnie głośno zaszurał butami.
Schylił się w progu, żeby pogłaskać kota plączącego mu się pod nogami, odchrząknął jeszcze raz i zastrzegł:
— A Kisiel zostaje w domu.
— Kristoffer — powtórzył Hans.
Kruszyna milczała; z każdą sylabą przezwisko zdawało się pasować do niej coraz bardziej.
— To ten chłopak, któremu złamałaś serce? — Spojrzenie, które mu posłała – wciąż mniejsza i mniejsza – mówiło wyraźnie, że to nie jego sprawa, ale było już za późno, żeby się wycofać. — Czy to on złamał twoje?
_______________
* William Shakespeare – Jak wam się podoba (przeł. Leon Ulrich).
** Demi-monde (fr.) – półświatek.
*** William Shakespeare – Hamlet (przeł. Maciej Słomczyński).
Hans i Elsa mogliby razem założyć Antyfanklub Ma(g)nusa czy coś xD
Sporo tu przeskoków czasowych, ale co ja za to mogę. Długo się zastanawiałam nad rodzinką z Południowych – to tutaj to właściwie preludium, przy okazji rozwinę całą resztę – i mam nadzieję, że chociaż w minimalnym stopniu wyszło, jeżeli nawet nie zaskakująco, to przynajmniej niezbyt sztampowo. Matka Hansa jest zdecydowanie pasywno-agresywna; z taką się chyba w żadnym opku nie spotkałam. Hansowe chère maman jest w zamierzeniu dość przewrotne.
Arendellskie Morze Południowe to z perspektywy Południowych Wysp Morze Północne, a zabawa w całowanie była naprawdę popularna na początku XIX wieku; pod koniec pewnie była retro xD
(Ogólnie to czuję się w obowiązku zastrzec, że wszystkie zarzuty – albo wręcz przeciwnie – dotyczące czyjegoś prowadzenia się/orientacji i czego tam jeszcze wynikają ze specyfiki epoki, nie moich osobistych przekonań.)
Tor z kitku <333333
OdpowiedzUsuńZaskoczyła mnie Twoja interpretacja matki Hansa – bardzo na plus! ♥ – bo szczerze spodziewałam się raczej kogoś w stylu Madame. Chère maman brzmiało tak nienawistnie :D (w ogóle podoba mi się, że przewija się w POVie tylko tak, lov)
Chyba dotychczas w fikach widziałam ją albo jako jakiegoś wcielonego demona, albo Ukochaną Mamusię, Tarczę Przed Złymi Braćmi, która w ogóle dedła, gdy Hans był mały. Twoja jest o wiele lepsza, totalnie ją wyłamałaś ze schemtu <33
Trochę zdycham z Ąza :D
Nie pamiętam, czy wspominałam, ale w ogóle pomysł na postać Madame jest świetny, też przełamuje to zwykłe, kliszowe ujęcie Westergårdów obdarzające jedną, nieszczęsną matkę 13 dzieci :D no i Daisy!
(i ciotka Sigrid XD)
Bardzo ciekawią mnie bracia i mam nadzieję, że będzie ich jeszcze więcej, mam niedosyt! Ogarniam już Nielsa, Fredka, Erika i Felixa, z czego chyba Felixa i Fredka najlepiej, są, ee, charakterystyczni :D No i ofc Lars&Helga, i jeszcze Albert, ale jego akurat pamiętam z moderna
Nie wspominając, że nadal czekam na miniaturowy portrecik Frederika, tak
A propos przełamywania klisz: podoba mi się jeszcze, jak ujmujesz zainteresowanie Hansa końmi, że nie ma żadnego łzawego wątku Sitron-Mój-Jedyny-Przyjaciel-z-Dzieciństwa. Mały Hans lubiący głaskać końskie pyszczki wyszedł jakoś tak naturalnie i przekonująco <3
No i jeszcze król tego rozdziału – Juleczek :D
Nawet nie wiem, czy bardziej bawi mnie fez czy orchidea przy kamizelce, ale kochamgotakbardzo. I jeszcze to, jak przemyciłaś jego kompleks nosa <3
Naprawdę żałuję, że Magnus już wybył z Arendelle XD
Nie masz litości, znowu urywasz w momencie, w którym najbardziej czytałabym dalej
Z rozdziału na rozdział szipuję MM i Hansa bardziej ;__;
Więc ten, czekam niecierpliwie na ciąg dalszy i pozdrawiam!
Od początku wiedziałam, że matka Hansa jest toksyczna (chere maman to taki wielki chark nienawiści), ale jakiś czas temu dopiero wyklarowało mi się, dlaczego konkretnie xD Ja spotkałam się dokładnie z tymi samymi typami! Częściej chyba nawet z tą Dobrą, Lecz Zmarłą (najlepiej przy porodzie, żeby ojciec miał Hansa za co nienawidzić). I nawet chciałam napisać, że ta moja też na swój sposób kocha swoje dzieci, ale czy ja wiem? Na pewno jej się za to wydaje, że kocha.
Usuń(W ogóle w tym rozdziale nie miało być żadnych wspominków, ale inaczej nie chciał się kleić)
Rozbicie braci Hansa na dwie (a właściwie trzy) matki to trochę kwestia mojego lenistwa – bo tylko ci prawowici są tak naprawdę istotni – i trochę oszczędzenia królowej powodów do umartwiania się na sobą, i tak ma mnóstwo xD
(Lubię Madame, nie lubię chere maman, ale zaskakująco dobrze się ją pisało)
I o braciach na pewno będzie więcej! Tylko jeszcze nie wiem, kiedy, trzeba to będzie dawkować (albo częściej mdleć Hansa, żeby mógł mieć więcej koszmarów czy coś) Ale o ile backstory Kristoffa opiera się głównie na MM i trollach, to u Hansa sprawa jest dużo bardziej skomplikowana i nadal nie umiem określić jednego czy nawet kilku najbardziej definiujących w jego życiu momentów; chyba po prostu życie na Wyspach było paskudne, i tyle xD
I powiem ci szczerze, że ogarniasz tych najważniejszych; jeszcze na pewno Gustav będzie istotny, a Karlowi i Rasmusowi od Madame nie będziemy poświęcać zbyt wiele uwagi, bo w nich Hans ma najbardziej wywalone xD
I niby wieeem, że konie są sztampowe, ale jakoś tak mimo wszystko do Hansa pasują. Ale bez bff Sitrona, Sitron to inna historia D:
Julka kocham chyba w każdej odsłonie, to człowiek-beczka XD W związku z tym na pewno jeszcze się jakoś przewinie.
A co do Magnusa, to jak się już ma dobrego Szweda (co) w opowiadaniu, to aż żal go nie wykorzystać, no nie xD (Jakkolwiek to brzmi, proszę mnie nie cytować)
(Może on też jeszcze powróci)
I też kocham Tora, kocham kotka, Tor kocha kotka, OMG, mamy wszyscy tyle wspólnego <3
Na temat szipu Hansa i MM nawet nie mam siły się wypowiadać, bo ja już cierpię, a ty w takim razie będziesz cierpieć razem ze mną już niedługo ;___;
Bardzo bardzo dziękuję za komentarz! <3333
(I omg jaki mi wyszedł bełkot z mojego XD)
Cześć!
OdpowiedzUsuńChciałabym zacząć od tego, że ten rozdział jest niesamowity! Myślę, że nawet bardziej! N-I-E-S-A-M-O-W-I-T-Y !
Mogę zdecydowanie powiedzieć, że to w jaki sposob piszesz backstory jest jedną z najlepszych rzeczy jakie czytałam! (Tutaj kolejną super rzeczą, ale to super!)
Tym razem padło na backstory Hansa... nie lubię tego obślizgłego padalca. Jakby był w Hogwarcie to ja tu wróże Slytherin. Albo... od razu do rur i Bazyliszka.
Ale! Tak jak już mówiłam, pisanie historii postaci to chyba twój konik, bo nawet mnie zrobiło się go... żal? Tak sobie myślę.
Jednak na moje usprawiedliwienie, zrzućmy całą uwage na prawdziwego potwora! Hans miał straszne życie na wyspach! Jego matka jest okropna! Jak można tak traktować własne dzieci! A żeby bylo tego mało to jeszcze sie pudruje bo jaka biedna! (Nigdy bym o tym nie pomyślała, a to na prawde mogło sprawić, że wyglądała trupio ze strachu! Super!). I ciekawe czy na prawdę zdradzała króla...
I a propos zdrad i tego typu zachowań! To straszne jak wyszło z tym bratem Hansa! I jeszcze zmusili go, żeby bronił tego brata, a wyrzucono za to niewinnego człowieka! Jestem zaskoczona, przecież to jest straszne! I ta biedna pohańbiona dziewczyna.
Iii Hans ma bardzo ciekawe towarzystwo! Czy to TEN Flynn Rider? O ŁAŁ! Nigdy nie pomyślałam o tym, że mógłby się tutaj pojawic i to w takiej postaci. Anie mogłas chyba mu wybrać lepszej. Przecież on jest szalony! Przeraża mnie ten człowiek i to jak zrobili Hansowi żarcik! Straszne! Ta rola idealnie do Flynna pasuje. A Manus/Magnus to podstępny typ. Nie lubie go.
IIII OOO CHWILA! Czyli Kristoffer w sensie Bjorgman serio był chłopakiem Kruszyny?? Moja głowa i serce nie wiedzą co myśleć i czuć! Ciekawe czemu im nie wyszło. Może dlatego ludzie gorsi od reniferów?
I kot jest chyba moim ulubieńcem!!! (Razem z Torem!)
Pozdrawiam!
Iiii... czy ja ominęłam komentowanie poprzedniego rozdziału. Muszę to nadrobić!!! Bo czytalam ale chyba zapomniałam skomentować.
UsuńPozdrawiam i dobranoc!
OMG, to strasznie się cieszę, bo i w przypadku Hansa, i w przypadku przeszłości zawsze mam największe obawy <3 (Ale backstory to zdecydowanie jedna z moich ulubionych rzeczy!)
UsuńW sumie to chyba taki był mój zamysł, żeby małego Hansa/Hansa z przeszłości w ogóle było żal. To w żaden sposób nie usprawiedliwia tego, co robił później, ale może trochę wyjaśnia? Tak czy siak, na pewno napiszę o jego życiu więcej, tylko jeszcze nie wiem kiedy :D
Nie lubię matki Hansa (zresztą jego ojca też nie lubię; za większością rodziców tutaj nie przepadam XD), ale hm. Nie zastanawiałam się jeszcze nad tym, jak plotki o niej i Margrethe mają się do rzeczywistości. Chociaż kto wie, gdyby zdradziła króla, wyszliby na zero, on też wierny nie był…
A Flynn to dokładnie ten Flynn! :D W sumie tutaj też tak naprawdę nazywa się Julian, ale nie mogłam nie zostawić mu pseudonimu. Skoro Roszpunka już była wspomniana, to czemu nie on? xD Strasznie się cieszę, że ta jego wersja cię przekonuje!
I, no… tak. Kristoff – jakby to nie brzmiało – jest byłym Kruszyny, to jest Merete-Margit, i renifery zdecydowanie stały się o wiele lepsze od ludzi po ich zerwaniu, chociaż to nie jedyny powód, dla którego on nie przepada za ludźmi; wcześniej też już tak było. Ich backstory też postaram się jakoś stopniowo odsłonić!
I aww, też kocham Tora, kota tak samo, skoro zebrali już tyle pozytywnych głosów to zdecydowanie musi ich być więcej! <3333
Dziękuję bardzo za komcia! ♥
(A co do poprzedniego rozdziału nie ma najmniejszego problemu, luzik) xD