CHWILĘ PÓŹNIEJ HANS STAŁ W OTWARTYCH DRZWIACH, mrugając przed jasnym światłem. Powietrze było dziwnie przejrzyste; zapach jesieni stawał się coraz bardziej duszący.
Myślał o odejściu. Ciało jeszcze się nie zaleczyło, ale nie mógł dopuścić do tego, żeby siniaki zniknęły z jego twarzy szybciej niż on z tego miejsca – już czas. Musiał odejść.
Dni stawały się coraz krótsze w miarę jak październik głębiej zapuszczał korzenie, a kiedy przyjdzie śnieg, Hans utknie w tej niewielkiej chatce z dachem z torfu, kilkoma izbami, bez książek i wszystkiego, za czym tęsknił, przynajmniej do wiosny. Nie miał pojęcia, ile miesięcy może trwać zima na arendellskiej prowincji.
Musiał odejść. Dla dobra Hellandów w równym stopniu, co dla własnego. Gdyby ktoś go teraz znalazł…
P o t r z e b o w a ł odejść.
Później spojrzał w ślad za Kruszyną, jak rozgląda się przed wejściem do domu, słońce i miód, i myśli zaczęły mu się plątać.
Krwistoczerwone wnętrze pieca wyglądało jak rozdziawione usta. Kruszyna powiedziała coś o ogniu – że poza nią i kotem często stanowi jedyną żywą istotę w tym domu. Że nawet trzy izby i kuchnia to czasami zbyt wiele.
Hans znał samotność z każdego z zamków królewskich, jednego większego od drugiego. Zawsze wydawało mu się, że z dala od oceanów spojrzeń chłodniejszych niż magia królowej Elsy przestanie ją czuć, ale na ultima thule* Nasturii obawa przed tym samym bolesnym, zimnym wyobcowaniem, które groziło, że go pochłonie, nie pozwalała mu zatrzasnąć drzwi nawet przed wieśniaczkami i wiedźmami.
— Nie myślałaś, żeby… — odejść — wyjechać?
Ogień był jasny, a oni przy nim siedzieli, każde z igłą w ręce. Dłonie Kruszyny, chociaż wcale nie delikatne, były poznaczone jakimś niedoświadczeniem. Im dłużej Hans się jej przyglądał, tym bardziej był przekonany, że z szyciem radzi sobie podobnie dobrze, co z gotowaniem: ledwie wystarczająco.
— Jak Geir — ni to zapytała, ni to stwierdziła. Na jej twarzy migotał odblask ognia. — Pewnie, że myślałam. Kocham góry, ale gdybym mogła, wybrałabym morze. Tylko że zawsze było coś, co mnie tutaj trzymało.
Przez chwilę patrzyła przed siebie, z wzrokiem zawieszonym gdzieś na graniach, których kontury majaczyły za oknem. Były zimne, posępne i niegościnne – i zadziwiająco piękne w blasku jesiennego słońca.
— Zawsze mi tego brakowało — wyznał Hans.
— Korzeni? — Nie zaprzeczył. — Wiesz, to nie takie proste. Z jednej strony dają ci oparcie, ale z drugiej strony trzymają cię w miejscu. Nie pójdziesz do przodu, choćbyś chciał.
— A ty byś chciała?
Liczył, że przytaknie.
Liczył, że zaprzeczy.
Nie miał pojęcia, jakiej odpowiedzi od niej oczekuje.
Usta Kruszyny wygięły się w uśmiechu, ale dystans temperował wesołość.
— To dobre życie, Loki.
Była ładna – naprawdę ładna – ale Hans nie pozwalał sobie tego zauważyć, zajęty wydłubywaniem drzazg z palców. Dotyk metalu na skórze był znajomy, więc pozwolił swoim myślom błądzić. Jego oczy wkrótce zrobiły to samo.
— Tak — powtórzył powoli, próbując w to uwierzyć. — Tak, to dobre życie.
Włosy Kruszyny w blasku kominka nabrały złocistej barwy; światło sączyło się z nich jak miód. Dziwne symbole na chuście, którą je wiązała, migotały nienaturalną jasnością przy jej szczupłej szyi.
Wzrok Hansa zatrzymał się dłużej na kolumnie jej gardła, w miejscu, w którym łączyło się z ramieniem, a on zaczął się zastanawiać, czy Kruszyna smakowałaby tak samo, jak wygląda: brakiem bólu.
Ale ta myśl nie zagrzała miejsca w jego umyśle, bo kiedy igła przebiła paznokieć, musiał oderwać spojrzenie od Kruszyny i na powrót skupić się na swoim zadaniu. Nie ośmielił się już rozpraszać przez resztę popołudnia.
Kiedy po raz kolejny rozległo się pukanie do drzwi, ona zamiatała. On próbował na cokolwiek się przydać i naostrzyć nóż. Oboje zamarli na ten dźwięk, ale, tego Hans był pewny, z dwóch zupełnie różnych powodów.
Serce podeszło mu do gardła twardą gulą.
Co tym razem?
— Pokój temu domowi! — zawołał od progu męski głos; drzwi otworzyły się, jeszcze zanim Kruszyna zdążyła odłożyć miotłę i wpuściły do środka omdlewająco słodki zapach gnijącego mięsa. Potężna sylwetka zamajaczyła na tle framugi. — Czołem, Całująca Klamki!
— To była k ł ó d k a , skoro wypominasz mi to od czternastu lat, mógłbyś się już nauczyć.
— Historię piszą zwycięzcy. — Zbył ją machnięciem ręki. — Swoją drogą, co tak, kurwa, cuchnie? Gotowałaś coś?
— To padlina, durak**. — Kruszyna przewróciła oczami, strzepnęła spódnicę i uśmiechnęła się do kogoś, kto stał za jego plecami. — Cześć, Liv. Co się stało, że przyszliście razem?
Do środka weszła o pół wzrostu niższa dziewczyna z gracją kota, stalowymi oczami i włosami tak ciemnymi, że promienie słońca wydobywały z nich granatowe błyski. Wyglądała jak zima. Przy niej łatwo było zapomnieć o nowym lecie, które obiecywała obecność Kruszyny.
Jej wzrok powędrował tam, gdzie nie powinien: w kierunku Hansa.
Panika zabulgotała mu w piersi. Chciał jednocześnie wstać i wyjść, i zostać, żeby wiedzieć, co się stanie. Nie miał wielkiego wyboru, więc tylko przesuwał spojrzeniem od jednego gościa do drugiego.
Musieli być rodzeństwem. Mężczyzna miał te same rysy twarzy, co Kocia Dziewczyna: oczy w kształcie migdałów i pełne usta; czujną naturę i mocną sylwetkę – ale tam, gdzie ona była pulchna, u niego Hans widział tylko mięśnie.
To nie była obca postura.
— Liv nie dostała swojego listu, więc pewnie chce poplotkować o twoim. — Głos był niski, szorstki i dziwnie znajomy. Mężczyzna kątem oka zerknął na Hansa, ale w żaden sposób nie dał mu do zrozumienia, że zwrócił uwagę na jego obecność. — Który, swoją drogą, dla ciebie mam. I tak odbierałem ostatnio pocztę, więc stwierdziłem, że oszczędzę ci fatygi.
— Nieprawda! — zaprzeczyła Kocia Dziewczyna i uderzyła go w pierś. — Do mnie też Geir napisał!
Mężczyzna zacmokał. Kruszyna z niepokojącą zażyłością położyła mu dłoń na nadgarstku.
— Daj jej spokój — powiedziała bez przekonania, ze śmiechem, i wyciągnęła rękę po list.
— Nie tak szybko! — Mężczyzna uniósł dłoń nad głowę, a środkowym i wskazującym palcem drugiej poklepał się po policzku. — Najpierw całus i ćwierć korony, które mi wisisz. — Cisza aż pulsowała, zanim dodał: — Zakład. Wygrałem go. Mówi ci to coś?
— Nie wierzę, że Tove jeszcze nie wykopała cię za to z łóżka — zaśmiała się Kruszyna, z ustami przy jego twarzy i monetą w dłoni.
— Dostał ultimatum — wtrąciła Kocia Dziewczyna. — Albo się goli, albo zapuszcza brodę do tego wąsa – ale bał się, że wtedy będzie wyglądał jak nasz ojciec, a ogolić się zupełnie nie mógł, bo chciwość mu na to nie pozwoliła.
— Duma — skorygował mężczyzna. — Słuchaj, Liv, może sobie teraz grzecznie usiądziesz i przestaniesz się wtrącać, jak dorośli rozmawiają? Przedstawisz mi kolegę? — zwrócił się do Kruszyny, ściszając głos.
— Może niech sam ci się przedstawi, mnie nie raczył.
Odeszli kawałek, mężczyzna z dłonią na plecach Kruszyny, i odwrócili się od jego miejsca przy stole. Hans przez chwilę jeszcze się w nich wpatrywał, starając się usłyszeć, co mówią – kto mówi i w jakim celu – i znów czuł się niewidzialny, póki Kocia Dziewczyna nie zajęła miejsca naprzeciwko niego. Oparła podbródek na złączonych dłoniach i zmrużyła skośne oczy.
— Ja ciebie chyba skądś znam.
Jej spojrzenie zatrzymało go w miejscu. Było zbyt głębokie i przenikliwe, możliwe, że nawet odrobinę zbyt stalowe, żeby był w stanie odwrócić wzrok.
Nie zdawał sobie sprawy, że zaciska pięści, dopóki ukąszenie ostrza nie rozcięło mu dłoni.
Kocia Dziewczyna wpatrywała się w niego tak, jakby go czytała. Jej zadumana cisza była równie niepokojąca, co pocieszająca. Gdzieś pomiędzy jej badawczym spojrzeniem a szeptami Kruszyny i obcego mężczyzny, Hans odkrył, że cisza jest łatwa. Objął ją; zaskoczyło go, jakie to proste.
Przynajmniej dopóki mężczyzna nie oparł się o stół. Ciemna tafla herbaty drgała między kolejną parą dłoni starszych od człowieka, do którego należały.
— Mari wspominała, że podobno znasz się na koniach.
Hans miał wrażenie, że minęła wieczność, odkąd po raz ostatni słyszał prawdziwe imię Merete-Margit. Był przekonany, że pasuje do niej tak samo, jak stwierdzenie mężczyzny do niego.
Nie znał się na koniach; po prostu je lubił, zupełnie jak smak władzy. Jak praktycznie wszystko, co należało do ojca.
— Dorastałem wśród nich. — Próbował zmusić się do uśmiechu, mimo że mówił prawdę. Odkrył, że dzięki temu subtelne kłamstwa przychodzą łatwiej.
Mężczyzna odpowiedział uśmiechem i wzruszył ciężkimi ramionami.
— Cóż, musi wystarczyć.
Hans oparł spocone dłonie o kubek i skrzywił się, kiedy się oparzył. Żar kłuł surowe mięso, ale mimo to wzdłuż jego kręgosłupa przebiegł dreszcz. Rozprostował palce i pomyślał o krwi.
Zanim opuścili chatę, niebo zdążyło przybrać barwę porządnego siniaka i już tylko ciemniało. Mężczyzna omiótł spojrzeniem okolicę.
— Słyszałeś, że ten las ma oczy?
Hans poczuł ukłucia na skórze na tę irracjonalną myśl. Kto mógłby patrzeć – dlaczego? A jeśli patrzył, czemu nigdy wcześniej ich nie niepokoił?
Nie miał powodów, żeby się bać. Mężczyzna chciał tylko, żeby wyszedł z nim na zewnątrz. W okolicy grasowały wilki, ze strony lasu wionęło padliną, a on w drodze do domu Hellandów widział konia, o którym wspominał lensman, ale do niego nie chciał podejść. Kruszyna znała tego człowieka i najwyraźniej mu ufała (ale przecież Hans nie mógł ufać Kruszynie!); odprowadziła ich do drzwi i zatrzymała się na progu, tuż za granicą bezpieczeństwa.
— Przestań go straszyć. — Podała mężczyźnie latarnię. Jej dłoń ścisnęła jego ramię w sposób, który dla Hansa był daleki od uspokajającego.
— Nigdy nie wiadomo, kto patrzy — upierał się mężczyzna.
Kruszyna patrzyła na niego z taką samą uwagą, do otrzymywania której Hans był przyzwyczajony, ale on się nie odsunął. Zazdrościł mu tego. Sam miał zbyt wiele do ukrycia.
— Wiedźmy? — podchwycił z przesadną lekkością, próbując nie skurczyć się z powodu tej świadomości. — Trolle?
— Tutaj nie ma ani jednego, ani drugiego.
T u t a j .
Spółgłoski nieznajomego wydawały się wystarczająco ostre, żeby ciąć, zupełnie jak kolor oczu; były stalowoszare. Wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nagle podniósł głowę i znieruchomiał.
Hans też to poczuł. W powietrzu unosił się zapach śmierci. Nic nie powiedział, tylko uniósł drżący palec i wskazał na plamę na ściółce.
Pospiesznie wyjęty z kieszeni rewolwer tkwił w jego dłoni, zimny i żałośnie mały.
— Ślady prowadzą nad rzekę. — Skinął głową w kierunku północy. — To w tę stronę.
— Znam drogę, din skrulling*** — zaśmiał się mężczyzna, ale z jakiegoś powodu nie zabrzmiało to okrutnie. — Niektórzy z nas dorastali wśród tych drzew, wiesz.
— Wybacz.
— Za wszystko tak przepraszasz? Gdyby się ktoś kiedyś zastanawiał, czy jesteś nasz, to byłby dowód na to, że nie. — Jego oczy zalśniły jak metal lufy. Spojrzenie, które na niego przeniósł, zdawało się mieć w sobie jakąś historię. — A teraz daj mi lepiej tę pukawkę, zanim se zrobisz krzywdę.
Hans nie miał czasu się zastanowić, zanim mężczyzna wyrwał mu rewolwer z dłoni; na jego serdecznym palcu dostrzegł błysk obrączki.
Hans czuł bicie serca w gardle, uszach i koniuszkach wszystkich palców. Odnosił wrażenie, że nierówne uderzenia płyną po skórze razem z potem. Wzrok mężczyzny był twardy, skupiony na drodze przed nimi, a kroki ciche i wyważone. Jakim cudem ktoś jego postury poruszał się tak lekko? Pod stopami Hansa cienkie, zbutwiałe gałęzie pękały jak zapałki.
— A jak się mają sprawy między tobą a naszą małą Mari?
— Obawiam się, że nie rozumiem.
Niebo gasło wzdłuż krawędzi, kiedy przeszli przez wykarczowane poletko i zatrzymali się przed gęstym zagajnikiem drzew. Mężczyzna się odwrócił.
— Obawiać to się dopiero będziesz mógł zacząć.
Hans uniósł brwi, uprzejmie, odważnie, starając się nie myśleć o tym, że chociaż jest o nędzne kilka tommer wyższy od niego, mężczyzna wciąż jest ze dwa razy szerszy w barach, ma całe życie ciężkiej pracy za sobą i większą wprawę w posługiwaniu się zarówno bronią, jak i pięściami.
— To miała być groźba?
— Nie, tylko ostrzeżenie. — Mężczyzna uśmiechnął się krzywo. — Nie, żeby Kruszyna nie umiała radzić sobie sama — podrzucił rewolwer — ale nie zapominaj, że jest córką Tora. Kurwa, żebyś widział, jak wczoraj rozjebał takiemu jednemu rękę! Bjorgmana już oczywiście nie było, bo jego zawsze omija najlepsza zabawa – ale może to i dobrze, bo jakby usłyszał to całe pierdolenie, to… Zresztą nieważne. W każdym razie Tor do niego podchodzi, strzelba w ręce, a ten do niego: „Coś ty, Tor, zgłupiałeś?”. Tor nic, kamienna twarz, tak tylko tę strzelbę podrzuca, jakby trochę niezręcznie, i łapie za lufę. Tamten z koleżkami już się zaczynają podśmiechiwać – a jak on wtedy nie pierdolnie kolbą o stół! Kości poszły w drzazgi, mówię ci. No i mu mówi: „Dam ci radę, synek. Przestań kłapać ozorem, bo ci go następnym razem, kurwa, odstrzelę”.
— Ale Tor przecież nie…
— Taa. Ona ci tak powiedziała? Wiesz, Kruszyna też nie zawsze musi wszystko wiedzieć. — Twarz mężczyzny była szara w blasku księżyca. Cienie wokół nich zdawały się gęstnieć. — Poza tym, jak Groven sobie golnie, trudno nie usłyszeć, jak drze mordę. Pomyśl, co by się stało, gdyby coś z r o b i ł , nie tylko gadał, jak teraz.
— To tak było z tym poprzednim chłopakiem? — Czemu go to w ogóle obchodziło?
— Jakim, kurwa, poprzednim chłopakiem? Że z Kristoffem? A co miało być? Tor go uwielbia. Gdzieś ty się uchował?
Hans uśmiechnął się w sposób, który, miał nadzieję, wyglądał na pewny siebie, ale czuł się zagubiony. Uśmieszek jego towarzysza sprawiał, że wywracał mu się żołądek.
— Chwilami mam wrażenie, że bardzo daleko.
Mgła klejąca się do pagórków i wzniesień szarą smugą spływała pomiędzy drzewami.
Kiedy już wdarła się na drogę, nie minęło wiele czasu, zanim Hans stracił równowagę i wpadł na coś, czego nie potrafił rozpoznać w ciemności i panice.
W rowie stygło bezkształtne truchło dzikiego zwierzęcia; wnętrzności rozrzucone wokół wyglądały po ciemku jak mroczne klejnoty.
Hans wylądował tuż obok, pod martwym ciężarem ogromnej masy, starając się nie macać wokół siebie, bo wyobraźnia uparcia podsuwała mu obrazy miękkiego, rozkładającego się mięsa i wspomnienia mózgu kapiącego na twarz i przeciekającego między palcami.
Masa zarżała boleśnie, z pretensją.
— Co do ch…
Światło latarni wydobyło z sierści srebrzyste refleksy, kiedy mężczyzna podszedł bliżej. Hans wciągnął drżący oddech. Czuł wszystko jednocześnie: zimny zapach jodeł, gorący zapach ognia i cętkowany krwią zapadnięty grzbiet konia pod trzęsącymi się dłońmi.
Koń próbował uciekać, ale potknął się na równej drodze i znów skierował w stronę Hansa, ze zwieszoną głową.
— Sitron — szeptał gorączkowo, aż litania słów zlała się w jedno i przestała cokolwiek znaczyć. W jego oczach też rozlewała się mgła; zza jej zasłony drżąca klacz wyglądała, jakby ktoś ochlapał ją winem. W odrodzonym świetle latarni wyraźne było widać długą ranę na jej lewym boku.
Szkarłatne rzeki płynęły korytami łokci i kolan, a Hans czuł się, jakby palce, które odruchowo zaczęły drzeć koszulę na pasy, nie należały do niego, zupełnie zresztą jak i sama koszula.
Ciągnąca się pod mgłą ścieżka miała kolor deszczu i krwi, a on był w stanie myśleć tylko o martwych ciałach, prawdziwych, zaplanowanych i wyobrażonych. Ojciec, Marengo, królowa Elsa, Tikaańczyk, Sitron…
Las trwał w bezruchu pod obojętnym księżycem. Wciąż wydawał się gęsty od obserwujących oczu. Oddechy ludzi i konia były przesadnie głośne.
Mężczyzna coś do niego mówił, ale Hans nie słuchał. Jedynym dźwiękiem, który do niego docierał, był odgłos prującego się materiału. Nie widział, przed czym uciekała klacz, ale smród gęstniał wokół nich; to była cuchnąca woń padliny gnijącej w upale.
Fiording nie był wymarzonym wierzchowcem dla księcia, ale książę miał kiedyś lepszego konia, który zawiódł go tak samo, jak Hans zawiódł jego. Sitron też już raz zostawił, nie zamierzał robić tego po raz drugi…
— Uspokój się! — Poczuł, że chwyta go za ramię. Szarpie. Powstrzymuje. — Wcale tak mocno nie krwawi. Pewnie coś albo kogoś kopnęła i rozłupała mu czaszkę. Mówiłem, że pełno tu wilków.
(Martwe wilki.)
Hans już miał zacząć protestować, ale wyraz twarzy mężczyzny zmusił go do milczenia. Przypomniał mu, że on nie ma tu żadnej władzy.
(Wszędzie martwe wilki.)
— Ja pierdolę, po prostu każ jej się ruszyć! — W tym momencie twardość, która przylgnęła do krawędzi mężczyzny, ustąpiła. Jego głos był łagodniejszy niż słowa. Pochylił się, żeby objąć koński kark. — No chodź, szkapo. Musisz mi trochę pomóc.
Hans, niepewny, czy ostatnie słowa skierowane były do niego, czy do klaczy, wyciągnął rękę i pogładził aksamitne końskie chrapy. W oczach Sitron było coś, czego nie rozumiał – nie miała dla niego w odpowiedzi słów; tylko strach wyrażany całym ciałem – ale posłusznie odsunęła się od pnia, o który się oparła – albo na który popchnął ją Hans – zarzuciła łbem i postawiła pierwszy chwiejny krok, jak nowonarodzone źrebię.
— Wyjątkowo durne imię, swoją drogą. — Mężczyzna ruchem głowy wskazał na klacz. Latarnia rzucała ciemne cienie pod jego oczy. — Chyba tylko stary Syversen ma taką fantazję, nie licząc Mari. „Cytryna”. Ja pierdolę.
— Już taką ją kupiłem. Ja nazwałbym ją chyba Swadelfari.
— Loki i Swadelfari. — Wtedy Hans był jeszcze tak daleki od bycia Lokim, jak od wszystkich swoich największych porażek. Teraz ta ironia była wręcz podejrzana. — On jej – mu – z nim – to był ogier? – chyba zrobił dziecko? Nie uważasz, że to dość niefortunne połączenie? Mogę mówić do ciebie jakoś inaczej? Nie jestem jakimś znawcą mitologii, ale bogowie i konie… sam rozumiesz.
— H… — zaczął odruchowo, ale szybko się poprawił: — Johannes. — To było prawdopodobnie najbliższe prawdy, co powiedział od czasu, kiedy opuścił Nasturię.
— Wygląda na to, że mamy to samo imię — odparł mężczyzna z mrugnięciem i uśmiechem. — Ale jak ty pieprzysz, Hans.
Na te słowa w głowie Hansa otworzyła się jakaś śluza.
Oczywiście, że go znał. Włosy czarne jak poczucie humoru, bezczelne spojrzenie, głos jak krzesiwo pocierające o granit.
Rozmawiał z nim w sklepie, do którego weszli z Engerem, żeby zasięgnąć języka. Po drodze próbowali zwerbować do wyprawy na Lodowy Wierch ludzi, którzy znali się na chodzeniu po górach, a on na takiego wyglądał. Obiecywali im wtedy złoto i zielone lasy. Niektórych to zachęciło, ale on patrzył na niego z tym samym litościwym rozbawieniem, co teraz. „Jak ty pieprzysz, Hans”, powiedział. „Góry mam za domem, a gdybym chciał zobaczyć królową, to bym pojechał do Arendal zamiast tu siedzieć.”
Mężczyzna przełożył latarnię do lewej dłoni, wyciągnął do niego prawą.
— Jens Havik — powiedzieli jednocześnie; Hans już sobie przypomniał. Z wahaniem ścisnął oczekującą rękę.
Mężczyzna od samego początku się z nim bawił. Hans przegrał w grze, w której nawet nie wiedział, że bierze udział.
W gardle dławił go ocean słów. Litanie próśb i wyjaśnień napływały szybciej niż zdążyłby je wypowiedzieć. Chciał mu powiedzieć, dlaczego nie może z nikim o tym rozmawiać, dlaczego Kruszyna nie powinna się dowiedzieć, dlaczego nie mógł tak po prostu odejść, ale dlaczego nie może zostać; że jego serce tak samo wściekle i nieubłaganie wali na dźwięk każdego kroku, jak już na sam pomysł opuszczenia tego miejsca – słowa wpychały się do jego ust, aż nie zostało miejsca na język.
— Zdziwiłbyś się, jakich tajemnic potrafię dochować.
Z jakiegoś powodu Hans mu wierzył, ale beztroskość Jensa Havika tylko nasilała jego obawy.
Kiedy Kruszyna próbowała jej dotknąć, Sitron kładła ostrzegawczo uszy i się cofała. Jens Havik zdusił butem iskrę, kiedy kopnęła lampę i siano pod ich stopami zaczęło się tlić.
— Ranna czy nie, twoja cytryna wciąż jest groźna — zauważył z przekąsem.
Hans prychnął. Uszy klaczy wciąż leżały płasko na głowie, kiedy stała obok niego, ciepła i drżąca, krwawiąca złotem. Ona też wydawała się wyczerpana; wreszcie, kiedy Kruszyna przeciągnęła dłonią od jej barku do kolana, tylko się wzdrygnęła.
— Nie wolno ci kopać — ostrzegła klacz dziewczyna.
Wspólnymi siłami udało im się skłonić klacz, żeby stała spokojnie, póki Kruszyna nie zszyje jej rany, chociaż zanim skończyła, Hans nabawił się kilku nowych siniaków.
Mus spała; obok drzemała wtulona w jej bok Sitron. W powietrzu unosił się znajomy, piżmowy zapach siana.
W jakiejś innej rzeczywistości tak mogłoby wyglądać jego życie. Byłoby proste. Łatwe. Byłoby idealnym przeciwieństwem tego, co sobie założył. Byłoby błędem.
Usiadł na swoim prowizorycznym posłaniu i odruchowo sięgnął, żeby odgarnąć z twarzy mokre od potu włosy – ale były za krótkie, ścięte dokładnie tak, jak powinny być. Ubrania wyschły mu od żaru bijącego od ciała klaczy i dusznej ciasnoty stodoły. Wciąż było ciemno; wieczór dopiero niedawno przerodził się w noc, chociaż wydawało się, że od przyjścia Havików minęło już wiele godzin.
Nagle poczuł, że ma mokre oczy i słone wargi. Ze zdumieniem dotknął łez i powiedział pierwszą prawdziwą rzecz, która przyszła mu do głowy:
— Ostatni raz płakałem, kiedy miałem sześć lat.
Zdał sobie sprawę, że to też pierwsza prawda, jaką z własnej woli dał jej w zamian za wszystkie te, którymi ona się z nim podzieliła. Poczuł, jak wzdłuż jego kręgosłupa przebiega dreszcz; n i g d y n i k o m u o tym nie mówił.
— Osiemnaście lat — szepnęła Kruszyna, a Hans nie mógł nawet przypomnieć sobie chwili, w której podał jej swój wiek. — Musiałeś się dusić.
— Całe życie. — Przełknął ślinę, pokiwał głową. Więcej nie był w stanie powiedzieć.
Tym razem jej uśmiech był jak zachód słońca; gasł.
Siedział w ciemnej stodole jeszcze długo po tym, jak lampa zgasła, i przyglądał się strzępom mgły tańczącym na zewnątrz. Älvdans.
Taniec elfów. Kręgi elfów.
Wewnątrz niego toczyła się wojna pomiędzy tym, co może mieć, a tym, czego nie może.
Żałował, że Kruszyna w swoim pokoiku na poddaszu najprawdopodobniej już śpi, bo może mogłaby go ostrzec przed nieziemskimi istotami, które tańczą, nie pozostawiając śladów na wilgotnej ziemi. Tańczą i tańczą, sprawiając, że człowiek zaczyna pragnąć więcej niż to, co dla niego dobre.
_______________
* Ultima thule (łac.) – ostatnie znane miejsce, kres znanego świata.
** Durak (ros.) – dureń, idiota.
*** Skrulling (norw.) – wariat, dziwak.
Sitron został klaczą (we wszystkich poprzednich rozdziałach już to poprawiłam), bo kiedy ostatnio na niego spojrzałam, stwierdziłam, że wygląda na dziewczynkę, koniec wyjaśnień xD I jeśli chodzi o poprawki, zmieniłam imię Runearda na bardziej skandynawskie Rúnar; wymawia się prawie tak samo, a już mnie tak nie razi w oczy.
Imię Swadelfariego oznacza nieszczęśliwego podróżnika, ale jeśli chodzi o mitologiczną postać – Loki pod postacią klaczy go, em, uwiódł, a później urodziło im się dziecko, ośmionogi rumak Odyna Sleipnir.
„Taniec elfów” to akurat szwedzkie wyrażenie, ale po duńsku nie istnieje. Oznacza mgłę, która unosi się nad ziemią, najczęściej w okolicy zbiorników wodnych. Kiedyś tłumaczono sobie jej występowanie obecnością elfów. Ten obraz chyba świetnie to oddaje ♥
Mam cichą nadzieję, że powód złamania Andersowej ręki jest satysfakcjonujący. KOCHAM JENSA
Cześć!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, mam zaległości z komentarzami, ale już nadrabiam!
Czytam i komentuję! (Będzie kilka komentarzy - po aktualizacji telefon nie chce mi pisać jednego długiego komentarza)
Pewnie, to jest takie typowe dla pana księcia Hansa - zniknąć jak najszybiej zanim się przywiąże. Eh, on jest dla mnie po prostu... szkoda gadać.
Ale trzeba przyznać, on bardzo mocno jest pochłonięty przez Merete. Chociaż wcale nie chce się do tego przyznać, to ona mu się bardzo mocno podoba. A mi podoba się to jak pokazujesz jego rozterkę. No własnie to też jest takie nie do końca jasne - czy możemy mówić o jego rozterce kiedy on sam przed sobą nie chce się do Mari przyznać? To jest dopiero! Mam takie wrażenie, że on za bardzo boi się sam przed sobą przyznać, że mogłoby mu na niej zależeć.
Okey, ten mężczyzna, który wlazł Kruszynie do izby. Czy to znajomy? Czy wydobywca? A może to i to? Bardzo interesuje mnie ten człowiek, jakby znajomy.
Ha ha ha co to za zakład - widać że ten mężczyzna jest zawzięty jak mało kto! Myślę, że bardzo go lubię, taki fajny cwaniak się z niego wydaje, a jego więź z Mari jest bardzo fajna i myślę, że głęboka.
UsuńA ta Liv... czemu mam takie wrażenie, że go przejrzała... mądra jest, lubie ją!
Ooo! Hans idzie na przygodę. Żeby sobie tych książęcych nóżek nie połamał...
Jakoś tak uważam, że wbrew temu co mówi Hans, on bardzo ufa Kruszynie. BARDZO. (Caps Lock był potrzebny!)
I w ogóle jaki Hans jest ułożony przy nim, myślę, że na etapie jak mężczyzna mu wyrwał rewolwer to aż mu ślina do pyska leciała, żeby powiedzieć coś, jakoś zaprotestować (mimo tego, że nie zdążył).
I ojej, no jakby się poczuł urażony tym, że mężczyzna zasugerował, że może mu naboksowac po tej książęcej paszczy jak Mari poczuje sie skrzywdzona. Bardzo dobrze, niech się czuje zagrożony!
O KURCZĘ. (Znowu przepraszam za Caps Locka). Czy ja dobrze rozumiem, że Tor (najlepszy na całym świecie Tor!!!) rozbił Andersowi Grovenowi rękę, bo opowiadał glupoty? Po pierwsze, mężczyzna to świetny gawędziarz. Po drugie, Hans na sto procent już się boi! A po trzecie... kocham naczelnego wydobywcę jeszcze bardziej! Nie pozwoli ruszyc swojej córki, nie ma mowy! To jest najlepsza wykreowana przez kogoś postać z jaką się spotkałam. Na prawdę! Czy jest szansa, żeby było go więcej? Zupełnie jak Kristoffa (który byl tu wspomniany widziałam!).
UsuńCały ten opis kiedy znajdują biedną Cytrynkę jest strasznie mroczny i magiczny. Wiesz, straszny w taki bardzo dobry sposób! Mam dreszcze kiedy to czytam, jakbym się zagłębiała w taki fantastyczny i baśniowy świat bez dna, który wciąga! Super efekt.
I podoba mi się, że Hans rzucił sie od razu w kierunku konia, kiedy to mężczyzna przytomnie zareagował i kazał spróbować pomóc jej wstać! Koniom chyba cos się robi jak za dlugo leżą co nie? Takie mam wrażenie jeśli czegoś nie pomyliłam. Także wstawaj koniu, tak na wszelki wypadek!
O super! Nawiązanie do mitologii skandynawskiej, ale ja to u ciebie lubie!
UsuńI o. Kurczę. Jens... to Jens jest! Ale super wszystko się zgadza i jego odzywki i wszystko jakos tak pasuje ze sobą. To kolejny super facet tego opowiadania godzien uwielbienia! I ale odpyskował temu Hansowi z przeszłości i wgl. jaki totalnie super pomysł! Świetna sprawa, to tak idealnie tutaj pasuje! I w ogole nie gryzie się z fabułą pierwszej części Krainy Lodu - wręcz przeciwnie, idealnie ją uzupełnia! To bardzo fajny pomysł!
I no może trochę mi Hansa szkoda w związku z tym, że płacze z powodu odzyskania Cytrynki. Ale zaznaczam może! Bez przesady! Ale tak poważnie to bardzo go nie lubie, ale twoja kreacja jego postaci jest na naprawdę bardzo wysokim poziomie. Bardzo duży ukłon w twoją stronę (i mimo mojej nielubości czekam na więcej, bo jestem ciekawa co dalej).
Na koniec chciałabym dodać że jak na grobingowy rozdział jest SUPER! (Znowu Caps Lock coż) i tak rozdział wymiata a jak na taki na kolanie to jest spektakularny!
Życzę weny, postaram się jak najszybciej nadrobić!
UsuńA Sitron to słodki konik! I teraz serio kończę.
UsuńPozdrawiam!
Nie ma problemu, ja ze swojej strony stwierdziłam, że wstrzymam się z odpowiadaniem, aż wszystko skończysz :D
UsuńBardzo podoba mi się twoja interpretacja stosunku Hansa do MM. Pochłonięty to trafne słowo. I cieszy mnie, że mimo twojej niechęci do jego postaci podoba ci się prowadzenie tego wątku ♥
I skoro już wiemy, że tajemniczym mężczyzną jest Jens, od razu będę nazywać go po imieniu xD Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie wspomnieć, że już się z Hansem spotkał, ale jak już wiemy majestat królewski (lub książęcy) na większości wydobywców lodu wielkiego wrażenia nie robi xD
(Liv przejrzała Hansa na pewno, ale o tym jeszcze będzie!)
I jasne, że on ufa Kruszynie, pewnie samemu sobie ufa mniej, chociaż Hans ma tyle masek, że pewnie sam się już w tym wszystkim gubi. Ale na Cytrynce (jeju to tak słodko brzmi <333) zależy mu szczerze; na tyle, że nawet się z tym nie kryje i na tyle, że po raz pierwszy od dawna stracił panowanie nad sobą na tyle, że prawie podał Jensowi swoje prawdziwe imię
Pod tym względem też szkoda mi go bardzo, w sumie Sitron jest najbliższym przyjaciela, co teraz ma :C
(Więc musiała wrócić!)
Tora postaram się jeszcze powciskać, bo go szczerze uwielbiam ♥
Mari może sobie myśleć swoje, ale on wie o wiele więcej niż jej się wydaje. I chociaż kusiło mnie, żeby Kristoff dał Andersowi w mordę, jak to sobie życzyła Janne, to to wydawało się jakiś milion razy lepszym wyjściem
Jeśli Jens odpowiednio to przedstawił to już w ogóle <333
(Tak swoją drogą to MM ma wszystkich najlepszych facetów tego opowiadania po swojej stronie)
BARDZO dziękuję za komcie! ♥