DWOREK W ROSENDAL BYŁ JASNY I OTWARTY. Wielkie okna. Białe drewniane ramy, czyste szyby, grube szprosy. Skąpany w świetle dom wystawiał się na spojrzenia podróżnych. Ostatnie promienie słońca grzały twarz Elsy, ale nie rozświetlały jej zmąconych myśli.
Bjorgman stał tuż obok niej, zbyt wysoki, zbyt ponury, żeby mogła zrozumieć, co kierowało Anną przy wyborze tego miejsca. Co kierowało n i ą , że się na to zgodziła. Mężczyzna patrzył w okno na piętrze, jakby jego wzrok przedzierał się o wiele dalej niż żałosna zasłona koronkowych firanek i szkła.
To nie był dom dla wydobywcy lodu, z widokiem na góry – na niepokój, na wszystkie marzenia. Nawet z kantyny, w której nie-zjadła obiadu Elsa widziała strzeliste, skute lodem i pokryte śniegiem szczyty, które niosły pociechę, obietnicę przygód i opowieści, które nigdy się nie kończą.
Gdyby tylko Anna mogła zobaczyć baronię…
Ale nie może — przypomniał jej cichy, jadowity głos z tyłu głowy. Bo nie pozwoliłaś jej tutaj przyjechać.
Nieważne.
Przeniosła wzrok na Peterssena, który żwawym krokiem zmierzał już w stronę ganku. Spomiędzy zaciśniętych palców prawej dłoni wystawał rąbek białej chusteczki.
Tor Geirsson stwierdził, że niektórzy ludzie mogą żyć tylko w świecie, nad którym panują, bo natura ich przeraża. Ludzi takich jak Peterssen – nie dodał, chociaż widziała, że to jego ma na myśli – pochodzących ze świata, gdzie pałace były wyższe od drzew, przyroda zjadała żywcem. Dla takich ludzi budowało się domy z kamienia i cegły.
A co z dzikimi ludźmi, takimi jak Bjorgman?
Wzięła głęboki oddech; wydobywca lodu cuchnął potem, ale Elsie w gruncie rzeczy nie przeszkadzał ten zapach – kojarzył się z pracą i wysiłkiem: rzeczami, które darzyła szacunkiem.
— Panu… panu się tutaj nie podoba, prawda?
— To ładne miejsce. — Kłamał gładko i zupełnie nieprzekonująco. Elsa musiała odwrócić od niego wzrok, bo zaczęła wątpić we własne istnienie. Była prawie pewna, że tego sobie nie wyobraziła. Biła od niego uraza. Czuła, jak w nim kipi, ukryta pod chłodną, pobłażliwą powierzchnią, tak samo, jak czuła własne stargane nerwy.
W ciągu trzech miesięcy wiele mogło się wydarzyć. Akurat ona powinna była to wiedzieć. Trzy miesiące wystarczyły, żeby przemienić córkę w sierotę, a następczynię tronu w królową. W ciągu trzech miesięcy wydobywca lodu mógł zostać lordem. Ale być może nawet trzy lata nie wystarczyłyby, żeby złamać niepokornego ducha, wmówić, że miłość do księżniczki może zastąpić miłość do otwartej przestrzeni – jak by mogły, skoro nawet t r z y n a ś c i e to było za mało na tak wiele o wiele mniejszych rzeczy?
Przypomniała sobie wszystkie kłamstwa, jakimi herr Moen karmił zgarbioną nad mapą Annę: najczystsza woda, najczystsze powietrze, nieskrępowana wolność.
W pofałdowanym krajobrazie widdy nagle zwyczajnie zaczęło brakować powietrza. Otaczające ich nagie, jesienne krzewy róż, które musiały dać temu miejscu nazwę, przypominały o czającej się zawsze gdzieś blisko śmierci. Elsie nigdy nie przyszłoby do głowy, żeby przed nią drżeć. Jej największy lękiem było spędzenie kolejnego roku życia w zamknięciu.
Baronia była za mała, żeby połknąć ją w całości, jak robił to zamek. Ale przecież życie towarzyszącego jej wydobywcy lodu było większe niż jej własne; za duże, żeby zmieścić je w tych bielonych murach tak, żeby przy każdym kroku nie owijały się wokół niego jak uścisk.
— Dlaczego… — zaczęła i urwała, bo poczuła dreszcz lodu pod stopami. Na samą myśl o powrocie do wszechogarniającej nudy i niedoli zamku coś ściskało jej się w żołądku. Nie umiała powiedzieć, na czym upłynęła ponad połowa jej życia – ale ze względu na siostrę mogłaby poświęcić i drugą…
— Taa — mruknął Bjorgman i powtórzył słowa, które musiała wypowiedzieć na głos: — Ze względu na siostrę.
Elsa zatrzymała wzrok na jego twarzy. Miała wrażenie, że odcisnęło się na niej zbyt wiele mroźnych dni.
— I to wszystko dla Anny?
Nie odpowiedział spojrzeniem, a ona pomyślała, że właśnie odsłoniła to wszystko, co powinno zostać ukryte.
— Anny? — Zarumienił się? Ona się zarumieniła? Po co w ogóle pytała? Przecież nie musiała z nim rozmawiać. Ale gdyby nie rozmawiała z nim, najprawdopodobniej musiałaby rozmawiać z pozostałymi mężczyznami, o wiele bardziej drapieżnymi. — Nie, ja… to – miałem na myśli Janne.
Na chwilę cały świat poczerniał, a potem rozbłysnął szkarłatną czerwienią.
— P a ń s k a siostra. — Nie jej. Rzeczywistość drżała jak powietrze wokół ognia. Mówił o tej wielkookiej, chudej dziewczynce, w której fascynacji jej magią brakowało lęku. Wymawiał jej imię w sposób, w jaki Elsa myślała o Annie; nigdy nie czuła tego typu bliskości z innym człowiekiem. To sprawiło, że poczuła się niekomfortowo. Jej umysł praktycznie krzyczał: Niebezpieczeństwo!. Ale to irracjonalne, przekonywała się Elsa. To tylko związki chemiczne w jej mózgu. — To ona… bo – ona jest…
Bjorgman podniósł na nią wzrok akurat w chwili, w której lód zmienił barwę.
— Przyrodnia siostra — sprecyzował. — A słowo, którego szukasz, to „bękart”, Wasza Wysokość.
„Proszę zapytać go o jego matkę”, powiedział Peterssen. Mógł mieć na myśli macochę? Czemu ten stary sęp nigdy nie przejmował się gaszeniem pożaru, który wzniecił?
W świecie Elsy, kiedy umierał mu ojciec, chłopiec zostawał królem. Przynajmniej formalnie, bo dopiero mężczyzna mógł zostać koronowany.
W świecie Bjorgmana po śmierci ojca chłopiec, niezależnie od wieku, stawał się mężczyzną, przejmował po nim całą odpowiedzialność i rolę głowy rodziny. Nie było odroczenia.
Odepchnęła uczucie zagrożenia i zmusiła się, żeby zapytać:
— Ile ma pan właściwie lat?
Wytrzymał jej spojrzenie.
— Dwa i dwadzieścia.
Prawie się uśmiechnęła, słysząc, że używa dawnego systemu liczb. W Arendal nikt już tak nie liczył. Ale to był jedyny powód do radości. Miał dwadzieścia dwa lata. Taki młody — pomyślała. Za młody, żeby dźwigać ciężar, który czuła w jego umyśle, wagę wyborów, które przywarły do tych szerokich ramion.
— Chyba jesteśmy rówieśnikami, Wasza Wysokość.
Nagle dwadzieścia dwa wydało się co najmniej erą.
Czy to brzemię zawsze było takie ciężkie?
Elsa milczała przez eony, uparcie unikając jego wzroku. Musiała sięgnąć do włosów, założyć je za ucho. Kiedy go dotknęła, na palcach osiadła delikatna skorupka zakrzepłej krwi. Starała się nie myśleć, jak Bjorgman ją teraz postrzega: blada brudna twarz i podkrążone oczy.
— Wasza Królewska Mość! — zawołał spieszący w ich kierunku elegancki mężczyzna z rodzaju tych, z powodu których Anna miała pewnie w zwyczaju mdleć z zachwytu, zanim… Zerknęła na Bjorgmana, który przewrócił oczami. Tak, z a n i m . Dandys, spóźniony, by pomóc jej wysiąść z wozu, kłaniał się nisko zamaszystymi i wypracowanymi gestami, jakby chciał nadrobić ten nietakt. — Jestem niezmiernie uradowany mogąc powitać was w tej skromnej…
— To mister Baird — wyjaśnił Bjorgman półgębkiem. — Złoty człowiek.
— Nie ma chyba nic piękniejszego niż Arendelle o tej porze roku! — mister Baird zakończył swój wywód na temat tego, że jesienią przyroda osiąga szczyt swego piękna, przez cały rok oszczędzanego na wielki finał.
— Uh, nie wiem — uciął Kristoff, kiedy zrozumiał, że mężczyzna najwyraźniej oczekuje odpowiedzi. — Niewiele w życiu podróżowałem.
— Za to Wasza Królewska Mość z pewnością…
Z tym, jak opowiadał o k r ó l o w e j mógł konkurować tylko sposób, w jaki rozmawiał z nią.
— Och, zapewniam pana, że ja widziałam jeszcze mniej świata niż pan Bjorgman — odparła Jej Królewska Mość cierpko, najwyraźniej podzielając zdanie Kristoffa na temat jego wybujałych zdań i kwiecistej osobowości.
Z kuchni dochodził brzęk szkła, odgłos uderzających o talerze sztućców i gwar rozmów.
Elsa malowała kawałkiem pieczeni wzory w sosie. Gdyby po prostu odłożyła widelec, dla siedzących przy stole mężczyzn posiłek również dobiegłby końca, ale to byłoby równoznaczne z ucieczką.
Starała się nie dopuszczać do siebie myśli, że poczuła się dotknięta, bo Bjorgman – nawet po całym dniu pracy i cienkiej zupie rybnej w kantynie – wybrał nędzną porcję kaszy w kuchni niż wystawną kolację, podczas której to ona stanowiła główną atrakcję.
A Elsa źle znosiła własne towarzystwo (taktowne milczenie Peterssena i natrętne gapienie się mister Bairda trudno było zaliczyć jako czyjąś namacalną obecność), nie lubiła swoich myśli.
Ale przecież była królową. Jej miejsce było wśród porcelany i sreber. Przy piecu byłoby zbyt gorąco, zbyt duszno, zbyt tłoczno…
W jadalni było tylko przykro.
Peterssen od niechcenia zerknął na tarczę kieszonkowego zegarka.
— Muszę przyznać, że panują tu dziwne obyczaje — zwrócił się do mister Bairda.
— Co ma pan na myśli?
— To, że baron jada przy jednym stole ze służbą. Nie wypada...
Bjorgman zatrzymał się w pół kroku.
— Chyba nie rozumiem. — Wbił w niego wzrok i zapytał spokojnie: — Co nie wypada? J e ś ć ?
— Nie, nie — roześmiał się Peterssen, jakimś cudem jednocześnie jowialnie i kpiąco. — Uważam tylko, że zapiecek to nieodpowiednie miejsce dla lorda.
— Nie? To gdzie, pana zdaniem, jest dla mnie miejsce?
W jego wzroku było wyzwanie, w tonie duma.
Nie był ubogim prostaczkiem, jakiego Peterssen chciałby w nim widzieć.
Elsa próbowała oszacować, co o nim sądzi. „Miły”, przypadkowy, nic nieznaczący przymiotnik, który posłużył jej jako tarcza przed dalszym wypytywaniem Anny, był ostatnim słowem, którego powinna użyć, żeby go opisać. Miał w sobie jakąś pierwotną dzikość i intuicję – i być może również dobre uzasadnienie, żeby nie lubić Peterssena. W końcu „Peterssen to chuj”, wszyscy to wiedzieli.
— Zara tam! — żachnęła się gospodyni, stopą szerzej otwierając drzwi jadalni. W jej ramionach piętrzył się stos brudnych talerzy, kilku wciąż więcej niż pełnych, na widok których Elsa poczuła wyrzuty sumienia. — Pan Jezus tyż ze swoimi uczniami jadł, a myśmy przecie wszyscy na Jego podobieństwo stworzeni.
— No, Irinka się nie pierdoli — skomentował zza przeciwległych drzwi męski głos, parobka albo stajennego. (Gdyby Bjorgman nie stał tuż obok, Elsa podejrzewałaby jego.) Towarzyszył mu strumień ciepłego, zadymionego, przepełnionego kuchennymi zapachami powietrza.
Peterssen ściągnął brwi, ale przemilczał tę uwagę.
Elsa pomyślała o pustych miejscach w jadalni, oczekujących na nią przed drzwiami tacami z jedzeniem i wszystkich podkuchennych, których imiona Anna potrafiła recytować jak wiersze.
— Sądzę, że to miły zwyczaj — stwierdziła.
— Och, zdecydowanie! — poparł ją gorliwie mister Baird, zanim jeszcze zdążyła zamknąć usta. — Tak jak pani dobrodziejka mówi, nawet w Biblii…
Zrównała się z Bjorgmanem u stóp schodów prowadzących na górę. Przez chwilę czekała, aż poda jej ramię, którego i tak nie ośmieliłaby się przyjąć po wszystkim, co stało się tego dnia, ale on tego nie zrobił. Przecież pokazał jej już, czego może się po nim spodziewać. Ale przynajmniej pierwszy postawił stopę na stopniu.
— Chyba za panem nie przepada.
— Z wzajemnością.
Nawet nie zapytał, o kogo jej chodzi.
Elsa miała ochotę zauważyć kąśliwie, że chyba ma wielu wrogów, ale on pewnie w ten typowy dla siebie sposób odparłby wtedy coś w rodzaju: „Wygląda na to, że jedziemy na tym samym wózku, Wasza Wysokość”, a ona nie mogłaby na to nic powiedzieć, bo miałby rację.
Nieznośny człowiek.
— Co takiego się wydarzyło? — Siliła się na beztroski i zuchwały ton, ale w środku czuła wyłącznie chłód i drżenie. — Już wcześniej miał jakieś uwagi względem pańskich manier?
Bjorgman wzruszył ramionami.
— Dżentelmenowi nie przystoi mówić o pewnych sprawach.
Coś w sposobie, w jaki to powiedział, zdradziło jej, że to nie jego własne słowa.
Kristoff przesunął łóżko tak, żeby wezgłowie było skierowane w stronę ściany, nie otwartego okna i całego świata, od którego odcinało go to zgniłe odbicie domu. Wszystkie bibeloty z komody jednym machnięciem ręki zgarnął do szuflady i przez chwilę wydawało mu się, że w sypialni zrobiło się więcej miejsca niż wcześniej.
Ale to nie była prawda. Było go dokładnie tyle samo, jeśli nie mniej, bo w jego cholernej baronii nawet oddech zajmował przestrzeń.
Z jej perspektywy góry były tak odległe, że zlewały się kolorem z niebem.
Studnia zamarzła. Mógł się tego spodziewać; Dziewica Lodów spała kilka pokoi dalej i każdą szybę, którą mijał po drodze na dół, zarastały lodowe kwiaty, przez co czuł się jeszcze bardziej nieswojo, przemykając po ciemnych korytarzach jak złodziej.
Musiał wybić siekierą przerębel. Woda w wiadrze była czarna i pełna kawałków lodu, ale prawda wyglądała tak, że nawet gdyby ktoś ją zatruł, Kristoff zacząłby pić równie chciwie, bo w tej chwili prawdziwą truciznę stanowiły dla niego sny.
Otarł usta rękawem i dopiero wtedy zauważył stojącą przy studni dziewczynę. To chyba nie ta, którą pozostałe dwie wysłały na spytki? A może i ona, nie poznałby jej nawet, gdyby było jasno. Która mogła być godzina?
Uniósł głowę, ale nie umiał odczytać nic z nieba. Noc miała siny kolor, kleiła się od mgły i nisko zawieszonych chmur jak jego koszula do ciała.
— Odsuń się trochę, bo cię pomoczę — rzucił do dziewczyny, ale ta ani drgnęła.
Kristoff wzruszył ramionami i uniósł wiadro, żeby spłukać lepki pot i resztki koszmaru – wzdrygnął się, kiedy w rozdygotanej tafli wody mignęło mu własne odbicie – i wylał na siebie całą zawartość. Dziewczyna zapiszczała, kiedy dosięgło ją kilka kropel.
Budynek baronii trwał biały i nieruchomy za jego plecami. Dla niego wciąż był tylko pustym szkieletem. Kristoff wyobraził sobie przelotnie chatę ogrzaną ogniem i śmiechem, bliskością jego rodziny, zwierzęta cioteczki Astrid pasące się obok pod gwiazdami.
Ale to, o czym myślał, było teraz domem Ragny i Ninni, nie jego własnym.
W Grimstad też zresztą to one – poczucie odpowiedzialności za obydwie – go trzymały; nie przyjechał tu przecież ani ze względu na królową, ani dla księżniczki. Sam nie potrzebowałby nic poza starym domkiem po dziadku, w którym i tak częściej niebywał niż bywał.
Może pewnego dnia…
Jeszcze przez kilka minut stał pod lodowatą wodą, zakładając się sam ze sobą, ile jeszcze koszmarów wytrzyma, zanim dostanie zapalenia płuc.
Kiedy popchnął drzwi stajni, światło lampy rzuciło czerwone błyski na białe jak księżyc włosy królowej Elsy.
Gdy tak siedziała, wydawała się piękna i dziwnie bezbronna, i może właśnie to widzieli w niej wszyscy ci faceci, których zachwytu nie umiał zrozumieć.
Przypominała Annę.
Nawet ubrana była jak ona, w tę noc u Oakena – wełniana spódnica granatowa jak zimowy zmierzch, bluzka ze stójką i rosemåling krwawiące na piersi.
Zdecydowanie za dużo myślał o Annie.
— Sven chyba mnie lubi — odezwała się królowa nieśmiało, jakby to było coś niezwykłego. Sven lubił praktycznie wszystkich.
Kristoff nie był pewny, co powinien myśleć o tym, że zna imię jego renifera, którego nikt jej nie przedstawiał, chociaż z jego własnym od trzech miesięcy miała kłopot.
— Ona też ładnie pachnie — orzekł Sven. — Ładniej niż ty. Trochę jak Anna, tylko że jakoś tak mniej żywo.
— Ee… — Powinien wyjść czy raczej coś odpowiedzieć? Nie miał ochoty ani na jedno, ani na drugie.
— Zły sen? — uprzedziła go królowa. Wzruszył ramionami. — Za dużo myśli — odpowiedziała na jego pytające spojrzenie. — I… mister Bairda.
Kristoff zastanawiał się, czy przypadkiem nie zaczyna jej już boleć dupa; mister Baird tak usilnie jej w nią właził.
— „Ach, tak, królowa Elisabet jest taka wspaniała i bystra jak szpicruta!”.
Młodsza z sióstr, która próbowała wciągać go w swoje niedorzeczne gry w „Zgadnij, w jaki sposób księżniczka Anna umknęła swoim strażnikom” i „Zgadnij, jak królowa Elsa tym razem odprawiła kolejnego zalotnika”, parsknęłaby na to śmiechem.
Starsza sprawiała wrażenie, jakby miała się rozpłakać.
Wyglądała gorzej niż na Lodowych Polach. Jej wargi były w specyficzny sposób napięte, jakby pod spokojną fasadą szalała burza. Worki pod oczami przypominały sine odciski kciuka.
Kristoff odchrząknął. Odgarnął z twarzy mokre włosy. Wreszcie usiadł na przewróconej skrzyni przy drzwiach i poklepał się po kieszeniach.
Znalazł unna niibaš i kilka pogniecionych, odrobinę wilgotnych papierosów.
Poczęstował ją jednym, wyłącznie z grzeczności, a królowa, najprawdopodobniej również z grzeczności, go przyjęła – ale ponieważ nie podał jej zapałek, a ona o nie nie poprosiła, siedziała tylko głupio, obracając bibułę między palcami i paznokciem zeskubując resztki tytoniu, które do niej przylgnęły.
Nóż odbijał światło lampy. Złote włosy Bjorgmana przybrały szarosrebrzysty odcień.
— E. B.? — odczytała Elsa z trudem, pochylając się nad rękojeścią.
— Eyvind Bjorgman. Mój dziadek.
— Widziałam już podobny. Ojciec taki miał. — Trzymał go w szufladzie w sekretarzyku, tej, do której tak często sięgał i przez co zbyt rzadko ją zamykał. Elsa znała aż za dobrze kwiaty wyrzeźbione w drewnianej rączce, tak żywe, że kiedy wodziła po nich palcami, pozwalały jej uwierzyć w wiosnę. Wplecione między nie litery przywodziły jej na myśl przepastne lasy i duchy wikingów. Ostrze, które wchodziło w ciało z lekkością westchnienia. — Pański dziadek wyrabiał noże?
— Tylko rączki. Był stolarzem. — Uśmiechnął się krzywo. — Kiedy w czterdziestym czwartym młodziutki król Agnarr odwiedził Lodowe Pola, to taką jedną od niego kupił.
— Kpi pan sobie.
— Nie – no, trochę, ale to akurat prawda. Tak się później reklamował.
— W takim razie nasze rodziny sporo łączy — szepnęła Elsa, patrząc na krople wody na jego rękach.
Było o wiele więcej historii, o których nikt jej nie opowiadał.
Kiedy jego ciotka wychodziła za mąż w wieku szesnastu lat, potrzebowała na to zgody króla – wtedy jeszcze Rúnara – którą osobiście podpisał, dodając życzenia dla nowożeńców i błogosławieństwo dla nienarodzonego dziecka, z powodu którego miał odbyć się ślub.
Młodziutką Idunę Peterssen można było czasem spotkać w dni targowe w Olden. Leif Bjorgman śmiał się, że gdyby tylko kiedyś podniosła na niego wzrok znad tego swojego koszyka, nigdy nie zostałaby królową Arendelle.
Dlaczego ktoś miałby mówić o tym Elsie?
Kim byli ludzie z jego rodziny dla członków jej własnej?
Pyłem, twarzami w tłumie, jedną z tysięcy anegdotek.
— Za dużo tych zbiegów okoliczności, co? — Bjorgman podniósł z ziemi kawałek drewna, przetarł je o nogawkę spodni i odciął cienką spiralną strużynę, jakby na próbę. Nie podnosił wzroku.
Jego ciotka i jej dziadek.
Jego dziadek i jej ojciec.
Jego ojciec i jej matka.
On sam i jej siostra.
Elsa przez chwilę miała wrażenie, że nie patrzy na dłonie wydobywcy lodu. Duże, szczupłe, z długimi palcami i zgrubieniami od gry na instrumencie. To równie dobrze mogły być dłonie muzyka.
Ale później przyjrzała im się bliżej, tak, jak nigdy nie miała potrzeby przyglądać się jego twarzy, i zobaczyła o wiele więcej niż dwa i dwadzieścia: falujące zielonkawe pagórki żył, napięte ścięgna. Ogorzałą, szorstką skórę pełną odcisków, zaczerwienioną na kostkach. Wszystkie popękane naczynka.
To b y ł y dłonie wydobywcy lodu, tak spracowane, że starsze od niego. Linia życia we wnętrzu prawej zniknęła pod grubą blizną, która wyglądała, jakby skuł ją lód. Gdzieś słyszała, że wydobywca lodu przeżyje tyle lat, na ile wyglądają jego ręce.
Wiele i niewiele jednocześnie.
Czy to właśnie próbowała zrobić Anna? Wyrwać go z tego życia, które nie znało młodości, i unieśmiertelnić tytułem lorda?
Uświadomiła sobie, że właśnie poznała odpowiedzi na pytania, których nie zadawała. To sprawiło, że poczuła w piersi ból. Siedziała więc tylko obok niego, tak sztywna i stoicka jak on, i najlepiej jak mogła ukrywała łzy.
Kristoff zobaczył, jak królowa przesuwa małym palcem po chrapach Svena, który ufnie ułożył jej łeb na kolanach, i wyrwało mu się coś, czego natychmiast pożałował: „Moja matka tak robiła”.
Nie jemu, oczywiście. Głaskała tak Kulla, podczas gdy on kulił się w progu stodoły i przyciskał palce do policzka; miał wrażenie, że jego serce się przemieściło, bo to tam czuł pulsowanie. Nauczyła go wtedy, że nie powinien płoszyć koni ani błagać jej o bliskość.
Gwałtownie się wyprostował, ramiona ściągnięte w tył i napięte, ale rozluźnił, kiedy zobaczył twarz królowej. Siedziała w kącie, wysoka, blada, przestraszona życiem.
— Moja też. — Znów ważyła swoją odpowiedź, chyba już taki miała zwyczaj, ale tym razem coś było inaczej. — Dawno temu.
Jak bardzo „dawno temu” coś mogło wydarzyć się z perspektywy dziewczyny, która była jego rówieśnicą?
— Śmieszne… Te wszystkie zbiegi okoliczności. Można by pomyśleć, że nasze matki wiele łączy.
— Jedyna różnica polega na tym — odparł Kristoff, ponuro i szczerze — że twoja cię chciała, Wasza Wysokość. — Moja mnie – niekoniecznie.
A ona patrzyła mu w oczy, stara jak zima, młoda jak świeżo spadły śnieg.
Kristoff poczuł, że ściany stajni zaczynają go dusić, zupełnie jakby długie, pozbawione powietrza lata życia królowej Elsy nabrały kształtu i zapachu, które był w stanie poczuć.
— Zdziwiłby się pan.
_______________
Miałam spory problem z wyważeniem perspektywy w tym rozdziale, bo zwykle staram się je przeplatać w stosunku 1:1, ale tutaj by to nie przeszło. Abraham Baird to już stan umysłu xD
Mniej więcej w drugiej scenie Kristoffa (jak robi remont w sypialni) wracamy do wydarzeń z końca rozdziału 25, jak obudził się z koszmaru o trollach.
Stary system liczenia obowiązywał w Norwegii jeszcze w pierwszej połowie XX wieku, ale gdyby wszyscy tak liczyli, wydobywcy nie byliby tacy fajni :D Za to naprawdę można było wysłać do króla prośbę o udzielenie zgody na ślub.
Cześć!
OdpowiedzUsuńCzy ja dobrze widzę, że w tym rozdziale jest Kristoff? Czy ja się nie mylę? Och, nie, zdecydowanie nie! Pan Kristoff powraca z przytupem śniegowców! Ale cichy i jadowity głos z tyłu jego głowy jest wredny! Kristoff, to nie twoja wina, tak czasami jest, a baronia... mam tutaj dylemat bo wydaje mi się doskonałym miejscem. Takim swojskim ale jednak bardzo XIX wiecznym. Trochę kojarzy mi się z opisem z "Wesela", ale też jest dużo bardziej dystyngowana. I przez to tez właśnie duzo bardziej w pewien sposób do Kristoffa nie pasuje. Dla niego odpowiednia byłaby mała drewniana chatka w górach z dala od wszystkich i wszystkiego.
O! To mi się podoba, Kristoff jest taki po męsku urażony swoim pytaniem ale Elsa to królowa, więc nie może jej zwyczajnie powiedzieć czegoś chamskiego.
O kurczę, ale się podziało z tym, że to dla siostry! No nieźle, nie dziwię się, że Elsie się zrobiło głupio, też bym poczerwieniała. A ze strony Kristoffa to sama już nie wiem czy określić to jako słodkie czy co, bo to przeurocze że ze względu na Janne postanowił zgodzić się na Baronie! A no tak! Przecież on z tytułu lorda (w ogóle czy to nie dziwne jak baronia to powinien być baron, a jak lord to lordownia ha ha ha). To ogromne poświęcenie z jego strony i ze strony jego wolności, ale chce zapewnić jej dobre życie i byt i to jest tak STRASZNIE (Caps) opiekuńcze ale też męskie i dorosłe.
I no właśnie, to co powiedziała Elsa na ten temat - Kristoff natychmiast po śmierci ojca stał się głową rodziny. Nie ma przebacz, nie ma zmiłuj. To ogromna odpowiedzialność. Kristoff jak to możliwe, że jesteś jeszcze bardziej męski niż tych kilka akapitów temu.
Elsa ma bardzo interesujący tok myślenia, a równocześnie bardzo mi się on podoba i do niej pasuje mocno! Bo ech tam co to 22 lata, normalnie dziecko jeszcze, ale jak Kristoff to nagle robi się ogromna przestrzeń. Bo jak to, taka odległość? Jest świetna.
Jeśli chodzi o mistera Barda to Elsa awansowała na osobę, która gasi go absolutnie maksymalnie! To jest chyba jeden z moich ulubionych fragmentów, jak powiedziała, że widziała jeszcze mniej świata niż Kristoff ha ha ha.
Nigdy nie pomyślałam, że jak Elsa przestanie jeść to wszyscy dookoła też muszą. Łał, to jest królowa!
UsuńI kurczę! Kristoff wybrał towarzystwo służby a nie Elsy! Myślę, że to nie było złośliwe wobec Elsy. Tylko po prostu - źle by się tam czuł, a on nie musi robić wszystkiego tak jak inni ludzie chcą. Brawo Kristoff! (ale Elsy i tak żal)
Pettersen jaki z ciebie kabareciarz! To nie wypada jeść ze służbą. Jak jest się takim wiejskim burakiem jak ty z krawatem pod szyją to oczywiście, że nie wypada! Ha! A Kristoffa uwielbiam jeszcze bardziej! Jaki on jest pyskaty, jak on się nie daje, jaki twardziel! Ach, doskonały lodowydobywca!
A gospodyni jest też fajna, taka kobieta godna z niej i zdecydowanie ze swoim własnym zdaniem! Ha ha ha i ten komentarz a propos niej w tle! To było dobre!
Hm ciekawe skąd Kristoff usłyszał te słowa a propos dżentelmenowania. Bardzo mnie to ciekawi...
Czy tylko ja mam takie wrażenie, czy Kristoff jest NIEBOTYCZNIE (Caps) i nieprzyzwoicie seksowny!? Chodzi mi o scenę przy studni, o te opisy, o to wiadro z lodowatą wodą. Czy mogę powiedzieć coś nie na miejscu? Wyobrażam sobie jak oblewa się tym wiadrem wody i aż włoski na przedramionach razem z całą skórą mu się jeżą... super!
Ja myślę, że Sven to Elsę zdecydowanie lubi! Mam takie przeczucie, Elsa chyba lubi zwierzęta. Anna jestem tego pewna, ale Elsa myślę, że zdecydowanie też!
I ha ha bawi mnie, że Elsa kojarzy imię Svena a Kristoffa nie, to trochę jak Olaf z pierwszej części Krainy Lodu.
I co znaczy "bystra jak szpicruta"? Co ten pan Baird wymyśla, przecież to jest jakieś chyba niezbyt poważne ha ha ha. Chyba głupek trochę i taki podlizywacz.
O! A to mnie zaciekawiło! Ciekawi mnie czy Elsa kiedykolwiek paliła. Bo Anna to pewnie nawet z ciekawości kogoś mogłaby namówić, ale Elsa hm...
Czy moje oczy dobrze widzą, że pojawia się kolejny pan Bjorgman? A właściwie Pan? Czy uniwersum sie powiększa? To ja rozumiem! Zdecydowanie jestem z tego powodu zadowolona! I jeszcze jest do tego bardzo zdolny. Widzę, że to rodzinne u Bjorgmanów, żeby być piekielnie utalentowanym.
UsuńI sam król Agnarr miał taki nóż? To chyba Pan Bjorgman miał potem bardzo dobrą reklamę! Bardzo sie cieszę z tego powodu jestem pewna, że zasłużył sobie na to!
I czy ja dobrze rozumiem? Mama Kristoffa robiła mu krzywdę? Ja tak czułam! Ja to wiedziałam, ten Leif to z Bjorgmanów on musi być fajny a ta jego żona tak biednego Kristofffa. Przykro mi aż :(
I to zakończenie, że pomimo zbiegów okoliczności to tak duzo ich dzieli. A to zdanie, że Elsy matka też nie chciała! Duży szok!
Oraz zdecydowanie! Wydobywcy są aż tak fajni!
Pozdrawiam!
(Rozdziały z Kristoffem są najlepsze, ja też tak uważam)
UsuńBaronia z założenia jest ładna – Anna wybierała ją specjalnie z myślą o nim; teraz może nie prezentuje się jakoś szczególnie, ale latem powinno kwitnąć wokół niej mnóstwo róż i w ogóle. Nie ma tam przesadnego przepychu, ale – jak mówisz – dla Kristoffa to mimo wszystko zbyt dużo, zwłaszcza, że w ogóle nigdy jej nie chciał
I jego duma jest bardzo mocno nadszarpnięta przez to, że Elsa nadała mu tytuł i ziemię
Ale myślę, że kiedy w końcu już się wyjaśniło, czemu konkretnie ją przyjął, to to wyjaśnienie do niego pasuje. Będzie miał z tego powodu korzyści finansowe, a wydobywca lodu nie zarabia szczególnie dużo – a on opiekuje się siostrą. (I jeszcze trochę jej matką, i pomaga cioci)
(bardzo nie chcę nadużywać słowa MĘSKI, ale nie mogę się z tobą nie zgodzić xD)
Chy-yba wzięłam to z brytyjskiego dworu – najpierw nakłada się jedzenie królowej, a później pozostałym gościom; kiedy królowa skończy jeść, pozostali też powinni, więc ci, którzy zostają obsłużeni na końcu, często są głodni (o ile w ogóle zdążyli czegoś spróbować xD)
Kristoff nie był złośliwy w tym swoim niejedzeniu w jej towarzystwie, ale no :C
I od razu – „bystra jak szpicruta” przeczytałam gdzieś kiedyś – w jakimś opowiadaniu albo książce, nie mam zielonego pojęcia, bo tylko tyle zapamiętałam, ale to porównanie wydało mi się tak absurdalne, że idealnie pasowało do Bairda xD
O byciu seksownym przy studni nie będę mówić, bo – tak jak w przypadku męskości – mogę się przesadnie rozgadać, ale moja odpowiedź na wszystko, co napisałaś brzmi: TAK
(może w jakiejś perspektywie Anny będzie możliwość rozwinięcia takich wątków…)
Elsa bardzo lubi zwierzęta! Ale pewnie też trochę boi się kontaktu z nimi, żeby nie zrobić im krzywdy, tak jak w przypadku ludzi
Co do papierosów – jeszcze nie wiem xD Anna na pewno prosiła jakiegoś strażnika, żeby dał jej zapalić, ale z miernym skutkiem. Elsa chyba nawet nie miała takiej okazji
Panowie Bjorgman to w ogóle <33333
A matka Kristoffa w tej konkretnie scenie uderzyła go w twarz :C
Przepraszam za bełkot, ale z racji tego, że podzielam twój zachwyt Kristoffem, te komentarze wyjątkowo mi się podobają, i przez to trudniej było mi sklecić jakąś odpowiedź xD
Ale bardzo dziękuję! ♥
(Bjorgman <333333333333333333333333333333333)