KIEDY ANNA ZATRZASNĘŁA ZA SOBĄ DRZWI STAJNI I OPARŁA SIĘ O NIE PLECAMI, żeby złapać oddech, pojedyncze chryzantemy z wianka różowo-pomarańczowo-złotą wstęgą spłynęły jej do stóp.
— Co za czort cię goni?
Sven zaryczał cicho na jej widok. Kristoff poklepał bok renifera, a Anna patrzyła, jak nastroszona sierść wygładza się pod jego dłonią.
— Co? Nie, ja – żaden, tylko… — Oblała się wstydliwym rumieńcem. Od lipca chłód wpełzał pod skórę, przenikał do szpiku kości, wdzierał się w każdą myśl i każdy sen – a w tej chwili było jej po prostu gorąco.
Przy śniadaniu Fraülein Hahn posłała jej tylko jedno długie, uważne spojrzenie – i wyjątkowo wyglądała odrobinę mniej jak zdegustowany nietoperz niż zwykle – usatysfakcjonowana, być może, że Jej Królewska Wysokość zdecydowała się włożyć moralnie i finansowo skromny strój.
Nie musiała wiedzieć o mniej niż skromnych rzeczach, które Anna robiła w tych ubraniach, kiedy lato powoli gasło.
To był świadomy wybór – spódnica w kolorze krwi i pasji i bluzka z niebarwionego lnu. Anna miała je na sobie w urodziny Kristoffa i liczyła na to, że on też będzie o tym pamiętał, nawet jeśli październikowe popołudnie wymagało od niej włożenia swetra, kilku dodatkowych halek i grubszych pończoch i pantalonów.
Nie, żeby akurat te ostatnie miał oglądać, rzecz jasna.
Ale nie spodziewała się, że wpadnie na niego akurat teraz.
Spodziewała się go z samego rana, jeszcze przed lekcjami, kiedy jej włosy wciąż były gładko zaczesane, albo w porze lunchu, kiedy mimo wszystko nadal prezentowała się całkiem schludnie – zdecydowanie nie po podwieczorku, kiedy z nudów postanowiła nauczyć Olafa pleść wianki i, zagadnięta przez niego, sprawdziła, jakie znaczenie w języku kwiatów mają chryzantemy (kondolencje), których nazrywali całe rabatki, co wytrąciło ją z równowagi na tyle, że nie potrafiła zdecydować, czy przez resztę popołudnia woli jeździć konno, czy czytać, więc po prostu wślizgnęła się do stajni razem z książką.
— Eee…
Próbowała się skupić, najpierw na ruchu dłoni Kristoffa, potem na cichym szmerze jego głosu, kiedy wyszeptał coś do ucha renifera, ale w chwili, gdy pociągnął go za popręg, zastąpiła mu drogę.
— Wiesz, może lepiej na razie tam nie wchodź.
Kristoff uniósł brwi.
— Bo?
— Booo… chciałam pójść do Kjekka i trochę poczytać — mocniej przycisnęła książkę do piersi, jak tarczę, aż poczuła, jak fiszbiny gorsetu drapią okładkę przez materiał — ale natknęłam się na Sandera i Ingrid, którzy…
— Którzy co?
— No wiesz.
— Nie wiem!
— No, się… między innymi całowali, i…
— I co?
— No i n o w i e s z . . .
O chwilę zbyt późno zorientowała się, że Kristoff sobie z niej drwi.
— Nie śmiej się ze mnie! — obruszyła się. — Kristoffer!
— Na nich też tak nakrzyczałaś?
Anna uderzyła go w drżące od tłumionego śmiechu ramię Małymi kobietkami.
— Wciąż jestem na ciebie trochę zła — oznajmiła, paznokciem skubiąc róg okładki. Zagiął się. — Czemu przyjechałeś dopiero teraz?
Ziemia zdawała się ciepła od jesiennego słońca, chociaż od czasu, gdy Anna wyszła z zamku jego promienie zdążyły już przesunąć się odrobinę w lewo. Przez szpary w ścianach stajni niósł się zapach wytartej skóry, siana i koni.
— Twoja siostra zrobiła dwie stopy lodu na Limingen.
— Łoł.
— Ty w ogóle wiesz, ile to dwie stopy?
Anna prychnęła. Jasne, że wiedziała. D u ż o .
Szybko dokonała niezbędnych obliczeń. Sama mierzyła ponad pięć, więc, co logiczne, dwie stopy to taka mniejsza połowa jej wzrostu. Taki… no, taki Olaf.
— To źle?
— Była mowa o siedemnastu tommer. — Kristoff odmierzył odległość, zupełnie inną niż wynikałaby z rachunków Anny, palcami. Były poplamione pyłem drzewnym. — Kurwa, ona już nad tym kompletnie nie panuje, co?
— E-Elsa? — Tak bardzo chciała zaprzeczyć. Nie mogła, ale mogła przynajmniej zmienić temat. — To dlatego aż tyle czasu to zajęło? W sensie, no, wydobywanie lodu. Myślałam, że wróciłeś razem z nią.
Zanim spuścił wzrok na buty, w spojrzeniu Kristoffa przez moment było coś dziwnie bezbronnego.
— Tak, ale… Ja… cóż, byłem jeszcze w mieście, chciałem… kupić… ten… — ostatnie słowo wymamrotał.
— Lalkę? — powtórzyła Anna, niepewna, czy dobrze zrozumiała.
— Przecież nie dla mnie!
Zmarszczyła nos.
Zmarszczyła brwi.
— Och, no jasne! — Uderzyła się ręką w czoło i zachichotała niezręcznie, bo wciąż trzymała w niej książkę. Róg okładki podrapał jej skroń. — Dla twojej siostry! Janne, prawda? Nie, czekaj, ty inaczej na nią mówisz. Coś na „n”?
Kristoff potarł kark.
— Ninni.
— I ona też była? To znaczy na Lodowych Polach.
— No, można tak powiedzieć.
— A… twoi kuzyni? — dopytywała dalej Anna, bo nawet jeśli nie miała okazji ich jeszcze poznać, chciała dowiedzieć się jak najwięcej o wszystkich członkach jego rodziny.
— Jacy moi kuzyni?
— No, ci, którzy też są wydobywcami lodu.
— Czekaj, co? Nie – tylko Juhani jest.
— Czemu? Myślałam, że to… rodzinne.
— Może, jeśli nie masz piątki dzieci. Wszyscy by z tego nie wyżyli.
Anna zacisnęła usta. Pomyślała o mężczyźnie, na którego wpadła u Hilde i reszcie pozbawionych twarzy gości karczmy i wszystkim tym, co mogliby jeszcze zrobić, gdyby tylko nadarzyła się okazja. Nikt z tej grupki nie wyglądał, jakby ledwo wiązał koniec z końcem. Co najwyżej może ledwie trafiał ręką z kuflem do ust.
Wspomnienia ich wilczych uśmiechów zatańczyły jej przed oczami.
Zerknęła przelotnie na Kristoffa nad oklapniętymi uszami Svena i zaraz tego pożałowała, bo jej twarz musiała być jak otwarta książka.
— To – wiesz – oni – znaczy, wydobywcy lodu… — Kristoff odchrząknął, prawie przepraszająco. — Nie wszyscy to takie dupki. Niektórzy są – inni. Mogą – są… w porządku.
— Tak? To kto jest twoim najlepszym przyjacielem?
— Ee, Sv…
— Sven się nie liczy. To znaczy, oczywiście, że się liczysz, Sven — zapewniła Anna szybko, pojednawczo gładząc renifera po szyi — ale pytam o ludzi. Jakiś wporządkuwydobywca może?
— Jens. — Nie wyglądało na to, żeby Kristoff musiał się zastanawiać, ale i tak odpowiedział dopiero po dłuższej chwili; trzy ruchy, których potrzebował na poprawienie uprzęży Svena, i jeszcze trochę ciszy. — Wiesz, kiedyś… byliśmy…
— Blisko — dokończyła Anna, czując, że on tego nie zrobi.
— Taa. — Wzruszył ramionami. — Ale się pozmieniało. Ożenił się niedawno — dodał, uciekając przed intensywnością jej spojrzenia.
— Och, czyli poszło o dziewczynę?
— Co? Nie!
— Zawsze chodzi o jakąś dziewczynę.
— Naprawdę za dużo czytasz. — Kristoff zastukał kłykciami o okładkę książki, którą przyciskała do piersi. Wełniany sweter nagle wydał się jej tak cienki, że bała się, czy przez materiał nie zobaczy, jak wali jej serce. — To znowu te twoje b a j k i ? — rzucił z przekąsem.
Anna chciała się oburzyć i – jeszcze w kontekście ożenku jego przyjaciela – powiedzieć, że w takim razie nie rozumie, co to niby zmienia, ale on wytrącił jej kolejne pytanie z ręki, znów zadając swoje własne:
— A kto jest t w o i m najlepszym przyjacielem?
Nie była na to przygotowana.
Bo miała mnóstwo przyjaciół. Dosłownie cały wielki zamek przyjaciół. Całą galerię obrazów przyjaciół.
Bo nie miała żadnych.
„Elsa”, zamierzała powiedzieć, ale to byłoby zbyt oczywiste kłamstwo. Elsa miała swoje sprawy i nie chciała już być jej przyjaciółką.
„Ty”, miała nadzieję zapytać, ale za bardzo się bała. Poza tym Kristoff wymienił już swoich najlepszych przyjaciół. Nie miała ochoty przekonywać się, że na podium nie ma dla niej miejsca.
„Olaf”, nie chciała mówić, bo chociaż to z nią spędzał najwięcej czasu, lubił dosłownie wszystkich. I – czy nie wspominał przypadkiem, że to kapitan Madsen jest jego najlepszym przyjacielem? A poza tym był b a ł w a n e m , nie mogła go wymienić.
Nie umiała znaleźć swojego oddechu.
— Roszpunka — zdecydowała się wreszcie. Pamiętała ją z dzieciństwa, poznała na nowo podczas balu koronacyjnego Elsy, na którym Roszpunka obiecała, że będą wymieniać listy – i dotrzymała słowa; powiedziała, że zawsze dotrzymuje. I nie była po prostu wesoła, zabawna i z podobnymi zainteresowaniami – było w niej też coś stabilnego, coś, czego brakowało w całym dotychczasowym życiu Anny. — To moja kuzynka – wiesz, z Corony – i właściwie to nie ma na imię Roszpunka, ale jej prawdziwe imię jest dość paskudne, bo dostała je po pra… prababce – tak, chyba tak, dwa „pra”. — Spuściła wzrok na szczelinę w kopycie Svena. — Ja i Elsa też mamy imiona po prababce. Jednej. Tej samej, zresztą. W ogóle słyszałam, że to tradycja w całym Arendelle. Że dzieciom nadaje się imiona po zmarłych krewnych. Też dostałeś swoje po kimś?
— Po świętym Krzysztofie, zapomniałaś?
Anna zastanawiała się, czy kiedykolwiek jego uśmiech – a przynajmniej ten uśmieszek – przestanie wyglądać tak, jakby w duchu sobie z niej drwił.
Schyliła się, żeby zebrać garść siana, która wysunęła się ze stogów piętrzących się przed drzwiami i czekającymi na Sandera.
— Co ty do… — I cisnęła ją Kristoffowi w twarz.
Kristoff delikatnie szturchnął ją w odpowiedzi, na co Anna popchnęła go o wiele mocniej – i naprawdę nie wiedział, co spodziewała się tym osiągnąć, bo pisnęła z zaskoczenia, kiedy złapał ją za rękę, zanim zdążyła wepchnąć mu do oczu kolejną garść siana.
Dookoła nich posypały się kwieciste tumany, a on odruchowo schylił się, żeby podnieść przerwany wianek, który zatrzymał się na czubku jego buta. Zamarł, bo Anna też się poruszyła, a brzeg jej spódnicy musnął jego nos.
Rąbek haftowany był zielonymi jak mech i pomarańczowymi jak słońce kwiatami. Pomyślał o moroszkach.
Fy faen.
Anna zaczerwieniła się tak mocno, że z jej policzków zniknęły piegi. Wydawała się drobna i krucha i zbyt ciepła.
Ze śmiechu aż zabrakło jej tchu.
Jemu po prostu zabrakło.
— Hej, zobacz, teraz mamy dwa. — Odebrała od niego kawałki wianka. Kristoff poczuł, jak regularny puls ognistego kryształu przesuwa mu się wzdłuż mostka, kiedy stanęła na palcach i przycisnęła się do niego. Jasna korona ze złotych gwiazd. — Niech żyją król Kristoffer i królowa Anna!
Jej śmiech był prawie dziecinny, lekki i trzpiotowaty. Wydawała się taka radosna i miała w oczach taką otwartość, kiedy na niego patrzyła.
Ale on się nie zaśmiał.
Nic nie powiedział.
Przerastał go nawet wymyślony tytuł Nadwornego Dostawcy Lodu i po raz kolejny ta myśl objawiła się przed nim w postaci krótkiego, ostrego szarpnięcia gdzieś w środku.
Anna natychmiast spoważniała. Uciekła wzrokiem, nagle spłoszona.
— Tobie to przeszkadza, prawda? — szepnęła. Wyplątała z włosów kilka zbłąkanych złocieni i zaczęła odrywać im płatki. — Że jestem...?
— Co, kopnięta? — rzucił bez przekonania.
— K s i ę ż n i c z k ą .
Kristoff potrząsnął głową. Czy mu to p r z e s z k a d z a ł o ? Była księżniczką już w chwili, kiedy ją poznał – i na długo przedtem. Była księżniczką tej nocy, kiedy spotkał ją u Oakena i tego zmierzchu, kiedy włożył jej rękę pod spódnicę.
Była księżniczką, i tyle. I w s z y s t k o .
— Ania…
Utkwił wzrok w swoich dłoniach, w które posypały się złocienie. Jeszcze nie mógł spojrzeć jej w twarz. Nie teraz, kiedy czuł bicie serca w koniuszkach palców.
Drzwi stajni się otworzyły, a on wciąż jeszcze szukał słów (jakiekolwiek by się nadało). Najchętniej wszystkie by z siebie wypluł, bo w ustach zmieniały się w żwir, ale uczucia były na to zwyczajnie… za duże. Za trudne.
— Wasza Królewska Wysokość!
Cichy pomruk rozmowy.
— Panie Bjorgman.
Stajenny, ze źdźbłem słomy w ustach i krzywo zapiętą koszulą niewłożoną w spodnie, patrzył na niego z miną, która wyraźnie mówiła: Ja nic nie powiem, jeśli ty nic nie powiesz. Kristoff pomyślał, że akurat o to może być spokojny.
— Hej, Anna! — Kiedy przytruchtał Olaf, Anna podziękowała w duchu samej sobie sprzed kilku kwadransów za to, że zdecydowała się wysłać go na poszukiwanie źdźbeł trawy na tyle długich, żeby dało się nimi związać wianki – czy jaką podała mu wymówkę. I chyba nawet jakieś znalazł, bo wzbiły się w powietrze, kiedy radośnie zamachał rękami. — Czy kaczka może się utopić?
— Czekaj, c o ?
Ale on już przeniósł całą uwagę na Svena, któremu uwiesił się na szyi, i Kristoffa, którego poprosił, żeby dotknął ściany.
Kristoff uniósł brwi i oparł dłoń o mur stajni. Sander obrzucił ich wszystkich powątpiewającym spojrzeniem, wycofał się z zasięgu chmurki bałwana i sięgnął po dwa najbliższe stogi siana.
— Hm, tego się nie spodziewałem — zafrapował się Olaf. — A jakbyś tak w nią wbiegł? Ale tak z rozpędu!
— Dobrze się czujesz? — Kristoff odwrócił się do Anny i zapytał półgłosem: — O co mu znowu chodzi?
Anna oderwała luźną nitkę z rękawa swetra i czubkiem pantofla roztarła jedną z chryzantem w świetlistą smugę, a kiedy nie zostało jej już nic innego do zrobienia, odparła wreszcie:
— Nie mam zielonego pojęcia. — Nie miała też ani pomysłu, jak powiedzieć Kristoffowi o rozmowie z Pożeraczkami Diamentów, której bałwanek był świadkiem, ani specjalnej ochoty. — Słuchaj, Olaf, nie miałeś jakiegoś pomysłu na to, jak zdobyć więcej marchewek dla Svena? Dobrze pamiętam?
— Oooch! Racja! Maś ochotę na marchewećkę, plawda, Śven? — Ledwo zdążył odsunąć się z zasięgu reniferowych zębów. — Och, jaki biedny lenifelek jeśt głodny!
Kristoff przewrócił oczami: Nie mów tak do niego.
— To może później będziesz miał ochotę zaprezentować mi swoje ukryte zdolności? — zasugerował Olaf, celując w niego nosem, który musiał wyciągnąć, żeby Sven na pewno go nie dosięgnął.
Nie czekał na odpowiedź. Oddalili się pospiesznie, bałwan i renifer, a Anna odetchnęła z ulgą.
— Wiesz, bo jeżeli ci przeszkadza – à propos tego, że jestem księżniczką, znaczy — zaczęła beztrosko, ale nagła panika kazała jej mówić z każdym słowem głośniej, szybciej, więcej — to może tak nieśmiało przypomnę ci, że od kiedy masz tytuł, też w pewnym sensie należysz do wyższych sfer?
Kristoff parsknął.
— Który konkretnie tytuł? Kilka już zebrałem.
Żadnych trzykropków, żadnego wahania, i rozmowa znów zrobiła się lekka. Lekko było droczyć się z Kristoffem, lekko tak z nim być, w taki sposób. Anna odmrugała łzy, które nie wiadomo, skąd się wzięły, zanim zdążył je zauważyć, i go szturchnęła.
— Nie będziemy o tym znowu dyskutować, ale Nadworny Dostawca Lodu to j e s t prawdziwa funkcja.
Przyszło jej na myśl, że może to dobrze, że im przeszkodzono.
Bo gdyby Kristoff odpowiedział na jej pytanie, mógłby poczuć się dokładnie tak, jak ona się poczuła, kiedy je zadała: obnażony.
Może tak było lepiej, kiedy to wszystko, co powinno istnieć tylko w ciemności, w samotności gór i szumie wiatru, albo, jeśli w zamku – zawsze za zamkniętymi drzwiami – nie było wypowiadane na głos.
A może wcale nie.
Anna wciągnęła do płuc rześkie powietrze. Niebo było wreszcie jasne. Wiał wiatr, świeciło słońce, i na tym powinna się skupić. Myśli też powinna mieć jasne, jeszcze przez chwilę zostawić resztę w spokoju i się nią nie przejmować, bo kiedy wejdą do zamku, nawet ta ciężkość przebrana za lekkość zniknie.
Musieli porozmawiać, nawet nie dlatego, że był jej to winny, ale rzadko nadarzały się ku temu okazje, bo nie było już więcej chwil sam na sam do wykradzenia. Kiedy to powiedziała, Kristoff wciąż był jeszcze odrobinę zbyt skonsternowany, jak po każdym spotkaniu z Olafem, żeby próbować protestować.
Anna uśmiechnęła się do niego w progu. Na jej włosach tańczyły resztki dziennego światła wpadające przez wąskie okna, upodabniając je kolorem do ognistego kryształu, który miała na szyi.
Popchnęła drzwi prowadzące do kuchni i wykonała parodię ukłonu, zapraszając go gestem do środka. Pokręcił głową, ale przestąpił próg. Drzwi nie wydały żadnego dźwięku, kiedy się za nimi zamknęły.
Jakby nigdy ich tam nie było.
Ale wszyscy służący nie mogli tak po prostu z n i k n ą ć . To nie mogło się udać. Był za stary, żeby znów dać się na to nabrać.
Anna poprowadziła go rzędami korytarzy wypełnionych obrazami i zbrojami, które zlewały się w jedno, kiedy mrugał, a on zastanawiał się, jak znajdzie później wyjście z tego labiryntu drewnianej boazerii i dywanów.
Chyba rozumiał, co miała na myśli, kiedy mówiła o pustce, samotności rozbrzmiewającej echem w każdym holu i zatęchłym zapachu, który pojawiał się przy każdej próbie rozsunięcia zasłon.
— O-o.
Zatrzymali się u podestu kolejnych schodów.
— Co jest? Czemu nie idziesz? — zapytał Kristoff, ale zanim mu odpowiedziała, sam zauważył. Kai zatrzymał się u wylotu korytarza na piętrze, a jego spojrzenie – na nich.
Anna skromnie strzepnęła spódnicę. Zerknęła na mężczyznę, który najwyraźniej nie miał już nic lepszego do roboty.
— Tak, z radością wskażę panu drogę do b i b l i o t e k i , lordzie Bjorgman! Olaf, który od razu doniesie o każdym nieobyczajnym zachowaniu, już tam czeka, więc na pewno ani przez sekundę nie będziemy sami! Chociaż gdyby ktoś czegoś ode mnie chciał, pewnie łatwo mnie nie znajdzie – w końcu to taaaka wielka biblioteka! Ugh, Kai to taki służbista. — Anna zniżyła głos i wymamrotała: — Dama nie powinna wchodzić po schodach pierwsza.
— Aha. — Tego jeszcze Kristoff nie słyszał. Wydawało mu się, że to kobiety mają we wszystkim pierwszeństwo. Drzwi, powozy, krzesła, więc czemu nie klatki schodowe? — Bo?
— No, bo… bodżentelmenmógłbywtedypatrzećnajejderrière*.
— Na co znowu?
— No, na… — Wykonała niejasny gest.
— Och, że na dupę?
Jakby nigdy nie spojrzał.
— Kristoffer!
— Masz szczęście, że nie jestem dżentelmenem — powiedział, ale kiedy pierwszy postawił stopę na stopniu, Kaiowi najwyraźniej przypomniało się, że jednak ma jakąś pracę. — No, chodź już.
Na posadzce na piętrze, po obu stronach dywanu, lśnił gładki lód, ale w wielu miejscach śnieg zaczynał topnieć i odsłonił kamień, szary, płaski i wyraźny.
Kristoff nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale teraz poczuł, jak długo trwała zima w tym miejscu.
— Tak naprawdę to wcale nie idziemy do biblioteki.
— Domyśliłem się jakoś. Anna… — Ale Anna nie pozwoliła mu skończyć, bo nie zniosłaby kolejnego „nie”. Całe jej życie było ostatnio jednym wielkim „nie”.
Nie rozumiał, że słowa mogą w niej wreszcie wybuchnąć?
A Elsa wyjątkowo już się położyła, tuż po podwieczorku; szron wciąż srebrzył szlak do jej sypialni. Przed drzwiami zalegały połacie białego śniegu – jedna z niewielu czystych rzeczy, które zostały w zamku. Anna zapukała, nikt nie odpowiedział, a ona próbowała wytłumaczyć sobie, że po prostu drzwi zamarzły, i znów poczuła się jak mała dziewczynka, wpatrująca się zachłannie w siostrę i marząca, żeby też móc dokonywać cudów.
Na drugim piętrze po Elsie zostały tylko pojedyncze sople topniejące na suficie.
— Nie denerwuj się tak, do mojego pokoju też cię tym razem nie zapraszam.
Poza tym nikt nie widział. Nikt się nie dowie.
Dobrnęli do drzwi gabinetu – Anna kilka razy to powtórzyła, ale jeśli było jakieś miejsce w tym zamku, do którego Kristoff sam potrafiłby znaleźć drogę, byłby to zdecydowanie gabinet.
Trafiłby tam nawet z zawiązanymi oczami i pijany, zupełnie jak do Doliny Żywej Skały, bo to było kolejne miejsce, które odebrało mu więcej niż dało.
Drzwi były całkiem ładne – chyba – jak na drzwi – ozdobione zielonym i niebieskim rosemåling, na tyle wysokie, że już w czasie pierwszej audiencji przykuły jego uwagę, bo nie musiał się schylać, przechodząc przez próg.
Przed oczami mignęła mu szarozielona tapeta, a w krótkim przeciągu poczuł mróz, atrament i lekki powiew jakichś wyraźnie kobiecych perfum.
Mimo że w pomieszczeniu nie było nikogo poza nim i Anną, Kristoff miał wrażenie, że wciąż czuje zimną obecność królowej za plecami.
Gdyby na własne oczy nie widział, jak oddycha, mógłby przysiąc, że jest zamarznięta na kość. Czy to w ogóle było możliwe? Mogłaby zamarznąć w ten sam sposób, w jaki zamroziła Annę?
Może lepiej było nie myśleć o tym teraz, kiedy odległy szum klątwy królowej wciąż odbijał się w lodowych stalaktytach porastających sufit jak grzyby.
Kristoff zdjął z półki figurkę konia, którą mu wskazała.
— To
Nøkken? — zapytał, ważąc ją w palcach. Anna chciała zgodnie z prawdą
odpowiedzieć, że nie wie, figurka jak figurka, ona najmniej ją z tego
wszystkiego interesowała, ale nie zdążyła, bo otworzyły się przed nimi trzewia
zamku. — Co do…
Kristoff zamarł. W powietrze wzbił się kurz, a regał, na którym stał koń, otworzył się, odsłaniając wygięte w łuk drzwi.
— Co to jest?
Przyglądała się niecierpliwie, jak Kristoff przesuwa dłonią po zawiasach, wchodząc do środka, a później odwraca się na powrót w stronę regału, z którego ściągnął figurkę, jakby w głowie próbował złożyć wszystkie mechanizmy w całość.
Mówiła mu już o kilku innych, może nie aż tak tajnych, ale zdecydowanie mniej uczęszczanych przejściach, użytecznych w wypadku, gdyby kiedyś trzeba było się niepostrzeżenie przekraść do innej części zamku (czym Kristoff jednak najwyraźniej nie był zainteresowany).
— Sekretny Pokój — odparła powoli, bo to było nowe nawet dla niej. — Wiesz, ten sam, w którym znalazłam na przykład tamtą dziwną książkę o trollach. Pamiętasz? Ten, do którego Elsa zakazała mi wchodzić – ale że zrobiła to z tego samego powodu, dla którego o n a sama nie chce do niego wchodzić, wiem, że będziemy mogli tutaj spokojnie porozmawiać. A poza nią i mną nikt o nim nie wie. I może Olafem. No i teraz jeszcze tobą.
Kiedy Anna wyciągnęła drżącą dłoń, Kristoff podał jej swoją, a ona poczuła ciężar jego zaufania.
W Sekretnym Pokoju znów przestał istnieć zewnętrzny świat. Przekraczając próg nie poczuła pod nogami podłogi, odległe rozmowy pokojówek i służących kręcących się po pobliskich korytarzach zamarły.
Anna potrząsnęła głową, próbując ją oczyścić, ale miała wrażenie, że w jej płuca wsączyła się mgła, która zatkała jej gardło i zapiekła w oczy.
Bo wcześniej jedynym prawdziwym sekretem w jej życiu była magia Elsy. Myślała, że na tym koniec, to była tylko jedna tajemnica, która miała zapewnić jej bezpieczeństwo. (Czemu wszyscy w jej życiu mieli taką obsesję na punkcie jej bezpieczeństwa?)
Ale… dlaczego nie mieliby okłamywać jej – ich – również w innych sprawach? Rodzice znów przecież ukrywali coś tak istotnego, że zaczęła się zastanawiać, czy kiedykolwiek w ogóle powiedzieli jej prawdę.
Zdawało jej się, że słyszy nad sobą trzepot skrzydeł, jakby nagle zerwał się do lotu jakiś ptak. I zadrżała. To był jeden z tych brutalnych, dziwacznych dreszczy, który przebiegł po wewnętrznej stronie jej kręgosłupa.
— Hej — zapytał Kristoff łagodnym głosem — nadal ci zimno?
— Nie, chyba po prostu ktoś przeszedł nad moim grobem czy coś.
— C o zrobił?
— Nie znasz tego? Tak się tylko mówi — albo przynajmniej tak powiedział jej mister Willard na lekcji angielskiego, someone just walked over your grave, bo w klasach nie było kominków i najczęściej pomiędzy wrześniem a kwietniem zwyczajnie tam marzła, i chociaż fizycznie nie było może aż tak zimno, żeby atrament zamarzał w kałamarzach, to ostatnio miała problem z utrzymaniem pióra w zgrabiałych palcach i myślała sobie, że może właściwie ma już swój grób, tam, na fiordzie — no wiesz, na to uczucie, jak tak nagle przechodzi cię dreszcz.
— Cholera, nie strasz mnie. — Kristoff ją szturchnął.
— A skoro już o tym mowa… — Anna spojrzała w górę i przypomniała sobie o obecności czarnego ptaka, który wisiał nad stołem jak przestroga. — Mógłbyś to stąd, proszę, zabrać?
Ale nawet on nie był w stanie go dosięgnąć bez stanięcia na biurku. Na ostrzu noża zatańczyło blade światło lampy naftowej, kiedy Kristoff przeciął więzy podtrzymujące ptaka i skrzywił się, kiedy martwa waga z szelestem zsunęła się we wnętrze jego dłoni. Czarna strzała z grotem ostrego dzioba. W uszach Anny zabrzmiało to jak krzyk.
— Przecież sam też polujesz — skomentowała jego minę, żeby tylko coś powiedzieć, bo przesadnie uważała na angielskim i wiedziała również, że na chmarę wron mówi się murder, jak morderstwo, co zawsze wydawało jej się niepokojące. Tylko Elsie się podobało, bo z jakiegoś powodu lubiła makabreski.
A nawet jeśli to kruk unosił się pod sufitem, wcale nie było lepiej, bo kruk był zwiastunem śmierci.
Przez chwilę, właściwie ułamek chwili, poczuła przebłysk czegoś w rodzaju poczucia winy. Wiedziała, że byli w Sekretnym Pokoju, przynajmniej odrobinę, z powodu Elsy. Bo została odcięta od życia swojej starszej siostry, bo Elsa była królową, a ona – cóż, zupełnie zwyczajna – i zwyczajnie dlatego, że Anna m o g ł a , a, przynajmniej tego wieczoru, Elsa nie.
— Nie dla sportu — odparł Kristoff, zeskakując na podłogę.
Po tym zapanowała zupełna cisza, pokój był mały i jednocześnie ogromny, pusty, światło lampy kładło się na deskach podłogowych i ścianach, ujawniało warstwy kurzu na półkach z rzędami starych książek i oprawionej w ramę mapie morskiej.
— Kristoff? — Na zewnątrz czas nieubłaganie płynął, Elsa pewnie odmierzała go kroplami laudanum albo kolejnymi uściskami migreny, zegary tykały w całym zamku, w Annie również, i nagle wszystko stało się nie do odróżnienia, wszystkie te lata zimna, ciemności i kłamstw. — Możesz mi coś najpierw obiecać?
— Jasne.
Odpowiedział za szybko. Wszystkie te fałsze budowane na fundamencie innych fałszów jak jakiś szalony domek z kart, gotowy rozpaść się przy najlżejszym powiewie wiatru, wymagały czegoś więcej.
— Albo – nie, nie obiecać. Musisz p r z y s i ą c .
Podążył spojrzeniem za jej wzrokiem, w dół, w kierunku noża, który zatknął za szarfę, a później na powrót przeniósł je w górę, na jej twarz.
— Oszalałaś?! — Metal mienił się przez chwilę srebrem i bielą, jak szczyt góry, zanim zniknął pod dłonią Kristoffa. Gest był natychmiastowy, instynktowny, obronny. — Fóstbræðralag to czarna magia.
— Nie ma czegoś takiego — odparła Anna, zupełnie bez przekonania.
— Są trolle, wystarczy.
Anna sztywnymi palcami zdjęła sweter i wsunęła dłoń pod bluzkę, żeby dotknąć kryształu trolli. Trolle. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, jak wiosna wspina się po jej palcach, schodzi po spódnicy i rozkwita haftowanymi kwiatami u dołu.
Kiedy na powrót je otworzyła, jej wzrok zmąciły smugi czarnej mgły.
Rana we wnętrzu dłoni Kristoffa jest głęboka, w morzu czerwieni bieleje półksiężyc kości, ręka wydaje się bez czucia, kiedy go za nią łapie, a krew spływa, błogosławiąc dno doliny.
— Mogę przysiąc, na co zechcesz, ale nie będziemy składać przysięgi krwi. Anna? Anna! Słyszysz mnie w ogóle?
— Och! Tak, ja tylko… — Przez trzynaście lat nie pamiętała zupełnie nic z tego, co było prawdą, a w tym tygodniu już po raz drugi wróciło do niej jakieś wspomnienie? — Tak. — Chyba nie powinna myśleć o trollach, kiedy to, co rosło w jej piersi, mogło być dla wszystkich takie niebezpieczne. — To znaczy nie, nie będziemy.
Ale nie miała pojęcia, o co go poprosić. Żeby położył dłoń na Biblii, której nawet tu nie miała. Żeby wymienił jakieś imię.
— Po prostu przysięgnij na coś ważnego, że – że dość sekretów. Że między nami nie będzie nigdy żadnych tajemnic. Że nie będziesz mnie okłamywać.
Wyciągnął do niej rękę.
— Przysięgam na grób ojca. Może być?
Anna przyjrzała się postrzępionemu mankietowi koszuli wystającemu spod rękawa kurtki i osmaganym przez wiatr palcom. Jego dłoń była duża i szorstka, zupełnie odwrotnie niż dłonie pappy. Jej własna zdawała się przy niej wypielęgnowana i blada, bez śladu żył czy blizn, drobna jak ręka dziecka.
W jej przypadku taka przysięga nie miałaby żadnej mocy. Rodzice, zmarli na morzu, nie mieli grobów. Zostały po nich tylko pomniki na zmarzniętej ziemi, pustej w środku.
— Oczywiście. — Zabrzmiało wystarczająco poważnie. Prawie uroczyście, jak na niego. — I – jeszcze jedno.
— No?
— Opowiesz mi dokładnie, co się wtedy wydarzyło w Dolinie Żywej Skały? W lipcu. Ale ostatnio też.
— Nie dzisiaj. — Westchnął. W jego poważnych oczach i zaciśniętych ustach była zapisana jakaś bezsilność. — Nie starczyłoby nam na to wieczoru — dodał pospiesznie, widząc wyraz jej twarzy. — To też ci przysiąc?
Anna pokręciła głową. Z nim było inaczej niż z Elsą, z którą przez lata przerabiała „nie nigdy”, wciąż od nowa. Z Kristoffem było tylko „nie dzisiaj”, ale to szczególnie jej nie przeszkadzało, bo po „dzisiaj” zawsze przychodzi „jutro”.
Uścisnęła jego dłoń i przyjęła to, co jej oferował.
Rysa w piersi Kristoffa się powiększała. Była różna od wszystkich pozostałych blizn, które zostawiło na nim życie, a on widział, jak inna, o wiele większa, rośnie w oczach Anny.
Czuł się beznadziejnie bezradny, bo jedyne wsparcie, jakie mógł jej zaoferować, polegało na tym, że słuchał. Nie potrafił znaleźć żadnych słodkich nieprawd, którymi mógłby ją nakarmić.
Objął ją w pasie, pod materiałem bluzki i skórą kciuka czuł niespokojne bicie jej serca, kiedy tak ją trzymał. Jego uścisk nie był mocny, mogłaby się odsunąć, ale zamiast to zrobić, usiadła mu na kolanach, na jedynym krześle przy biurku, niskim i chybotliwym, objęła go za szyję i ukryła głowę na jego piersi.
Na swój sposób, w całym swoim gadulstwie, była bardziej milcząca niż zwykle. Trochę bardziej niespokojna. Po każdej skończonej myśli zacinała się i szybko milkła.
Co z tego, że dała spokój trollom, skoro prawie wszystko, co mu opowiedziała, w jakiś sposób się z nimi wiązało.
Szal, o którym rozmawiali w drodze do Doliny Żywej Skały – łudząco podobny do tego, który zostawiła po sobie matka, z prawie-nordhuldriańskim haftem: kryształami, na których zabrakło symboli żywiołów.
Kajdany z głębi skrzyni, wykute na długo przed Zimą Stulecia, kiedy zostały wykorzystane po raz pierwszy, bo strach będzie wrogiem.
Wspomnienie, które przepadło, a teraz nagle do niej wróciło.
Gdyby można było wybrać monarchę, Kristoff nigdy nie zagłosowałby na królową Elsę, zamyśloną i milczącą, która nawet na fotografiach wydawała się niepewna, niemal zagubiona, jakby to wszystko ją miażdżyło.
Ale dopiero dla Anny, zachłannej na życie i nie pragnącej niczego bardziej niż wolności, każda korona cięższa od wianka – nawet ewentualna i wyimaginowana – mogłaby okazać się prawdziwym skurwysyństwem. Większość rzeczy, które mu opowiedziała, tym właśnie była.
Kristoff wymamrotał pociechę z ustami tuż przy jej szyi, na której odbiła się jak pocałunek; ona zadrżała, a on mocniej zacisnął palce na skraju jej letniej spódnicy, o której starał się nie pamiętać, i pomyślał, że w tej chwili wolałby nie mieć ciała.
— Kristoff…?
Był pewny, że się nie poruszył, jeszcze bardziej niż tego, że ona też się nie poruszyła, a jednak znaleźli się jeszcze bliżej siebie.
— Hm?
— A twoi rodzice się kochali?
— No, czasem na pewno. — Anna nie zrozumiała. Odchrząknął. — Wiesz, ja… kiedyś wydawało mi się, że ojciec naprawdę jest zakochany w matce. — Nigdy nie potrafił ocenić, czy matka kocha ojca, czy go nienawidzi. Wyglądało tak samo. — Ale potem poznał Ragnę.
— Och — westchnęła, zanim zarzuciła mu: — Myślałam, że ty nie wierzysz w Wielką Miłość.
— Nigdy tak nie powiedziałem. — Kristoff nie wierzył w wiele rzeczy – w Boga ani w małżeństwo – ale miłość nie była jedną z nich. Ona istniała, zupełnie jak magia. Anna ostro wciągnęła powietrze na jego słowa. — Nie wierzę…
— W moją wersję miłości?
Cóż.
Pierwsze zauroczenie Anny nie było niczym więcej jak źle ulokowana tęsknota, podczas gdy na prawdziwą miłość, taką, jaką ją znał, składały się lata mozolnej pracy, a później kolejne – niezagojonych, jątrzących się ran.
Kristoff wciąż czuł słabe ukłucie samotności w piersi za każdym razem, kiedy próbował przypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni dotknął skóry Merete-Margit. Miał wrażenie, że kusi los, w ogóle o niej myśląc. Pamiętał przecież, jak się poparzyła; jej blizna stanowiła przypomnienie, że już wcześniej igrał z ogniem.
— …w łatwą miłość.
— Jak ta od pierwszego wejrzenia?
— A Sven się nie liczy, tak? — odparł, żeby nie zagłębiać się w uczucia, które żywił w stosunku do Anny.
— Bądź poważny! — Anna przewróciła oczami i przeczesała palcami włosy, piekielnie rude w półmroku, jak dogasający ogień. — Ugh, chyba będę musiała się uczesać — jęknęła i odmrugała łzy. — Nienawidzę tego. Dobrze, że Øydis lubi – i jak ładnie to robi!
Wstała i zaczęła przechadzać się po pomieszczeniu, chociaż mogła zrobić tylko jakieś osiem kroków zanim była zmuszona zawrócić i zacząć od nowa.
— Właściwie to czasem wolałabym mieć krótkie włosy — oznajmiła wreszcie przesadnie pogodnym tonem, idealna księżniczka, ale Kristoff nie widział, jak przy tym wygląda. — Kiedyś prawie je obcięłam – jeszcze przed odrą, miałam chyba ze trzynaście lat i byłam zła, bo Elsa nie chciała pozować obok mnie do portretu, a poza tym to nie lubiłam tego malarza – ale ostatecznie stchórzyłam, bo mamma pewnie by się zdenerwowała. Potrafiła być bardzo zasadnicza, nawet bardziej niż pappa. I może to dobrze, bo później, kiedy już byłam chora, przez kilka tygodni wyglądałam jak mały, tłusty chłopak.
— Brzmi jak Jens przez większość życia. — Głos Kristoffa był jak piła do lodu, z trudem przedzierał się przez napięcie między nimi, jak na Limingen u szczytu sezonu. Anna zachichotała, a on musiał ugryźć się w język, żeby powstrzymać się od pytania o rzeczy, które najwyraźniej chciała na razie zostawić bez odpowiedzi. — Ale to całkiem wygodne. Krótkie włosy, znaczy.
— Dlatego t y tak często je ścinasz, co?
Prawie się na to zaśmiał.
— Podobają mi się twoje włosy — powiedział, również wstając, i uniósł w palcach kilka luźnych rudych kosmyków. Jego ręka powędrowała w górę, policzek Anny był delikatny i ciepły we wnętrzu jego dłoni.
Prawda wyglądała tak, że podobałaby mu się w każdej fryzurze, nawet gdyby była łysa – co nie znaczyło, że chciał, żeby była, ani że koniecznie powinna o tym wiedzieć.
— Naprawdę?! — Sposób, w jaki reagowała na komplementy… nikt ich jej nigdy wcześniej nie mówił? Kristoff trzymał ją przez trzy kolejne oddechy, cztery, pięć pociągnięć nosem – jeszcze nie mógł zdobyć się na to, żeby ją puścić. — Mnie twoje też!
— Uhm, dzięki? — Z drugiej strony – on też raczej nie dostawał wielu komplementów.
Odwiesił kurtkę na oparcie krzesła i odpalił od płomienia lampy kilka świeczek, które znalazł w szufladzie biurka. Patrzył, jak Anna nerwowo wyłamuje palce, żałując, że światło nie jest w stanie przegnać mrocznych myśli.
— To, ee, co teraz?
— Cóż, już chyba tylko książki nam zostały. — Chwyciła guzik pod szyją, obróciła kilka razy. Odpadł, kiedy wreszcie go puściła, odsłaniając czerwone plamy na jej szyi i migoczący na niej ognisty kryształ, krwawy i nierówny jak rana wlotowa, a ona podeszła do regału i przesunęła drobnymi palcami po grubych okładkach. — Skoro je tu ukryli, w którejś musi być coś ważnego.
— Czego tak właściwie szukamy?
To pytanie było zupełnie na miejscu, ale Anna nie była pewna. Wiedziała, co c h c i a ł a b y znaleźć, ale nie miała pojęcia, czy właśnie to naprawdę się w Sekretnym Pokoju znajduje.
— Odpowiedzi — mruknęła. Wyciągnęła kolejny gruby wolumin, bez tytułu na okładce. Trzeci? Czwarty? Co będzie, kiedy sięgnie po dziesiąty i możliwości się skończą?
W bibliotece książek było o wiele więcej. O wiele. Wiele-wiele. Czy w całym życiu dotknęła w ogóle chociaż ćwierci z nich? Jednej trzeciej?
Te tutaj stanowiły tylko odłamek całego zamkowego księgozbioru, kroplę tuszu i strzęp pergaminu, co na swój sposób wszystko utrudniało, bo rodzice nie żyli i wszystkie odpowiedzi odeszły razem z nimi. Znajdowała tylko luźne fragmenty, zupełnie bez sensu, w obcych nawet dla niej językach i bez pomocnych wąsatych wojów na ilustracjach.
Te z półki, którą wypatrzyła Elsa, Anna zabrała już ostatnim razem, a zawartość regału stojącego naprzeciwko biurka też wcale nie prezentowała się imponująco, chociaż najwyższych rzędów nie widziała zbyt dobrze z dołu, co nastrajało ją umiarkowanie optymistycznie.
Otworzyła książkę, którą trzymała, żeby zobaczyć, czy przynajmniej w środku zostało coś wydrukowane. Okładka zazgrzytała pod jej paznokciami. Mahoniowa skóra, w takim ciepłym kolorze, wydawała się zimna w dotyku. Pod nią, na pierwszej stronie, znalazła dedykację w eleganckich bazgrołach:
Mojej słodkiej Idunie
By przypomnieć, że życie jest ponurą opowieścią — wuj Birger, książę koronny Południowych Wysp
„Baden”, 1845
To chyba nawet nie była książka, raczej dziennik, szkicownik albo jeden z tych durnych albumów poezji, którymi tak ekscytowały się Pożeraczki Diamentów. Piękna kaligrafia, zgoda – no ale żeby zaraz trzymać coś takiego w Sekretnym Pokoju? Co to miało niby być? Bogatsza wersja pocztówki znad wód? Bez sensu.
Chociaż, z drugiej strony, gdyby któryś z j e j wujów tak się do niej zwrócił, Anna też pewnie próbowałaby o tym jak najszybciej zapomnieć.
Upuściła album, postanawiając, że później odłoży go na miejsce. Czasami zabierała różne rzeczy, których nie powinna brać, tylko po to, żeby zobaczyć, czy ktoś to zauważy. Nikt nie zauważał albo po prostu nic nie mówił. Co za różnica.
Kurz połaskotał ją w nos, kiedy stanęła na najniższej półce, żeby sięgnąć wyżej, po książkę ze złotymi zdobieniami, które migotały w świetle lampy – jeszcze trochę wyżej, wspięła się na palce, spróbowała podskoczyć, opuszkami musnęła grzbiet – aż półki się zachwiały.
Anna kątem oka dostrzegła gwałtowny ruch, odwróciła się w tym samym momencie, w którym Kristoff wyciągnął rękę, żeby przytrzymać regał, i prawie zderzyła się z jego obojczykiem.
— He-ej! — zająknęła się.
Wstążka, którą pospiesznie i krzywo związała włosy w koński ogon, zaplątała się między jego palcami i zsunęła na podłogę długą spiralą czerwieni. Kristoff prawą dłoń wciąż miał wyciągniętą w górę, zatrzymaną w połowie ruchu, żeby złapać książkę, której Annie nie udało się dosięgnąć.
— Wszystko gra?
— Ee, nie – tak. — Stała w klatce jego ramion, nieruchoma i bezpieczna, patrząc, jak jego pierś unosi się i opada z każdym oddechem. — Znaczy nie, nie, wszystko dobrze, tak.
Iskra pamiętanego ognia w jego oczach – mężczyźni zdecydowanie nie powinni mieć prawa mieć takich oczu – i policzki Anny stanęły w płomieniach. K r i s t o f f nie powinien mieć takich oczu, bo z niepokojącą łatwością wywoływał w niej podobne uczucia.
Powoli przesunął palcem wskazującym lewej ręki po jej policzku, wzdłuż podbródka, ale zatrzymał się, zanim dotarł do piersi.
Taka bliskość tylko podsycała w niej pożar. Kryształ trolli na jej szyi był tak gorący, jakby lada chwila mógł stopić się z materiałem bluzki Anny i jej skórą.
Pospiesznie odszukała spojrzenie Kristoffa. Miał lekko zamglony wzrok i… i…
Patrzył jej na usta!
Przez chwilę wyobraziła sobie siebie w jego objęciach, w Sekretnym Pokoju, wśród pajęczyn i grubych powłok kurzu. Omdlewające ciało przelewające się przez jego palce jak ciepła, topniejąca ciemność. Czuła uderzenie pulsu w uszach, ale nie była pewna, czyjego. Serce płonęło jej w piersi, w gardle, w dole brzucha.
Westchnęła tęsknie, świadoma każdego włoska, każdego piega na swojej skórze. Czy to znaczyło, że byłby… byłby skłonny, gdyby tylko zechciała? Gdyby mu pozwoliła?
Miał silne, pewne palce i spękane, delikatnie rozchylone wargi, i świeży zarost; trzydniowy? – bo ostatni raz golił się chyba w piątek. Anna czuła ciepło i słodkawą woń tytoniu w jego oddechu na swoim policzku. Czemu nie przestawał wpatrywać się w jej usta? Zamknęła oczy. Wystarczyłoby, żeby przekręciła głowę odrobinę w lewo, pochyliła się trochę do przodu i…
ŁUP!
Drgnęła, wystraszona nagłym hukiem. Książka wysunęła się spomiędzy palców Kristoffa, złapał ją tuż przy biodrze Anny, ale nawet gdyby z półek zsypały się wszystkie tomy, nie mogłyby wywołać takiego hałasu.
Ręce Kristoffa opadły z powrotem do jego boków. Ta chwila między nimi nieodwracalnie minęła, a Anna uświadomiła sobie, że się trzęsie.
Dłonie Kristoffa też drżały, tak jak i reszta ciała, ale już na pewno nie z jej powodu; cały Sekretny Pokój chwiał się w posadach, jakby w środku rozpętała się burza.
Coś ty zrobił? – bo był tak blisko, tak, tak blisko, i jakiemu innemu wydobywcy lodu mogłoby zależeć na tym, żeby ten lód stopić – a przy Kristoffie nawet pod powierzchnią lodu Anna słyszała cichy szmer wody, i to wszystko musiała być jego wina – jej wargi ułożyły się w kształt słów, ale w płucach zabrakło jej powietrza, żeby wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, kiedy za jej plecami otworzyła się pustka i pożarła ich oboje w jednym kęsie.
* Derrière (fr.) – tył; pupa.
Małe doprecyzowanie: wzrost Anny szacowałabym na 5 stóp i 3-4 tommer (ok. 165-167 cm), a zakładając, że Olaf ma jakiś metr (przynajmniej tak udało mi się wygooglować), to mierzy już minimum 3 stopy (ok. 94 cm) wzwyż. Matma naprawdę nie jest czyjąś mocną stroną xD
Mam tylko nadzieję, że poniższy rozdział chociaż w najmniejszym stopniu dorównuje ilustracji, bo jest najdłuższy w mojej karierze, a ta Kristanna to życie ♥
Cześć!
OdpowiedzUsuńZgadzam się Kristanna to życie! Dobrze powiedziane, a Kristoff i wszyscy panowie z klanu Bjorgman to w ogóle!
Daję znak, że żyję, będę komentować w tym tygodniu (mam motywację w postaci dużej dawki Kristoffa).
Pozdrawiam!
Cześć!
UsuńPrzymierzałam sie do zaczęcia od komentowania tamtego rozdziału... ale nie! Zdecydowanie nie potrafiłam się powstrzymać przed skomentowaniem tego, pełnego Kristoffa wpisu. To było zdecydowanie silniejsze ode mnie. Przyznaje to z całą mocą.
Zacznijmy od pierwszej sceny - czy Sven nie jest najsłodszym reniferem tego świata? Uwielbiam go!
Co do ubioru Anny - wyobrażam sobie tą piękną spódnicę, która jej spływa po ciele i to jak halki szeleszczą i jak pieknie wygląda! Musi byc prześliczna. Kristoffowi na pewno też się podobało... czuję to w kościach! I biedna księżniczka tak się dla niego wystroiła, a on wyrasta jak spod ziemi dopiero kiedy już jest w rozbebsztanych ciuszkach! Bezczelny ten Kristoff!
I ha ha ha! Ten dialog pod stajnią jest super! Niesamowicie podoba mi się jak oni ze sobą rozmawiają. Słyszę to ich głosami! Tymi z pierwszej części Krainy Lodu! To jest na prawdę coś! Brawa i ukłony - to jest fantastyczne, uśmiałam się jak nie wiem co właśnie z tej części!
I strasznie mi się podoba jak Anna oblicza ile Elsa zrobiła lodu, ja też nie wiem jak to policzyć, ale podoba mi się Anny metoda!
Tutaj - mam drobną uwagę, chyba akapit się zdublował, po tym jak Kristoff opowiada o lalce (to też super i on na prawdę szuka lalki dla siostry? Strasznie słodkie!), a Anna mówi o wydobywcach lodu.
I Anna uderzyła chyba w jakąś czułą strunę Kristoffa z tym pytaniem o przyjaciela! I pojawia się Jens, ale super. Ale Kristoff nie gorszy odbija piłeczkę i... Anno co z tobą?
Ale udzieliła mu chyba najlepszej odpowiedzi! Pomysł z Roszpunką swoją drogą jest S U P E R. Bardzo lubię Zaplątanych i to na prawdę do siebie pasuje! Zdecydowanie! Smutno mi, że Annie tak trudno przywołać było w myslach jakiegoś swojego przyjaciela, ale dzielnie sobie poradziła!
I ha ha ha jacy oni fajni! Zaczęli sie bić na siano! Tacy uroczy są, jaka fajna para. Chciałabym tutaj zwrócić uwagę na to jak ona ślicznie się śmieje do niego i jak ładnie na siebie reagują rumieńcami i te piękne opisy i ach są dla mnie idealni i uwielbiam ich razem!
I widzę szczegółowo w głowie scenę, kiedy to Anna zakłada mu wianek na głowę, to znaczy połowę wianuszka. I rozumiem reakcję Kristoffa, ale też szkoda mi tutaj Anny. Biedna się spłoszyła, ale on też na swój sposób jest spłoszony - boi się tytułów. UFF! Jakie szczęście, że stajenny im przerwał! Mogłaby to być trudna rozmowa a nie wiem czy oni są na to gotowi.
(niedługo wrócę, jedziemy z rodzicami na zakupy ale mam nadzieję, że dzisiaj a jak nie to niedługo!)
Kontynuuję!
UsuńO Olaf! Szczerze mówiąc, jak tak czytam, to zapomniałam o nim. To nic złego, ale tak się wciągnęłam, że umknęła mi ostatnio jego postać. "To ty żyjesz?" jak to mówi Elsa. Ha ha ha. I skąd on wpadł na pytanie o kaczkę, jejku on brzmi jak jakiś psychopata ukrywający się na widoku - idealny Olaf z pierwszej części Krainy Lodu. Brawa!
I Anna jest mistrzynią w odpowiednim pozbywaniu sie Olafa! Takie umiejętności sa zdecydowanie praktyczne. I ach, lubię jak Kristanna się droczy między sobą. To takie idealne dla nich i dobrze napisane.
I o kurczę! Kai ich nakrył jak sobie szli! Ale by było jakby ich nakrył na jakimś... pocałowaniu się! A może? To by było na prawdę bardzo romantyczne. Kristoff za to, jak to on już postanowił zepsuć nastrój pytając na co ma nie patrzeć. To, że właśnie "na d*pę", normalnie wprawiło mnie w taki śmiech, że do tej pory się trzęsę, no nie potrafię się teraz już powstrzymać!
I o, dokąd oni idą? Gdzie ta Anna go tak chętnie zaprasza?
Ach, gabinet! Dlaczego mam takie uczucie, że... będzie się działo?
I jak zawsze te super dodatki jak rosemaling, na które zawsze znajdziesz miejsce! To bar zo fajne, że pamiętasz, żeby zawsze coś dodać :)
Czy to tylko ja czy mam takie wrażenie, że Kristoff jest pod wrażeniem tego jak otworzyły się drzwi. Takie "no Anna punkt dla ciebie". Ha ha ha. I o jest figurka Nokka! Kolejna super rzecz!
Sekretny Pokój! Anna mu go pokazała, ale to super obraz zaufania, a pewnie też sama nie ma z kim o tym porozmawiać biedna :( Dobrze, że ma takiego super chłopaka! Na medal! Ale tak swoją drogą to byłoby śmieszne, gdyby podwinął ogon i uciekł. To znaczy byłoby śmieszne, oczywiście, jeśli przymkniemy oko na to, że to byłoby smutne jeśli myślimy o Annie. Ale taki uciekający Kristoff... no śmieszne :D
I to zdanie z grobem! Nie znałam tego, ale to też zdecydowanie dobre jest, na prawde uwielbiam jak ta dwójka ze sobą rozmawia. To zdanie było bardzo zabawne!
UsuńI o rany ten kruk! Przerażający. Ale czy to jest nawiązanie do skandynawskiej mitologii? I jeszcze ta Elsa lubiąca makabreski - świetne! A Kristoff to taki prawdziwy myśliwy - jeśli poluje to już na prawdę dlatego, że musi, nie dla sportu ani przyjemności. Bardzo duży szacunek we mnie budzą tacy ludzie lasu.
O i zaczynają się obietnice! Gdzie czekoladki, jak Pan Trybik kazał? Ha ha ha, ale tak serio to aż próbowałam znaleźć w google co to " Fóstbræðralag". I czy to chodzi o jakąś przysięgę? Bo tak czuję, że chyba mogę mieć rację.
Opis dłoni Kristoffa i jego dłoni z raną (a także wszystkie opisy poczynione w tym rozdziale!) łapią mnie swoim pięknem za serce! Są absolutnie dobrze napisane i muszę się powstrzymywać, żeby nie czytać ich w kółko i w kółko. Jak zawsze świetnie!
I jest coś co mnie zmiotło z ziemi! Kristoff przysiągł na grób ojca? Przecież to coś bardzo ważnego dla niego i widać, że podszedl na poważnie do sprawy! Biedny Leif Bjorgman.
Ale czekam na ten moment kiedy to Kristoff opowie jej co sie działo w Dolinie Żywej Skały! Jestem bardzo ciekawa! Nie mogę się doczekać!
I jakie to słodkie, Kristoff wziął ją na kolana i przytulił do siebie! Ale to musi być cudowne i uspokajające wtulić się w takiego mężczyznę jak Bjorgman! Ach... I Anna mu wszystko opowiedziała! To powinno oczyścić atmosferę.
I mam pytanie czy jak Anna pytała Kristoffa, czy jego rodzice się kochali i on odpowiedział to jemu chodziło o fizyczną miłość prawda? Uwielbiam to jego wyszczekanie jaki on jest super! Serio kto nie kocha Kristoffera Bjorgmana ten absolutnie nie ma ani kszty gustu. I koniec, kropka!
I tak w ogóle to kristoff brzmi jakby tęsknił za Merete-Margit, ale równocześnie jakby pogodził się już ze stratą? I jakby już nigdy nie chciał już do tego wracać, bo dla niego to chyba zdecydowanie zbyt wiele. Fajnie że idzie do przodu i ma taką super Annę przy sobie! I że Anna ma jego. Dobrani są bardzo mocno!
Ha ha ha! Jak ten Kristoff śmieje się z Jensa! To było bardzo zabawne tak samo jak historia Anny na temat obcinania włosów. No niemożliwi są oboje.
UsuńI co to za Birger z Południowych Wysp, absolutnie czuje tutaj jakieś mocne kłopoty! Albo jakieś machlojki. Cóż, jak to z Południowymi Wyspami...
O J E J !
Jak ten Kristoff blisko stoi! Czuje ogromne emocje! Uffff! Gorąco! I Anna chyba zdecydowanie mówi w taki sposób, że kojarzy mi się jak z pierwszej części "Krainy Lodu"! Supper, że tak dobrze ci wychodzi.
Kristoff ze świeżym zarostem i pachnący tytoniem i tak blisko naszej kochanej Anny. Czy to legalne? Absolutnie nie, czy jeszcze bardziej podniecające? Absolutnie tak! Jejku, czy oni się pocałują? Tak? T A K ?
O nie, jednak nie. Smutno bardzo, ale i tak cieszę się jak nie wiem, jaka to była dobra część, czekałam na to ale mam niedosyt!
I to... koniec? W takiej chwili? Jak "Moda na sukces" mojej babci! Nie mogę sie doczekac co dalej! Podsumowując jest to absolutnie super rozdział i zdecydowanie czekam na więcej!
Pozdrawiam!
P.S. Mam nadzieję, że w miarę bez błędów wszystko napisałam - dzisiaj używałam Worda z poprawianiem na czerwono słówek!
Jeju-jeju, strasznie przepraszam za tak późną odpowiedź, najpierw byłam za bardzo zachwycona tymi komciami, żeby wymyślić coś mądrego, a później byłam trochę chora i jakoś wszystko się rozlazło :/ Ale już jestem!
UsuńI na początek bardzo dziękuję za taką wyczerpującą opinię <3333333
(W sumie totalnie rozumiem przerzucenie się z komentowaniem z rozdziału 41 od razu na 42 xD)
I od razu melduję, że dubel już skasowany
Największym komplementem jest dla mnie chyba to, że Anna i Kristoff są jedynkowi ♥ (I jeszcze Olaf! On jest okropnie trudny) Kristoff zachwycający się zamkami w drzwiach to taki Kristoff widzący po raz pierwszy pałac Elsy, a to jąkanie się Anny w ostatniej scenie jest dosłownie z filmu (sprawdzałam) :D
Ale też wydaje mi się, że nie są gotowi na taką rozmowę. Nie wiem, czy w najbliższym czasie będą, co nie znaczy, że prędzej czy później ich do takiej nie zmuszę
Z tym uciekającym Kristoffem masz sporo racji. I mnie też to na swój sposób bawi, jeśli ujmiemy to w taki sposób :D
I uwielbiam nawiązywać do Zaplątanych, chociaż pewnie nie pojawią się osobiście, to przynajmniej jeszcze kilka razy ich powspominam :D
„Fóstbræðralag” to dosłownie braterstwo krwi, zdobyłam to słowo bardzo okrężną drogą z islandzkiej Wikipedii xD Już chyba pojawiło się w kontekście trolli, ale jeszcze wróci, wszystko przed nami! Masz rację ^^
Trolle powinny znów się pojawić za jakieś dwa rozdziały? które chciałabym móc powiedzieć, że pojawią się w tym tygodniu, bardzo się postaram
(I spieszę z kolejną odpowiedzią – tak, Kristoffowi zdecydowanie chodziło o miłość fizyczną. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że on lubi podteksty tym bardziej, im bardziej Anna ich nie rozumie :D)
Wujek Birger też wróci, w bliżej nieokreślonej przyszłości, ale znów masz rację, Południowe Wyspy średnio dobrze wróżą temu wątkowi xD
Mam ochotę wyklepać jakieś BVJNFKEWVWEFRFRKR z zachwytu nad twoimi zachwytami nad Kristoffem (Annę też uwielbiam, ale Kristoff) <333
Też mi przykro, że nie dałam im się pocałować, ale wszystko przed nami, rozdział 43 też będzie o nich, i to lada chwila :D
Ogólnie to straszny bełkot z tego wyszedł, tym bardziej mi głupio, bo dostałam aż pięć komentarzy (O M G), i jeszcze specjalnie odpalałaś do tego Worda! (Nie zauważyłam żadnych błędów! :)) Pewnie jak zwykle nie oddałam tu połowy tego, co bym chciała, ale tak czy siak STRASZNIE DZIĘKUJĘ <333