Ariana dla WS | Blogger | X X X
Fagra, grýttur land, heimr Árnadalr
piękna, kamienna ziemia, dom Arendelle.

20.2.22

Rozdział 43. Domek dla lalek

_______________

ANNA POTRZEBOWAŁA CHWILI, żeby odnaleźć swoje ciało w plątaninie kończyn i halek. Kolano Kristoffa między jej nogami. Jej pierś wznosząca się tuż pod jego własną.

Oddychali czarną ciemnością, która napierała na nich ze wszystkich stron.

— Nic ci się nie stało? — wymamrotał Kristoff w zagłębienie między jej szyją a ramieniem. Jego usta były gorące, oddech płytki.

Wyciągnął przed siebie ręce w próbie złagodzenia upadku, objął jej kark i plecy – bardzo szarmancki gest – więc Anna wcale nie uderzyła się tak mocno, ale i tak nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Pokręciła tylko głową, cicha i niema, jakby nie miała ust ani gardła.

Poczuła wszystkie kontury jego ciała, kiedy się nad nią przesunął i ostrożnie zaczął wyplątywać palce z jej włosów, gęsia skórka pokryła całą powierzchnię jej skóry. Drugą dłonią musnął jej udo, na koronkowej granicy pantalonów i pończochy.

A może to wszystko było tylko wytworem jej wyobraźni? Tak naprawdę pewnie dotknął jej zupełnie przypadkowo.

Czy spojrzenie, które posłał jej w Sekretnym Pokoju, też widziała wyłącznie dlatego, że tak bardzo  c h c i a ł a  je zobaczyć? Wyobraźnia przecież często płatała jej figle. Widziała rzeczy, które nie istniały. Zawsze tak było. Czasem nie była w stanie odróżnić snów od rzeczywistości.

To nonsens, uznała, myśleć o takich rzeczach.

Kristoff wstał, uwalniając ją od swojego ciężaru, a ona poczuła miażdżącą wagę tego ruchu.

Coś zagrzechotało, coś syknęło. Rozbłysła iskra.

— Cholera, ale stromo.

Anna wytężyła wzrok i zobaczyła, jak Kristoff przesuwa palcami po szorstkiej skale, o którą musiał zedrzeć sobie skórę i rozbić łokcie. Korytarz gwałtownie opadał w kamienną nieckę, w której jeszcze przez chwilę siedziała, niezdolna wstać, i wygładzała halki, warstwa po warstwie. Między kamiennymi płytami przekradały się pasy nikłego światła, drżały na ścianie, która się za nimi zamknęła, wysoko w górze.

— Gdzie my właściwie teraz jesteśmy?

W nimbie światła zapałki widziała tylko mankiet rękawa Kristoffa, ogień sięgał do nadgarstka, reszta jego ciała była zaciemniona.

— W… jakimś sekretnym przejściu jesteśmy, zdaje się. — Anna przygryzła wargę. Nie miała pojęcia. Wiedziała tylko, że muszą opuścić to dziwne miejsce. A skoro nie mogli się cofnąć, jedyne, co im zostało, to iść do przodu.

„Jego rodzinę obciążają różne tajemnice, które źle znoszą światło dnia”, ostrzegł ją lord Peterssen, ale te słowa nie miały żadnego znaczenia w ciemności, jednocześnie strasznej i kuszącej.

A naszą to niby nie? — pomyślała gorzko.

Poza tym Kristoff przysięgał na grób ojca. To musiało coś znaczyć. Gdyby zapytała, byłby zmuszony wszystko jej powiedzieć – ale gdyby zapytała, podważyłaby też swoją wiarę w niego, a przecież nikomu innemu na świecie tak nie ufała.

I co by zrobiła, gdyby odpowiedział? Ledwie mogła sobie wyobrazić, co by zrobiła, gdyby  z a p y t a ł a .

Milczała więc, przesuwając palcami po szorstkiej kamiennej ścianie. Żeby  trafić do wyjścia, powinni kierować się w stronę, z której dochodziło powietrze. Brzmiało logicznie.

Musieli być pod fiordem; Annie wydawało się, że słyszy delikatny chlupot fal po drugiej stronie. Nie dyszały tak groźnie jak te na otwartym morzu, nie mogły być też aż tak zimne, ale jednak wszędzie, w każdym morzu była ta sama woda.

Jej żołądek nieprzyjemnie podskoczył, kiedy wyobraziła sobie port, a dalej falującą powierzchnię Morza Południowego („Wracajcie szybko!”, „dwa tygodnie”, „Musicie jechać?”, „dwa tygodnie…”).

Czuła jego lodowatą obecność nawet, kiedy tunel zakręcił i zwęził się tak, że niewpadanie na Kristoffa przy każdym kroku stało się niemożliwe; jego plecy były jak ciepła skała pod jej dłońmi.

Cały świat kurczył się do sporadycznie pocieranych zapałek, które płonęły tak długo, aż zaczynały parzyć mu palce. Sklepienie zaczęło robić się coraz niższe, ona musiała się tylko schylić; on szedł zgarbiony do połowy swojego wzrostu.

Øre za twoje myśli? — zapytał, kiedy w oddali zamajaczyła blada aureola wyjścia z tunelu. W mroku przypominało rozwartą zwierzęcą paszczę.

Anna nigdy wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, że ona sama też ma tajemnice, w równym stopniu, co Elsa – bo nie dano jej innego wyboru. Poczuła, jak przywierają do niej w ciemności, równie mocno co woń tytoniowego dymu i topniejącego śniegu do ubrań idącego przed nią mężczyzny.

Ale w miarę, jak oddalali się od zamku – serca tych wszystkich tajemnic – tym bardziej czuła bliskość lipca, tamtej siebie, która marzyła o wielkiej miłości, bo nie wiedziała jeszcze, jak bardzo uczucia mogą boleć. Zupełnie jakby lato było miejscem, do którego można dojść.

— Zastanawiałam się, gdzie wyjdziemy — powiedziała, przywołując w myślach wszystkie dzielnice Arendal, które znała. Na pewno nie w okolicach zamku, we Frogner. Nyhavn właśnie mijali. Rynek wydał jej się najbardziej prawdopodobny. — Pewnie gdzieś w Bryggen?

— Nie, raczej nie — odparł Kristoff takim tonem, jakby miał na ten temat opinię, której zdecydował się nie wygłaszać. — Za długo już idziemy.

— Cóż, to będziemy mieli niespodziankę. To strasznie podniecające, prawda?!

—  P o d n i e c a j ą c e  — powtórzył głucho.

— No, jakby nie patrzeć, jesteśmy właśnie na takim małym rendez-vous.

— Anno! Nie używaj przy mnie takich słów, bo się zarumienię.

Parsknęła śmiechem. Wizja Kristoffa spłonionego jak uczennica była absurdalna.

— To znaczy „spotkanie” — wyjaśniła na wszelki wypadek. Kiedy zapałki nie płonęły, ciemność rozszczepiała się wyłącznie na granaty i błękity. Nie była w stanie ocenić, jak dokładnie wygląda teraz jego twarz, nawet kiedy odwrócił się do niej przez ramię. — Takie… romantyczne.

— Nie wierzę. Jak cię znam, to na pewno coś nieprzyzwoitego.

Szturchnęła go, a on się zachwiał. Ledwo utrzymał równowagę na śliskich i mokrych kamieniach.

— To po prostu po francusku. — Anna lubiła mówić w obcych językach, bo w norweskim czasami brakowało jej słów. Była w tym dobra, w końcu godzinami gryzmoliła listy do wymyślonych zalotników zza granicy, flirtując z papierem i atramentem na wypadek, gdyby kiedyś nadarzyła się okazja, żeby powtórzyć to w rzeczywistości.

— Jasne — mruknął Kristoff z przekąsem. — Powiesz coś jeszcze?

Tais-toi*!

Gwizdnął przez zęby.

— To już na pewno było wulgarne.

Anna nie wyprowadziła go z błędu, głównie dlatego, że tym razem za bardzo się nie mylił.

Nie była pewna, jak daleko idą, ale miała wrażenie, że przedarli się przez całe oceany śliskich, luźnych kamieni, zanim wreszcie tunel zaczął piąć się ku górze i został im do pokonania tylko szereg kamiennych schodków, tak wysokich, że Annę zaczęły boleć od nich kolana.

Coś zamigotało, płaskie i szerokie, kilka stóp nad ich głowami. Świat z każdym krokiem stawał się coraz bardziej wilgotny i duszny.

Kiedy Kristoff sięgnął do uchwytu włazu i naparł dłonią na klapę, ta, zamiast ustąpić, zwyczajnie pękła mu w dłoni. Posypał się na nich deszcz spróchniałego drewna, ziemi i sosnowych igieł, kiedy ciasny tunel otworzył się na szeroką przestrzeń.

— I? — dopytywała Anna, bo, chociaż wreszcie mogła się wyprostować, wciąż nie była w stanie zobaczyć, gdzie się znajdują. — Gdzie jesteśmy? Co widzisz?

Nawet kiedy Kristoff podciągnął się na rękach, irytująco bez trudu, i wyszedł z tunelu, na poziomie jej wzroku piętrzyły się wyłącznie sterty zbutwiałych liści, które zdawały się poruszać, kiedy patrzyła na nie kątem oka, ale natychmiast stawały się nieruchome, gdy tylko odwracała się w ich stronę.

 — Kristoff?

Poczuła zimny powiew i dziwny zapach, zupełnie jak z rozkopanego grobu.

— Błagam, powiedz, że to nie cmentarz!

Usłyszała kilka kroków, trzask gałązek pękających pod podeszwami wysokich butów z ciemnej skóry, które rozpłynęły się gdzieś w mroku.

Zastanawiała się przez chwilę, czy powinna podskoczyć, ale przypomniała sobie, że wnętrze tunelu jest równie śliskie, jak jego zewnętrze, a do tego o wiele bardziej spadziste, i uznała, że może to jednak nienajlepszy pomysł. Za nic nie chciałaby wrócić do podwodnej ciemności, którą przyszli.

— Porwała cię jakaś huldra, że mi nie odpowiadasz?

Otępiający szum wiatru nagle zabrzmiał jak coś niepokojącego i groźnego.

— Uważaj, żeby ciebie nie porwała — mruknął Kristoff prosto do jej ucha. Anna nie wrzasnęła tylko dlatego, że miała serce w gardle. — Już, czekaj — zaśmiał się, kiedy się zamierzyła, ale nie dała rady go dosięgnąć. Ukucnął w mokrym żwirze za jej plecami i wychylił się, żeby złapać ją pod ramionami i pomóc wyjść z tunelu.

— To nie było śmieszne! A poza tym bez sensu, huldry interesują tylko młodzi mężczyźni

Dopiero zamierzała naprawdę się obruszyć, ale zobaczyła jego uśmiech, dziwnie chłopięcy, nie złośliwy, beztroski i tak delikatny jak motyle w jej brzuchu. Prawie zapomniała, jaki potrafi być, kiedy zamek zdaje się oddalony od nich o całe życia.

Poczuła, że się rumieni, i odwróciła się od niego, udając, że rozgląda się wokół.

Nie znaleźli się na cmentarzu, chociaż obdarty do szkieletu budynek sprawiał podobne wrażenie. Stanowił tylko ponurą ruinę, nie miał nawet połowy ściany, która byłaby czymś więcej niż dziurą z rzadka przetykaną kamieniami. Zatopiony w ziemi i torfie, pusty, samotny i opuszczony, przypominał Skalnego Kolosa, który przyczaił się u stóp malowanego księżycem srebrnego wzgórza.

Być może kiedyś było tam coś ważnego, dawno temu, kiedy Arendelle było tylko odległą krainą, królestwem mgły i polujących orłów.

— To Laugen? — rzuciła Anna bez przekonania, ale Kristoff kiwnął głową. Jednak trafiła. — Och.

Przed nimi jak sztaba srebra rozciągała się rzeka.

Nad nią górował kolejny olbrzym – to musiała być Grünerløkka, najbogatsza i najważniejsza, z domami jak pałace, bielonymi, zdobionymi, o dużych ogrodach z altanami. Tylko jej światła utrzymywały nieprzeniknioną ciemność nieco w oddali.

To tam tkwił kawałek świata, który Anna znała. Ale Arendal stanowiło setki różnych światów.

— Czyli jesteśmy w Vestli?

— W Stovner.

Po drugiej stronie rzeki. Gorszej stronie, jeśli wierzyć temu, czego nasłuchała się o tej dzielnicy. Øydis lubiła odpowiadać na zaczepki parobków, żeby lepiej sobie uważali, bo jej narzeczony pochodzi ze Stovner. I uważali; to musiało coś znaczyć.

Kristoff przez chwilę przyglądał jej się, jakby czegoś szukał.

— Gdzie twój sweter?

Anna spojrzała w dół. Dziurkami od guzików bluzki sączył się blask kryształu, sprawiając, że wyglądały jak małe tarcze słońc. Krawędź spódnicy była ciężka od wilgoci i ziemi z mokradeł.

Spojrzała w górę. Kristoff wykonał ruch, jakby chciał się rozebrać. Wilgotna niebieska koszula połyskiwała w mroku jak woda rzeki.

— Pewnie tam, gdzie twoja kurtka.

— O nie.

— Martwisz się bardziej o to, że mi zimno, czy o to, że zostawiłeś po sobie dowody zbrodni?

— A zimno ci? — Nie odpowiedziała – chłód towarzyszył jej od tak dawna, że czasem trudno było zauważyć, że staje się większy – tylko się o niego oparła. Kiedy ogryzek księżyca wyjrzał zza chmur, Kristoff objął ją ramieniem.

Lampka strażnika miejskiego wyróżniała się na ciemnym poboczu drogi, samotny świetlik migoczący tuż za starą bramą miejską. Cień Kristoffa wyrósł na drzwiach przed nią.

Ciężkie kroki zmieniły się w odgłos uderzeń, kiedy strażnik uniósł długi drąg zakończony kolczastą kulą i zastukał nim o bruk.

 

Hej, panowie gospodarze

Już dziesiąta na zegarze!

Strzeżcie ognia i złodzieja

Chwalcie Boga, w nim nadzieja.

 

— Już dziesiąta?! — pisnęła Anna. To oznaczało, że od podwieczorku minęło pięć godzin. Od czasu, kiedy zabrała Kristoffa do Sekretnego Pokoju – zapewne niewiele mniej. Ile czasu właściwie tam spędzili? Ile zajęła im droga? — Przecież zanim wrócimy do zamku, będzie już pewnie po północy! — jęknęła, chociaż wiedziała, że przecież  n i e  m o ż e  sobie tak po prostu teraz wrócić, ot tak, w środku nocy, brudna i zziębnięta, w towarzystwie  m ę ż c z y z n y .  Nikt nie wiedział, że się wymknęli.

Pomyślała, że mogłaby zaczekać do oficjalnej zmiany warty i wtedy spróbować jakoś się przemknąć, ale to dopiero o trzynastej, za późno, żeby zdążyć na lunch, a co dopiero lekcje.

Strażnicy, którzy byli już na posterunku, wymieniali się przecież co dwie godziny. Wystarczyło, że wpadnie na tych, którzy akurat nie wpuszczali Kristoffa na teren zamku, i coś, czego jeszcze nie zdążyła wymyślić, szybko przekonująco nazmyśla na temat tego, czemu znalazła się po drugiej stronie bramy.

Oczywiście już rano, przynajmniej po wschodzie słońca.

— To teraz już nie masz wyboru — oznajmiła zadowolona — musisz mnie do siebie zaprosić.

— Gdzie: do mnie?

— No, a gdzie wynająłeś pokój? Musiałeś wynająć, bo, zaufaj mi,  z a w s z e  wiem, kiedy śpisz w stajni – nie jesteś w stanie wyciągnąć całej słomy z włosów. — Gdzieś w głębi duszy poczuła przeszywający chłód. Wzdrygnęła się i ciągnęła dalej, żeby przypadkiem nie zwrócił na to uwagi: — Swoją drogą, to nie jest drogie? Nocleg w mieście? To znaczy, nie wiem, ile coś takiego kosztuje – nie, że cię nie stać, nie to miałam na myśli – pomyślałam, że… wiesz, skoro tyle czasu spędzasz w zamku, równie dobrze mógłbyś w nim kiedyś zwyczajnie przenocować, i, um.

Chciała tylko powiedzieć, że wtedy łatwiej byłoby im się znów spotkać w Sekretnym Pokoju – tym razem może już bez żadnych sekretnych przejść – i mógłby oddać jej fragment przeszłości, tak jak obiecał, ale zrobiło jej się głupio.

— Ty sobie to wszystko już chyba dokładnie zaplanowałaś. — Po pełnych niedowierzania słowach Kristoffa zapadła cierpka cisza. — Nie przeszkadza mi spanie w zajeździe — powiedział wreszcie. — Jest blisko i jest, uhm… blisko.

Anna prychnęła.

— Czyli  g d z i e ?

— Przy Dynevoll — burknął.

— Niemożliwe! Czyżby to było w Vestli? Dokładnie tam, gdzie teraz idziemy?

— Oszalałaś — zawyrokował Kristoff.

Anna przygryzła wargę. Zerknęła na niego. Uśmiechnął się, czy tylko jej się wydawało? Nie, był zupełnie poważny, tak bardzo, że zaczęła się denerwować.

Odchylił głowę do tyłu i przeciągnął dłonią wzdłuż twarzy, aż do szorstkiego od zarostu gardła, i jęknął.

— Żeżkurwajapierdolę — wyrzucił z siebie, jakby to było jedno słowo, ale nie dodał już nic więcej, bo najwyraźniej nie miał ani lepszego pomysłu, ani wystarczająco silnych argumentów.

Roszpunka, której wolno było o wiele więcej, w tym snuć się po mieście w towarzystwie swojego narzeczonego (i najprawdopodobniej przyzwoitki, ale gdyby uwzględniała ją w swoich opowieściach, nie byłoby już tak romantycznie) – bo nic nie mogło wywołać w Coronie większego skandalu niż nieobyczajne zachowania jego przyrodniego brata, którego istnienie wyższe warstwy społeczne starały się ignorować – wspominała o kataryniarzach, loteriach fantowych, zdobnych afiszach i jabłkach w karmelu.

W żadnym z listów nie było mowy o rynsztokach i śmieciach.

Na wąskiej uliczce przed nimi, jednej z takich, które wciąż znały ciemność wsi, zataczało się kilku pijanych mężczyzn; jeden prawie wpadł pod przejeżdżającą obok dorożkę.

Anna czuła się niepewnie. Nie bywała w mieście o tej porze. Nigdzie właściwie o tej porze nie bywała. Nigdy też nie oddalała się od ścisłego centrum. Tutaj nawet chodniki wydawały się dziwne, bardziej nierówne i szorstkie niż te odbijające od zamkowego dziedzińca.

W myślach zaczęła recytować nazwy mijanych sklepów, po których witrynach przeciągała palcem, teraz tak brudnym, że przybrał kolor nocy, czarnej i głośnej.

Rzeźnik, sklep rybny, szewc.

Kristoff milczał, z dłońmi wetkniętymi w kieszenie wpatrując się w błoto i wodę wypełniające dziury w bruku.

Usługi krawieckie, apteka, piekarz.

Brakowało lukrowanych ciast i modnych kapeluszy, które widywała na wystawach Bryggen. Wszędzie wznosiły się tylko puste szkielety straganów czekające na kolejny dzień i niszczejące w ciszy kamienice bez światła i cienia.

Dom kawowy.

— Nie wiedziałam, że jakieś kawiarnie jeszcze o tej porze działają. — Wskazała na złote napisy nad rozświetlonym wejściem, jak w hotelu, bo Kristoff podniósł głowę i rozejrzał się zdezorientowany dookoła.

— Ale to dom kawowy…

— Tak, no mówię przecież!

Zamrugał, dziwnie zarumieniony, jakby wstrzymywał powietrze, a kąciki ust spazmatycznie mu drgały.

— Ty ty naprawdę nie wiesz, co się tam robi?

— A co można niby robić w takim miejscu? Pić kawę.

— Cóż, pewnie też można — wykrztusił Kristoff, Anna stwierdziła, że Elsie pewnie by się to spodobało, a wtedy znienacka ryknął śmiechem.

Czegokolwiek Anna się po nim spodziewała, na pewno nie było to  t o .

Kilku przechodniów rzuciło w ich stronę dziwne spojrzenia, ktoś się zatrzymał. Kristoff też przystanął i oparł dłonie o kolana, żeby złapać oddech.

— Przepraszam — wydyszał, kiedy się uspokoił. — Dom kawowy… to po prostu ładniejsza nazwa burdelu. — Anna poczuła, jak rumieńce oblewają jej twarz i szyję. — A burdel, księżniczko, to…

— Wiem, co to jest burdel! — Teraz jakaś kobieta aż pokręciła głową, zniesmaczona. Inni tylko bez skrępowania się im przyglądali. Kristoff przyłożył pięść do ust i odchrząknął. — Czemu się tak nazywa? — zapytała, tym razem prawie szeptem, bo jej ciekawość wciąż nie została zaspokojona.

Wzruszył ramionami.

— Chciałbym wiedzieć. Może po to, żeby żony tych, którzy tu bywają, myślały to samo co ty, kiedy mężowie mówią im, dokąd idą.

Powiedział to jakoś tak krótko i brutalnie, że Anna aż się wzdrygnęła.

— Chodź, prawie jesteśmy.

Kristoff wskazał na owinięty bluszczem budynek w rogu ulicy, niebezpiecznie blisko domu kawowego. 

— To tutaj.

Więc pewnie widywał kobiety, które tam pracowały! Czy były ładne? Czy powinna zapytać?

Przystanęła kilka kroków od wejścia, żeby ogrzać dłonie nad koksownikiem. Długo milczał. Zbyt długo, uznała, ale rozproszyła ją łaciata krowa pasąca się na plamie trawnika na wewnętrznym podwórzu. Parsknęła pełnym niedowierzania śmiechem.

— Myślisz, że dałaby mi się dotknąć? — zastanawiała się. — Nigdy nie głaskałam krowy, a ty?

Kristoff wyglądał, jakby nie robiło to na nim najmniejszego wrażenia. Jakim cudem?

— Jedną nawet doiłem. — Och, no tak. Wciąż jeszcze czasami zapominała, że niektórzy  p r z e ż y w a l i  życie. — U mojej ciotki.

— To – to, jeśli chcesz, możesz już wejść do środka, ja tylko sprawdzę, czy mi pozwoli… Hej, właściwie jak się mówi do krowy?

— Ja mówiłem po imieniu — uśmiechnął się. I chociaż Anna wiedziała, że to z niej się śmieje, i chociaż może było to zupełnie idiotyczne, zrobiło jej się lżej.

Krowa nie była zainteresowana nawiązywaniem z nią przyjaźni. W chwili, gdy Anna wyciągnęła w jej stronę ręce, powlokła się ociężale na drugą stronę podwórza. Kiedy tam spróbowała jeszcze raz, krowa muknęła coś, co zabrzmiało jak wyrzut, i tym razem oddaliła się już w zdecydowanym pośpiechu. Anna pomyślała, że może z Kristoffem lepiej by się dogadała, wyglądało na to, że mają podobny charakter, i się zaśmiała.

Z drugiej strony ulicy odpowiedział jej chichot kobiety z ustami różowymi jak malwy. Siedziała na schodkach prowadzących do drzwi z tabliczką: „Kobietom (i Nordhuldrze — dopisał powyżej, już na drewnie, jakiś idiota, któremu najwyraźniej wydawało się, że to zabawne) do baru wstęp wzbroniony”. Pomyślała o Fräulein Hahn i Elsie, obie byłyby pewnie święcie oburzone na ten widok. Stara guwernantka – bo – Anna dosłownie słyszała w głowie jej moralizatorski ton – nie przypuszczała, że istnieją osoby, którym trzeba przypominać, że takie grzeszne przybytki nie są miejscem dla szanujących się dam; siostra – bo ktoś miał czelność czegoś jej zakazać.

Anna rzuciła pospieszne spojrzenie przez ramię, żeby upewnić się, że nikt za nią nie stoi, i usłyszała skrzypnięcie drzwi.

— Dbry wieszr, laleszko — przywitał się uprzejmie męski, przepojony alkoholem głos. Odwróciła się, ale go zignorowała. Mówił chyba do tamtej kobiety, która z uśmiechem machała teraz do mijającego ją woźnicy? Przecież właśnie wyszedł z baru.

Niespokojnie przestąpiła z nogi na nogę, strzepnęła spódnicę i spróbowała odnaleźć spojrzeniem swoją krowę.

— To mi paninka nawet odpowiedzić ni raszy? — Twarde podeszwy zastukały na zbyt wąskiej uliczce. W świetle ognia zatańczyły zajączki, kiedy oparł się o dzielący ich kamienny murek. Może to przez guziki? Mosiężne guziki mundurów strażników idealnie odbijały światło, sprawdzała. Dużo trudniej było udowodnić jej to niż fakt, że obrzucała ich idiotyczne, wysokie czapki okruszkami chleba i zapraszała gołębie, więc prawie nigdy nie dostawała bury.  — Przesiesz ja nie gryzę — zaśmiał się. — No, chyba sze lubisz!

Ha! Wydawało mu się, że Anna nie wie, o co mu chodzi? Przeczytała praktycznie każdą powieść, do jakiej miała dostęp – wiedziała  w s z y s t k o  o małżeństwie, zalotach i romansach.

— Dziękuję, wolałabym nie dostać gangreny — wypaliła zanim zdążyła się zastanowić. Czy to, co powiedziała, miało w ogóle sens?

Twarz mężczyzny pociemniała, więc niezależnie od tego, czy dobrze zapamiętała fragment jednej z niezliczonych dyskusji Elsy z doktorem Fossem, z pewnością go uraziła.

Gdzie była krowa? Jeśli jeszcze tam była, Anna powinna skierować się dokładnie w jej stronę, tę, z której przyszła, w stronę rogu ulicy i wejścia do zajazdu.

Powinna iść, ale nie powinna uciekać.

— Powtószysz? — wybełkotał mężczyzna, a ona nie zdążyła zrobić ani jednego, ani drugiego, bo chwycił jej podbródek w dłoń i przyciągnął ją do siebie. — Mosze tym rasem s bliska?

Ból sprawił, że szeroko otworzyła oczy i złapała jego spojrzenie. To był dziwny moment. Zobaczyła, jak na jego twarzy toczy się walka pomiędzy wywołanym przez alkohol otępieniem a rozpoznaniem, przerażeniem i niedowierzaniem. Była pewna, że jej mina wyraża coś podobnego.

Rozpoznała go.

Poczuła, jak jakieś ciężkie, nieprzyjemne uczucie osiada w jej żołądku jak głaz. Znowu usłyszała słowa, które nie powinny były paść – nie z ust strażnika, którego zadaniem było ją chronić.

Na ogół lubiła towarzystwo strażników, niektórych – tych wyjątkowo nadętych albo wyjątkowo przystojnych – czasem nawet zagadywała i czuła się bezpieczniej, wiedząc, że pełnią wartę podczas gdy ona śpi.

Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że któryś z nich może odezwać się do niej w ten sposób.

Jej dłonie zamknęły się pięściami na materiale spódnicy, a ona miała ochotę zniknąć w nicości.

Rozpoznała go, a on być może rozpoznał ją.

Puściła się pędem przez podwórze, mając nadzieję, że będzie zbyt pijany, żeby ruszyć za nią.

Dzwonek nad drzwiami krzykiem obwieścił jej wejście.

— Dobry wieczór — wymamrotała Anna. W środku było wystarczająco ciepło, żeby jej policzki zapłonęły, ale gęsia skórka wciąż nie znikała. Potarła ramiona. Nikt nie wydawał się nią zainteresowany, na co odetchnęła z ulgą. Jakiś starszy pan, który właśnie wychodził, tylko przytrzymał dla niej drzwi, przywracając jej odrobinę wiary w mężczyzn. Podziękowała mu z uśmiechem i dygnięciem i przemknęła w stronę lady.

— Zostało jeszcze trochę zupy jarzynowej. Cztery speciedaler — wyrecytowała karczmarka, posyłając Kristoffowi spojrzenie, pod którym odrobinę się zgarbił. — To naprawdę dobra zupa.

— Za taką cenę wypadałoby, żeby była dobra — mruknął. „Jesteś moją siostrą”, szepnął bezgłośnie do Anny. Miała ochotę do niego sięgnąć, i powstrzymanie się przed tym wiele ją kosztowało. — Niech będą dwie porcje.

„Nic nie zrobiłaś”, powiedział w karczmie w górach. Pewnie, że nie zrobiła. Teraz wierzyła w te słowa bardziej niż wtedy. Szkoda tylko, że nie każdy facet był taki, jak on – albo przynajmniej jak lord Peterssen albo ten miły pan od drzwi, po prostu uprzejmi, księżniczka czy nie. Reszta była po prostu  o b r z y d l i w a ,  z tą świnią z Południowych Wysp na czele.

„Nie powinienem był cię wtedy zostawiać.” A może to  o n a  nie powinna się była znowu oddalać, bo po trzynastu latach kamiennych murów zamku może wcale nie była gotowa na świat poza nimi.

— Rozumiem, że mam dopisać do rachunku? — Karczmarka przekartkowała opasłą księgę gości i przesunęła palcem wzdłuż rzędów liczb, a kiedy zatrzymała go przy nazwisku Kristoffa, Anna zobaczyła numer tak niski, że zastanawiała się, czy na pewno dobrze go przeczytała. — A panienka…? — zwróciła się do niej, już nieco przyjaźniej.

— Panienka sama da ci znać, jeśli będzie czegoś jeszcze potrzebowała. Jest w tym dobra. — Wyglądał na zrezygnowanego i wyjątkowo nieszczęśliwego, kiedy to mówił.

— Cóż, mogę jeszcze zaproponować coś do picia. Mamy kawę z cukrem za speciedale, kubek słodkiego mleka za dwa ører, piwo w tej samej cenie. Podobnie jak bimber kukurydziany, najlepszy w mieście!

Anna rzuciła szybkie spojrzenie na Kristoffa.

— Bimber!

— Mleko — odezwał się w tej samej chwili.

— To co ma w końcu być?

— Jak powiedział. Bimber dla panienki, mleko dla tego dżentelmena.— Anna uśmiechnęła się słodko do karczmarki. Uciszyła Kristoffa machnięciem dłoni i zaszczebiotała: — Zasługuję chyba na coś, co jest najlepsze w mieście?

Kristoff miał szczęście. Zupa nie była jarzynowa, bardziej marchewkowa. Anna nie lubiła włoszczyzny. Pachniała ziemią i smakowała podobnie.

Wypiła większość bulionu – tłustego i tak gorącego, że poczuła, jak skóra na podniebieniu pęka – wyłowiła wszystkie różyczki kalafiora i ziemniaki, a później z kawałków niezjedzonej marchewki próbowała ułożyć twarz Olafa, ale to wyglądało dobrze tylko na powierzchni zupy, nie na dnie miski.

Lampka na stoliku zamknęła ich w kuli światła pośrodku ciemnej sali. Migotało na postrzępionej serwecie i sprawiało, że oka tłuszczu błyszczały jak jadalne złote obrączki.

— Chcesz? — zaoferowała, przesuwając swoje nakrycie w stronę Kristoffa. Uniósł brew. — Daj spokój, dzielisz się jedzeniem ze Svenem, nie zachowuj się, jakby ci to przeszkadzało.

Kristoff otworzył usta i zamknął je, kiedy pojawiła się karczmarka. Postawiła przed nim kufel, a przed Anną kubek, a później zatrzymała się na chwilę przed kominkiem, żeby dołożyć do niego kilka szczap drewna, pomstując pod nosem, że „od tego, do diaska, jest spluwaczka, żeby mi nie świnić na podłodze” i „gdyby Erlend tu był, to.

Anna szybko dokonała niezbędnych poprawek, razem z resztką zupy oddała Kristoffowi mleko i pociągnęła tęgi łyk bimbru, szybko, w irracjonalnej obawie, że ktoś zaraz wyrwie jej kufel.

Nie poczuła nawet smaku, tylko ogień. W przełyku, na wargach, nawet na szyi, po której pociekło kilka kropel. Alkohol był tak mocny, że przełknięcie go było aż bolesne.

Kristoff przyglądał jej się z drugiej strony stołu, ze skrzyżowanymi ramionami i wyrazem cierpliwego oczekiwania na twarzy.

— Twoja reputacja dotrze do zamku jeszcze przed tobą, zobaczysz — powiedział, kiedy upewnił się, że kobieta zniknęła w kuchni.

Annie odrobinę rozmazywał się wzrok, musiała odmrugać palące ją od wewnątrz płomienie i skupić się na tych w kominku. Tak pięknie rozświetlały izbę.

— Jaka reputacja? — wykrztusiła.

Uśmiechnął się.

— Moczymordy.

— Przecież teraz jestem twoją siostrą, nie księżniczką.

— Biedna Ninni! Pewnie nikt jej teraz przez ciebie nie zechce.

Anna wycelowała w niego drżącym, lepkim od alkoholu palcem.

— Mówiłeś, że nie chce wychodzić za mąż.

— Zdziwiłbym się, gdyby chciała. Ma jedenaście lat.

— Ja w wieku jedenastu lat… — zaczęła Anna, stwierdziła, że dokończenie tej myśli może nie być najlepszym pomysłem, i upiła jeszcze jeden łyk z kufla. Pożałowała. Upiła jeszcze jeden, mniejszy, z podobnym skutkiem. Wreszcie jeszcze dwa maleńkie, ledwo mocząc usta, żeby Kristoff sobie nie myślał. — Chcesz się może zamienić? Chętnie spróbuję tego mleka.

Zachlupotało, kiedy przesunął je w jej stronę.

— A nie mogłabym zostać twoją żoną? — zapytała, próbując owinąć kożuch, który zaczął tworzyć się na powierzchni, wokół trzonka łyżki. Kristoff nawet go nie tknął.

—  C o .

— No, powiedziałeś, że jesteśmy rodzeństwem. — Napiła się ostrożnie. Mleko faktycznie było słodkie, ale jednocześnie jakby cierpkie, i dziwnie pachniało. — Czemu nie  m a ł ż e ń s t w e m ?

— Bo siostrę mam, żony – nie.

— Och! — Anna zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu. — Chcesz mieć alibi na wypadek, gdyby szpiedzy królowej cię śledzili? — Podbródkiem wskazała na brodatego mężczyznę drzemiącego na ławie pod oknem. — Uważaj, tamten pan wygląda wyjątkowo podejrzanie, jakby pracował dla tajnego wywiadu.

To miał być żart. To właściwie miało być… cokolwiek, naprawdę. Język jej się plątał.

Oblizała mleczne wąsy i przesunęła w jego stronę ledwo upity bimber. Cofnęła rękę odrobinę za późno i jego palce zacisnęły się jednocześnie na naczyniu i jej własnych.

Nawet się nie skrzywił, kiedy przechylił kufel.

Mogłaby tak siedzieć godzinami i patrzeć na niego w tym nikłym świetle.

 Jego mina przypominała jej o jej prawie-ulubionym obrazie, tym, na którym mężczyzna rzucał kobiecie pełne uwielbienia spojrzenie, i nie była pewna, czy on właśnie to teraz zrobił, ale to wystarczyło, żeby cofnęła się na swoją stronę stołu i mocno przycisnęła łopatki do oparcia krzesła. Dopiero oddzielona od niego kilkoma łokciami drewna poczuła, jak jej serce wraca do swojego normalnego rytmu. Odsunęła Piknik z myśli.

Za cztery ører – równowartość dwóch kufli piwa – można było przespać się na ławie na dole, a Anna zastanawiała się, czy to alkohol jest drogi, czy nocleg tani, kiedy Kristoff prowadził ją do pokoiku na strychu, który wynajął.

Wydawał się większy przez to, że nie było w nim prawie żadnych mebli. Po jej prawej stronie cicho i ciepło płonął ogień. Naprzeciwko brudne okno wychodziło na ulicę w dole. Pod nim – stołek i pojedyncze łóżko. Ten widok sprawił, że się zarumieniła. Nawet w Knerten nie widziała sypialni Kristoffa.

— Przytulnie — skłamała, a on się uśmiechnął. Nie wierzył jej, słusznie zresztą. W zajeździe było zupełnie inaczej niż u Hilde. Pusto, miejsko, z opustoszałym podwórzem zamiast wiecznie zielonych drzew (świerków czy sosen?) za oknem,  n i e l e g a l n i e .

— Tu jest woda, gdybyś potrzebowała… — Wskazał na miskę i blaszany kubek stojące na parapecie. Nie należał do tych, którzy wypominali takie rzeczy, a ona z pewnością nie była najschludniejszą księżniczką, jaką widziało Arendelle, ale trudno było zignorować fakt, że oboje są zwyczajnie brudni. — Uhm, cóż. Wrócę, kiedy skończysz, wystarczy, że zawołasz.

Starał się ostrożnie dobierać słowa, to było bardzo taktowne, ale Anna i tak jeszcze mocniej się zarumieniła na tę sugestię.

— Nie musisz wychodzić. Umyję tylko ręce i twarz. A ty?

— Ogolę się chyba.

— W sensie, czy ty chcesz, żebym wyszła?

Potrząsnął głową i schylił się, żeby podnieść coś ze stołka.

— To…

— Mój sweter.

— Jaki ładny! — Przesunął dłonią po karku, jakby ta pochwała była dla niego niekomfortowa. — A ty?

— Myślisz, że ile mam ubrań?

— Sam teraz zmarzniesz — zaprotestowała Anna słabo, w równym stopniu czując się winna, co wdzięczna.

— Nie przeszkadza mi to.

— Jasne, jasne, Elsa — mruknęła. Wełna była kłująca i ciężka między jej palcami. Zachciało jej się płakać, udało jej się wymyślić tylko jedną rzecz, która została do powiedzenia, a jej piskliwy głos poniósł się w stronę drzwi, które wydawały się takie małe, kiedy on w nich stał: — Dziękuję.

Nóż trzeszczał szorstko, zarost i brud znikały w mydlinach. Kiedy słuchała, jak Kristoff się goli, znów wróciło to zabawne gorąco, którego nie mógł wywołać alkohol, bo nie ograniczało się tylko do gardła i żołądka.

— Co by nie mówić, jestem w twoim łóżku — powiedziała ta żałosna ilość bimbru, którą zdołała w siebie wmusić. Anna nie miałaby odwagi. — Mogłabym chyba powiedzieć, że spędziłam noc z mężczyzną?

Zobaczyła, jak dłoń Kristoffa drga. Syknął i zaklął pod nosem. Kiedy się odwrócił, jego policzek przecinała krwawa kreska.

— Jeśli tak na to patrzysz, to w lipcu spędziłaś co najmniej dwie noce z mężczyzną.

— Wtedy się nie liczy — zachichotała. Nie powinna była próbować alkoholu, Kristoff jak zwykle wiedział lepiej. Może nie bez powodu każde wino, które podawano jej w zamku, było rozwodnione. Nawet gløgg.

— Bo?

— Bo wtedy był z nami Sven. A potem Olaf.

Kristoff uśmiechnął się delikatnie, z jakiegoś powodu nieśmiało, jakby nie wolno było mu się tak uśmiechać, i sięgnął po mały kwadrat ręcznika. Ich oczy na chwilę się spotkały, a ona miała ochotę do niego podbiec. Wiatr za oknem milczał, jakby razem z nią nasłuchiwał, jakby coś miało się wydarzyć.

Ale Kristoff tylko wytarł twarz i opłukał nóż. Później stanął przy ogniu, opierając dłonie na gzymsie, a Anna mogłaby przysiąc, że obudowa kominka trzeszczy.

Nieskończoność później usiadł w nogach łóżka, opierając się plecami o ścianę. Nic nie powiedział, może myślał, że Anna już zasnęła. Jej też tak się wydawało, dopóki nie poczuła, jak twardy materac ugina się delikatnie pod jego ciężarem. Łóżko było na tyle długie, że jej nie dotykał, kiedy tak leżała zwinięta w kłębek po drugiej stronie.

Mógłbyś po prostu położyć się obok — pomyślała. Miała jeszcze na tyle przytomności umysłu, żeby nie powiedzieć tego na głos.

Było jej niewygodnie, powinna ściągnąć do spania gorset, on powinien pomóc jej rozwiązać wszystkie sznurówki, jak w romantycznych powieściach, a potem tulić do siebie tak długo, aż jej serce zupełnie odtaje.

Nawet w myślach wyszeptała to jak tajemne życzenie, bo niebezpiecznie było czegoś tak otwarcie pragnąć. Nie pamiętała, skąd o tym wie, ale była przekonana, że tak po prostu jest, i już.

Młode słońce prześwitywało delikatnie przez lodową bliznę we wnętrzu prawej ręki Kristoffa, wspaniałe i lśniące. Anna wymachiwała ich złączonymi dłońmi tak energicznie, że strąciła kapelusz z głowy mijającego ich pospiesznie mężczyzny, który obrzucił ich stekiem wyzwisk, za które Kristoff nie pozostał mu dłużny. Przynajmniej kilku słów nie znała.

Ale tym razem nieprzejmowanie się było łatwe. Dzień zaczął się zbyt dobrze, żeby jakiś prostak miał jej go zepsuć; Kristoff zamówił jej na śniadanie pudding ryżowy. Protestował, ale kiedy tylko karczmarka zniknęła, Anna nakarmiła go połową, i chociaż wieczorem się ogolił, to znów miał wąsy. Pudding był gorący i pachniał dojrzałą słodyczą, jak wrzesień, a ona czuła mrowienie w wargach za każdym razem, kiedy przysuwała do nich łyżeczkę.

A do dziewiątej wciąż zostało jeszcze tyle czasu. W drodze do zamku musieli przejść przez Kongeligplass, a tam, tuż obok cukierni Berga, znajdowało się królestwo jej dzieciństwa.

W świetle dnia nawet Vestli było o wiele bardziej kolorowe, pełne karmazynu, popieli i fioletu – barw jesieni, wciąż tej ciepłej i czułej. Drzewa mieniły się złociście. W taką pogodę, w swetrze Kristoffa w selburoser** szepczące słodko o zielonym lecie, mogłaby stać na dworze cały dzień i nie marznąć.

Nad ich głowami dzwony wieży zegarowej wybiły wpół do ósmej, i mogłoby być prawie jak w jakiejś niemądrej piosence (popuścim wodze fantazji, może przy okazji kupię ci obrączkę, wsunę ją na rączkę – jak naj-bar-dziej! – pójdziem do pastora, ślub będzie z wieczora – jak naj-bar-dziej!).

Anna miała w sobie tysiące słów, głęboko w środku, ale milczała. Śmiała się tylko do niego, jakby postradała zmysły. Dobrze wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Znała te słowa na pamięć, biegały swobodnie w jej myślach, dopóki nie musiała otworzyć ust i ich wypowiedzieć. Wtedy ani jednego nie umiała z siebie wydusić. Czemu tak się działo? Wystarczyłyby dwa. Dlaczego tak trudno było powiedzieć je na głos?

Bo wszystko mogłoby się wtedy zawalić, bo przecież nie mógł jej już okłamać, a nie-kocha-cię-tu-nikt, i czy naprawdę musiała znowu to usłyszeć? To właśnie przyniosło jej ostatnie lato.

Kristoff spojrzał na nią z troską, a ona potrząsnęła głową, jakby to było nic, niesiony wiatrem liść albo mucha, i zapytała, kiedy ma urodziny jego siostra. Dwudziestego czwartego października, ale on powiedział to o wiele ładniej, cztery-i-dwadzieścia, i gdyby tylko matematyka nie była taka trudna, może Anna też liczyłaby w ten sposób.

— A jak wygląda?

— Ma brązowe oczy.

— Takie jak ty?

— Takie jak ojciec.

— A ty masz oczy jak twój ojciec?

— Chyba tak.

— To chyba czy na pewno tak?

Przewrócił tymi głupimi oczami szczeniaka.

— Na pewno.

— Musicie być do siebie bardzo podobni.

— No nie wiem, Ninni to straszny chudzielec. I ma inne włosy. Takie… ciemne. Ale nie, że brązowe.

— Kasztanowe? No wiesz, w kolorze kasztanów?

— Taa, no, może.

— Jesteś najgorszym towarzyszem zakupów! — zaśmiała się Anna.

— A to nie miały być moje zakupy?

Pokazała mu język, on zmierzwił jej włosy i może, jeśli ktoś teraz na nich patrzył, naprawdę sądził, że są tylko bratem i siostrą.

Pokazał jej lalkę z wystawy, z rozchylonymi delikatnie pulchnymi usteczkami i policzkami rumianymi jak jabłka. Miała na sobie kapelusz przypominający paterę z owocami i warstwy, warstwy i warstwy materiału, ale jej beżowa sukienka wydawała się lekka jak chmurka.

Miała też brązowe oczy i ciemnorude włosy zakręcone w misterne loki.

— Czemu jej od razu nie kupiłeś?

— Nie byłem w środku.

— Żartujesz sobie? — Anna pochyliła się bliżej, żeby się upewnić, że wszystkie szczegóły na pewno zgadzają się z tym, co jej opowiedział, przyłożyła dłonie do szyby i zostawiła na niej odciski palców. — Ona jest idealna!

Kristoff wyraźnie krępował się przed wejściem do sklepu, czego nie rozumiała, bo no naprawdę, bez mrugnięcia okiem mógł sobie ryzykować życie w środku zamieci na fiordzie, ale bał się kupić dziewczynce zabawkę?

W połowie jego wykrętów szarpnęła za klamkę i pociągnęła drzwi do siebie, bo gdyby miała czekać, aż on je otworzy, pewnie by się nie doczekała.

— Dzień dobry! — zawołała, a staruszek pochylający się nad rozłożonym na ladzie dziennikiem podniósł na nią wzrok.

— W czym mogę służyć?

— Chcielibyśmy kupić lalkę, tę z wystawy, siedzi na szezlongu.

—  A n n a  — syknął Kristoff, potykając się o próg, kiedy wciągała go za sobą do wnętrza sklepu.

— O, imienniczka naszej księżniczki! — Szeroki uśmiech rozciągnął się między bokobrodami. — Ale panienka chyba jest od niej młodsza?

Kristoff się wyprostował i wyszarpnął rękę z jej uścisku.

— Tak, ma dopiero czternaście lat.

Anna aż się zatchnęła. Może i nie powinna się chwalić, że nie dość, że jest podejrzanie podobna do księżniczki, jeśli ktoś nie zwracałby uwagi na fryzurę i ubranie, to jeszcze dziwnym trafem są w tym samym wieku, ale bez przesady!  C z t e r n a ś c i e !  Z taką bezczelnością jeszcze się nie spotkała.  D o p i e r o .  Jakim prawem…!

W spojrzeniu, które rzucił jej Kristoff, błyszczała złośliwa iskra. Oczywiście świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że nie może zacząć się z nim kłócić w środku sklepu. Miała ochotę go udusić.

Sprzedawca przetarł okulary o rękaw koszuli, żeby lepiej się jej przyjrzeć.

— Taka duża pannica, a jeszcze bawi się lalkami? — roześmiał się serdecznie.

Kristoff, również z uśmiechem, pokręcił głową. Anna wbiła wściekłe spojrzenie w jego kark. Musiał się świetnie bawić, palant jeden.

— Nie, nie — powiedziała wyniośle, próbując naśladować Ton Królowej, którym Elsa ucinała wszelkie dyskusje, bo przecież chyba nie było po niej widać, że wciąż trzyma lalki w pokoju? — To prezent urodzinowy.

— To może od razu ładnie zapakować?

— Nie — zaprzeczył szybko Kristoff. — To znaczy, nie musi się pan spieszyć. Nie mam teraz przy sobie… To znaczy, mógłbym wrócić po południu… żeby ją… ee, odebrać? Wtedy zapłacę.

— Oczywiście — przytaknął staruszek, a Kristoff zrobił chwiejny krok do tyłu, jakby uszło z niego całe powietrze. Nie spodziewał się, że sprzedawca będzie miły? Przecież to nie był chyba problem – zarezerwować coś dla kogoś? Oni też byli mili, wyjątkowo oboje. — Zaraz ją ściągnę z wystawy, żeby spokojnie na pana zaczekała, bo muszę przyznać, że ta ślicznotka budzi spore zainteresowanie.

Anna wsparła dłonie na biodrach. Rzuciła Kristoffowi triumfujące spojrzenie.

— Tak, więc to będzie… zaraz, niech no spojrzę… piętnaście koron.

Ciszy, która zapadła po słowach sprzedawcy, można było wręcz dotknąć.

Piętnaście koron to nie było chyba dużo? Wielkie kwoty jawiły się Annie raczej jako tysiące i miliony. Ale ile właściwie pieniędzy miał Kristoff? Nigdy jej nie mówił, bo czemu niby miałby to zrobić, a ona nie czuła potrzeby pytania. Po prostu… płacił. Co najwyżej urągał sprzedawcom od zdzierców i oszustów.

Miała wrażenie, że słyszy nie tylko, jak Kristoff przełyka ślinę, ale nawet, jak ciężko porusza się jego grdyka, jak oblizuje spierzchnięte wargi.

— Mamy też, rzecz jasna, nieco tańsze....

— Na przykład tam! — Anna najpierw wskazała na półkę na przeciwległej ścianie, na chybił-trafił, a dopiero później sama się jej przyjrzała.

Twarz aż po koniuszki uszu paliła ją z zakłopotania. Po co tak go naciskała? Płuca płonęły jej poczuciem winy. Przypomniała sobie, że każda korona to dwanaście speciedaler, mniej niż ich kolacja.

— Zobacz, jest jeszcze taka śliczna blondyneczka, widziałeś? — zagadnęła, ciągnąc go za rękaw. — Wygląda jak aniołek.

Lalka była mniejsza i nie miała ani kapelusza, ani parasolki, ale jej sukienka wyglądała jak łąka. Sama byłaby taką zachwycona.

— Nie chcę aniołka — obruszył się Kristoff, a ona zrozumiała, że jego duma została przez nich urażona i że teraz na pewno kupi dokładnie tę lalkę, z myślą o której weszli do sklepu, choćby miał postawić dom w zastaw. — Ninni jest bardziej po drodze w drugą stronę.

— Rozumiem — pospieszył z zapewnieniem sprzedawca. — Mimo wszystko polecam się jeszcze trochę się rozejrzeć. Właśnie wystawiłem zamek, prawdziwe cacuszko. Można dokupić do niego mieszkańców.

Na stoliku za Anną stało lustrzane odbicie jej domu, co do dachówki, na najwyższej iglicy był zatknięty nawet płatek śniegu naturalnego rozmiaru. Całość była mniej więcej wysokości Olafa, szerokości dwóch.

— Proszę otworzyć, panienko, śmiało — zachęcił sprzedawca. Podał jej pomarszczoną dłoń z niewielkim kluczem, który wyciągnął spod lady.

Anna niepewnie wsunęła go do zamka i kiedy bramy bezgłośnie się otworzyły, jakby kiedykolwiek było to takie proste, znów poczuła ten nieprzyjemny uścisk w żołądku, jak za każdym razem, kiedy natykała się na wzmiankę o sobie w gazecie albo podobiznę w miejscu, w którym na znalezienie się jej podobizny zamek nie dał pozwolenia.

Rozkład pomieszczeń nie został idealnie odwzorowany, a ich ilość znacznie ograniczona  tylko kuchnia, coś pomiędzy gabinetem a biblioteką, sala tronowo-balowa, wąski korytarzyk. Ogromną przestrzeń zajmowały dwie sypialnie, niebieska i różowa, z uwięzionymi w środku laleczkami o pustych oczach nad słodkimi uśmiechami.

Dotknęła muślinowych zasłonek przy baldachimach, szaf wielkości pudełek od zapałek. Więc teraz każde dziecko w Arendelle mogło zrobić sobie z nich marionetki. Wystarczyły dwa obroty kluczyka w zamku.

Zerknęła w stronę lady, żeby upewnić się, że sprzedawca na nią nie patrzy, i pstryknęła księżniczkę w jedwabne zielone plecy sukienki. Przewróciła się, ale ona nic nie poczuła.

Później zrobiła przysługę królowej i ostrożnie przeniosła ją ze stołeczka przy toaletce w zamku na najbliższą półkę, obok baletnicy stojącej na pozytywce, między stadem dzikich koni a lśniącą lokomotywą. Mimo wszystko dalej nie umiała.

Inne zabawki, tłumy stłoczone na blacie stolika poza murami zamku, wciąż mogły ją stamtąd zobaczyć. Jak prawdziwi, wierni poddani. Radośni. Oczekujący.

Wśród nich były nawet żołnierzyki z mundurami w kolorach Arendelle, z miniaturowymi krokusami na czapkach, pulchna kucharka i kilka pokojówek. I lord Peterssen! A ta piłeczka o skąpej fryzurze musiała być chyba Kaiem?

— A ma pan też jakiegoś wydobywcę lodu?

Sklepikarz odchrząknął z zakłopotaniem.

— Handlarza lodem? — spróbowała jeszcze raz, na wypadek, gdyby nie zrozumiał.

— Nie, panienko. Kto by takiego chciał?

— No przecież ja — szepnęła Anna, ale żaden z nich chyba jej nie usłyszał. — Ja bym chciała.

_______________

* Tais-toi (fr.) – zamknij się.

** Selburose – norweski wzór dziewiarski w róże.


Sama już nie wiem, czy to dobrze, że ten rozdział znów jest taki długi, ale narracja z punktu widzenia Anny żyje trochę swoim życiem.

Ustalenie, jak dokładnie biegnie to tajne przejście, było najtrudniejszą częścią pisania tego rozdziału, bo nie mam za grosz wyobraźni przestrzennej :C Gdybym miała opierać się na tym, co daje mi film, powiedziałabym, że mniej więcej w tym kierunku. Wyjście znajduje się gdzieś u stóp tych wzgórz, gdzie znajduje się Grünerløkka. I od razu mówię, że to nie ma wielkiego znaczenia (przynajmniej na razie, zastrzegam sobie prawo do zmiany zdania), chciałam po prostu uniknąć sytuacji, w której Kristoff z Anną przypadkiem wbijają komuś na chatę xD

Jeśli chodzi o nazwy dzielnic Arendal, to wzięłam je po prostu z Bergen i Oslo. W telegraficznym skrócie, zamek znajduje się we Frogner, Grünerløkka jest najbardziej fancy, pewnie pomieszkuje tam sobie Peterssen, Nyhavn to port, a Bryggen  sąsiadująca z nim ta ładna, drewniana część miasta. Stovner to patola, a Vestli dużo mniejsza, ale też do pewnego stopnia patola.

Rzeka też jest norweska, ale dużo bardziej odległa geograficznie; podobała mi się ta nazwa.

Tak mniej więcej wygląda strażnik miejski, a tak śpiewa (tu akurat w wersji duńskiej). Selburose może być małym anachronizmem, bo pierwsze rękawiczki z tym wzorem pojawiły się w 1897 roku, ale był inspirowany różnymi istniejącymi wcześniej, więc kto wie.

To obraz z piknikiem z filmu, a to Piknik Auguste'a Serrure'a. A to piosenka Anny  Synes du om meg?; tłumaczenie dosyć luźne (ogólnie to piosenka dla dzieci; pomaga w nauce skróconej odpowiedzi po norwesku).

W sprawie domów kawowych jestem skłonna zgodzić się z wyjaśnieniem Kristoffa; nie mam pojęcia, dlaczego, ale naprawdę tak się na nie mówiło, chętnie przyjmę wszelkie sugestie xD

9 komentarzy

  1. Cześć!

    Trzy rozdzialy w plecy jeśli dobrze liczę? Czuję się zawstydzona, ale mogę coś powiedzieć na swoją obronę! W pierwszy tydzień ferii złamałam noge i od tamtej pory wszystko miałam nie na miejscu. Ale teraz jest już na prawdę coraz lepiej i powoli wracam do żywych (o ile byłoby łatwiej gdybym nadal miała online).

    Obiecuję, że postaram się nadrobić w najbliższych tygodniach ( w międzyczasie nadrabiam jeszcze szkołę, dlatego daję sobie aż tyle czasu).

    Swoją drogą cieszę się, że mam aż tyle do przeczytania!

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku, strasznie współczuję! :CCC Mam nadzieję, że naprawdę już wszystko u ciebie dobrze!

      Nadrabianiem w ogóle się nie przejmuj, nie ma się czego wstydzić, dla mnie dużo znaczy już sam fakt, że ktoś to czyta <3

      I poza tym sama mam trochę zaległości ze względów naukowych xD Z opublikowanych rozdziałów zostały ci chyba 2 do przeczytania, ale mam też 2 zaległe, a jutro powinnam publikować trzeci, więc biorę się za robotę xD

      Trzymam kciuki za szkołę i szybki powrót do zdrowia! ♥

      Usuń
    2. Cześć!

      Bardzo dziękuję za życzenia zdrowia - jest już zdecydowanie lepiej ♡

      Mam nadzieję, że u Ciebie z nauką tez dobrze, a z opowiadaniem jak najlepiej!

      Dziękuje i też trzymam kciuki za twoją szkołę!

      Usuń
    3. A co do opowiadania.

      O... to tak trochę erotyczny opis! Nie mam nic przeciwko, to znaczy myślę, że jakby trochę to taka sytuacja, czasami tak się zdaża, że ktoś na kogoś wpadnie i robi się niezręcznie. Ale tutaj chciałabym, żeby ten moment trwał!

      I ach jego oddech w zagłebieniu jej obojczyka-szyi, musnął jej udo i te rozmywające się kontury. Rozpływam się nad nimi!

      I znaleźli się w wielgachnej grocie/tunelu? Tak czuję że coś w ten deseń. Na prawdę niezłe tajne przejście ktoś sobie w zamku wybudował.

      Łał ten tunel musiał być na prawdę dawno zbudowany i być jakąś drogą ucieczki skoro jest taki zapomniany. Podoba mi się, że fale o niego chlupią, to znaczy że gdzieś tam je słychać. Biedna Anna skojarzyła to gdzieś ze śmiercią rodziców - strasznie mi jej szkoda :(

      I nie mogę tego pominąć, bo tak idealnie tutaj widać różjicę wzrostu między nimi! On się musi schylać aż w pół kiedy ona nie i tego mi trzeba ♡

      Kurczę chyba tak będę teraz zaczynać rozmowy w krępujących momentach - "Øre za twoje myśli". Świetne! Widzę, że pan Kristoff specjalista topograficzny wie, że są już daleko za Bryggen. Ale w sumie skojarzyło mi się to z pierwszą częścia Krainy Lodu jak tak szli przez góry i Anna też niewiele wiedziała i opierali się na wiedzy Kristoffa.

      Ha ha ha ten dialog! Bardzo mi się podoba ich dynamika i to jak ze sobą rozmawiają! I że Kristoff tak ją... wkręca. Nie Anno, nie mów tak przy mnie, bo to nieprzyzwoite. Ha ha ha. "To już na pewno było wulgarne" - tak jak mówiłam, kocham ich dynamikę!

      To miejsce musi być na prawdę BARDZO (wybacz Caps!) stare skoro nawet drewno już próchnieje.

      Przepraszam jeśli zbyt często o tym wspominam ale warto wspomnieć z jaką łatwością Kristoff pociągnął się wychodząc z tunelu. Uwielbiam tego człowieka. Ale on jest taki żartujący facet! Chyba bym umarła ze strachu na miejscu Anny jakby ktoś tak zza pleców mnie wystraszył.

      ACH! Jak Kristoff się pięknie do niej uśmiechnął. Głosuję za większą ilością takiego cudownego Kristoffa Bjorgmana. Ja tutaj prawie wszystkie postacie bardzo lubię, ale to on mógłby być gwiazdą tego opowiadania!

      To chyba daleko ich poniosło, mam takie wrażenie jakby byli na jakimś końcu świata! Swoją drogą- bardzo ładne opisy terenu dookoła nich, widzę dokładnie gdzie się znaleźli.

      Ha ha lubię kiedy Anna jest taka zadziorna i go zaczepia jak w pierwszej części Krainy Lodu! To taka dobra dynamika dla tej pary i lubię jak to poruszasz!

      I Kristoff ją objął ramieniem bo jej zimno ♡

      Usuń
    4. Jakie ładne z tą piosenką! Na prawdę w Arendelle tak śpiewają? :) To świetny pomysł! I jeśli tak długo ich już nie ma to Anna mogłaby mieć na prawdę przechlapane!

      I ooo z Anny jest niezła cwaniara! Ja myślę, że ona juz sobie obmyśliła wszystko i że będzie musiała spędzić noc z Kristoffem! Chwileczkę czy ja to powiedziałam... noc z Kristoffem! Ale ta Anna ma fajnie! I przeklinający Kristoff ♡

      Bardzo podoba mi się jak pokazujesz podejście Anny względem świata dookoła, że zaskakuje ją brud świata, to że nie wszystko jest takie jak się mogłoby jej wydawać. Podoba mi się jak ją zaskakuje wszystko od takich a nie innych sklepów po pijaków na ulicy. Idealne ujęcie dla księżniczki zamkniętej przez 13 lat.

      I o nie... nie miałam pojęcia co to dom kawowy! Poczułam się jak Anna a on się jeszcze z niej śmieje! Co za facet ha ha ha. Ale nie dziwię się, że tak się roześmiał szczególnie na myśl, że jeszcze Elsa miałaby tam pójść. No nie!

      Kurczę ciekawe jak to jest pogłaskać krowę! Też bym chciała, jestem z tobą Anno. I ale ta krowa... ja nie wiem - nie chcieć się z Anną zaprzyjaźnić...

      "Nordhuldrze wstęp wzbroniony"? Przecież jaki to jest rasizm - nawet Arendellczycy mają swoje wady!

      O nie... czy ten pijak mówi do Anny? Pijani ludzie są straszni! Ja już jej współczuję!

      I jeszcze tak do Anny zagaduje bezczelnie! I z tym gryzieniem co za obleśny typ. Ale Anna mu odpyskowała! Chwileczkę... to był strażnik? O kurczę ale trudna sytacja. Anna musi być w szoku że ktoś może się tak do niej odezwać. Mam nadzieję, że strażnikowi będzie strasznie głupio jak sobie przypomni!

      Usuń
    5. Tak patrząc po tym ile Kristoff zarabia - ta zupa musi być przepyszna. Na prawdę strasznie dużo kosztuje. I tak dokładnie!!! Hans to świnia z Południowych Wysp, dobrze Anno!

      Anna zamawiająca bimber znowu jest idealnie w charakterze. Normalnie jakbyś była sama Anną tak dobrze ci wychodzi!

      Dobrze dla Kristoffa, że w tej zupie więcej marchewki niż innych rzeczy, z kolei Anna chyba została poszkodowana.

      Cwaniara szybko rozdysponowala to, co kto będzie pił i czy to tylko ja czy mam jednak słuszne wrażenie, że tego pożałowała?

      Uwielbiam dynamikę rozmowy Anny i Kristoffa! To, że ona moczymorda i że daje Nini złą reputację. Ha ha ha są idealni!

      I to jest na prawdę dobry fragment - ten kiedy pomiędzy Kristanną tworzy się napięcie, a też po Annie widać jak bardzo musiała się spić. Czym jest kilka łyków dla głowy niespożywającej alkoholou - tak myślę! Musiało ją mocno kopnąć.

      I jesteśmy w sypialni Kristoffa! Co z tego, że tylko chwilowej zawsze fajnie! I jak Kristoff tak ładnie do niej podszedł, że wszystko masz ja mogę wyjść w razie potrzeby i oddal jej swój sweter, kiedy sam będzie marznąć. Kochany!

      Czy ja jestem dziwna czy golący sie Kristoff to coś pięknego? Mam wrażenie jakbym słyszała w uszach tarcie noża i jakby tak bardzo sprawnie się golił. Łał, super! I czy on sie położy obok Anny!? Czy oni będą się przytulać przed snem?... niestety nie będą. Nie tylko ty Anno ubolewasz nad tym faktem. Kurcze ta scena jest bardzo dobra i bardzo mi się podoba ale mam z nią problem, bo mówiąc wprost - niekoniecznie poszła po mojej myśli. Ale pasuje mi to do aktualnego poziomu rozwoju postaci i ich relacji. Ale nadal mogę nad tym w ciszy szlochać!

      Jakie to urocze, że Anna nakarmiła Kristoffa połową swojego puddingu! Musiał być biedak bardzo głodny. Och i to jak strąciła kapelusz temu panui się wszyscy okrzyczeli wyzwiskami, Kristoff broń swojej dziewczyny!

      Janne ma niedługo urodziny! To może czas na jakiś prezent panie Kristoffie? I on tak ładnie mówi liczby - już wcześniej to było z tym ile on ma lat, pamiętam! I maja oczy jak ojciec, to znaczy jak starszy pan Bjorgman - on na pewno był super!

      I czy oni kupują lalkę z tej ładnej ilustracji do tego rozdziału? Anna ma sto procent racji - Kristoff kup ją, jest prześliczna! Tylko czy takie coś nie jest drogie...? A... czyli dlatego Kristoff tak się krępował z wejściem do sklepu! I ten moment kiedy już właściwie w nim są i Anna nawija jak najęta, a Kristoff żeby ją przykrócić daje jej mniej lat. Idealna uwaga!

      O kurczę. Aż musiałam wrócić na początek rozdziału... 15 koron to prawie połowa wypłaty Kristoffa. Może 1/3. Przecież to strasznie dużo dla niego pieniędzy, nic dziwnego, że tak zareagował. Jestem w szoku, tak myślę, że pewnie sprawdziłaś ile w tedy coś takiego kosztowało, jak zawsze brawa za research ale jestem zaskoczona! I wiem, że Anna pewnie chce być mila i dlatego proponuje mu tańszą wersję, ale choćby miał sie zapracować on teraz dumny już innej lalki nie kupi.

      Ale jak mnie zamurowało z tym zamkiem... nie, tego zdecydowanie się nie spodziewałam. To jest na swój sposób oczywiste, że bogate dzieci będą pragnąć takich zabawek, tak jak dzisiaj sa lalki takiej królowej i innej, ale na swój sposób to trochę straszne. Jak marionetki, zależne od czyjegoś pomysłu na nie. To przerażające! Nic dziwnego, że Anna zareagowała tak a nie inaczej.

      I jeszcze ta końcówka z Handlarzem Lodu! To chyba najpiękniejsze z dotychczasowych zakończeń! Bardzo mocno słodko-gorzkie - bo jest to jedna z najsłodszych rzeczy jakie tutaj przeczytałam a jednocześnie tak mocno nakreśla różnice klasowe. To co o Kristoffie myślą sobie inni ludzie, którzy go nie znają i nie wiedzą jakim jest dobrym człowiekiem. Uwielbiam!

      Przyjmuję z ochotą cały research z dopisku na końcu! Super wszystko wyjaśniłaś i pokazałaś - można dużo lepiej i mocniej wczuć się w całą sytuację. Jak zawsze takjak cały rozdział - arcydzieło!

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    6. Taak, z założenia miało być erotycznie-niezręcznie (z naciskiem na to drugie), więc cieszę się, że tak wyszło :D Myślę, że masz co do tej sceny podobne odczucia co sama Anna ^^
      (Wstępnie miała to w ogóle być perspektywa Kristoffa, ale nie podołałam)

      Dokładnie tak, to tajne przejście było najprawdopodobniej zbudowane w celu ewakuacji, zamek jest dość wiekowy, i to nie jedyne takie, które się w nim znajduje

      Różnica wzrostu Kristanny to jedna z moich ulubionych rzeczy, jeśli o nich chodzi <333 I bardzo się staram nie przeginać z ich przekomarzankami, ale to chyba efekt uboczny braków jedynkowej dynamiki w części-której-udajemy-że-nie-było :D
      I ja uwielbiam to, jak wspominasz o czymkolwiek, co wiąże się z Kristoffem, tak jak lubię o tym pisać, tak lubię też czytać, także tu nie ma nic do wybaczania ♥ (Nawet nie będę zaczynać wypowiadać się na temat golenia się, ale myślę, że idealnie rozumiemy się w tej kwestii xD)

      Pan strażnik jeszcze wróci, przynajmniej na jedną scenę! Ale fu D:

      I tak, dokładnie tę lalkę kupią! To nie jest jakiś superważny wątek, ale też jeszcze się nie skończył :)
      W ogóle – mam nadzieję – scena w sklepie jest trochę symboliczna, jestem z niej chyba najbardziej zadowolona w kontekście całego rozdziału, także strasznie się cieszę, że tak ci się podobała <333
      Moja odpowiedź z kolei chyba znów nie jest szczególnie obfita, ale mam jeszcze trochę do nadrobienia :D Ogólnie jak zawsze – NIEMOŻLIWIE dziękuję za komentarz, wszystkie pochwały i w ogóle <333

      Usuń
  2. Zgadzam sie z Przedmówcą ze wszystkim! Kristanna to cos przefantastycznego i z ogromną przyjemnością przeczytałam ten rozdział!

    A Kristoff jest CU-DO-WNY!!! Tak samo jak Anna jest przeidealną Anną!

    I uwielbiam moment z krówką, chociaż szkoda że nie dała się pogłaskać.

    Życzę wenki!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doświadczenie mi mówi, że krówki są wyjątkowo niedostępne :C

      To, że ktoś mówi, że moja Kristanna jest w charakterze, zawsze mnie cieszy ♥ Czasem trudno to wyważyć :D

      Strasznie dziękuję za pochwały i komentarz! <33

      Usuń