TUŻ PRZED MOSTEM PROWADZĄCYM DO ZAMKU ANNA ODDAŁA KRISTOFFOWI SWETER. Rachunki wciąż gryzły jego myśli jak głodne szczury i strzępki jej paplaniny docierały do niego jak przez mgłę.
Pytała chyba o jego ulubioną porę roku.
— Nie mam — odparł, bo nigdy się nad tym nie zastanawiał. Zimą wycinał z jeziora lód, na sprzedaży którego można było zarobić jeszcze latem. Właściwie to chyba lubił lato, zwłaszcza w porze żniw, kiedy jedzenie dosłownie leżało na ziemi.
Ale pomyślał, że może to dobrze, że jednak tego nie powiedział, bo Anna stwierdziła, że ona tak naprawdę n i e z n o s i lata. Jest okropne, a obchodzenie urodzin w przesilenie wcale nie jest zabawne – no, może kiedyś, bo przy midnattsola* wystarczyło nie kłaść się do łóżka albo nie patrzeć na zegarek, żeby móc świętować dalej aż do następnego dnia. Chyba udało jej się wytrwać do północy w piąte urodziny, chociaż nie była pewna. A później i tak przestały ją cieszyć, bo to, co miało być jednym z najlepszych dni w roku, stało się najgorszym – i do tego n a j d ł u ż s z y m , jakby tego było mało.
Ale przeżyła wszystkie trzynaście, i może to wcale nie była taka pechowa liczba, bo w końcu odzyskała siostrę, no i teraz miała jego, więc urodziny znów mogły być miłe, przecież pamiętał chyba swoje.
Jasne, że pamiętał. Kiedy przytaknął, uśmiechnęła się, jakby połknęła słońce, a on zaczął się zastanawiać, czy to o n a tak naprawdę o czymś nie zapomniała. Tylko co z tego, bo jeśli nawet, to przecież będzie musiał jej o tym opowiedzieć, tak jak obiecał.
Zaciągnął się zapachem jesieni i portu i ogarnęła go dziwna tęsknota za latem, które już się skończyło. Wcześniej wydawało mu się, że czeka na jesień, na normalność, ale ani ciemność, ani mróz, ani szron nie były w stanie wygnać z jego życia chaosu.
— A – hej, Kristoff? — Odruchowo się do niej nachylił, żeby lepiej słyszeć. Ale, cokolwiek akurat Anna mówiła wcześniej, nie powtórzyła tego więcej. Wspięła się tylko na palce, żeby go pocałować, niezdarnie i pospiesznie; jej wargi przycisnęły się do kącika jego ust. Odsunęła się jeszcze, zanim zdał sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiła; zareagował o wiele później.
— Czekaj! — zawołał za nią. — Moja… — ale Anna gnała już w stronę bramy, jakby gonił ją sam diabeł. Ona też musiała wiedzieć, w całej swojej trzpiotowatości, że taka bliskość jest niebezpieczna, bo budzi wszystkie tęsknoty. — …kurtka.
Brama się otworzyła, brama się zamknęła, a on jeszcze przez chwilę stał z idiotycznie uniesioną dłonią.
Zawsze mógł jeszcze trochę powłóczyć się po mieście, aż październikowy wiatr wywieje mu z głowy ten dziwny, zimny niepokój przed tym, co go czeka. Odruchowo zacisnął pięść, palce obrysowały zarys blizny we wnętrzu prawej dłoni, ostrożnie, delikatnie, ale i tak odczuł ten ruch całym ciałem.
Złocisty poranek zniknął, jakby utopił się w fiordzie. Kristoff kątem oka zerknął na wieżę zegarową, ale nie było jeszcze nawet jedenastej.
Godziny zbytnio się dłużyły. Zbyt długo siedział bez ruchu. Na Lodowych Polach pracowali od świtu do zmierzchu, a życie w górach polegało na niekończącej się pracy, żeby związać koniec z końcem. W Arendal nauczył się, co znaczy nuda.
Westchnął i odebrał od straganiarza pęk marchwi, od której Sven później tylko się odwrócił, co było dość niepokojące, biorąc pod uwagę to, o czym poprzedniego dnia wspominała Anna – że Olaf wpadł na jakiś pomysł „jak zdobyć dla niego więcej marchewek”.
— Co jest? — zapytał, bo tylko tego mu brakowało, żeby renifer dostał skrętu jelita, ale Sven potrząsnął głową.
Nic nie było, po prostu zamkowe stajnie były dla niego tym, czym dla Kristoffa był sam zamek.
Kristoff nigdy wcześniej o tym nie pomyślał, ale nigdy też nie zostawił go samego na tak długo.
Gładził futro i obiecywał, że niedługo się stąd wyniosą. Musiał tylko obmyślić kolejny krok. To, że wciąż nie odzyskał kurtki, a co za tym idzie, pieniędzy, nie wróżyło dobrze w sprawie ponownych odwiedzin w sklepie z zabawkami i opłacenia pobytu w zajeździe. Fakt, że Anna zniknęła, też raczej nie pomagał.
Miał sucho w ustach. Poczuł, że zaczyna go boleć głowa.
— Podnieś nogę — mruknął, klepiąc renifera w pęcinę, bo równie dobrze mógł w międzyczasie obejrzeć mu kopyta. I tak musiał to zrobić, zanim dokądkolwiek pojadą.
Promienie zawieszonego nisko na niebie październikowego słońca wdarły się przez szparę w drzwiach, ujawniając szarawą warstwę pyłu i brudu pokrywającej szyby stajni.
— Tak myślałam, że tu pana znajdę, lordzie Bjorgman — odezwał się obcy głos.
Światło dźgało go w zmrużone oczy, Kristoff musiał przysłonić je dłonią, żeby spojrzeć na dziewczynę, która weszła do boksu. Drzwiczki się zatrzasnęły, a drobinki kurzu uniosły w powietrze.
— Pan mnie nie pamięta — stwierdziła oczywistość w odpowiedzi na jego zmarszczone brwi. — Øydis Lovisdatter Korsmo — bardziej dygnęła niż powiedziała. — Księżniczka prosiła, żeby to panu przekazać.
Podała mu idealną kostkę, która po rozłożeniu okazała się być jego kurtką. Więc przynajmniej jeden problem się rozwiązał.
— Jesteś jej… księżniczki… pokojówką? — zaryzykował Kristoff. Nadal jej nie pamiętał – unikanie wszystkich służących po kolei stanowiło dla niego pewnego rodzaju grę. Bywało nawet zabawne. Jakby – ale imię brzmiało znajomo. Anna pewnie musiała coś o niej wspominać, bo chyba nie znał żadnej innej Øydis.
Dziewczyna kiwnęła głową. Wyraźnie się rozpromieniła. Miała ładnie wykrojone, szerokie usta, jakby stworzone do uśmiechów w rodzaju tego, którym go teraz obdarzyła, i dygała zdecydowanie za nisko.
— Zacerowałam kieszeń — dodała, chociaż Kristoff nie przypominał sobie, żeby którakolwiek była rozpruta. Założył kurtkę i szybko wsunął dłoń za pazuchę. Pieniądze zabrzęczały, ocierając się o palce (cztery miesiące pracy, cała zima lodu, nie myśl o tym w ten sposób), a on nie wyczuł żadnych szwów na dnie. Posłał jej pytające spojrzenie. — Lewa zewnętrzna. Proszę d o k ł a d n i e sprawdzić.
Tym razem jego dłoń natrafiła na nierówną fakturę pomiętego papieru.
— Co to? — zapytał, ale już uniósł karteczkę, żeby samemu się o tym przekonać. Kiedy to zrobił, poczuł zapach perfum, zupełnie inny niż woń unosząca się w gabinecie królowej, annowy – jasny, słodki, jak łąka po deszczu.
Litery były okrągłe i odrobinę nierówne, stawiane w pośpiechu.
Co powiesz na pikekysser? Olina na pewno będzie dla ciebie jakiś miała – w porze podwieczorku, w kuchni. A.
— Nie czytałam — odparła natychmiast dziewczyna. Kristoff zerknął na nią znad liściku. Jej zarumieniona twarz zastygła w niemym chichocie mówiła sama za siebie.
Słowa Anny nie wyglądały wcale tak niewinnie, jak musiało jej się wydawać. Co ona miała w głowie? Poza tym oszukiwała. Jak miał się opanować i c z e k a ć , walczyć z tą bolesną potrzebą rosnącą wewnątrz niego, kiedy nawet jej papeteria tak pachniała?
Zmiął liścik w palcach. Pokojówka pospiesznie dygnęła jeszcze raz, tak nisko, że prawie uderzyła czołem w jego kolano, i czmychnęła.
— Czyli jeszcze tam dzisiaj wracasz?
— Sam nie wiem.
— Czemu nie?
— Bo to chyba nie jest dobry pomysł.
— C z e m u ?
— Dobrze wiesz, czemu.
— Ale to chyba jeszcze gorszy pomysł, żeby n i e wracać.
— Sven…
— Nie wystarczy ci, że boisz się jej powiedzieć, że się w niej zakochałeś? — Renifer parsknął gniewnie, kiedy Kristoff gwałtownie ściągnął wodze. — Możesz chyba dotrzymać słowa oddać jej trochę wspomnień? Reszty i tak sama się domyśli.
Kristoff powtarzał sobie w kółko, że to, co czuje do Anny, nie może być miłością. Jak mógł ją kochać, skoro tak niewiele o sobie wiedzieli?
— Ale to mogłoby się zmienić, gdybyś jej wreszcie p o w i e d z i a ł , co dla niej wtedy zrobiłeś — zauważył Sven.
Jasne, że by mogło. Ale przecież trolle umiały mącić w głowach, sam to widział.
W Dolinie Żywej Skały, wśród wiecznej wiosny, uzdrawiających dłoni i migoczących kryształów łatwo było poddać się iluzji. Łatwo było wyobrazić sobie uczucia, które nie miały prawa bytu w zewnętrznym świecie, tym prawdziwym.
— Ty się po prostu boisz. Boisz się, że Anna odejdzie, bo nawet jeśli nie znajdzie sobie kogoś lepszego, to prędzej czy później ktoś jej znajdzie, i tak to się skończy, że złamie ci serce.
Prawda wykręciła mu żołądek jak wyrzut sumienia.
— Tak tylko mówię.
— No to przestań mówić, dobra? Ja pierdolę!
— Piętnaście koron — powtórzył sprzedawca. Tym razem Kristoff nie był ani trochę bardziej pogodzony z tą sumą, ale nie była już tak zaskakująca. Wysypał złote profile królowej Elsy na ladę i czekał, aż mężczyzna je przeliczy.
P i ę t n a ś c i e k o r o n .
Nie znał się może na zbyt wielu rzeczach, ale liczby nie były jedną z nich. Dobrze wiedział, co mógłby za tyle kupić. Miernego konia albo – pomyślał o nowej przyjaciółce księżniczki – dobrą mleczną jałówkę. Bilet do Ameryki.
— A skąd pan mówił, że jesteście?
— Nie sądzę, żebym mówił.
— Ach tak. Czy w takim razie ma pan coś przeciwko temu, żeby to naprawić?
— Vinstra.
Kristoff rzucił pierwszą nazwą, jaka przyszła mu do głowy. Vinstra leżało na tyle blisko, że w jeden dzień dałoby się dotrzeć stamtąd do stolicy, a jednocześnie wystarczająco, bezpiecznie daleko. Nawet dialekt szczególnie się nie wyróżniał.
Pomyślał, że jeśli zabawkarz słuch miał równie dobry, co wzrok, pewnie mu uwierzy. Nie widział żadnego innego powodu, dla którego nie miałby go wyrzucić ze sklepu.
Pamiętał, jak wszyscy sprzedawcy przepędzali ich z Jensem sprzed witryn, kiedy byli dziećmi i chcieli po prostu pogapić się na rzeczy, których i tak nigdy nie mogliby dotknąć.
— Tak też sobie właśnie myślałem, że wy nietutejsi – panienka to już prawie po duńsku mówiła! Tyle się teraz słyszy o tych pensjach dla dziewcząt na kontynencie… Stęskniła się tam pewnie za zabawkami, co?
— Taa.
Najwyraźniej brał go za kogoś innego. Kogoś tak bogatego, że nie zauważyłby nawet, gdyby ukradziono mu taką sumę, kogoś, kto bez wyrzeczeń może wysyłać siostrę do zagranicznej szkoły, żeby uczyła się w niej dokładnie tego, czego mogłaby nauczyć się w domu.
Mężczyzna mrugnął do niego znad lady.
— Dołożyłem mały drobiazg, widziałem, że bardzo interesował ją… och, ależ nie, drogi panie, proszę się nie wygłupiać! — zaoponował, widząc, jak Kristoff ponownie sięga do kieszeni. — To prezent dla tej uroczej młodej damy.
Kristoff wiedział, co mówi, widział, w jaki sposób układają się jego usta, ale jedyne słowo, jakie słyszał, to „jałmużna”. Odczuł je jak ukłucie igłą, ale nic nie powiedział, bo jego gardło stało się nagle zbyt ciasne nawet na przełknięcie śliny.
Olina ucierała ciasto, które nie wyglądało ani trochę tak, jakby nadawało się do tego, żeby zrobić z niego bezy, podśpiewując pod nosem głupią rymowankę:
— Ubij masło, ubij mnie, ubij mocno, ubij cię. Dzięki krowie, dzięki dniu, dzięki Panu, mówi brzuch.
Kristoff przyglądał się workom mąki i soli, bladym głowom cukru i koszom wypełnionym ziemniakami i innymi korzeniami, w ilości tak ogromnej, jakiej w całym życiu najprawdopodobniej nawet nie zjadł.
Wiercił się niespokojnie przy dębowym stole. Był za duży na zamkową kuchnię, zmuszony do wciśnięcia się na wąską ławę z całym swoim wzrostem, łokciami, kolanami i stawami, których było za dużo, żeby czegoś nie potrącić.
Meble i całe wyposażenie zostało stworzone dla drobnych służących i niziutkiej, okrągłej kucharki, nie dla tak długich nóg i szerokich ramion, nie dla niego.
— Nie, dzięki, już jadłem — odparł, kiedy po raz kolejny zapytała, czy na pewno nie zrobić mu czegoś do jedzenia. Nawet nie kłamał, zjadł jedną z marchewek, którą pogardził Sven, zanim oddał mu resztę, żeby wynagrodzić mu jakoś czas, kiedy będzie na niego czekał. Przy Dynevoll miał przynajmniej do dyspozycji całe podwórze na tyłach budynku, nie tylko ciasny boks w zamkniętej stajni.
— Głupie gadanie! Rozumiem, że ciastek nie chcesz, ale mojej zupie cebulowej chyba nie odmówisz? — obruszyła się Olina, wycierając dłonie w fartuch. — Zaraz ci odgrzeję.
Kristoff obawiał się, że jego duma może nie znieść kolejnej jałmużny, ale zanim zdążył zaprotestować, a kobieta sięgnąć do garnka, ktoś zapukał do drzwi.
— Czy mógłbym pana prosić na słówko?
Peterssen stanął na progu w całej swojej wąsatej obłudzie, uśmiechając się do niego w taki sposób, że Kristoffa wiele kosztowało, żeby nie odpowiedzieć mu czegoś, czego mógłby później pożałować.
— Z całym szacunkiem, lordzie Peterssen, ale chyba nie zamierza mi pan teraz porwać chłopaka? — zapytała kucharka, na powrót sięgając po miskę, którą chwilę wcześniej odstawiła. — Miał mi utrzeć masło z cukrem. — Wycelowała w Kristoffa oklejoną słodką masą drewnianą pałką. — Nie po to cię tu ściągnęłam, żebym teraz sama miała się męczyć. Siła w rękach już nie ta, co kiedyś.
Peterssen jeszcze przez chwilę stał w miejscu, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć. W wyjątkowo nieprzyjemny sposób uderzał palcami o framugę. Ten dźwięk przypominał bębniący deszcz, zapowiadający burzę, pioruny i grzmoty.
— No? — Kristoff nie był pewny, do którego z nich się teraz zwraca, dopóki Olina nie minęła go, żeby zatrzasnąć drzwi. Sposób, w jaki to zrobiła, był ostrzeżeniem, nie pytaniem. Poczuł nagły przypływ sympatii do tej kobiety.
Wymamrotał „dzięki”, bo każde słówko, jakim mógłby teraz uraczyć lorda Peterssena, było bardziej wulgarne od poprzedniego, wyciągnął dłonie po miskę i cofnął je natychmiast, kiedy Olina uderzyła go w palce ścierką.
— A dajże spokój, poradzę sobie, tak tylko powiedziałam, nie znoszę tego bufona. Wiedziałeś, że postawił sobie ostatnio przeszkloną altanę w ogrodzie w tej swojej willi na Grünerløkka? — Pokręciła głową. — A w posiadłości w Ledaal ma cztery salony! Jeśli ktoś w okolicy ośmieli się zbudować dom z pięcioma, jestem pewna, że Peterssen postawi kolejne skrzydło, żeby mieć sześć.
— Pieniędzy jak lodu — skomentował sztywno Kristoff, a ona się zaśmiała, jakby to był naprawdę dobry żart, i stwierdziła, że tacy ludzie nie wiedzą już chyba, co z nimi robić. Kristoff nie mógł się z nią w tej sprawie zgodzić, Peterssen miał całkiem sporo pomysłów na inwestycje, ale Olina uznała chyba wreszcie rozmowę za zakończoną i przestała ciągnąć go za język.
Postawiła przed nim parującą miskę z zupą, a później odwróciła się, żeby sięgnąć, jak mu się wydawało, po łyżkę – ale ona przyniosła kolejną porcję.
Spojrzał na stół.
— Chyba mnie przeceniasz.
Olina opatrzyła na niego z politowaniem i minęła go, żeby otworzyć drzwi, mamrocząc pod nosem, że ktoś będzie musiał znów zmyć podłogę.
— Nikt nie powiedział, że będziesz jadł sam! — Anna wślizgnęła się na ławę naprzeciwko niego. — Mnie też ominął obiad.
Nie poznał jej po głosie, który brzmiał obco, nosowo i szorstko, ale zobaczył ją kątem oka. Była w tym samym swetrze, który miała na sobie w sekretnym pokoju narzuconym na koszulę nocną, z szyją opatuloną szalem, ale z trudem przełykał ślinę, kiedy ślina napływała mu do ust z każdym oddechem i czuł się zbyt zażenowany, żeby spojrzeć na nią wprost.
— Trochę boli mnie gardło — wychrypiała, sięgając po kawałek chleba, który podsunęła jej Olina. — A ciebie nie?
— Nie.
Nawet go to nie zdziwiło, zdawało się naturalną konsekwencją wystawiania się przez całą noc na chłód i zarazki miasta. Zastanawiał się jedynie, ile osób planowała jeszcze wtajemniczyć w to, co kombinowała, ale ona rzuciła tylko:
— Och, racja, właściwie czemu też miałbyś się rozchorować? Mnie pewnie zawiało w bibliotece czy coś.
Nieznacznie podciągnęła rękaw i przesunęła palcami po czerwonych kropkach na przedramieniu, jakby chciała je strzepnąć.
— I chyba pogryzły mnie pchły — szepnęła, chichocząc. Jakby to była przygoda, łóżko z cienkim materacem wypchanym słomą.
Dobrze, że nie pluskwy — pomyślał Kristoff. Wtedy Anna nadepnęła go pod stołem, a on prawie udławił się własnym językiem.
Był tak przyzwyczajony do nich samych. Spuścił wzrok na swoje kolana wbijające się w blat stołu i odchrząknął. Anna zaczęła skubać kromkę chleba, wyraźnie starając się nie oddychać przez usta.
Mimo wszystko oboje musieli czuć się nieswojo w tych obcych okolicznościach, w kuchni, gdzie ktoś wciąż się kręcił. Kristoff pomyślał, że Olina, która uprzejmie udawała, że nie zauważa ich obecności, musi słyszeć bicie jego serca ze swojego miejsca przy piecu.
Coś rozbiło się w odległym korytarzu, czemu towarzyszył głośny wybuch śmiechu. Anna próbowała ukryć, że aż podskoczyła. Jej włosy zdawały się pałać w blasku czerwonego, zachodzącego słońca, którego promienie sączyły się przez okno za jej plecami.
To nie była miłość. On się tak po prostu nie zakochiwał, ale Anna…
Lubił ją. Jasne, że tak. Już to mówił. Bardzo ją lubił, i nikt nie mógł mieć mu tego za złe.
Ale nadal miał w pamięci kazanie, które wygłosił pastor, kiedy szedł do konfirmacji. Grzmiał, że nie ma magicznych istot, a ci, którzy twierdzą, że je widzieli, nie zostaną dopuszczeni do sakramentu.
Patrzył przy tym na niego, ale Kristoff nie skulił się pod jego wzrokiem, bo od lat nie wspominał nikomu o trollach, ale chociaż nie chciał wierzyć w mrok, zdążył już boleśnie doświadczyć ciemności, które potrafiły zniszczyć umysł człowieka. Jeśli miał jakieś wątpliwości, to co do istnienia dobra, Boga i jego syna Jezusa Chrystusa.
A Anna była za młoda, zbyt ufna, żeby nie czuł się nieswojo z myślą, że będzie musiał jej powiedzieć, że magia być może z żadnym z nich jeszcze nie skończyła.
_______________
* Midnattsol (norw.) – dosłownie „słońce o północy”. Zjawisko występujące podczas tzw. białych nocy – czas, kiedy słońce w niektórych miejscach nie chowa się wcale za horyzontem, a w innych znika tylko na krótko.
Rymowanka Oliny jest z jakiejś skandynawskiej sagi (czasem zapisuję sobie takie rzeczy, kiedy na nie wpadnę), najprawdopodobniej na podstawie wierszyka Edvarda Storma :D
TYLE KRISTOFFERA BJORGMANA
OdpowiedzUsuńTak wiele piękna do udźwignięcia. To jest na prawdę, ale to na prawdę świetny rozdział! Nie tylko dzięki obecności Kristoffa, ale i dzięki temu jak świetnie jest napisana. Uwielbiam twoje poetyckie ale przy tym nierozwlekłe opisy!
Licząc na więcej życzębardzo dużo bardzo dobrej weny!
(To tylko poczekaj na Kristoffa bez koszuli XD)
Usuń((to miało być przekreślone, ale nie umiem przekreślać w komentarzach))
Nie będę kłamać, moje ulubione rozdziały to też te z nim :D Ale bardzo się cieszę, że podobają ci się nie tylko ze względu na postać, ale też opisy. Lubię je, jak już mi wyjdą xDD
Bardzo dziękuję! <333
Cześć!
OdpowiedzUsuńCzas na kolejny rozdział. Muszę powiedzieć, że na prawdę bardzo się cieszę - czytanie i komentowanie rozdziału z Kristoffem w roli głównej to zdecydowanie dobry odpoczynek po szkole.
Bardzo dokładnie wyobraziłam sobie scene kiedy to Anna idzie z Kristoffem i jak rozmawiaja o porach roku. Bardzo podoba mi sie opis Anny, ten moment kiedy wygląda jakby połknęła słońce jest piękny i myślę, że w takich chwilach Kristoff zakochuje się w niej coraz mocniej.
A ta końcówka jak Kristoff jeszcze nieświadomy nachyla sie do niej, a ona szybko skrada mu całusa. To bardzo słodkie! O chwila no tak, przecież on nie może zaplacic za lalkę, a pieniądze pewnie ma w kurtce... to będzie kłopot!
Mam takie wrażenie, że Kristoff jest człowiekiem, któremu praca jest niezbędna do szczęścia. Nuda myślę, że może go bardzo męczyć.
Sven gardzący świeżą marchwią? Ktoś tutaj chyba za dużo zjadał ostatnio - przekarmiają biednego Svena. To znaczy Olaf go przekarmia. Jestem tego pewna.
Podoba mi się jak Kristoff traktuje Svena i że jest dla niego ważne, żeby o niego dbać. Myślę, że przez czyszczenie nawiązują dodatkową więź.
Zastanawiałam się czy ta służąca, która przyszła jest jak ta dziewczyna, która ostatnio zaczepiała Kristoffa w rozdziale z Elsą. Ale wydaje się być w porządku. W końcu dostarcza sekretną korespondencję najlepszej pary jaką znam!
Podoba mi się jak Kristoff zareagował na list Anny, widać że mu BARDZO (Caps!) zależy, chociaż udaje, że nie, bo przecież nie można się tak szybko zakochać. A juz na pewno nie w takiej słodkiej księżniczce. Bardzo czekam na to jak ją pocałuje i świata już poza nia żadnego nie zobaczy. Chyba, że marchewki!
Chwileczkę... o co chodzi z częścią wspomnień Anny. Jestem bardzo zakręcona - jest cos o czym nie wiemy, o czym Anna nie wie, o czym Kristoff wie i coś co on dla niej zrobił. Chyba się nie pogubiłam! To strasznie pogmatwane a przy tym bardzo ekcytujące. Bo jeśli on coś dla niej zrobił, takiego, co sie wiąże z dużym poświęceniem to nie ma odwrotu. On ją w tedy kocha całym sercem chociaz ani przed Svenem ani tymbardziej sobą się nie przyzna. Ale mi sie to podoba! Jestem bardzo podejscytowana!
UsuńCzy tylko mnie tak ekscytują dzieje ich romansu? Z największą przyjemnoscia czytam twoją twórczość!
Tak dużo można kupić za 15 koron? Krowę, konia albo bilet do Ameryki? Szokujące, a Kristoff kupił lalkę. On jest niesamowitym bratem. Na prawdę!
Kristoff chyba chce zmylić pana sprzedawcę z tym skąd jest - tak żeby nie zadawał pytań? Dobrze zgaduję?
I Anna mowiąca jak po duńsku? Chyba by sie obraziła jak sobie pomyślę skąd pochodzi Hans...
Ale z Kristoffa jest dumny facet. Nie przyjmie jałmużny! Myślę, że jego siostra sie ucieszy, ale dla niego to jak obraza.
Opis Kristoffa wspominający o jego gabarytach jest jedną z moich ulubionych rzeczy. To jest to, czego dziewczyny jak ja potrzebują najbardziej!
I Kristoff ja jestem z Oliną - powinieneś zjeść, zupa na pewno jest pyszna. Aż mi ślinka cieknie!
Peterssen... moim zdaniem temu człowiekowi nie wolno ufać. Myślę, że nie jest on ostatnią kanalią, ale na pewno chce mieć wpływ na rządy Elsy a co za tym idzie mieć pod kontrolą Anną = Kristoffa i najlepiej to wszystkimi dookola zarządzać. Co za śliski cwaniaczek tak czuję.
Zgadzam się z Oliną, ale się cieszę, że wyrzuciła tego bufona za drzwi! Bardzo dobrze aż Kristoff odetchnął z ulgą.
O Anna! Uważam, że to bardzo słodkie że przychodzi trochę spóźniona ale zawsze na obiad i to trochę jak do jakiejś cioci czy babci a nie do służby! Tak do ciepła pieca i w ogóle.
Biedna Anna jest chora! Ale jej współczuje - ból gardła to chyba najgorsze co może być. Strasznie przeszkadza! Ale zupa myślę, że moze pomóc!
Kristoff nie musisz tak się wzbraniać, my i tak wiemy, że jesteś w Annie zakochany! Sven wie, ja wiem, super autorka opowiadania wie! Do tego jeszcze Anna jest bardzo fajna - idealny materiał na dziewczynę, szczególnie jak zmiękcza nawet jego czasami twarde serce.
I po przypisie - rymowanka Oliny bardzo mi się podobała! I czytasz skandynawskie sagi? To musi być super, widziałam kilka razy w świetlicy półki z sagami i tak myślałam, że to musi być bardzo fajne tak śledzić losy bohaterów.
Nadrabiam dalej i dziękuję za super rozdział.
Pozdrawiam :)
Ha, masz totalną rację z tym Kristoffem :D
UsuńI w sprawie jego stosunku do Anny, i w sprawie jego stosunku do pracy. Po pierwsze, bardzo ją mimo wszystko lubi, a po drugie nie umie inaczej, raczej nigdy w życiu nie miał zbyt dużo czasu wolnego
I oczywiście, że to Olaf przekarmia Svena, nikt inny by się nie odważył xD
Nie, nie! Pokojówka Anny wyjątkowo nie próbuje podrywać Kristoffa, miałby już za dużo wielbicielek :D (Ale na wszelki wypadek dałam jej narzeczonego, żeby nie było) Pewnie po prostu bawi ją ta sytuacja, bo Anna zrobiła sobie z niej posłańca (i oczywiście, że czytała, kto by nie chciał poczytać listów miłosnych księżniczki, skoro nadarza się okazja :D)
Tak, wspomnienia są już trochę rozwinięte w kolejnych rozdziałach; zakładam trochę alternatywną wersję tego, co tak działo się u trolli w filmie. Kristoff może nie jest przesadnie skromny, ale nie sądzę, że chciałby się chwalić tym, jak bardzo pomagał Annie, zwłaszcza, że świadczyłoby to o tym, czego tak bardzo się przed samym sobą wypiera
I nie tylko ciebie to ekscytuje, ja też kocham romanse <3 a przynajmniej takie :D
Nie mam pojęcia, czy nie poszalałam z ceną lalki, chociaż z drugiej strony – to sklep, z którego obie księżniczki miały kiedyś zabawki. Ceny biletów i konia/krowy za to już faktycznie udało mi się gdzieś orientacyjnie wygooglować :D
I dokładnie tak, Kristoff chciał jak najszybciej uciąć rozmowę ze sprzedawcą – jest trochę zakręcony i raczej kiepsko widzi, więc wszystko działa na korzyść tego, że nie poznał księżniczki. Akcent Anny to też kwestia tego, że ona pochodzi z najbardziej arystokratycznego środowiska, jak się da, stąd jej wymowa jest inna, zwłaszcza w zestawieniu z tym, jak wypowiada się taki Kristoff
Peterssen jeszcze odegra rolę życia, i to niedługo! Mogę tylko powiedzieć, że twoja interpretacja jego postaci jest w punkt
Olina jest chyba moim ulubionym członkiem zamkowego personelu (bardzo możliwe, że to, jak gotuje, ma na to wpływ :D), Anna też bardzo ją lubi i poniekąd to dla niej przychodzi jeść do kuchni. A poza tym, kiedy Elsa nie schodzi na posiłki, myślę, że samotne siedzenie w jadalni też nie jest miłe
I zgadzam się, że ból gardła to jedna z najgorszych rzeczy, zwłaszcza jak jest się gadułą :D (stąd ta zupa cebulowa) Stwierdziłam, że bieganie po mieście bez płaszcza musi mieć jakieś konsekwencje, tak? :D
Cieszę się, że rymowanka ci się podobała <3
Jeśli chodzi o norweskie sagi, mam kilka zestawów w domu, głównie po babci :D Osobiście nie mogłam strawić Sagi o ludziach lodu, kupiłam kiedyś w kiosku pierwszy tom za złotówkę i moim zdaniem w tym przypadku cena dużo mówi xD A co do reszty – nie jest to może jakaś najwybitniejsza literatura, ale te osadzone w XIX wieku czasem przydają się do różnych drobnostek w opowiadaniu, zwłaszcza, jak chodzi o życie w gospodarstwie.
Jeśli będziesz miała okazję to polecam się z jakąś zapoznać – z tego, co zauważyłam, schemat często się powtarza, więc chyba nie ma znaczenia, jaką wybierzesz xD – i wyrobić sobie opinię :D
Dziękuję bardzo za komcia! ♥