Ariana dla WS | Blogger | X X X
Fagra, grýttur land, heimr Árnadalr
piękna, kamienna ziemia, dom Arendelle.

3.4.22

Rozdział 46. Ciężko mnie Pan ukarał

_______________

PRZESTALI SIĘ DOTYKAĆ. Hans nie rozumiał, jak to się stało, że nagle znalazł się tak blisko drzwi.

Zacisnął zęby, zacisnął szczękę, jakby chciał ułożyć w ustach słowa, które powinien wypowiedzieć jako następne, ale nie zostało w nim już więcej kłamstw ani półprawd. Cokolwiek  c h c i a ł  powiedzieć Kruszynie – to, jak chciałby zapomnieć, że coś przed chatą Hellandów w ogóle istniało – było niemożliwe.

Poranny chłód uderzył w skórę w miejscu, gdzie wcześniej czuł ciepło jej ciała, palił w policzki.

Kruszyna patrzyła na niego tak, że przez chwilę wydawało mu się, że pójdzie za nim, oplecie go ramionami i zapomni o grze, którą prowadzili od samego początku, ale tego nie zrobiła.

Poczuł na gardle ten sam ucisk, który wywołała tyrada ojca, która brzmiała jednocześnie tak, jakby żałował, że czasy się zmieniają – „W przeszłości ani nazwisko, ani nawet pochodzenie nie ocaliłoby cię przed katowskim pieńkiem!” – i jakby Hans mu coś, cokolwiek zawdzięczał.

Miał wtedy wrażenie, że się przesłyszał, oszołomiony faktem, że po raz pierwszy w życiu znalazł się tak blisko niego – wystarczająco blisko, żeby krople śliny króla wściekle pryskały mu w twarz.

Chère maman się nie odzywała. Wymownie topiła swoje milczenie w kieliszku wina, aż w dzień wyjazdu Hansa demonstracyjnie przeniosła się do zachodniego skrzydła zamku, żeby przypadkiem nie mijać się z Jego Królewską Mością nawet w korytarzu, jakby nagle oburzyła ją decyzja o wygnaniu.

Hans próbował o tym wszystkim nie myśleć, przynajmniej do czasu, aż nadszedł pierwszy list, słowa z białego świata, które spalił na czarny popiół nad paleniskiem w roykstovan w Múla.

Powoli zbliżył się do płomieni, chwycił pogrzebacz. Zaszumiało mu w uszach, kiedy zważył go w dłoni. List dotarł na Nasturię tak szybko, że prawdopodobnie wyruszył w drogę równo z nim. Na dnie oczu czuł kłucie, które pozbawiało go ostrości widzenia.

Nie jesteś już księciem.

Kiedy zadał pierwszy cios, krople stopionego laku odprysły i ułożyły się na policzkach w nowe piegi. Dźwięk uderzeń mieszał się ze wspomnieniem kobiecego śmiechu, nie-jesteś-księciem, jesteś-porażką.

Ale to nie powinno mieć znaczenia na tej piekielnej, odludnej wyspie. Kiedy stał wśród smaganych wiatrem pól, kiedy mocował się z havið, w wypełnionej wełnianą mgłą izbie – nic tak naprawdę nie miało już znaczenia. Zwłaszcza jego rozczarowanie.

Nie powinno mieć znaczenia tutaj.

Pieniek do rąbania drewna stał w cieniu lasu pochłaniającego resztki słonecznego ciepła z trawy, popielato-zielonej i szorstkiej. Za jego plecami chata unosiła się w cieniu traw, kot ocierał się o jego łydki.

Hans popatrzył na torfowe dachy. Wszystkie budynki w Wiosce Wydobywców wyglądały, jakby wyrosły z ziemi. Ludzie mieszkali tu od pokoleń, mężczyźni wyjeżdżali w grudniu i wracali w marcu, zawsze towarzyszył im wieczny oddech gór.

Powoli podszedł do pieńka. Na glebie odcisnęły się ślady kół prowadzące do wysypanej kamieniami drogi. Drogą oddalał się wóz, do wozu zaprzężony był koń, a w jego grzywę wplotły się przymocowane do chomąta dzwoneczki.


Doktor Oxe odbierał wszystkie porody chère maman, tak długie i okropne – przynajmniej pierwsze osiem. Przez nie bardzo długo musiała (zawsze w liczbie pojedynczej) się później starać o Daisy. Oczywiście nie jest to oskarżenie, tylko stwierdzenie faktu, utrzymywała.

Jakie to szlachetne z twojej strony — myślał Hans, któremu śniło się pewnej nocy, że wszystko, co go spotyka, jest karą za to, że coś w niej zniszczył. Mam nadzieję, że ten wysiłek ci się teraz zwraca.

— A więc lubi pan tę klacz?

— Nie — ucina Hans, bo ze szczęką uwięzioną w obcych palcach – boleśnie wyraźne wspomnienie z dzieciństwa  nie jest w stanie powiedzieć więcej. Zresztą nie ma ochoty niczego mu tłumaczyć, kiedy widzi jego minę.

Nie lubi doktora, bo zawsze, kiedy widzi, jak na nich wszystkich patrzy, wydaje się zszokowany, może jest mu ich żal, może myśli sobie, jakie to straszne, być za coś takiego obwinianym, jakie to straszne, że ich własna matka może czuć do nich taki żal.

Teraz Arendelle jest na językach wszystkich i chociaż gazety nie zdążyły jeszcze dorwać się do Hansa, to wszędzie roi się od nagłówków o książętach i księżniczkach „ulegającym porywom serca”, więc chère maman ma jeszcze więcej powodów do załamań nerwowych i dzielenia się swoją goryczą z innymi.

— Nie? — Jego głos jest cichy i jednostajny, ruchy spokoje i pewne, a jednak coś w jego postawie budzi niepokój. Zupełnie jak chère maman, która znienacka postanawia nie histeryzować. — To dlaczego zdecydował się pan ją zatrzymać? To zwyczajny fiording.

— Cóż… w takim razie może trochę ją lubię.

— I nigdy nie zastanawiał pana powód, dla którego opiera się pan przed przyznaniem tego?

Hans wzdryga się na to pytanie. Nie ma na nie dobrej odpowiedzi.

Znowu ma cztery lata. Sześć, dziewięć, może jedenaście. Nigdy więcej. Jest zupełnie tak, jak w przytłaczającej obecności chère maman, a ona nigdy nie pozwalała swoim synom dorosnąć bardziej.

Czuje, jak płoną mu policzki – ale nie z żalu i wstydu; po prostu płoną.

Zastanawia się, czy doktor w ten sam sposób rozmawiał z cioteczną babką Jorid, zanim zamknęli ją w przytułku dla obłąkanych „dla jej własnego dobra”, bo stała się niewygodna dla  i c h  własnego dobra. Ona nie porwała się na władzę – ale ona też nie miała posiadłości na nędznym końcu świata.


Mógłby pogłaskać kota, pewnie dałby wziąć się na ręce. Mógłby też go kopnąć i strzaskać mu kości, ale tego nie zrobił.

Cała wściekłość skupiła się w jego dłoniach.

Lubił kota. W zwierzętach było coś urzekająco bezbronnego, i zawsze potrzebowały Hansa bardziej niż on potrzebował ich. Dlatego je lubił. Lubił Marengo, później Sitron.

Uczucia nie były niebezpieczne

Nici zajęczały, kiedy uniósł Biblię za brzeg okładki, napięły, gdy pociągnął, ale nie puściły.

Uczynki były niebezpieczne, ale uczucia mijały. Wzburzone morze było niebezpieczne. Obraz przedstawiający wzburzone morze był tylko obrazem.

Kiedy uderzył siekierą w grzbiet książki, tysiąc sto sześćdziesiąt dwie strony wzbiły się w powietrze.

Księga Rodzaju, rozdział 50, strona 56: „wynieścież kości moje z sobą z miejsca tego”.

Psalm 118, strona 583: „Karząc karał mię Pan: a nie zdał mię na śmierć”.

Księga Hioba, rozdział 1, strona 495: „Pan dał, Pan odjął: jako się Panu upodobało”. Rozdział 2, strona 496: „Jeźliśmy przyjęli dobra z ręki Bożéj, złego czemubyśmy przyjmować nie mieli?”.

Księga Koheleta, rozdział 1, strona 623: „marność nad marnościami, i wszystko marność”.

Pierwszy list świętego Pawła do Koryntian, rozdział 13, strona 1039: „Teraz widzimy przez zwierciadło, przez podobieństwo; lecz w on czas twarzą w twarz. Teraz znam po części; lecz w on czas poznam, jakom i poznany jest”.

Przez chwilę wszystkie strzępki walczyły z wiatrem; kiedy je chwycił, wylądowały na kamiennym stopniu stodoły albo poszybowały dalej, w stronę rzeki, i osiadły na falach jak stado łabędzi.

Mroźna mgła unosiła się nad wodą jak parujący koc, a Hans, mimo chłodu, był spocony. Para buchała mu nie tylko z ust. Cały parował, jakby opuszczały go chmury ognia.

To był oczyszczający pożar gniewu.

W miejscu, gdzie rzeka się zwężała, horyzont krajobrazu wyznaczały postrzępione szczyty. Kiedy wyciągnął wiadro zgrabiałymi dłońmi, na powierzchni dryfował skrawek papieru. Wydało mu się to niezwykle ironiczne.

Psalm 121, strona 584: „Podniosłem oczy moje na góry, skąd przyjdzie mi pomoc”*.

Uśmiechnął się szyderczo.

W sobotę życie portowe i statki zastąpią zbocza gór w jesiennych barwach i ich pokryte śniegiem korony. Hellandowie i tak znienawidziliby go, jeszcze zanim zdążyłby spaść śnieg.

Poza wymianą uprzejmości nie rozmawiali przez resztę dnia – Hans nie miał Kruszynie już nic do powiedzenia – ale ten kontakt na swój sposób wydawał się o wiele szerszy niż to, co czuł przez lata.

— Nie błąkaj się za daleko  rzuciła, przystając na progu z koszykiem wypełnionym ziołami i tymi swoimi sarnimi oczami. — Te lasy są ciemne i głębokie.

Hans zastanawiał się, jak daleko to właściwie za daleko, ale te myśli nie miały większego sensu, podobnie jak roztrząsanie, dlaczego czuje dziwne łaskotanie na karku, kiedy patrzy w stronę drzew. Kto mógłby się tam kręcić? Czy wzrok dzikich zwierząt mógł wywoływać takie uczucie?

Głupawe stworzenia pokroju krów czy kur mogłyby gapić się na niego całymi dniami, a jego by to nie obchodziło.

Może leśne zwierzęta były inne?

Kolejne godziny się ciągnęły, bo po porąbaniu drewna na opał i przyniesieniu wody nie zostało mu już zbyt wiele do roboty poza siedzeniem i gojeniem się. Rany przypominały o sobie wyłącznie delikatnym mrowieniem i tylko czasami miał wrażenie, jakby tył jego głowy miał się zapalić.

Powietrze było ostre, rozjaśniało myśli i sprawiało, że to one zaczęły dokuczać mu najbardziej. 

Na ogół lubił łamigłówki, ale łamigłówki wymagały rozwiązań, a Hans nie potrafił teraz żadnego wymyślić.

To miejsce wysysało z niego siły.

Jedli kolację sami.

Tor miał nie wrócić na noc, tak powiedziała Kruszyna, i chociaż Hans nie wiedział, ile może trwać wydobywanie lodu u szczytu jesieni, z pewnością musiało zajmować wystarczająco dużo czasu, żeby nie zdążyć wrócić do domu przed zachodem słońca. Może w ogóle nie opłacało się już wracać do domu. 

— Jens cię odwiezie.

Dalej mówiła, że wozem droga nie powinna zająć więcej niż dzień z okładem, i że najlepiej będzie, jeśli wyjadą w piątek przed świtem; to dzień targowy, więc ruch pewnie będzie spory, ale on przestał słuchać po tym, jak wymieniła imię.

— Jens?

Kruszyna patrzyła na niego nad stołem, z podbródkiem opartym o dłonie.

— Powiesz mi wreszcie, jak się nazywasz? — zapytała bez ostrzeżenia, jakby to było proste.

Hans był czerwieńszy niż jego włosy. Wszystko znów było tak, jak za pierwszym razem.

— Pamięć cię zawodzi?

Skrzywił się. Jakby nic nie zmieniło się od pierwszego dnia, który spędził w chacie Hellandów, chociaż twarz wygoiła się na tyle, że żadne miny już nie bolały.

 „Zdziwiłbyś się, jakich tajemnic potrafię dochować”.

Faktycznie, Hans by się zdziwił.

Jezu Chryste, jak on nie znosił Jensa Havika.

Siedzieli w ciszy. Hans nie był w stanie się ruszyć. Być może ona tak samo.

Tylko płomień lampki ustawionej na środku stołu ośmielił się tańczyć. To, co do tej pory kryło się w ciemności, zmieniło się w cienie wokół nich. Dopiero parsknięcie Kruszyny przerwało zaklęcie.

— Jak głupia myślisz, że jestem? — zapytała, a w jej głosie było więcej ponurego rozbawienia niż prawdziwego gniewu. Kruszyna nie była dziwką, nie zrobiłby też z niej żony, i w najmniejszym stopniu nie była głupia. — W lipcu twoja gęba ozdabiała pierwsze strony wszystkich gazet w tym kraju, a ty uważasz, że poznałam cię dopiero wtedy, kiedy  o n  mi coś powiedział?

Hans przypomniał sobie obietnice.

Pomyślał o kłamstwach.

— To wszystko… — Kruszyna zakreśliła rękami szeroki łuk. — Słowa, których używasz…  s p o s ó b ,  w jaki je wymawiasz. Poza tym przez sen mamroczesz po duńsku – czasem jeszcze po angielsku… i chyba po francusku, nie jestem pewna – w każdym razie zawsze powtarzasz te same imiona.

— Jakie imiona?

Odwróciła się, żeby sięgnąć po ścierkę i nie widziała, jak Hans chwieje się na swoim miejscu. Nie widziała, jak wbija swój kubek w blat stołu, żeby utrzymać się w pionie.

Zastanawiał się, jakie jeszcze sekrety mogły mu uciec, kiedy spał w kuchni Hellandów.

— Głównie Sitron. Wiesz, że pastor Syversen miał konia, który się tak nazywał? — Nie wiedział. Kupił konia, bo go potrzebował, a ten mężczyzna wyglądał, jakby chciał się swojego szybko pozbyć, koniec historii. Z wysiłkiem przypomniał sobie, że chyba ucieszyło go, że mówi po duńsku.  Chwalił się wszystkim, że w dzień koronacji sprzedał go księciu z Południowych Wysp.

Hans obrócił w dłoniach kubek z herbatą. To była naprawdę dobra herbata, być może rzeczywiście cejlońska. Zostawiła mu na języku posmak jagód, a na koszuli mokrą plamę, bo Kruszyna wzruszyła ramionami i wymieniła ostatnie imię, do którego miał prawo, i którego nie powinna była usłyszeć z jego ust.

— Ale najczęściej wspominasz o Annie.

_______________

* Wszystkie cytaty z Biblii w przekładzie Jakuba Wujka.


Numerację stron też wzięłam na oko z Biblii Wujka, ale tytuł rozdziału jest z Psalmu 118  z Biblii Tysiąclecia, inaczej był za ciężki :D

6 komentarzy

  1. Dobrze, po przemyśleniu i ponownym przeczytaniu zdecydowanie szkoda mi Hansa. Pomimo wszelkich swoich skłonności myślę że znalazł się w tym miejscu przez cudną matkę.

    A Mari kocham calym sercem!

    Życzę wenki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciałabym go jakoś szczególnie usprawiedliwiać, bo nie jestem jego fanką pod koniec Krainy lodu, ale matka zdecydowanie za wiele złych rzeczy w jego życiu ponosi odpowiedzialność :|

      MM jest za to jedną z moich ulubionych postaci ♥

      Dziękuję bardzo! <3

      Usuń
  2. Cześć!

    Narobiłam trochę szkołę, czas powrócić tutaj. Tęskniłam za opowiadaniem- jest super odskocznią i sposobem na odstresowanie.

    Och... witaj Książę Południowych Wysp... Hans.

    Wiedziałam, że do niego wrócimy - to nierozerwalna część opowiadania i moim zdaniem to dobrze, że nie udajesz że nie istnieje. Ale nie zmienia to faktu, że ten obślizgły mały człowiek zrobil bardzo dużo krzywdy siostrom. A Annie to już w ogóle!

    Podoba mi się twój pomysł na powrót Hansa do rodzinnych stron. Prosto pod stopy króla. Widzę go jako takiego twardego króla, nieustępliwca, który mocno dyktuje zasady. Bez żadnych wahań wypluwa na niego to, co o nim myśli. Że powinien za to nie żyć, że nie zawahałby się, żeby stracić własnego syna, żeby móc pozbyc się największego wstydu swojego życia. Bo z pewnością Hans nim jest. Nie dlatego, że chciał zabić monarchię Arendelle, ale dlatego, że zrobił to tak nieudolnie.

    Czy dobrze to rozumiem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy wydobywcy mogą być jeszcze bardziej męscy? To ma tak dużo uroku, że oni wyjeżdżają na tak długo, potem wracają do swoich kobiet i są pewnie obsypywani pocałunkami, bo tak za nimi tęskniły!

      Czy ten doktor, który zajmuje się Hansem to jakiś psycholog albo psychiatra? Mam wrażenie, że chyba trochę na siłę szuka powiązań pomiędzy Hansem a jego koniem i pragnie dopisać do tego bardzo długa diagnozę.

      Hans brzmi trochę jak jakiś socjopata - skoro jedną z myśli, które ma widząc kota to to, że mógłby go z łatwością zabić i połamać kości.

      I czyżby chciał się pozbyć złości, która w nim wzbiera kiedy ma Biblię w dłoniach? Mam szczera nadzieję, że mu to pomoże - szkoda biednego kota.

      Mam takie wrażenie, że Hansowi dużo bardziej zależy na Mari niż jej na nim, a przy tym Hans próbuje ją sobie obrzydzić. Typu że ma ma sarnie oczy, taka żałośna istota i tak dalej. Myślę, że to bardzo dobry zabieg! Czas, żeby ktoś sobie zaczął z nim pogrywac tak jak on z każdym innym. I co wasza wysokość - trudno przyjąć do wiadomości, że to ktoś gra z tobą a nie na odwrót. Nie sądzę przy tym, żeby Mari była kimś złym - po prostu, nie jest Hansem zainteresowana na dłuższą metę.

      I czas na wyznania - byłam pewna, że u tej dwójki nastąpi to prędzej czy później. Potwierdziło się to co myślałam - Mari absolutnie nie jest głupia, ona cały czas widziała z kim ma do czynienia. Dawała mu szansę/czas na to, żeby samemu się przyznał. A on wszystko zrzuca na nic nie winnego Jensa. Który jest bardzo fajny w odróżnieniu do niego! Pewnie mu zazdrości! No cóż... zdecydowanie ma czego mu zazdrościć! A Mari jest tak mądra jak cały czas czułam!

      Na koniec chciałabym jeszcze wspomniec o tym - matka Hansa to jest bardzo zła kobieta. Nie cierpię jej.

      Pomimo księcia-nie-ksiecia, bardzo dobry rozdział!

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. No dobra, z rozdziałami jestem chwilowo na bieżąco, ale nazbierały mi się zaległości w odpowiadaniu na komentarze. Zaczynam od najnowszych, bo nie mam pewności, że na wszystkie uda mi się odpisać od razu.
      I z miejsca od razu bardzo ci dziękuję za wszystkie tak wyczerpujące opinie, są niemożliwie motywujące <33 I cieszę się, że to opowiadanie jest dla ciebie odskocznią, dla mnie, kiedy je piszę, też :D

      Tego Hansa powinien wynagrodzić ci kolejny rozdział z Kristoffem w roli głównej ;)
      Ja uważam, że Hans jest ciekawą postacią, zastanawiałam się na początku, czy w ogóle chcę go tu uwzględniać, ale z jakiegoś powodu opowiadanie wydawało mi się bez niego puste, w jedynce był bardzo ważną częścią, a lubię dokańczać wątki :D Ale to, jak moralne jest jego zachowanie i co o nim sądzę to już zupełnie inna sprawa

      Z twoją wizją ojca Hansa zgadzam się w 100%! Myślę, że jest niezłym królem, za to okropnym rodzicem. Zwłaszcza przemawia do mnie to, że największy wstyd to to, że Hansowi nie udało się zabić Elsy – nie, że próbował.
      Jego matki swoją drogą szczerze nie cierpię -.-

      Kurczę, bałam się, że to może zostać tak odczytane xD Znaczy, w sumie poniekąd dobrze, że zostało – ale oryginalnie chodziło mi o to, że Hans ma sympatię do zwierząt wynikającą trochę z poczucia własnej wyższości, udomowione zwierzę zawsze jest w jakiś sposób zależne od człowieka, a w domu rodzinnym on zawsze był zależny od kogoś i czuł się gorszy. Nie sądzę, że byłby w stanie skrzywdzić jakiekolwiek zwierzę (chyba), co – tak mi się wydaje – nie zmienia faktu, że mógłby to kalkulować. I moim zdaniem to on tam tego biednego kota lubi :C

      Mari jest bardzo mądra! ♥ (A przynajmniej na tyle, na ile umiem pisać takich ludzi xD) Wiedziała może nie od samego początku, ale naprawdę bardzo długo, pewnie też była ciekawa, jak daleko zajdą kłamstwa Hansa. I nie powiem, bo zasłużył sobie na to, co go teraz spotyka

      A o wydobywcach nawet nie mogę zacząć pisać, bo wyjdzie z tego esej, ale tak <3333 Co to za rozdział, jeśli nie można do nich nawiązać xD

      Jeszcze raz bardzo dziękuję za komentarz! Jeśli rozdziały z Hansem mimo twojej niechęci i tak ci się podobają, to duży komplement <3

      Usuń
    3. A, i zapomniałam – doktor, który rozmawiał z Hansem, nie był psychiatrą, tylko zwykłym królewskim (rodzinnym? xD) lekarzem, oglądał jego nos/twarz (po tym jak oberwał pod koniec filmu), ale pewnie został przy okazji poinstruowany, żeby przeprowadzić z Hansem wywiad, który mógłby w jakiś sposób potwierdzić, że podczas wizyty w Arendelle był niepoczytalny czy coś, żeby skandal był mniejszy, w ich rodzinie były już w końcu przypadki „wariatów”

      Usuń