Ariana dla WS | Blogger | X X X
Fagra, grýttur land, heimr Árnadalr
piękna, kamienna ziemia, dom Arendelle.

17.4.22

Rozdział 47. Obejmując pustkę

_______________

SŁOWA KRISTOFFA OPADAŁY NA NIĄ JAK LODOWATY DRESZCZ.

lipiec 1868

— No faktycznie, jak na poduszce!


Anna straciła poczucie czasu i przestrzeni. Nie wiedziała nawet, jak długo leżała w śniegu, czy jest dzień, czy noc, lato czy zima. Czuła tylko ból. Mogłaby zmusić powieki, żeby się podniosły, ale jeszcze się nie odważyła, bo bała się, co może zobaczyć. Że z piersi wystają jej żebra, albo że mostek pękł jej na pół.

 

— Jesteś cała?


Kristoff chwycił ją pod pachami i pomógł wydostać się z zaspy. Uniósł ją do góry tak lekko, jakby była z papieru. Kłujący ból w piersi znikał i powracał, nagły ruch wcale nie sprawił, że wezbrał na sile.

Chciała spojrzeć mu w oczy, żeby poszukać odpowiedzi, ale on miał spuszczoną głowę. Patrzył na jej ramię – pierś. Nie, na  w ł o s y ,  warkocze zaczepiły się o guziki płaszcza, a jej włosy…

 

— …robią się białe.

— Białe? Co?


Chwyciła końcówkę prawego warkocza, żeby podsunąć mu go pod nos i stwierdzić, że to, co mówi się o spostrzegawczości mężczyzn w sprawach wyglądu to najprawdziwsza prawda, bo Anna od  z a w s z e  miała we włosach białe pasmo, jak połyskującą wstążkę, Hans zauważył to od razu – ale kiedy go uniosła, na jej oczach zalśnił srebrem, jakby był pełen gwiezdnego pyłu. Kiedy opuściła dłoń, na ramię opadła jej biała błyskawica.

 

— Rany!

— To… jakiś… jakiś urok.


Wiatr nad górami płakał jak dziecko. Kristoff, najbardziej trzeźwo myśląca i twardo stąpająca po ziemi osoba, nie-wychodzi-się-za-obcego, bla, bla, bla, mamrotał teraz coś o magii i urokach, aż zaczęła się zastanawiać, czy sam potrafi je rzucać.

 

— Potrzebujesz pomocy.

 

 

— Daleko jeszcze?


— Podać ci to w łokciach czy w godzinach? — odburknął Kristoff, a Olaf prawdopodobnie nie zrozumiał pytania, bo na chwilę przestał się odzywać.

Anna przyjęła to z ulgą, bo czuła narastającą irytację.

Kristoff złapał ją za rękę, a ona czuła teraz tylko te punkty swojego ciała, których on dotykał, a bałwanek paplał tak, jakby ktoś mu za to płacił, przez co nie mogła sobie przypomnieć, a przecież ktoś musiał ją już kiedyś zaczarować; szeptał zaklęcia, a jego dłonie płonęły w ten sam sposób, stapiały się ze skórą.

Jakby myśli bawiły się z nią w chowanego. Wymykały się, kiedy już prawie ich dosięgała.

 

 

— Patrz, Sven! Niebo się obudziło!


Liście arcydzięgla były na początku lipca aromatyczne i pełne olejków. Pod śniegiem żadnych teraz nie znajdą; jeśli przeżyją – oczywiście rośliny, miał na myśli rośliny – to Kristoff będzie mógł jej pokazać. Kiedy zima już się skończy.

Zabrzmiało jak gwarancja. Jakby lato naprawdę miało wrócić, może nie na szczyt Lodowego Wierchu – tam nie było go nigdy – ale na dół? To przecież nie byłoby chyba niemożliwe?

Zabrzmiało też zupełnie tak, jakby chciał się z nią jeszcze spotkać, w jakimś Później, i to wcale nie dlatego, że będzie musiał – tylko dlatego, że, być może, po prostu by  c h c i a ł .

Anna pomyślała sobie, że słowa działają jak klej. Trzymają obietnice.

Chciała się uśmiechnąć, ale chociaż w dzieciństwie jadła tylko łodygi rabarbaru maczane w cukrze, jej wargi stały się teraz dokładnie takie, jak powiedział jej Kristoff: zdrętwiałe, jak oparzone. Jakby żuła korzeń arcydzięgla.

 

 

— To tak… ee, ci moi przyjaciele – wiesz, heh, ee, mówię „przyjaciele”, ale właściwie to bardziej moja rodzina. Bo widzisz, jak byłem mały, miałem tylko Svena i dopiero… no wiesz. Oni nas przygarnęli.


Po śmierci ojca Kristoffem opiekowała się cała rodzina, więc był niczyj, chociaż miał kilka domów, co wyjaśniałoby, dlaczego powiedział, że pochodzi „znikąd w szczególności”, kiedy jej się przedstawiał. Granly. Heimsett. Knerten.

Recytował imiona jak joik, mgła jego oddechu unosiła się nad wilgotnym dnem doliny. Anna nie widziała własnego. Mógł być za zimny, żeby zmienić się w parę?

Kristoff miał naprawdę dużą rodzinę, co sam uważał za dziwne; bywało tak, że dzieci przychodziły na świat zbyt wątłe, żeby unieść ciężar życia i śmierć zabierała je, jeszcze zanim zdążyły po raz pierwszy zaczerpnąć tchu. Nigdzie nie umierało się tak łatwo jak na Północy.

Wszystkich jej wymienił. Cioteczka Astrid, wdowa. Czterech kuzynów: Lino, Kalle, Juhani i Gauri – i jedna jedyna Aino, środkowa, z zabawnie znajomym imieniem; Aino-Anna. Wszyscy sporo starsi, każde z nich z wyjątkiem Juhaniego i Gauriego miało już dzieci i własny dom.

Pettri, Vibecke, Madicken i Leevi od Lino byli prawie w wieku Anny, co najwyżej dwa lata starsi, trzy młodsi.

Córeczka Aino miała dopiero osiem lat.

Kalle rozstał się z pierwszą żoną – ich syn, Henrik, był rówieśnikiem Anny – a z drugą miał Tobiasa i Inger, najmłodszą z całej rodziny.

Z Tobiasem przyjaźniła się przyrodnia siostra Kristoffa, też miała jedenaście lat, ale wszyscy wciąż mówili na nią Ninni, dokładnie tak, jak sama nazywała się w dzieciństwie, kiedy jeszcze nie potrafiła poprawnie wymówić swojego imienia. No i Ragna, jej matka, która nie zdążyła zostać macochą Kristoffa.

— Jakim cudem jesteś w stanie ich wszystkich spamiętać?! — zapytała Anna, bo chociaż sama była zaręczona z dalekim kuzynem, jeszcze do niedawna ta część rodziny, z której pochodził, była dla niej równie odległa jak łączący ją z nim stopień pokrewieństwa. Kojarzyła imiona, większości nawet nie myliła, i znała nazwiska, bo wszyscy byli przecież albo z Westergårdów, albo z Altenburgów – no, może z domieszką Reventlowów tu i tam. Ale ile z tych osób tak naprawdę, realnie spotkała twarzą w twarz? Z iloma wymieniała listy?

 

 

— Dokąd idziemy?

— Do moich przyjaciół.

— Tych od miłości?


Było jeszcze więcej imion. Blágrýti, Buldring, Klettur, Goðorðsmaður. Kristoff kazał jej zapamiętać, zwłaszcza to pierwsze, ale każde z nich brzmiało, jakby mełł między zębami żwir. Dźwięki płynęły gdzieś jakby prosto z trzewi, nie brzmiały, jak ludzki język; za trudne. Jak on był w stanie to wymówić?

Umysł Anny odruchowo zaczął upraszczać wszystkie do wersji, które była w stanie z czymś powiązać: bazalt, głaz, urwisko, szaman. Bazaltar, Bulda, Klif, Goði.

— Nie! BLÁGRÝTI. Powtórz!

— Bál… blá… B-Blá-gyr… Blá…

Każda sylaba, w wymowie jakby pozbawiona samogłosek, cięła jej gardło jak kamień o ostrych krawędziach, ale on jej nie puszczał, póki wciąż miała język w jednym kawałku.

— Blá-grý-ti.

Ciepła krew bulgocząca w przełyku zdawała się topić lodową kulę, która w nim utkwiła.

 

 

— Nie chcę cię straszyć – ale mogą być trochę…


Mróz przylgnął do kości.

Ktoś opowiadał jej kiedyś pochodzącą z Południowych Wysp baśń o wężowym księciu, Lindormie. Pappa? Pewnie tak, ale musiał zmienić trochę szczegółów, lubił to robić.

Kiedy jego młodszy brat bliźniak zapragnął znaleźć sobie żonę, Lindorm nalegał, żeby to on pierwszy mógł się ożenić, jednak żadna dziewczyna nie chciała przyjąć jego oświadczyn. Dopiero młoda pasterka się na to zgodziła. W noc poślubną włożyła na siebie wszystkie swoje sukienki i halki, przez co musiała wyglądać jak rosyjska laleczka, a kiedy książę nakazał się jej rozebrać, poprosiła, żeby on zrobił to samo. Miała na sobie tyle warstw, że kiedy skończyła się rozbierać, książę zdążył już zrzucić z siebie wszystkie swoje skóry i stał przed nią w ludzkiej postaci.

Anna nigdy nie wierzyła, że baśnie są nieprawdziwe. Dlatego pozwoliła mówić Kristoffowi o trollach, nie zanegowała ani jednego słowa. Nie rozumiała tylko tego całego „tylko się nie bój”, jakby nie próbował jej przestraszyć wszystkim tym, co już jej naopowiadał. Trolle porywały dzieci, a ona nie była już dzieckiem. Były wielkie i głupie, a ona może dość mała, ale całkiem sprytna. Kristoff też był sprytny. I silny, sama widziała. Przecież wyciągnął ją z zaspy pod Lodowym Wierchem…

Zaspa. Śnieg. Brr. Aż się wzdrygnęła i mocniej otuliła ramionami.

Baśnie — przypomniała sobie, bo to było przyjemniejsze, szczęśliwe zakończenia i miłość. Pasterka przebrana za bezę z kremem, przystojny młodzieniec ukryty w brzuchu bestii. Na pewno żyli długo i szczęśliwie.

Może gdyby sama się teraz rozebrała, zrobiłoby jej się cieplej? Udałoby jej się zdjąć z siebie mróz? Kristoff chyba też coś o tym wspomniał, już po tym, jak stwierdził, że w całym Nordland nie ma ani chłopa, ani konia, który nigdy nie wylądowałby pod lodem.

W ogóle dużo gadał, jak na niego.

I to całe „Anna, mów do mnie”. Co niby miała mówić? I przede wszystkim:  j a k  miała mówić, skoro szedł tak szybko, że cały czas zostawała w tyle, bo na jeden jego krok przypadało jakieś pięć jej, a w głębokim po kolana śniegu mogła tylko drobić, ale co on mógł o tym wiedzieć.

Przystanęła na chwilę, żeby podwinąć rękawy. Pociągnęła za zjeżone włoski na przedramieniu, paznokciem podważyła gęsią skórkę, szarpnęła za naderwaną końcówkę strupa tworzącego się na zadrapaniu, którego nawet nie pamiętała. Czy udałoby się jej podnieść wszystkie piegi? Pod nimi migotało coś czerwonego. Żar. Ciepło.

Sięgnęła głębiej. Pod skórą tlił się ogień.  M u s i a ł a  dostać się głębiej, żeby go wskrzesić, wygnać mróz.

Z każdym ruchem było jej odrobinę mniej zimno, jakby niewidzialne płatki śniegu osadzały się na opuszkach palców, tajały w żyłach.

— Cholera! — syknął Kristoff, kiedy się do niej odwrócił. — Co do…

— Musiałam coś zrobić — szepnęła Anna, drżąc na całym ciele. — Mróz… — Uniosła do niego rękę, wbiła paznokcie w skórę, przeciągnęła po niej palcami. — Dzięki temu było mi cieplej.

Skrzywił się, wstrząśnięty, pełen niedowierzania.

— Podrapałaś się tak, żeby się ogrzać?

— Dzięki temu było mi cieplej — powtórzyła.

W końcu jego ciałem nigdy nie zawładnął taki mróz, nie przeszył go na wylot jak strzała.

 


Uszczypnął ją. Najpierw delikatnie, później chyba mocniej, bo widziała, jak napinają się ścięgna w jego dłoni.

— Hej! — zaprotestowała za trzecim razem, kiedy paznokcie zostawiły ślad na skórze, ale wcale nie dlatego, że zabolało; nic nie poczuła. Wydało jej się to po prostu irytujące.

— Kurwa — powiedział Kristoff i spojrzał na nią zawstydzony. — Masz odmrożone ręce.

 

— To dlatego, że cię trafiła, prawda?


— Nie wiedziałam, że jest aż tak źle — szepnęła Anna, bo przecież tego nie czuła, i spojrzała na pęcherze na swoich dłoniach. Na prawej, tej, którą złapała za włosy, fragmenty skóry były białe jak kreda.

Nie zauważyłaby, nawet gdyby poodpadały jej wszystkie palce, albo gdyby ktoś obciął je jej siekierą.

 

 

— Zimno ci?

— Tak troszkę.


Teraz już nie szła; siedziała na grzbiecie Svena, z palcami zagrzebanymi w miękkim futrze. Musiał być równie zmęczony, co oni – może z wyjątkiem Olafa – i nie chciała, żeby było mu ciężko, ale Kristoff powiedział, że normalnie ciągnąłby sanie, w porównaniu z nimi Anna nic nie waży, a jej zrobiło się głupio, bo przecież to przez nią je stracił, i pozwoliła, żeby pomógł jej wdrapać się na grzbiet renifera.

Ręka idącego obok Kristoffa zawisła nad jej udem. Ciepła,  g o r ą c a ,  ale tylko jakby przez szkło. Poczuła to, kiedy odchrząknął i się odsunął.

I tak nie poczułaby tego ciepła, Svena też nie czuła, między jego ciałem a jej własnym istniała przezroczysta granica, iskry mogłyby przeskoczyć ze skóry na skórę, ale Anna nie zajęłaby się ogniem, mogłaby tylko dymić, jak mokre drewno.

 

— Czekaj, pozwól no.


Jak gejzer, nad którym stanęli. Anna patrzyła w otchłań, a otchłań patrzyła na nią, plując jej kłębami pary w twarz.

Widziała, jak stojący obok Kristoff zaczyna się pocić. Z niej chyba też spływał pot, całymi strumieniami, bo czuła, jak bluzka robi się coraz wilgotna na plecach. Sven będzie miał mokre futro.

Do twarzy mu tak było – Kristoffowi. Spocony, zarumieniony. Z jakiegoś powodu wydawało jej się to bardzo męskie. Poczuła, że sama powinna się zarumienić na taką myśl, ale chyba nie była w stanie.

Wciąż nie było jej ciepło, ale przynajmniej nie miała już takiej potrzeby, żeby się drapać. Kristoffowi z kolei pewnie było gorąco; zrobił krok do tyłu, znów ściągnął rękawiczki, teraz nawet czapkę. Anna spojrzała na własne wyciągnięte dłonie, połyskiwały krwawo jak jedwab, równie cienkie; widziała niebieskie zarysy żył pod skórą, chociaż wydawało jej się to odrobinę dziwne, zawsze były zielone…

 

 

— Skały… to są.


Szli teraz przez dziwną polanę, pod stopami czuła szorstką trawę i błoto.

— To wejście. — Kristoff wziął głęboki oddech, wszedł w niesymetryczny krąg grzybów, w którym śnieg topił się jak masło, i sięgnął po nóż. — Ale trzeba zapłacić, żeby z niego skorzystać.

— Ale… nie mamy pieniędzy.

— Nie — zgodził się. — Nie potrzebujemy pieniędzy. Trzeba złożyć ofiarę.

Anna wyciągnęła ręce, czerwieńsze od makowych łąk. Zauważyła, że musiała gdzieś zgubić mitenki i teraz jej nagie dłonie przykrywały tylko krople krwi, jak drobne, siatkowane rękawiczki. Galanteria na lato, pogodę i radość, a nie na zimno i strach.

— Tak jak w dawnych czasach? W mitach? Blót? To może być ofiara krwi?

Kristoff tylko pokręcił głową.

— Nie liczy się, jeśli krwawiłaś już wcześniej. Ja… sprawdzałem.

Ostrze lśniło w zorzy, kiedy tak obracał nóż w dłoniach.

— Nie. — Anna minęła go i uklęknęła, żeby skreślić rozpaczliwe, krwawe runy na powierzchni martwego głazu. Jeśli to krew była ceną, czemu ona nie mogła zapłacić? Miała jej teraz więcej na zewnątrz niż w środku. — Może coś źle pamiętasz. Daj spokój, po co masz robić sobie krzywdę, na tyle cię już naraziłam, a sama przecież…

— Ania. — Po raz pierwszy zdrobnił jej imię. Uklęknął tuż obok, w tak idealnej linii, jakby zajmował miejsce w ławce w kościele, nie na zapadającym się pod ich ciężarem żółto-białym dywanie rozmokłego mchu. Jego udo otarło się o jej udo, nóż westchnął, przecinając skórę, trysnęła krew, dziwnie przejrzysta w odblaskach zorzy, a Kristoff coś wymamrotał. Anna milczała; nie miała odwagi zapytać, co mówi się do krwi. — Już, w porządku? Zostawmy to.

Zawahała się. Jej krew spływała wolno po jego skórze; jego krew zapiekła ją w miejscu, gdzie zetknęła się z jej ciałem.

Anna poczuła nieprzyjemny przypływ energii przepędzający znużenie.

 

 

— Cóż, w takim razie… poznaj moją rodzinę! Cześć wam!


Anna pomyślała (niesłusznie zresztą) że nigdy nie zapomni tego pomruku.

To był dosłownie głos ziemi. Głęboki i najgorszy dźwięk, jaki w życiu słyszała.

— Ty lepiej tutaj zaczekaj, Sven — szepnął Kristoff, gładząc drżące uszy renifera. — Zostaniesz z nim, Olaf?

Bałwanek wyskoczył z heksering, jakby to była zabawa, gra w klasy.

— Kristoffer, syn Giððy — zadudniła dolina. — Anna konungsdóttir.

Anna ścisnęła ramię Kristoffa; krew spływała mu po nadgarstku, osłabiając chwyt na trzonku noża. Dalej ruszyli sami.

 

 

— Postradał zmysły! Ja go odciągnę, a ty w nogi!


Jakby nagle zaświeciło słońce, jakby trawa stała się zielona i przyszła wiosna ze śpiewem ptaków.

— Nie! — krzyknął ktoś. Czy to był jej własny głos? Ucisk w piersi stał się tak silny, że Anna ledwo mogła oddychać. Pomyślała, że to dziwne, ale nie czuła żadnej przyjemności, żadnej ulgi z obcowania z tym miejscem, jego piękna i oddechu.

Nie mogła tu być. To nie było miejsce ze szczęśliwych zakończeń, tylko złe i mroczne.

Ktoś zawołał jej imię, musiała się odwrócić, ale kiedy to zrobiła, zobaczyła dwoje dzieci, które na siebie spoglądały. Dwie przerażone dziewczynki na skale.

Chciała zatrzymać ten obraz. Musiała sobie przypomnieć, nieważne, jak bolesne by to było.

Przycisnęła dłoń do piersi, a drugą wczepiła się w kępki traw porastających skały. Ogarniające ją uczucie paniki było obce i jednocześnie tak znajome. Zamknęła oczy. Ciemność, szum drzew i strach przed tym, co miało się zdarzyć.

Odwiedzała już dolinę.

 

 

Próbowała się wyrwać, ale dłonie, które ją złapały, były zwyczajnie ludzkie, krew i kości i te oczy. Głos Kristoffa otulał ją jak ciepły koc. Jej protest był tylko niemą paniką, której nie umiała ubrać w słowa.

Trolle mogły ich przecież porwać, trzymać we wnętrzu góry, aż nie zabiją kościelne dzwony – tylko co, jeśli ich dźwięk nie zdoła dotrzeć tak daleko?

Kristoff pokręcił głową.

— O świcie zmienią się z powrotem w kamień.

 

— Skąd wiesz?

— Bo już widziałem, jak to robią.


On też już tutaj był. Nic dziwnego, że jej reakcja nie zrobiła na nim wrażenia, skoro wcześniej patrzył, jak obiera sobie ręce do żywych kości. Wiedział o magii krwi i umiał rozpoznać odmrożenia, nie miała powodów, żeby mu nie ufać. Znała jego nazwisko, jego przyjaciel stał się jej przyjacielem, skuleni przy ognisku dzielili się ostatnimi paskami suszonego mięsa.

Anna spojrzała na niebo, na którym iskry zorzy tańczyły jak rój ognistych much, powoli pokiwała głową i spróbowała się opanować, ale wciąż nie przestawała się trząść. Zauważyła, że im mocniej się trzęsie, tym mocniej Kristoff ją trzyma, i nawet gdyby było to zależne od niej, pewnie by nie przestała, bo miała wrażenie, że jeśli zwolni uścisk, to zaraz zniknie.

 

 

— Anno, twoje życie jest w niebezpieczeństwie. Siostra przebiła ci serce lodową drzazgą. Jeśli nie wyjmie się jej, zamienisz się w lód. Na zawsze.

— Jak to? Nie!

— Ale ty możesz jej pomóc, prawda?


— Nosisz w sobie kolejną bliznę megnið. — Jego palce posypały się po jej szyi, na ramię, mostek, aż osiadły na tym, co ciążyło jej w klatce piersiowej: sercu. Anna wciągnęła zdumiony oddech i poczuła, jak ziemia dygocze.

Troll zaczął szeptać, śpiewny rytm złożony ze słów, których nie rozumiała.

Ale poczuła się ciepła i ciężka – nie przygwożdżona żadnym ciężarem, ale przyjemnie ociężała, jak tuż przed zaśnięciem. Wydawało jej się, że w oddali słyszy, jak otwierają się drzwi, dźwięk głosu Kristoffa. Jej głowa była jak z kamienia, nieporuszona. Nie mogła odwrócić się w jego stronę, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Było jej dobrze, spokojnie,  c i e p ł o .

Wydawało jej się, że kogoś widzi – młodych ludzi o starych włosach. I – czy to była Elsa? Przez chwilę poczuła nieśmiałą obecność siostry, przelotny uśmiech, a później wszyscy zniknęli.

Anna zobaczyła dziwne kształty, kryształy, pryzmaty, gwiazdy, i w jakiś sposób zrozumiała, że ogląda własne serce. Wcale nie wyglądało tak strasznie, jak mogła się spodziewać. Było piękne, ani trochę nie przypominało anatomicznych modeli w całej swojej obrzydliwości – ale widziała, że coś jest z nim nie tak.

Znów usłyszała głos Kristoffa – zalała ją ciemność i to wszystko również zniknęło.

Otworzyła oczy, zdezorientowana, z dziwnym poczuciem straty. Znów było jej zimno, boleśnie zimno, i pomyślała, że wie, dlaczego w Dolinie Żywej Skały nie ma ani śladu zimy: cała znajdowała się wewnątrz niej.

— Co ty wyprawiasz?! — fuknęła, kiedy Kristoff stanął przed nią, jakby chciał ją zasłonić własnym ciałem. Nie odpowiedział, tylko spojrzał na trolla, jego szczęka drgała, w oczach miał coś ciemnego.

A później wyciągnął do niego lewą dłoń.

Anna protestowała, uwieszona na jego ramieniu. Potrafiła o siebie zadbać, mogła ponieść każdą cenę, to jej upór i głupota to na nią sprowadziły, Kristoff i tak już zbyt wiele jej pomagał, to on namalował im wejście do Doliny Żywej Skały swoją krwią, z jej powodu – ale on przypomniał jej, że jest księżniczką Arendelle, czym zupełnie ją rozjuszył; czy królewska, czy zwyczajna, każda ludzka krew jest przecież czerwona, wytknęła mu.

Poza tym było jej tak błogo, a on to przerwał.

A on jej na to – szczyt wszystkiego! – że jest za nią odpowiedzialny, odkąd poprosiła go o pomoc w stodole Oakena, dopóki nie będzie miała na tyle zdrowego rozsądku, żeby nie wałęsać się samotnie po górach i lasach, zakrwawiona, wyczerpana i bezbronna, i nie zawierać paktów z trollami – to on jest za nią odpowiedzialny.

— Musisz liczyć się z konsekwencjami.

— Liczę.

Głazy przesunęły się w delikatnym uśmiechu trolla.

— Duma nigdy jeszcze nie przyniosła tu nikomu nic dobrego.

Duszny powiew oddechu wypełnił dolinę, a kryształowe szpony zaczęły rosnąć. Wyciągały się w stronę uniesionej, drżącej dłoni Kristoffa, troll też rósł w oczach, a ten potężny młody mężczyzna, któremu Anna sięgała ledwie do ramienia, taki barczysty, długonogi, zdawał się tylko maleć.

— I to nie ta ręka do mnie należy.

Szpony wydłużyły się na spotkanie z ciałem, ominęły oczekującą lewą dłoń i chwyciły prawą. Kristoff się wzdrygnął.

— Jesteś pewny, że to ty chcesz ponieść cenę?

Zacisnął zęby.

— Po prostu – rób swoje — wycedził.

Przez chwilę palce trolla tańczyły na powierzchni płytkiego rozcięcia, zanim sięgnęły głębiej i zmieniły je w ziejącą ranę.

Anna patrzyła, jak odciągają ścięgna na boki i rozgrzebują mięśnie jak popiół z dogasającego ogniska. Nie była pewna, czy mężczyzna obok niej krzyknął, czy jęknął – poczuła tylko, jak osuwa się na kolana.

Wszystkie dźwięki docierały do niej jak spod wody. Gdyby naprawdę była pod wodą, mogłoby to wyjaśniać, dlaczego czuje się, jakby tonęła.

 

 

— To teraz jej pomóż! — wydyszał Kristoff.

Rana we wnętrzu jego dłoni była głęboka, w morzu czerwieni bielał półksiężyc kości, ręka wydawała się bez czucia, kiedy Anna go za nią złapała, zupełnie jak wcześniej jej własne, a krew spływała, błogosławiąc dno doliny.

(Elsa i jej mądre atlasy anatomiczne powiedzą jej później wszystko o kościach śródręcza, mięśniach i ważnych nerwach, o tym, jak zbyt głębokie cięcie może pozbawić władzy w ręce.)

 

— Nie potrafię. Przykro mi, Kristoffer.


— Ostatnim razem…

— Lód za daleko się już rozprzestrzenił.

— Ty skurwysynu. — Głos Kristoffa był gardłowy, nienaturalnie ściszony, ale wywołał nieprzyjemny dreszcz, który powędrował wzdłuż kręgosłupa Anny. Ona by się go takiego bała. — Obiecałeś…

— Obiecałem odpowiedzieć na twoje pytanie. Źle dobrałeś stawkę. Odpowiedź za krew. — Troll brzmiał niemal smutno. — I brzmi ona: nie, jednak nie mogę jej pomóc.

 

— Gdyby lód tkwił głowie, to oczywiście… ale tylko Wielka Miłość może rozpuścić lód w sercu.

 

 

— Nie martw się o mnie.


Kristoff pobladł tak bardzo, że jego skóra miała zupełnie elsowy odcień.

Anna nie spotkała się jeszcze z taką bezczelnością! Jakim prawem tonął w mchu, wśród tego fałszywego bezdźwięku, kłamiąc – o nie, to przekraczało wszelkie granice kłamstwa,  ł g a ł  jej w żywe oczy – że nic mu nie jest, po tym jak praktycznie pozwolił amputować sobie dłoń z powodu jakiejś głupiej przysięgi, którą podobno kiedyś już składał starszemu trolli, i jeśli miało jej się zrobić dzięki temu cieplej, to się udało, bo Anna cała składała się teraz z wściekłości, miała w sobie całe zamarznięte piekło!

— Zamknij się — chlipnęła, patrząc na wyspę czerwieni, czerwoną rękę przyciśniętą do czerwonego pasa szarfy.

Mięso.

Wnętrze jego dłoni wyglądało jak płat mięsa, ni mniej, ni więcej, który ktoś wyrzucił na ulicę w środku zimy, i który zaczęły przysypywać płatkiśniegu-odłamkikości.

Przecież sama mogła to zrobić.

Nie czuła swojego ciała. Mogłaby odrąbać sobie wszystkie jego skostniałe części, i nawet by tego nie poczuła.

— Spróbuj zgiąć palce.

Tylko jego lewa dłoń się poruszyła, kiedy zaczął odwiązywać szarfę, szybko i sprawnie, zębami spruł kawałek, ale co mu przyjdzie z jednej ręki – ani nie zagra na lutni, ani nie wydobędzie lodu, a… a przecież nie tylko za nią był odpowiedzialny, ale nie mogła mu o tym teraz przypominać.

— Nie, nie, Kristoff, mówię ci przecież – jasne, że cię boli, rozumiem to, ale błagam, zrób to dla mnie i przynajmniej spróbuj zgiąć te durne palce, może to wcale nie tak głęboko…

Może po wszystkim poprosi Elsę, żeby mu…

Nie, przecież Elsa uciekła – może poprosi Hansa…

Kristoff uniósł na nią wzrok.

— Właśnie zginam — wymamrotał, ze strzępem prowizorycznego bandaża w ustach.

Rysy jego twarzy były dziwnie długie i smutne, a Anna zastanawiała się, czy potrafi dostrzec grozę w jej własnych.

 

 

— Anna!


— Ja… chyba zaraz… uhm, przepraszam — wymamrotała Anna, zgięła się w pół i zwymiotowała prosto pod jego nogi.

Kristoff podał jej kolejny kawałek szarfy, żeby mogła otrzeć usta. Odrywał je jak liście, jeden po drugim, wzór za wzorem, kiedy za bardzo przesiąkały krwią.

— Zaraz… zaraz będziemy mogli ruszać — obiecał.

Skłamał, że o świcie wszystko mija, tak jak skały zmieniają się w trolle, trolle zmieniają się na powrót w skały, a magia nie ma już takiej mocy. „W takim razie dlaczego tu w ogóle przyszliśmy”, chciała zapytać Anna, ale podchwyciła jego spojrzenie.

— Chyba nieźle cię przestraszyłem, co? — W jego oczach, ciemnych i błyszczących jak węgielki, zobaczyła coś tak skruszonego, że ścisnęło ją w piersi.

Nie. Nie chciała, żeby przepraszał ją za jej własną słabość. Nie mogła być gorsza od niego, w tym okropnym miejscu nie była niczym mniej niż on.

 

 

— Są trochę gburowaci. I… głośni. Hah, nawet bardzo. Potrafią też być uparci, mało delikatni i przyciężcy. Naprawdę, bardzo… ciężcy, jak się ich… Ale – zobaczysz. Są w porządku. Są dobrzy, naprawdę…


— Buldo — powiedziała Anna, bo Kristoff też tak mówił. Nic się nie stało. — Buldring. — Tym razem wymówiła imię z odpowiednim namaszczeniem, jak zaklęcie. Jeśli ona nie zareaguje, będzie zwracać się do każdego trolla po kolei, aż skały zmienią się w góry, a szczyty skruszą w żwir. Była bardziej uparta niż jakiś wydobywca lodu-idiota. — Czy ty możesz nam pomóc?

Stara twarz, nieruchoma jak rzeźbiony kamień, poruszyła się na te słowa, oświetlona rzędem różowych kryształów. Nie tak wysoka jak stary troll – gdyby była człowiekiem, pewnie byłaby pulchna i krępa – trollica, która mogłaby zmiażdżyć ją jednym ruchem, pochyliła się w jej stronę. Kryształy brzęczały jak landrynki w puszce, a Anna miała wrażenie, że trwa to całą wieczność.

— Mogę pomóc — odparła, niespodziewanie łagodnie, kiedy znalazły się twarzą w twarz. Jej głos szemrał jak piasek przesypujący się w klepsydrze. — Ale nie wam obojgu.

— Ja też mogę zapłacić!

Anna patrzyła właśnie w oczy góry. Coś w ich głębi płonęło, jakby ktoś rozpalił w jaskini ognisko, ale… przecież to nie mógł być smutek, prawda?

— Ach, każda magia ma swoją cenę, tak. Ale ja nie mam jej aż tyle, żeby odmienić serce. Nawet Pápi…

Żadnych odgłosów. Lawina zamarła. Żadnego szumu szeptów za plecami, żadnych przekleństw ze strony Kristoffa – może zemdlał? Tylko cisza. Trolle zdawały się skamieniałe; pasma górskie, które nagle rozpruły brzuch doliny, nagle znów skurczyły się do postaci głazów. Milczenie. Tylko tyle. Dłoń Anny uniosła się do serca. Nie słyszała nawet jego bicia. Tylko ciszę, jak w grobie.

— N-nie szkodzi — orzekła. Na to mieli już odpowiedź starego trolla, nieważne, jak nieuczciwą. Hans. Chociaż jego twarz zaczęła się zacierać, to Anna wciąż pamiętała, że w zamku czeka na nią książę z włosami jak płomienie i żyli długo i szczęśliwie na ustach. — Możesz wyleczyć mu rękę?

— Mam dwa warunki.

Trollica szarpnęła za łańcuszek na szyi, oderwała z niego jeden z kryształów, który zmienił kolor między jej palcami, rozżarzył się do czerwoności i zbladł w żółć. Pod paznokciami kamiennej ręki tańczyła zorza, która zniknęła z nieba nad doliną.

— Daj mu to.

Nie zabrzmiało jak prawdziwa cena. Anna poczuła, jak jej serce próbuje zabić szybciej, ale brakuje mu na to siły – było tylko dziwnym, pustym pulsem, jakby przegapiła kilka stopni, schodząc po schodach. Zadrżała na to.

— A drugi warunek?

 

PUSTKA


Kiedy trollica zaśpiewała, dźwięki zdawały się unosić z głębi ziemi.

Kryształ opadał w kierunku Anny jak promień słońca.

— Obyś sprostała siłom, które wyzywasz. — Błogosławieństwo trolla. To wszystko było takie nierzeczywiste.

Kiedy wyciągnęła po niego rękę, kamień był tylko odrobinę większy od kciuka, gładki i ciepły w jej uścisku.

 


Anna się rozejrzała. Kristoff krwawił w dolinę, przez nią, dla niej. Szkarłatna aureola promieniowała w wyzywającym świadectwie bólu, którego nie potrafiła sobie wyobrazić. Oczy ją piekły na myśl o tym, co musiał przez nią przejść w ciągu ostatnich dni.

 

— One to naprawią.


Kristoff zamarł z na wpół odkręconą manierką. Spirytus nawet z tej odległości szczypał ją w nos – dał jej się napić, zanim wylał go na ranę, na „wewnętrzne odmrożenia”, zażartowało któreś z nich, nie miała już pewności, które, bo żadne się z tego nie zaśmiało – jak bardzo musiał parzyć żywe mięso?

— Bulda może naprawić ci rękę — obiecała. — Musiałam jej tylko obiecać, że ci to dam i…

 

PUSTKA


Całe ciepło wypłynęło z oczu Kristoffa, kiedy wyciągnęła kryształ w jego stronę. Żółty blask na tle sinych palców sprawiał, że jej żyły znów wyglądały na zielone, jak wiosna w rozkwicie. Anna westchnęła, zaciągając się głęboką wonią ziemi, ściółki i świerków, przebudzenia.

Uśmiechnęła się głupio, bo czuła na ramionach uścisk obu jego dłoni, tak mocny, że mógłby zostawić na skórze ślady palców, gdyby cała nie była już fioletowo-niebieska, i pomyślała, że Kristoff trzęsie nią, jakby była drzewkiem wiśniowym, jakby chciał, żeby wypuściła ostatnie kwaskowate owoce, żeby nie musiał się po nie schylać.

— Coś ty im, kurwa, przysięgła?!

 

PUSTKA


Nie pamiętała. Już wtedy nie umiała odpowiedzieć na jego pytanie.

 

 

— Czy ty, Anno, chcesz wziąć Kristoffa za trolla i żyć z nim póki…

— Czekaj, co?

— Daję wam ślub.


Kristoff otworzył oczy prosto na niebo rumieniące się od pierwszych promieni wschodzącego słońca. Jego blask złocił pnie drzew wysoko nad nimi, rdzawe strzępy szarfy zalegające na ziemi i kryształ na jego szyi, z powodu którego wyglądał tak dziko.

Rozcięcie na jego nadgarstku zniknęło, a po ranie we wnętrzu dłoni pozostała tylko biała kreska odbijająca światło, jakby blizna była skuta lodem.

Anna nie zdążyła zobaczyć, jak pociemniała jego twarz, zanim zrobił coś, czego zupełnie się nie spodziewała: puścił ją i uderzył pięścią w najbliższy głaz:

 Faen! — po czym zrobił już dokładnie to, czego się spodziewała: zawył z bólu.

 

 

— Może Pocałunek Prawdziwej Miłości?

 

Anna szybko otarła policzek. To nie łzy po nim spływały – na jej skórze topniały płatki śniegu. Nie miała już więcej łez. Jej serce było tak zimne, jak zimowe powietrze ustępującej nocy.

Kristoff uniósł rękę do jej twarzy. Zamroczona ulgą Anna miała ochotę wtulić policzek w jego dłoń.

Ale nagle poczuła lodowatą pieszczotę, czułe muśnięcie na piersi. To nie Kristoff jej dotknął, tylko chłód, jakby pod jej ubranie wślizgnęły się opuszki palców i zacisnęły na sercu.

Świt stał się szary i nieruchomy. W wydychanym przez nią powietrzu unosił się szron. Mgliste przeczucie wiosny odeszło wraz z trollami. Ból wrócił jak lawina, jakby wewnątrz niej kruszyły się skały.

Nie zostało jej wiele czasu, zanim wszystko przepadnie.

Była zaręczona z kimś innym.

 

— Musimy wracać do Hansa.

_______________


Cytaty z filmów to mała mieszanka polskiej i angielskiej wersji, korzystałam z tego, co akurat pasowało mi bardziej do sceny – ale poza tym niewiele z oryginalnych trolli się tu zachowało :D

Linkuję księcia Lindorma.

7 komentarzy

  1. Nadal czekam na rozwinięcie w sprawie trolli bo to mocno szalone stwory są! I porąbane zdrowo.

    Anny szalenie mi szkoda ale i Kristoffa też. Wielka magia ich obejmuje! (Prawie napisałam mafia)

    Jak zawsze czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy „mafia” w sumie nie pasuje XDDD
      Lubię wątek trolli, ale wymaga ode mnie dużo myślenia i wysiłku przy pisaniu, więc pewnie będę go dawkować, ale na pewno jeszcze wrócą!
      Nie-lubię-ale-lubię, kiedy komuś (w tym i mnie) szkoda bohaterów :C

      ♥♥♥

      Usuń
  2. Cześć!

    Skoro już widzę kolejny rozdział to zdecydowanie powinnam zabrać się do pracy! Mam pełne ręce i bardzo się cieszę.

    To powiem na początek- rozumiem, że to taki rozdział cofający nas do pierwszej części "Krainy Lodu" gdzie zdobywamy wyjaśnienia na temat tego, co tak na prawdę wydarzyło się w Dolinie Trolli? Prześledziłam rozdział wzrokiem, żeby być mądrzejsza na temat tego rozdziału i to właśnie wymyśliłam :)

    Pierwsza sprawa - czy to jest jeden z tych rozdziałów w których jest dużo Kristoffa? Czuję, że tak chyba rzeczywiście jest. Myślę, że chyba moge już klasycznie przyznać, że pisanie opisów to twoja bardzo dobra strona! Są takie ładnie ułożone, od razu widzę o czym piszesz. Super!

    Bardzo lubię kiedy Kristoff jest taki ironiczny wobec Olafa. Idealnie ku odpowiada jak na jego głupie gadanie i paplanie w kółko.

    I czy ja dobrze rozumiem, że Anna od momentu trafienia przez Elsę lodową iskrą staje się coraz to słabsza i słabsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I czuję, że powinnam zwrócić na to uwagę - Anna poczuła tylko te części ciała, których Kristoff dotknął. Moja głowa podpowiada, że to efekt jej zamarzania i pewnie czuje tylko te fragmenty, których dotyka jego ciepłe ciało. Ale moje serce mówi, że po prostu to on jest w niej coraz bardziej zakochany, a taka miłość jest trochę magiczna, więc walczy z lodem, który chce ją dla siebie zatrzymać. Tak to będę interpretować :)

      I Anna je rabarbar w cukrze! Moja ciocia taki robi i jest przepyszny, Anno masz świetny gust!

      Chwileczkę... czy to co skreślone to są fragmenty z filmu... tak. To by się zgadzało... ale to co się dzieje pod skreśleniami wcale nie brzmi jak to, co się działo w filmie. Nie brzmi jak rozwinięcie a jak coś zupełnie innego. Czyli chwila. Bo Anna zamarza. Bardzo jest to wszystko pocięte, czyli trochę tak jakby, nie chcę przesadzić, ale jakby traciła cały czas przytomność? Albo świadomość? Nie za bardzo się na tym znam, ale trochę tak to wygląda. Czyli idąc za ta myślą jakby Annie się wydają te skreślone rzeczy a tak na prawdę to jest inaczej tak? Czy za bardzo sobie popłynęłam w interpretacji?

      Usuń
    2. A propos rodziny - czy Hans jest Anny kuzynem? I ona się z nim zaręczyła! Fuj! To znaczy w tedy to chyba było bardzo częstym zjawiskiem prawda? Mam na myśli w XIX wieku? Ale i tak jest to dla mnie bardzo dziwne! No, żeby to chociaż jeszcze nie był Hans... a tak... sprawa spalona na panewce. I Ale Kristoff ma dużą rodzinę! Korzystając z okazji chciałabym wspomnieć, jeszcze raz, że ogromne brawa względem obmyślania drzewa genealogicznego do twojego opowiadania. Trzeba mieć bardzo dużą wyobraźnię, żeby tak wszystko obmyślić. Zawsze dziwi mnie jak na języku polskim omawiamy lektury i autorzy są bardzo (czasami... panie Mickiewicz...)pomysłowi! Ty też masz dużo świetnych pomysłów. Jakbyś wydała książkę to pierwsza bym ją kupiła!

      Skoro Kristoff mówi, że Anna mów do mnie to czy to znaczy, że Anna popada w taki stan lekkiej śpiączki? To znaczy jakby mdlała? Jak mnie to szokuje! I co teraz robić? Jest mi bardzo żal Anny, a Kristoffowi bardzo współczuję - przecież on też pewnie nie wie co się dzieje, a wszystko jest teraz na jego głowie. Czy jest zakochany czy nie, to zna Annę dopiero chwilę, a tutaj taka sytuacja! Straszne!

      I Anna aż się podrapała, żeby się ogrzać? Jaka biedna, tak mi jej strasznie szkoda. Jak Dziewczynki z zapałkami. Czy mogę się do Anny przytulić, żeby ją rozgrzać? I Kristoff podwijaj rękawy i przytul ją, żeby było jej cieplej! I ona nic nie czuje kiedy Kristoff ją szczypie? Czyli ma odmrożone na prawdę ręce! I chwileczkę - to znaczy, że moc Elsy jest dużo, ale to DUŻO (konieczny Caps!) potężniejsza niż w filmie i zdecydowanie dużo bardziej groźna. Aż mnie zimny dreszcz obleciał.

      Podoba mi się opis zarumienionego Kristoffa! Bardzo mi się podoba!

      I... trolle to tutaj poważne stwory. Skoro trzeba płacić krwią, żeby się do nich dostać. To nie jest byle jaka opowiastka do snu, gdzie tak jak w filmie, wchodzisz do trolli i już, proszę bardzo wszystko jest. To znacznie poważniejsza sprawa, jak w mrocznych baśniach. Super! Ależ mi się to podoba! I.. Kristoff to już sprawdzał. Aż się boję pytać jak to się wszystko stało, że się dowiedział. I muszę Caps - AAAAAAAACH! ZDROBNIŁ JEJ IMIĘ. PIERWSZY RAZ! Tak fajnie, że położyłaś na to taki nacisk, to takie romantycnze!

      Ojej i Anna pamięta Dolinę i wspomnienia z dzieciństwa! To znaczy przypomina je sobie. Kurczę, to straszny pomysł ale tak przyszło mi do głowy skoro jest już tak mrocznie to pewnie skoro Anna nie pamięta swoich wspomnień tylko trolle je zmieniły to może każde wspomnienie, które do niej wraca, takie to prawdziwe wspomnienie może ją bardzo boleć. Nie chcę, żeby ją bolało, ale wydaje się mieć to dużo sensu w moich oczach!

      Czyli Anna jakby... wyssała całą zimę z Doliny? To dopiero brzmi strasznie! Straszna magia musi ją spowijać!

      COOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO = dużo Caps Locka jest ważne w takiej chwili! Kristoff Bjorgman pozwolił sobie rozszarpać rękę, żeby pomóc Annie. Biednej zamarzającej Annie. Za którą jest odpowiedzialny, bo duma mówi mu co ma robić. Ten pan troll rozszarpał mu dłoń, jeszcze prawą i jeszcze na koniec powiedział, że Annie nie pomoże, bo Kristoff chciał odpowiedzi. Co za okrutna bestia! Jak on tak mógł mu zrobić i co to za bezwzględność. Trolle są najgorszym co mogło ich spotkać, to wszystko jest straszne!

      I właśnie! Anna ma rację! Przecież on nie będzie w stanie zagrać na lutni, ani zapracować na siebie, na siostrę, on jest pewnie prawo ręczny i już nic nie będzie mógł zrobić. Kristoff czemu jesteś tak dobrym mężczyzną! I... on zgina palce ale nie zgina. O nie.

      Bardzo podoba mi się opis Buldy! Dokładnie tak bym ją widziała jako takiego strasznie mrocznego trolla. I przy okazji, chciałabym tylko powiedzieć, że twoje opisy i to śpiewanie zaklęć, czuję się jakbym czytała jakąś bardzo dobrą skandynawską baśń. Cały ten klimat i widoki, opisy, bohaterowie, stwory. Mam ochotę nigdy nie wychodzić z tej opowieści!

      Usuń
    3. Och! Dopiero teraz zauważyłam, że chyba nie dodała się końcówka mojego komentarza. Dzisiaj śniłam, że chyba coś się zepsuło jak dodawałam komentarz i teraz mi się przypomniał ten sen. Postanowiłam to sprawdzić i miałam rację - ucięła się końcówka komentarza.

      Dopisuję - na koniec napisałam, że bardzo mnie intryguje czym jest PUSTKA, o której wspominasz. To brzmi jak amnezja - taka biała plama w pamięci Anny. A Kristoff być może nie wie co obiecała trollom za pomoc, bo sam nie pamięta. Albo... czy on był w ogóle przy ich rozmowie? Jeśli nawet był to chyba jak go bolało tak bardzo to nie zapamiętał. Mam takie uczucie, jak przy bardzo fajnych książkach, że autor coś chce zachować na później i to bardzo mi się podoba, bo całość jest tajemnicza... ale tutaj rozdziały sa raz na dwa tygodnie! Tak bardzo chciałabym wiedziwc co się dzieje w tej tajemniczej baśni. Nie mogę się doczekać, aż bardziej rozwiniesz ten wątek!

      A mieszanie angielskich cytatów z polskimi jest super. Myślę, że to najlepsze możliwe połączenie.

      Podsumowując, ten rozdział był bardzo interesujący dla mnie. Mam bardzo dużo pytań i nie mogę się doczekać rozwinięcia tego wątku. Czas czytać dalej!

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    4. Dokładnie tak, wcześniej pojawiały się już nawiązania do tego, że wcześniejsze wizyty u trolli wcale nie wyglądały tak, jak w filmie. Ponieważ bardzo się staram nie przekłamywać fabuły Krainy lodu, o ile to tylko możliwe, uznałam, że to, co działo się podczas Nietentego to perspektywa Anny, której mózg robił wtedy dziwne rzeczy
      To tutaj to nadal jej perspektywa, ale już „prawdziwa”, na podstawie tego, co opowiedział jej Kristoff. Poskreślane fragmenty to to, co zapamiętała wcześniej (co padło w filmie), ale co tak naprawdę się nie wydarzyło. Reszta cytatów kursywą faktycznie miała miejsce; zwykłą czcionką jest cała reszta prawdziwych wydarzeń :D
      I dokładnie, rozdział jest pocięty przez to, że Anna – może nie mdlała, ale na pewno była tego bliska, chwilami traciła kontakt z rzeczywistością

      Twoja interpretacja dotyku Kristoffa to od teraz jedyna słuszna interpretacja, bardzo mi się podoba :D <33

      No… tak xD W XIX wieku to raczej nic dziwnego, w rodzinach królewskich często występowało jeszcze bliższe pokrewieństwo między małżonkami (jak choćby i w tej, jeszcze do tego wrócimy), ale tak na wszelki wypadek – Hans jest dość dalekim kuzynem Anny, w którejś-tam linii, mają wspólnego pradziadka. Pokrewieństwo między nimi było mi potrzebne głównie po to, żeby płynnie spleść ze sobą historię Arendelle i Południowych Wysp, to jeszcze będzie istotne :)
      Ojeju, nie lubimy się z Mickiewiczem xD Ale to dla mnie ogromny komplement, brzmi, jakbym naprawdę znała się na rzeczy :D Nie do końca tak jest, to znaczy z wyobraźnią mogę się jeszcze zgodzić, ale ona jest totalnie abstrakcyjna, nie umiem w struktury, dlatego na górze strony jest odnośnik do drzewa genealogicznego, żebym sama się nie pogubiła, to trochę tak, jak z polityką :D

      Moc Elsy chyba faktycznie jest potężniejsza niż w filmie, w każdym razie wtedy, kiedy wymyka się spod kontroli. W zamarzaniu Anny w filmie było trochę za mało brutalności :D Ale jeśli zakładamy, że wersja filmowa to jej wersja wydarzeń, to chyba miałoby to sens, prawda? Że nie chciała pamiętać najgorszych momentów

      Tak! Ze wspomnieniami działa to mniej więcej w ten sposób, nie bez powodu Anna nie powinna przypominać sobie pewnych rzeczy
      W ogóle to wszystko jeszcze będzie się przewijać, jej wspomnienia, wizyty Kristoffa w Dolinie Żywej Skały (poza tą, kiedy miał 9 lat)

      Trolle naprawdę są paskudne :C
      Nie sądzę, że Kristoff wiedział, na co się pisze, bo z nim też sobie pogrywają D:
      I nie, on nie ma pojęcia, co Anna obiecała trollom – wydaje mi się, że musiała kawałek odejść, żeby porozmawiać z Buldą. Nawet, jeżeli coś słyszał, nie wydaje mi się, żeby cokolwiek do niego w takim bólu dotarło. Dlatego my też na razie się nie dowiemy, bo Anna też tego nie pamięta – ale w przyszłości się na pewno wyjaśni

      Gdybym mogła, publikowałabym co tydzień albo i częściej, bo na swój sposób, chociaż pisze mi się bardzo dobrze, fajnie byłoby to skończyć :D Ale czasu mam raczej mniej niż więcej i ostatnio to i tak sukces, jeśli wyrabiam się w terminie :C
      Totalnie rozumiem twoje sny, czasami też tak mam z najbardziej dziwnymi rzeczami xD
      Ale bardzo doceniam, że wróciłaś, żeby dokończyć komentarz <3 Teraz ostatecznie jestem już na bieżąco z odpowiadaniem, ale miałam cudowny maraton czytania ♥ I swoją drogą bardzo mi miło, że ponadrabiałaś, i mam nadzieję, że sprawy szkolne też mają się już dobrze ;)

      Skandynawska baśń to chyba idealnie to, co chciałabym osiągnąć, jeśli chodzi o klimat, więc BARDZO DZIĘKUJĘ ♥
      I za wszystkie pochwały i w ogóle, tyyyle komentarzy – też!
      ♥ ♥ ♥

      Usuń