MAMA MAWIAŁA, że przed podróżą zawsze powinno się na chwilę usiąść.
Więc Mari usiadła – na cembrowinie studni, która znajdowała się na podwórzu za domem, wystarczyło uchylić kuchenne drzwi, żeby ją zobaczyć i zepsuć zabawę. „Jesteś okrutna”, stwierdził ze śmiechem pappa. Była? Nie, przecież tylko grała w jego grę. Wszyscy grali.
Poza tym miejsce przy studni było i c h miejscem.
Jaskrawy zachód słońca barwił powierzchnię wody w wiadrze na czerwono, kiedy nabrała jej w dłonie, krople na skórze stworzyły nieprzyjemną iluzję świeżych bąbli.
Pomyślała o Lokim, bogu ognia i oszustw, i o mężczyźnie, którego nazwała jego imieniem, bladej skórze i sińcach we wszystkich odcieniach: żółtych i czarnych, fioletowych i niebieskich. Pod nimi, ze swoją bladą skórą na jeszcze bledszych kościach, włosami w kolorze krwi, miał w sobie coś dziwnie miękkiego, jak rak bez pancerza na kräftskiva*.
I jak raka znalazła go nad rzeką pierwszego dnia, zgarbione ciało oddające ciepło zimnej wodzie.
Pamiętała, jak sama drżała, omijając kałuże, nogi w drewniakach uginały się miękko, kiedy próbowała utrzymać równowagę na błotnistym gruncie, balansując koszem z praniem. Zapach mydła rozchodził się w powietrzu, a ona cieszyła się na zimową sukienkę, którą szyła (nawet jeśli spruła więcej ściegów niż zrobiła, bo wciąż miała za mało odwagi i zbyt wiele dumy, żeby poprosić Ragnę o pomoc); ostatnie lato nauczyło ich, że szczęściem może być wszystko inne niż jedzenie wyłącznie chleba i sera.
O nic wtedy nie pytała, myślała, że wszystko wie. (Po części wiedziała, ale już zdążyła zrozumieć, że całości nigdy nie pozna.) Mężczyzna był tylko niespokojnym obcym, który miał zostać u nich, póki nie będzie w stanie sprawnie się poruszać, odpocznie dzień, tydzień, a później ruszy w dalszą drogę.
Ale ten obcy z każdym blednącym zadrapaniem coraz bardziej upodabniał się do księcia z pierwszych stron gazet, a ona dostrzegała to, czego zdjęcia nie pokazywały.
Jego zielone oczy pochłaniały ją od stóp do głów, aż kurczył się jej od tego żołądek, a kiedy odważyła się odwzajemnić spojrzenie, rumienił się, dodając do zieleni czerwień.
Na początku to ignorowała. Tylko wzmożona ostrożność, niespodziewana surowość, to wszystko osadzało się głęboko na dnie jej żołądka i jątrzyło się jak niezagojona rana.
Aż wreszcie, czwartego dnia, ją pocałował – wtedy musiała przestać.
Patrzyła, jak jego krew plami wnętrze jej dłoni. Później długo szorowała palce, aż pojawiła się kolejna, ale wciąż miała wrażenie, że pod jej skórą tkwi brud, pozostawiony przez innych i tak głęboki, że już nigdy nie będzie czysta.
Piątego dnia w stodole złapał ją za ramię w sposób, który nie kojarzył jej się z niczym dobrym.
Facetom w Wiosce, która żyła plotkami, wydawało się, że mogą sobie na wszystko w stosunku do niej pozwolić, sprawiali wrażenie głodnych wilków tropiących ofiarę – ale on? On wiedział tylko tyle, ile sama mu powiedziała. Co było z nią nie tak?
Nabrała oddech gęstego, zastałego powietrza i przycisnęła dłoń płasko do brzucha. „To chyba niezbyt grzeczne”, zauważyła z fałszywą lekkością i fałszywym grymasem udającym uśmiech. To nie był czas na płochliwość. „Kazać księciu iść się pierdolić.”
Jego twarz się zbliżyła, a Mari zastanawiała się, czy on może zobaczyć ją lepiej, niż ona jego. Stał pod światło, przed oczami przesuwały jej się wyłącznie ostre krawędzie nosa i podbródka, ale wciąż czuła bijący od niego mrok, miała wrażenie, że widzi w jego oczach dziwną surowość; coś było w nich zbyt niespokojnego, desperackiego.
Wyrecytowała jego prawdziwe imię, które w jej uszach zabrzmiało jak zaklęcie, miała nadzieję, że nabierze też jego mocy. Wyglądał wtedy, jakby rzuciła na niego klątwę. Stał nieruchomo, wokół nich panowała ponura stagnacja, a Mari przez chwilę miała ochotę cofnąć się do niezręczności sprzed wyjazdu ojca, która pod każdym względem wydawała się znośniejsza niż cisza, która zapadła między nimi i trwała prawie przez cały czas aż do wyjazdu.
Dni upływały powoli, rozmowy, jeśli już jakieś prowadzili, były męczące i pozbawione treści, a on przez cały ten czas się na nią gapił, kiedy wydawało mu się, że tego nie widzi, i zachowywał się w sposób, który obudził w niej podejrzenie, że pożegnanie przyjdzie mu o wiele trudniej niż jej, aż wreszcie ostatniego wyznał: „Bardzo mi się tu podoba”, tonem, jakby powierzał jej ogromną tajemnicę.
Naiwna wiejska gąska, za którą ją miał, pewnie powinna być tym zachwycona, pełna uwielbienia pozwolić obłapiać się Jego Wysokości w stogu siana i dać mu czuć wyższość.
„I dlatego tu nie zostaniesz”, odparowała Mari, która była tylko prostą dziewczyną, dokładnie tak, jak mu powiedziała, bo nie potrzebowała kolejnego mężczyzny gotowego zażądać miejsca w jej życiu, i nagle ogarnęła ją ogromna ulga, nagroda za to, że nie odwzajemniła pocałunku, że ze swojej strony nigdy nie okazała mu nic więcej poza zwyczajną, ludzką życzliwością i uprzejmym zainteresowaniem. Do niczego nie doszło, nic się nie stało, dzięki ci, Boże.
Co by jej dało dalsze mieszanie w kotle kłamstw i przemilczeń? Poza pappą, który był jak skała, samotna i solidna, wszyscy mężczyźni przypominali bieżącą wodę – przeciekali jej między palcami.
Oparła się o jeden ze słupów podtrzymujących gontowy daszek. Słońce znikało za linią wzgórz i światło dnia przechodziło w magiczną szarość zmierzchu. Łzy zakłuły ją w oczy, czuła ich ciężar pod powiekami.
Kamień za jej plecami był chłodny jak ludzka dłoń, jego dłoń, kiedyś, dawno temu.
— Dobry wieczór, pastorowo! — zawołał Jens, przekrzykując wiatr złowieszczo szeleszczący w koronach brzóz. Brzozy zawsze wyzwalały w Mari dziwną tęsknotę i kojarzyły jej się z samotnością. — Prr!
Książę Loki wykonał ruch, jakby chciał uchylić niewidzialnego kapelusza.
— Nie kłaniaj się — ofuknął go Jens. Uniesiona dłoń natychmiast opadła, muskając udo Mari, kiedy zdzielił go pięścią w ramię. — Wybacz, Kruszy… żeż kurwa!
W powietrzu unosiła się ciepła, sucha i kwaśnawa woń lasu, na plecach przyjaciela zamigotały plamy światła z latarni, kiedy klacz wierzgnęła i prawie stanęła dęba, a on musiał podnieść się na koźle, żeby mocniej chwycić lejce i utrzymać ją w miejscu.
— Widzę, że – prr! ksobie, Strålen! – widzę, że wróciła już pani z Wysp. Czy obowiązuje tam ruch lewostronny, czy coś się pani po prostu popierdoliło?
Za nimi ciągnęła się otwarta przestrzeń, delikatny, stonowany i szary świat. Przed nimi drogę blokowała kariolka. Zaprzężony do niej koń przestępował niecierpliwie z nogi na nogę, stukot jego kopyt brzmiał jak ciche kołatanie.
— Co gębę odwracasz — wymamrotał Jens pod nosem, oplatając lejce wokół nadgarstka.
Mari ominęła spojrzeniem twarz pastorowej, która w migoczącym promieniu latarni zdawała się drgać, i przeniosła je na Limingen. Jezioro rozciągało się w dole mroczne i niespokojne, przecięte książęcym profilem z bladą zmarszczką uśmiechu w kąciku ust.
W półmroku jego czerwone włosy wydawały się bardziej przytłumione, koloru jesiennych liści. Jego dłoń leżała tuż obok jej własnej. Równie dobrze mogłaby leżeć na kolanie, albo w ogóle pod spódnicą, takie szczegóły nie miały żadnego znaczenia dla Owego Związku, którego stałe bywalczynie – pastorowa, burmistrzowa, doktorowa i lensmanowa w osobie ciotki Jorunn – zajmowało raczej krzewienie we wsi plotek niż moralności.
Jeśli Mari jechała wozem w towarzystwie innym niż ojca, mogła być pewna, że prawda objawiona na ten temat będzie brzmiała: „Merete-Margit, ku swej hańbie, lata teraz za….”. W obecnej sytuacji za dwoma naraz – a co gorsza, przynajmniej jeden z nich jest ż o n a t y !
Ale to dopiero później, Amalie Syversen o twarzy anioła zdobędzie się raczej na delikatne „Panna Helland znów występuje przeciwko szóstemu przykazaniu” wyszeptane między jednym kęsem ciasta z porcelanowego spodeczka a drugim.
Może nawet się za nią pomodli, a podczas niedzielnej mszy najniżej głowę będzie skłaniać ciotka Jorunn, lubiąca wykorzystywać swoją świeżo uzyskaną pozycję, dla której latami tkwiła w staropanieństwie, i każdą okazję przy niedzielnym obiedzie – których, na całe szczęście, nie było zbyt wiele – żeby nietaktownie przypominać jej o Tofferze („Okazuje się, że młody Bjorgman to wcale dobra partia, powinnaś go jednak była usidlić, złotko”).
„Gdybym to j a go usidliła, to chyba nie byłby już taką dobrą partią, prawda”, sarknęła Mari ostatnim razem, przekonana, że ciotka wreszcie się obrazi, ale ona skwitowała to tylko melancholijnym: „No, może i prawda…”. Przedostatnim razem nie skwitowała w ogóle, zajęta wyglądaniem przez okno – bo czy to przypadkiem nie ktoś ważny przechodzi drogą?
Poczuła, jak Jens odnajduje jej lewą dłoń i niezdarnie ściska. Krawędzie obrączki wbiły się we wnętrze jej dłoni, drżącej i wyżyłowanej, i pomyślała, że jak to dobrze, że ma tę swoją Tove.
Jakaś część niej musiała wciąż tęsknić za pewną częścią niego, ale nie umiała strząsnąć z siebie wrażenie, że w jakiś sposób z całej ich trójki to Jensa najbardziej dotknęło jej zerwanie z Tofferem, bo naraz stracił dwoje przyjaciół.
— No, wio!
Pastorowa, wciąż ostentacyjnie ignorując ich obecność, strzeliła z bicza, koń pogalopował w pełną drzew ciemność, a bok kariolki otarł się o krawędź wozu, o którą Książę Loki jeszcze chwilę wcześniej opierał dłoń.
— Zaraz urwie ci się… orczyk? — ostrzegł Jensa, wskazując na drążek, który niebezpiecznie się rozdygotał. Ostatnio słowo zabrzmiało jak pytanie, jakby nie miał pewności, czy dobrze go użył.
Zanim jeszcze skończył mówić, cała uprząż zaczęła grzechotać, smutne tony osiadały na niej jak na pięciolinii. Mari słuchała i też robiła się smutna.
— A srał troll twoje rady, Hans. Z orczykiem czy bez, i tak lada chwila będę musiał sprzedać i wóz, i konia. Adwokaci nie są tani, jak przypuszczam.
Cofnął rękę, zanim Mari zdążyła jej dotknąć. Ona zrobiłaby to samo, tym razem byłby to wyraz współczucia, prawie litości – nie wsparcia. Może tak naprawdę to dlatego nadal się przyjaźnili; duma żadnego z nich nie zniosłaby okazywania podobnych uczuć.
Zapadła cisza, w której książę wyglądał jak zawstydzone dziecko. Sama tak się poczuła.
Jens odchrząknął i skomentował:
— Widzę, że jesteś wstrząśnięty moim grubiaństwem. — Uchwycił spojrzenie Mari, ale go nie podtrzymał, i natychmiast zmienił temat. — Widzisz, jakby to ująć, nie dogadujemy się z pastorostwem najlepiej z powodów… jak ty byś to ujęła, Mari?
— Przez różnice na tle wyznaniowym. — Wargi drżały jej tak bardzo, że miała wrażenie, że każde słowo, które je opuszcza, też jest rozdygotane i niezrozumiałe. Wcale nie była pewna, czy tylko z powodu powstrzymywanego śmiechu. Jej pięść przedarła się przez budujące się między nimi napięcie i szturchnęła Jensa w bok, za co nie pozostał jej dłużny. — Założę się, że w niedzielę zostaniesz oficjalnie wyklęty z ambony.
— Szkoda, że nie będzie mnie w kościele, bo aż bym sobie posłuchał. — Mrugnął do niej, a ona zachichotała, i przez chwilę było dokładnie tak, jak dawniej, trzy zajęte miejsca, skrajnie po prawej siedzi ten, kto nie jest ani tak silny jak Jens, ani tak szybki jak Mari, a do tego powozi najgorzej.
Ale droga zawsze wiodła naprzód, nigdy w tył. Utkwiła w niej wzrok.
W unoszącym się nad drogą kurzu wyjechali z wioski, później przejechali przez kolejną górską wieś i jeszcze jedną. Mijali bardzo szczupłych, bardzo biednie ubranych ludzi – podobnych do tych, którzy siedzieli w wozie po jego lewej stronie – sypiące się domy z kamienia – i już, koniec. Chociaż podróż zajęła tyle pustych godzin, Hans miał wrażenie, że wszystkie dni spędzone w Arendelle nagle minęły jak chwila.
Statek stał w porcie, ładownia była otwarta, widać było, że niedawno przybył.
Właściwie „port” wydawał się zbyt hojnym określeniem, niewiele z niego pozostało. Wszędzie porozrzucane były kawałki drewna, zardzewiałe żelastwo, zbutwiałe resztki łodzi i puste drewniane szpule. Fale fiordu obmywały połamane palety. Szutrowa droga między skąpymi zabudowaniami była węższa niż zapamiętał. Półwysep Rybacki przypominał brudny obraz.
Ktoś wciąż kręcił się po nabrzeżu. Gdzie był Axel?
— Dzień dobry, kuzynko Merete! — zawołał osiłek z dziwnym akcentem i skinął głową Kruszynie, a jej twarz rozjaśniła się w promiennym uśmiechu.
Poza tym nie było zbędnych gestów i więcej uśmiechów.
Dłoń Hansa po raz sam-już-nie-wiedział-który powędrowała w górę, blada na tle jej złotego policzka, niebezpiecznie bliska ze względu na perspektywę, ale nigdy go nie dotknęła. Mrużąc oczy, uniósł podbródek. Ona odwróciła głowę. Pewnie się nie domyślała, od jak dawna ten uśmiech go prześladuje. I nigdy się nie dowie.
Usiadł na kamieniach, patrząc na wystające z morza skały. Nad jego głową świeciło nieśmiało słońce, promienie ślizgały się po brzegu, ale ich słabe światło, bardziej srebrzyste niż złote, nie przynosiło żadnej pociechy.
— Geir! — pisnęła Kruszyna za jego plecami, a on, chociaż robił wszystko, żeby nie przypomnieć sobie, że już słyszał to imię, p a m i ę t a ł . Jego umysł magazynował wszystkie zbędne informacje chyba tylko po to, żeby później go nimi dręczyć.
— Meroczka! — Hans kątem oka zobaczył, jak stojący na mostku mężczyzna podnosi głowę. Znajdował się za daleko, żeby był w stanie zobaczyć jego twarz, ale w jego głosie brzmiało pełne niedowierzania zaskoczenie. — Cholera, co ty tu robisz?!
— Co t y tu robisz?!
Złoty Brat odrzucił gazetę, którą trzymał w ręce, przepchnął się obok ludzi na pokładzie, tych na nabrzeżu, wreszcie go minął – jego wzrok, dokładnie w tym samym odcieniu, co Kruszyny, tylko prześlizgnął się po miejscu, w którym siedział Hans, ale to wystarczyło, żeby się wzdrygnął. Poczuł się mały, nędzny i grzeszny.
Patrzył, jak mimo ściągniętych brwi mężczyzna nie potrafi powstrzymać delikatnego uśmiechu, który wykrzywia mu kąciki ust, a później podnosi Kruszynę i oboje zaczynają się śmiać i przekrzykiwać, chociaż jest tylko jej b r a t e m . Być może poczułby się lepiej, gdyby był narzeczonym.
— Stryjek mnie podrzucił! To miała być niespodzianka, ale jak zwykle wszystko zepsułaś!
— Ale się opaliłeś! Masz – to tatuaż?! I m i ę ś n i e pod tym tatuażem?! To ze względu na Liv czy jakąś bogatą wdówkę, która dzięki temu zapisała ci majątek w testamencie?!
— Przymknij się! Nie przy… och, cześć, Jens!
Hans poczuł, jak żółć podchodzi mu do gardła. Kiedy tak przyglądał się falom, wróciło znajome poczucie, że nie ma na świecie takiego statku, który zawiózłby go do portu, w którym naprawdę pragnął się znaleźć.
Pomyślał o własnych braciach, wszystkich dwunastu, i na powrót utkwił wzrok w morzu, ale nawet ono nie było wystarczająco ciemne, żeby rozproszyć kolor ich krwi.
Siedemnasty października, Półwysep Rybacki. Gdzie był pieprzony Axel?
— Loki… — szepnęła nagle Kruszyna, niezwykle cicho po wszystkich wykrzyknikach, które wymieniła z bratem. Nawet nie zauważył, kiedy do niego podeszła. Zatrzymała się w bezpiecznej odległości, nie wyciągnęła dłoni, nawet gdyby on to zrobił, i tak by jej nie dosięgła. W jej spojrzeniu było coś delikatnego, coś kruchego, co mogło zaraz przeminąć. Tak się zresztą pewnie stanie, kiedy Hans wyjedzie. I tak nic by z tego nie było. — Cóż, chyba pora się pożegnać.
Loki. Tym razem powiedziała to ciężej, twardziej niż zwykle, logi, a żal buchnął mu w twarz jak lodowata woda, bo najwyraźniej to było wszystkim, czym kiedykolwiek mógłby się dla niej stać.
Logi — pomyślał Hans. Płomień — a on wiedział, że wszystkie płomienie muszą się kiedyś wypalić.
_______________
Chyba wiem, dlaczego normalnie nie piszę z perspektywy OC-ków, ale z drugiej strony, w perspektywie co najmniej kilkunastu bezsensownych wycieczek Hansa do rzeki, było warto :D
Uwielbiam MM, naprawdę. I – trochę-spoiler, ale w-sumie-wcale-nie-spoiler – to do tego stopnia, że być może już w kolejnym rozdziale pojawi się backstory Kristoffa, w którym odegra bardzo ważną rolę. Co nie znaczy, że rozdział z jej POV-em należał do najprzyjemniejszych do napisania. Z jednej strony, z perspektywy Hansa zdecydowanie mi się nie kleił, a z drugiej, jej narracja była bardzo... od środka.
I nieee, Geir nie pojawił się wcale tylko po to, żebym mogła mieć go na ilustracji. (No, może trochę, ale znowu, to wina perspektywy Hansa, który ma gdzieś cudzych braci, jako wszechstronny narrator bardzo chętnie napisałabym o nim o wiele więcej! ♥)
A siadanie przed podróżą to autentyczny rosyjski zwyczaj.
Cześć!
OdpowiedzUsuńMuszę od razu zaznaczyć, że nie wiem czy zdążę skończyć ten komentarz - rodzice powiedzieli, że musimy jeszcze pojechać na zakupy. Ale chociaż zacznę już pisać :)
Bardzo się cieszę, że mogę przeczytać tutaj więcej o Mari. jest ona bardzo fajną postacią, która zdecydowanie zasługuje na bardzo dużo uwagi! Czytanie o niej to przyjemność i to teraz jeszcze bardziej niż zwykle. Jesień potrafi bardzo pozytywnie nastrajać.
UsuńI bardzo dokładnie widzę jesienne liście dookoła, uśmiechniętą Mari wdychającą na pewno bardzo ładny zapach mydlin z prania. I niestety to wszystko musiał zepsuć Hans prosto z rzeki… ech, tak najwyraźniej musiało się stać.
Podoba mi się jak Mari podchodzi do kwestii Hansa. jaka jest nieugięta w tym wszystkim i mocna. Nawet kiedy orientuje się kim jest Hans, niezależnie od tego czy ma jako były książę pieniądze czy nie, absolutnie nie daje się zwieść. Wręcz tworzy między nimi dystans. Co on sobie myślał, że odwróci to jak wszystko inne na swoją korzyść? Że Mari będzie oczarowana tym, że pan książę zechciał na nią zerknąć. To żałosne jak nisko Hans ocenił Mari i jej wartości. Ona była kiedyś z Kristoffem. Takie byle co jej nigdy nie zachwyci.
O tak! W tym rozdziale jest Jens a ja tak bardzo lubię Jensa! Jest chyba jedną z najlepszych postaci o jakich czytałam. Coś czuję, że jego powitanie pastorowej miało w sobie niezwykle dużo sarkazmu. I czuję, że ludzie tacy jak Jens nigdy się nie mylą w takich kwestiach. A głupi Hans próbował uchylić kapelusza. Ech…
UsuńHa ha ha dokładnie AK myślałam, że w wypowiedzi Jensa pracuje jakiejś drugiej części i on jeszcze z pastorową się policzy. No i proszę bardzo! Pięknie powiedziane!
Chwila, czy ja dobrze rozumiem, że pastorowa, burmistrzowa, doktorowa i ciotka Mari rozprowadzają plotki na temat tego czy Mari ma jakiegoś chłopaka przy sobie? Przecież to jest bardzo chamskie i nie w porządku. Szczególnie, że to jej ciotka! Czy ona jest zazdrosna o młodą Helland, czy o co jej chodzi, przecież tak nie można!
UsuńBiedna Mari i jeszcze musi się nasłuchiwać a propozycje Kristoffa. Bardzo mi smutno, że im nie wyszło i jestem nadal bardzo ciekawa co się między nimi wydarzyło, ale mam wrażenie, że to nie były łatwe rzeczy i robienie jakichkolwiek uwag na ten temat jest po prostu nie w porządku. Przecież to musi być bardzo bolesne.
Czas na ciąg dalszy!
UsuńNa prawdę kiedy myślę o tym, że Jens stracił na raz dwójkę swoich przyjaciół to jest mi go jeszcze bardziej żal. Dobrze, że ma Tove i na prawdę wierzę, że są fajną i zgraną parą.
Ha ha ha Hans daje porady. Smutne… wcale nie! Jens odpowiedział mu więcej niż dobrze. Należy mu się taka reprymenda! Ale znowu, nie sądzę, że Jens powinien trafić na j a k i k o l w i e k proces. To jest jakieś absurdalne nieporozumienie. Budzi to we mnie na prawdę skrajne emocje, mam nadzieję, że wszystko się dobrze skończy.
I ha ha ha fajne rozluźnienie atmosfery na koniec. Podoba mi się ten rodzaj przepychanek między tą dwójką.
Cały obraz okolicy portu jaki pokazujesz wydaje się być bardzo taki suchy i ogołocony przez morze i biedę. Ciekawi mnie czy Elsa o tym wie. Czy jest świadoma tego w jakiej poniekąd biedzie momentami tonie jej kraj. To znaczy chyba zawsze jest tak, że nie może być wszędzie wszystkiego po równo i przez to też są obszary biedniejsze i bogatsze. Ale dosłownie w przeciągu jednej chwili zrobiło mi się ich wszystkich straszliwie żal.
UsuńO ciekawe co to za osiłek wita się z Merete! Hm czy to może… ale może następca Kristoffa? Czy będzie miała nowego chłopaka? Ależ to ekscytujące! Ciekawe jak wygląda… pewnie jest strasznie przystojny!
Czy mogę pozwolić sobie na krzyk A A A A A A A A ! Widzę scenę jak brat i siostra biegną ku sobie niemożliwie za sobą stęsknieni! Przez ten przejedzone przez sól port i się przekrzykują jak dwa ptaszyska na dachu i przytulają! Och i Geir ma tatuaż i mięśnie, czy to kolejny bardzo przystojny mężczyzna w tym opowiadaniu!? Zdecydowanie tego nigdy dość. I ach no tak Liv jest siostrą Jensa i o to chodzi, żeby Mari tak nie mówiła kiedy Jens jest obok, bo jeszcze potem będzie rozmowa na boku na temat tego co ci wolno z moją siostrą a czego nie. Ha ha ha bardzo lubię ten fragment w tym rozdziale. Nie wiem czy to nie mój ulubiony!
W tym wszystkim nie zapominajmy o Hansie. Śmieszne ile żółci i kwasu zbiera mu się w ciele na myśl o cudzym szczęściu. To na prawdę bardzo smutna sytuacja. Oczywiście mówię to z sarkazmem. Uważam, że on tak jak nikt inny zasłużył na taki los. Nawet bardziej niż dziewczyny z klasy, które często się ze mnie śmieją. Dobrze mu tak zdecydowanie.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się zakończenie, które dosłownie jest zakończeniem. Nie ma miejsca na żarty i na rzewne pożegnania. Po prostu, do widzenia, żegnaj było i minęło. Ale coś mi mówi, że akurat Hansa jeszcze bardzo długo będzie to wszystko męczyć i nie da mu spać.
Podsumowując super rozdział i już zabieram się za następny!
Pozdrawiam!
Ja też bardzo lubię MM, więc ogromnie się cieszę, że nie zniszczyłam dla ciebie tej postaci! Chętnie jeszcze do niej wrócę, ale trochę się pospieszyłam z deklaracją, że już w kolejnym rozdziale (ale jako-tako backstory zaczęłam pisać i będzie jej więcej!)
UsuńZ tym jesiennym nastrojem totalnie się zgodzę, im mniej letnio za oknem, tym więcej mam motywacji do pisania :D
Jeśli cię to pocieszy, to Hans musiał szorować do rzeki za każdym razem, kiedy potrzebował wody, chociaż studnia jest tuż za domem (frajer trochę xD)
(Hahah, nie mogę się zgodzić, w moim prywatnym rankingu też Kristoff >>> Hans) Zresztą MM ma kiepskie doświadczenia z zalotnikami, więc nawet gdyby Hans nie był Hansem, trzymałaby go na dystans
Jejku nie spodziewałam się, że ktoś będzie aż lubił tego małego chama Jensa ♥ Nie mówię, że nie zasłużył na sympatię :D I zdecydowanie nie mówię, że się nie myli w sprawie pastorowej!
Owy Klub to w ogóle osobna historia, ciotka MM ma mały kompleks niższości, a jak już udało jej się dostać do "wyższych" kręgów, to tańczy, jak jej zagrają. A MM dość często bywa/ła tematem plotek, więc... :C
(Więcej będzie w backstory! I to prawdopodobnie nie jednym, bo to spory bagaż)
Tove zdecydowanie jest dobrą dla Jensa dziewczyną - nie, wróć, już żoną jest - ale obawiam się, że w fabule nie będzie dla niej za dużo miejsca :( Może w backstory...
Ale dla procesu miejsce niestety już będzie, całkiem niedługo, i obiecuję wszystko chociaż jako-tako wyjaśnić
Ojej, aua, nie pomyślałam o Półwyspie Rybackim w kontekście Elsy. Wydaje mi się, że pewne informacje po prostu do niej... nie docierały. Dopiero od niedawna (jeśli liczyć od jej urodzin - to od jakichś dziewięciu miesięcy) rządzi samodzielnie, bez regenta, a wcześniej ona i Anna były strasznie odcięte od świata zewnętrznego i wszystkie informacje, które dostawały, były mocno filtrowane. Jak dotąd też za wiele nie podróżowała, a jakby tego było mało - chociaż nie chcę jej jakoś przesadnie usprawiedliwiać - ma na głowie całe mnóstwo prywatnych problemów. Ale zbliżamy się do Wielkiej Podróży, pewnie wtedy więcej rzeczy stanie się dla niej oczywiste. (Co dość ironiczne, chwilowo z całej tej trójki największą wiedzę na temat państwa ma chyba Kristoff)
OMG, nie mogę nic powiedzieć na temat tego pana, żeby nie zaspoilerować, poza tym, że nie przepadam za słowem "osiłek", i dlatego właśnie Hans go użył, miało być lekceważąco - ale to Jamie, który jeszcze minimum raz się pojawi!
(I cooo, przystojni faceci u mnie? Wydobywcy lodu, marynarze? Niemożliwe! :DDD)
Bardzo się cieszę, że te zabawniejsze fragmenty też ci się podobają, to opowiadanie z reguły jest bardziej mroczne niż wesołe i potem mam wrażenie, że każdy lżejszy fragment jest wymuszony i kiczowaty.
(Ugh, takim dziewuchom-z-klasy to sponsorujemy tutaj bileciki w jedną stronę na ich własną Nasturię)
Tak, dokładnie o coś takiego chodziło mi z całym wątkiem Hans-MM! To znaczy, oczywiście, miał ostatecznie znaleźć się w miejscu, w którym będzie mi niedługo fabularnie potrzebny, ale poza tym historia zatoczyła koło, Hans po raz pierwszy zrozumiał (albo i nie zrozumiał, bo całkiem dobrze to wypiera), jak to jest mieć złamane serce i w końcu przejechał się na tym, że jego urok nie działa na każdą dziewczynę tak, jakby tego chciał. Też myślę, że MM zapomni o nim o wiele szybciej, niż on o niej
Bardzo dziękuję za tak wyczerpującą opinię! <333
No i to wyżej to ofc byłam ja, nie wiem czemu znowu mnie nie zalogowało :/
UsuńTo nic! Mi bardzo często zmienia kolejność komentarzy i telefon parę razy mi usunął całą recenzję :/
UsuńJeśli tylko Mari będzie więcej kosztem tego, że nie w najbliższych rozdziałach to poczekam! Jestem pewna, że warto.
UsuńPociesza mnie zdecydowanie to co powiedziałaś o Hansie! Biegaj do rzeki frajerze!
W takim razie nadal czekam na backstory, a z Jensem jestem całą moją sympatią!
Tak, myślę, że masz rację i Elsa dopiero uczy się swojego państwa. Tak na prawdę się uczy i może kiedyś dojdzie do niej jak zaniedbane są pewne obszary. I ważna uwaga - skoro jest królową tak krótko to nie tylko może nie zdawać sobie z tego sprawy, ale też najprawdopodobniej to nie jest jej wina. Sprawa mogła być zaniedbana przez jej regenta, a wcześniej i przez jej ojca.
Jamie? Koleżanka mi polecała serial o podróżach w czasie i widziałam tylko zwiastun i tam jest jakiś Jamie. Chyba już wiem jak sobie wyobrażam marynarza z twojego opowiadania.
Tak! Niech lecą na Nasturię!
I bardzo dobrze! Niech Hans pocierpi, a Mari niech zapomni. Tylko tyle mam do powiedzenia a propos tego tematu.
Nie ma za co i życzę weny!
Znam ten ból, na komputerze teoretycznie jest łatwiej, ale nawet z nim mam czasem problemy xD
UsuńTAK! Ten serial to Outlander, jeśli tylko takie romansowe przygodówki są w twoim klimacie to bardzo polecam, ja zaczęłam oglądać to sama, potem z przyjaciółką, a teraz żeńskie pół mojej rodziny też już się wciągnęło. Nie wiem, jak książki, bo czytałam tylko pierwszy tom, ale to było przyjemne czytadło :)
I ogólnie to plan był taki, że - żeby nie spoilerować za dużo, jak wyjaśni się w następnym rozdziale z perspektywy Hansa to na pewno będziesz wiedzieć, że to o to mi chodziło - na statku z Hansem będzie ktoś ze Szkocji, lubię imię James, z którego tak się składa, da się zrobić Jaimiego... a dopiero później dotarło do mnie, skąd możliwe, że podświadomie mi się to wzięło (: