Ariana dla WS | Blogger | X X X
Fagra, grýttur land, heimr Árnadalr
piękna, kamienna ziemia, dom Arendelle.

2.10.22

Rozdział 59. Gambit

_______________

— JUTRO, o świcie — odpowiedział Axel na ostatnie „kiedy” Hansa (kiedy może najwcześniej spodziewać się wizyty lekarskiej), po tym jak zignorował wszystkie poprzednie, a on mimowolnie pomyślał o wierszu Hugo*, którego i tak nie było sensu cytować, bo przyrodni brat nigdy nie rozumiał podobnych odniesień.

Westchnął.

Ostatni raz o poezji rozmawiał z księżniczką Anną w trakcie balu koronacyjnego. Powiedział wtedy, że też lubi wiersze Hugo, co było oczywistym kłamstwem – wolał powieści, ewentualnie Baudelaire’a – ale przywykł już do tego, że jego życie składa się z kłamstw.

— A do tego czasu to najlepiej by było, żebyś stąd zniknął — poradził mu Axel. — Może Jamie ci pokaże, gdzie się możesz zatrzymać.

— Nie, dzię…

Axel wzruszył ramionami, przyłożył dłonie do ust i przechylił się nad relingiem.

— E, JAMIE! — ryknął, a Hans w idiotycznym odruchu zrobił krok do przodu. Wcale nie zamierzał go łapać, wolałby raczej popchnąć. — Będziesz tak dobry i pobawisz się chwilę w niańkę?

Ominął wzrokiem osiłka na dolnym pokładzie, zerknął na skały w dole, tak blisko, że prawie ocierały się o rufę.

Mrugnął i nagle przed oczami stanęła mu roztrzaskana czaszka i mózg zlewający się kolorem z otoczakami – czy to w ogóle byłaby jego wina, gdyby nie zareagował? Nie musiałby nic robić, gdyby Axel zgodnie z jego przewidywaniami nagle runął za burtę, bierność też była bronią…

Zamrugał rzęsiście, żeby pozbyć się tego obrazu.

Jego dłoń drżała jak w febrze, kiedy uniósł ją do twarzy. Musnął palcami resztkę zakrzepłej krwi pod nosem, prawie poczuł jej smak – i sam musiał się pochylić, kiedy targnęły nim suche torsje.

Świadomość, że byłby zdolny zabić – a byłby, bez- i pośrednio, sprawdził przecież – nim wstrząsnęła.

— Kurwa, przecież aż tak nie buja — zagderał Axel i się wyprostował. Włosy fruwały wokół jego głowy jak jaskółki przed deszczem. — Jak następnym razem będzie ci się chciało rzygać, połóż się tak, żeby nie widzieć horyzontu, co? No — odpowiedział sam sobie, bo Hans nie był w stanie tego zrobić.

Klepnął go w plecy tak mocno, że prawie wypluł język, wzruszył ramionami i ruszył w kierunku, w którym zniknął kapitan.

Kapitan przystanął na mostku w otoczeniu kilku marynarzy – wszyscy wyprostowani i czujni. Z kącika ust sterczała mu fajka, a za jego plecami, widoczna przez szybę, kołysała się lampa, na szczęście jeszcze niezapalona. Hans musiał zacisnąć powieki. Dookoła panował spokój, szum wiatru przechodził w chlupot fal i zamiast szarpać połami ubrań, wywracał żołądkiem.

— Co takiego jest w żeglowaniu?

Pytanie pozostawiło na języku kwaśny posmak wymiocin.

— Wolność — odpowiedział w zamyśleniu Jim.

— A może ucieczka — mruknął Hans, ocierając kącik ust mankietem rękawa.

Mdłości wreszcie ustąpiły, podobnie jak deszcz.

Teraz sporadycznie rozstawione domy lśniły w niskim już słońcu, a kiedy nowy statek trzema sygnałami oznajmił wejście do portu, Hans podążył wzrokiem za dymem unoszącym się z kominów, żeby się rozproszyć i po raz pierwszy zwrócił uwagę na zmurszały posąg kobiety na nabrzeżu.

Nie znał go.

Żeby umilić sobie lipcową podróż, powtarzał wszystko, co wiedział o Arendelle, bo wierzył, że powinien wykazać się szacunkiem i znajomością kraju, na terytorium którego się znalazł. Naiwnie liczył na załagodzenie faux pas ojca, który na wysłannika rodzinnego zamiast najstarszego, mianował najmłodszego syna.

„Miejsce królowej jest u boku króla, nie na tronie”, skomentował ten, jak lubił go nazywać,  p r e c e d e n s . (Nie „precedens”,  „ p r e c e d e n s ” . )

Najmłodszy nie komentował, wciąż mając w pamięci, jak bardzo Jego Królewskiej Mości zależało na wysłaniu kuzynki Alix na brytyjski dwór. Najstarszy, łaskawie korespondujący z drugą córką królowej Wiktorii, również nic nie mówił.

Dwa miesiące później Hans opierał się o reling, ciesząc się bryzą i Blue Mountain, podczas gdy arendellskie fiordy, majestatyczne i niemożliwie piękne, otwierały się przed nim jak olbrzymie przejścia między dwoma światami.

Wtedy.

Teraz.

Słyszał, że księżniczka Elsa przepada za pruskim błękitem. Z rzadkich listów, które wymieniali, wynikało, że lubi też fiolet, więc ostrożnie, nienachalnie, wkomponował te barwy w swój nieoficjalny strój, w którym miał nadzieję spotkać królową po raz pierwszy.

Wiedział o pomniku Rúnara, niedoścignionym marzeniu, na środku Kongeligplass. Stary król przyglądał się, jak jego epigon rzuca rozkazy w sztywne od mrozu powietrze. Dumny, czujny, zapomniany.

Hans zamówił nawet fotografię, która nie zdążyła do niego dotrzeć przed zsyłką na Nasturię. Kiedy próbował naszkicować go z pamięci już na wyspie, miał wrażenie, że ogląda sen.

— Jesteśmy na Nabrzeżu Płaczących Kobiet — wyjaśnił Jim, widząc, że wpatruje się w pomnik. — Pewnie się domyślasz, skąd taka nazwa.

Dwie lamentujące mewy przysiadły, żeby uwić gniazdo w kamiennych włosach wymykających się spod zmurszałej chusty.

— Jak żywa, co?

Hans pokiwał głową, chociaż uważał, że wręcz przeciwnie – kobieta wydawała się zimna i martwa.

Wzdrygnął się i pospiesznie przeniósł wzrok z powrotem na osiłka idącego obok.

Coś było nie tak – z tą jego barczystą łagodnością wciśniętą w lnianą koszulę, mieszaniem „a” z „o”, brwiami jak pnie sosen, które za często unosił – z nim.

Jego półuśmiech wydawał się niemal zbyt szczery, usta zdecydowanie zbyt wąskie na szeroką twarz, a to co mówił, wzbudzało w Hansie nieprzyjemne uczucie, coś na kształt wyrzutów sumienia.

— I dokąd właściwie teraz idziemy?

Jim wyjął z kieszeni rzemyk. Przytrzymał go w ustach, podczas gdy dłońmi zbierał na karku zbyt długie włosy w odcieniu brudnego blondu.

— Fy – fam. — Wskazał podbródkiem na obdrapany, czerwony budynek kontrastujący z zapadającą szarością jak latarnia morska. Wśród portowej pustki przeganianej wiatrem wyglądał jak ostatni szachowy pionek na zniszczonej planszy.

Jim szybkim ruchem przewiązał włosy i wyjaśnił, tym razem odrobinę wyraźniej:

— Ja mam jeszcze trochę do załatwienia, więc cię dalej nie odprowadzę. Ale wszyscy chłopcy chwalą sobie tawernę Helene. Za parę szylingów się napijesz, za pensa prześpisz, a jak dorzucisz gwineę, może nie będziesz musiał spać sam.

Hans otaksował spojrzeniem okolicę; czy jedno z okien tawerny mogło być tym, w którym zapaliło się wtedy światło?

Znów prawie poczuł ten ohydny słodkawy zapach, tak dobrze znana woń śmierci, zaczęła wdzierać mu się w nozdrza. Czy ktoś go widział?

— Do-dołączę później — wykrztusił.

Nad nimi słońce coraz bardziej zbliżało się ku zachodowi, barwy nieba wciąż się zmieniały, prawie jakby nie kończył się dzień, ale świat.

Zmierzch z wolna roztapiał się w mroku, kiedy głód ludzkiej obecności przygnał go do tawerny.

Zamknął oczy i wciągnął w płuca zatęchłe powietrze, żeby wymazać wspomnienie zapachu krwi i śmierci. Próbował skupić się na otaczającym go szmerze głosów i syczeniu przygasających świec. Musiały być wykonane z łoju, a nie pszczelego wosku.

Lewym ramieniem potrącił samotny kinkiet na ścianie i zebrał z niego kurz, drżącą jak osika prawą dłonią zbierał drzazgi ze ścian, aż jego palce zatrzymały się przy plakacie z podobizną żebraka wiszącym nad ladą.

Musiał unieść głowę, żeby lepiej przyjrzeć się szkicowi.

Wachlarz skołtunionych włosów opadał na brwi i mostek ostrego jak błyskawica nosa; od lewego kącika ust do podbródka ciągnęła się ostra blizna, jakby szkicownik zasnął podczas sporządzania rysunku, dodając niechciany odcinek na trójkącie twarzy; kości policzkowe z wydatnymi bokobrodami tworzyły kolejny, przez co szeroko otwarte oczy wyglądały, jakby utknęły między dwoma znakami większości.

Naprawdę tak wyglądał?

Przesunął palcami po policzkach, prawie idealnie gładkich. Ostrożnie przeczesał włosy, które powoli zaczynały odrastać. Nos znów był opuchnięty, górna warga nabrzmiała w miejscu, w którym pięść kapitana zahaczyła o zęby.

Poprawił kołnierz koszuli i rozpiął ostatni guzik pod szyją, ten sam, pod którym na plakacie widniał napis Poszukiwany.

— Masz chrapkę na nagrodę, kochaneczku? — zagadnęła kobieta opierająca się o ladę. — No, ale na Tikaańczyku to się nie dorobisz.

Jej dialekt był tak silny, że Hans upewnił się, że dobrze zrozumiał dopiero, kiedy uniosła okrągłe jak świąteczna szynka ramię i postukała w kartkę wiszącą za plecami. 

— Nikt ich tutaj, psia ich mać, nie lubi. Tak na moje to powywieszali te plakaty tylko dla świętego spokoju, ale nikt zabójcy szukał nie będzie, bo wszystkim na rękę, że jednego skurwysyna ubyło. Tak samo jak z tymi gówniarzami w maskach ze słońcem było, ale ty pewnie nie pamiętasz, za młody jesteś. Nordhuldrę udawali, to ich ścigali, ale jak się okazało, że jeden to syn adwokata…

Hans przełknął ślinę. To nie był po prostu plakat – miał przed sobą list gończy.

W wydrukowanych słowach było coś surowego i złowieszczego. Jakby przepowiadały nadejście kolejnych zdarzeń, jeszcze straszniejszych niż poprzednie.

Z napięcia mrowił go kark.

— Coś ci podać?

Coś mocnego. To nie mogło być zwykłe piwo.

— Macie havið? — zapytał, próbując dyskretnie rozejrzeć się po pomieszczeniu.

— Hę? — Kobieta zamrugała, nie rozumiejąc.

— To znaczy, kminkówkę?

— No to było tak od razu! Okowitkę mamy, ale tania nie jest, więc może raczej…

— Wezmę akvavit — przerwał jej Hans. Kątem oka zauważył kilku mężczyzn zbitych w ciasną grupkę przy długim stole na końcu sali. Jeden z nich się zaśmiał, coś zabłysło między wargami. Kalifornia. — Kolejkę dla wszystkich.

Przymilny uśmiech zastąpił grymas zniesmaczenia na jej twarzy w tej samej chwili, w której Hans wyłożył pieniądze na ladę.

Przeliczyła monety, chuchnęła w zaciśniętą pięść, którą wsunęła następnie w fałdy fartucha, i pospiesznie zniknęła na zapleczu. 

Po chwili wróciła z dwoma zakurzonymi butelkami. Przetarła etykiety rękawem i przesunęła po blacie w jego stronę.

— No, to na dobry początek dwie ok… akvavity — poprawiła się. Być może uznała, że jeśli ktoś płaci koronę za butelkę, ma prawo nazywać sobie alkohol, jak chce. — Zza samiuśkiego równoleżnika. Tylko niech pan uważa, mocny jak jasny pierun.

— No proszę. Zza samiuśkiego równoleżnika — powtórzył Hans, uwadze którego nie umknęło to nagłe przejście na formę grzecznościową. — Dziękuję pięknie.

Pociągnął tęgi łyk z jednej butelki, zanim drugą postawił na stole. Już-tylko-odrobinę–drżącą-dłonią, ale precyzyjnie, wyrosła między nimi jak tama. Z jednej strony marynarze pochyleni nad talią kart, bawiący się z morzem, z wiatrem mieszkającym we włosach.

Z drugiej – z drugiej… cóż, on.

Książę.

Żebrak.

— Mogę się przyłączyć?

Cztery głowy uniosły się w jego kierunku: tłuste włosy, rozczochrane, siwe – i praktycznie nieistniejące. Tylko Kalifornia w nadjedzonej przez mole kurtce, jedyny, którego Hans kojarzył, na niego nie spojrzał, zajęty zbieraniem kart w niechlujną kupkę.

— W co gracie? — zapytał znów, tym razem po norwesku, na wypadek, gdyby nie zrozumieli.

— W gówno — odparł starszy mężczyzna najbliżej niego, wyszczerzył brudne od snusu zęby i trącił sąsiada łokciem, zanim przetłumaczył mu tę krótką wymianę zdań łamaną angielszczyzną.

Ciepło alkoholu napłynęło Hansowi do policzków. Pot nieprzyjemnie zaczął zbierać się nad górną wargą. Wyciągnął rękę po butelkę i cofnął natychmiast, kiedy Kalifornia zrobił to samo.

 — No, no — warknął. (A więc angielski.) — Gorzałka zostaje. Kto daje i odbiera… — zarechotał, odchylił głowę do tyłu i przełknął tęgi łyk, a Hansa przeraził fakt, że nawet przy tym nie mrugnął.

Patrzył, jak manewruje butelką nad łysiną siedzącego obok mężczyzny, rozlewając akvavit do pięciu kieliszków. Jemu nie nalał.

— A ty co, kurwa, nie usiądziesz? — zapytał wąsacz o nalanej twarzy z drugiej strony stołu i kopnął jedno z pustych krzeseł. Hans nie zdążył złapać oparcia, zanim uderzyło o podłogę. Od łoskotu zakręciło mu się w głowie.

Schylił się, żeby je podnieść z nadzieją, że alkohol spełnił swoje zadanie i przygotował go na takie towarzystwo.

— Nie burz się tak, naprawdę gramy w gówno. — Chłopak siedzący między nim a starszym mężczyzną parsknął śmiechem, a jego pełen szpar uśmiech przeciął ospowatą twarz nierównym półksiężycem. — No wiesz, kto ostatni pozbędzie się wszystkich kart, dostaje „G”, później „U”…

Hans pociągnął łyk z butelki, którą wciąż kurczowo ściskał, żeby go nie poprawić. Zasady wydawały się mniej więcej tak skomplikowane, jak przy grze w wojnę.

— Wcześniej graliśmy w pokera, ale Big Ben i Jan — wskazał kolejno na swojego sąsiada i wąsacza, który kopnął krzesło. Hans uprzejmie podążył spojrzeniem za gestem, chociaż nie spodziewał się, żeby zapamiętał imiona — za bardzo się już schlali, Kit jest tak kiepski, że aż przykro patrzeć, a we dwóch to co to za frajda. Tak swoją drogą, ja jestem Rory — przedstawił się i wyciągnął do niego dłoń o poobgryzanych paznokciach.

— Jo… Johnny. I jak mówiłem, chętnie się przyłączę.

— To co, poker? — Chłopak zatarł ręce i spojrzał wyczekująco na Kalifornię. — Umiesz grać?

Hans spojrzał na niego spod ciężkich powiek.

— Cóż — powiedział. — Nie grywam często.

— No, wyglądasz na takiego — przyznał łysy marynarz z napiętym uśmiechem.

Pauza.

Uderzenie serca.

Szmer tasowanej talii.

— Tylko nie cwaniakuj — ostrzegł Kalifornia, rzucając pierwszą kartę w jego stronę. Hans poczuł, że ma ochotę go udusić, ale jego ramiona się nie podniosły, dłonie nie oderwały się od szkła, jak przymarznięte. — Mnie się nie oszukuje.

Kolana Hansa zadygotały. Jedną ręką zacisnął na siedzisku, żeby upewnić się, że się nie przewróci, drugą ponownie odkorkował butelkę. Na swoim krześle czuł się jak mrówka czekająca, aż ktoś na nią nadepnie.

— Nie oszukuję — powiedział i znów musiał się napić, żeby nie skłamać: — I się nie boję, jeśli na to liczyłeś.

Odpowiedź Kalifornii była natychmiastowa. Wielka pięść uderzyła Hansa w mostek, ciągnąc jego twarz w kierunku blatu. Jego policzek zderzył się z drewnem z mdlącym łoskotem.

— To może powinieneś zacząć, pięknisiu — wycedził mu do ucha, przyciskając jego głowę mocniej do stołu. Rozczapierzone palce sięgały aż za ucho i jego głos dudnił zupełnie jak serce Hansa.

Kalifornia niedbale odsunął dłoń, kiedy tylko zaczął się szarpać, ale poza tym ani drgnął. Wyszczerzył zęby i postukał w nie paznokciem, dokładnie tym samym gestem, co wcześniej Jim.

— Znikąd się to nie wzięło, wiesz.

Hans gwałtownie zaczerpnął tchu, wciągając zapach brudnych włosów, potu i przetrawionego alkoholu. Powstrzymał się od komentarza, że wybite zęby dość kiepsko świadczą o jego umiejętnościach walki wręcz.

Rory, jakby słysząc jego myśli, wyszeptał:

— Oo, powinieneś widzieć takiego jednego, co raz się Kalifornii postawił…

— I po co zaczynasz? — wtrącił wąsaty – Ben? Jan? – jeden z nich; wszystkie twarze starszych marynarzy wydawały mu się jednakowe: zniszczone przez czas i wódkę. — Chcesz, żeby nam się chłopak sfajdał ze strachu? To gołowąs! Widziałeś, jaką ma gładką buźkę? Założę się, że jeszcze nawet nie umie się golić, jakby mu tak raz dać po ryju, to by się nogami nakrył…

Hans milczał.

Przypomniał sobie milczącą walkę o życie.

Swoją. Tikaańczyka.

Co się stało, co się zmieniło? W ciemności zamkowej celi, w bladej zamieci wyobrażał sobie wszystko z jaskrawą wyrazistością, skroń-pistolet, czoło-lufa, serce-kula, teraz-teraz-teraz…

T e r a z  nie był się nawet w stanie poruszyć.

Rewolwer wciąż tkwił gdzieś w połach płaszcza, czy zdołałby go wyciągnąć, gdyby go sprowokowali?

Miał sucho w ustach, nasilający się ból głowy przypominał dudniący rytm plemiennego bębna. Miał wrażenie, że słyszy echo krzyku Malika.

Hans milczał.

Nieprawda — pomyślał tylko, z taką emfazą, że aż wszyscy podnieśli na niego wzrok.

— Nie? A co niby taka pizda mogłaby zrobić?

Hans milczał.

To akvavit powiedział:

— Zabiłem człowieka.

Cisza, która zapadła po ostatnim słowie była ciężka, zastała.

Zabiłem człowieka.

Hans tkwił na swoim miejscu, z niedomkniętymi ustami, jak niespełna rozumu, ale ciężar tego zdania nie pozwalał mu ich zamknąć. Patrzył na rozrzucone po stole karty, pożółkłe na brzegach, z dżentelmenami zamiast królów. Marynarze patrzyli na niego; mroczne cienie na ich twarzach stężały w bezruchu.

Ktoś odchrząknął i świat nagle przyspieszył. Ziemista cera, wysuszone włosy – wszystko zaczęło wirować i stapiać się w jedno, czerwone policzki, zmarszczki wokół ust, złote koronki na zębach…

Śmiech.

Był tak niespodziewany, że w pierwszej chwili Hans odczuł go jak uderzenie; podmuch bólu między oczami, ciepło rozlewające się na policzki i szyję, ciepłą, lepką mgłą krwawiące na pokerową trójkę.

— Taa — wymamrotał Kalifornia, nieostrożnie przecierając oczy rękawem z asem wetkniętym w mankiet. — Chyba, kurwa, matkę przy porodzie.

— Dobre — zachichotał – ktoś. Ktokolwiek. — Się uśmiałem. Aż ci chyba, Johnny, poleję.

Hans przez szkło dna butelki ledwo zauważył, że na stole pojawił się kolejny kieliszek, ale kiedy tylko alkohol przestał zasłaniać mu widok, natychmiast po niego sięgnął.

Kiedy miał pięć lat, przekradł się pod drzwi bawialni.


Odległe dźwięki muzyki z saloniku chère maman tłumią tupot kroków. Panowie raczą się brandy i cygarami, ale we wspomnieniu nie ma ojca.

W kominku pali się ogień, płomienie odbijają się od nagiej skóry dekoltu Madame.

— Co tutaj robisz?  pyta. Hans mógłby zdać jej to samo pytanie. Nie jest mężczyzną. — Nie możesz spać?

— Nie, madame.

Wskazuje na miejsce obok siebie, a potem wstaje, rozsiewając wokół siebie delikatny zapach wody toaletowej, ale pod nim kryje się coś więcej, coś mroczniejszego, czego Hans jeszcze nie zna – potu i pożądania.

Mówi coś do jednego z panów, a on się śmieje i z półki, której Hans nawet nie widzi, ściąga planszę szachową.

W tej grze nie chodzi o potęgę, tłumaczy Madame, rozstawiając bierki. Albo o siłę. Liczy się przebiegłość.

Ogień trzaska, kieliszki pobrzękują, ojca nie ma.

Hans gra białymi. Pionek nie może się cofać, ale da się przesunąć go aż o dwa pola do przodu. Podoba mu się zbieranie kolejnych.

— Nie tak  mówi Madame — planuj z wyprzedzeniem.

Ale zabieranie jej kolejnych pionków jest zbyt kuszące. Madame już prawie go szachuje, kiedy otwierają się drzwi. Sygnet księcia Westensee jarzy się na framudze, jakby ukrył w oczku drobinki żaru.

Madame wydaje z siebie zduszony okrzyk, kiedy jej głowa odskakuje do tyłu. Hansowi wydaje się, że kilka kropel krwi kapnęło na szachownicę, ale połowa pól jest czerwona i nigdy nie dowiedział się tego na pewno.

Książę zaczyna krzyczeć, że nie powinno go tu być, że ma się wynosić – słyszysz? – ale Hans nie może odpowiedzieć, bo sięga mu ledwie do pasa i rękojeść szabli wbija mu się w krtań – słyszysz?!

Świt zakradł się niespodziewanie, sztywnością karku i rosą potu pod linią włosów. Hans nie miał tego snu od dawna.

Wstające słońce zmieniło ciemność kąta tawerny w szary, nieprzenikniony półmrok.

— To on?

Szuranie krzeseł, brzęk rozbijanego szkła.

— To musi być on.

Pospieszny tupot stóp, monety spadające na ladę, trzaśnięcie drzwi.

— Proszę dać mi chwilę…

Hans skulił się przy stole jak kopany pies, z głową ukrytą w kolebce ramion. Ktoś dotknął jego ręki, ale zesztywniała tak, że poczuł to dopiero, kiedy nastąpiło szarpnięcie.

— Halo?

Został przewrócony na bok, resztka alkoholu (miał nadzieję, że to alkohol) obmyła mu potylicę.

— Um, przepraszam…?

Sapnął, otworzył usta, żeby zaczerpnąć powietrza – i zamarł. Ktoś pochylał się nad nim w karykaturalnym ukłonie.

— Wasza Królewska Wysokość?

Niezgrabnie się wyprostował, wyciągając przed siebie ręce, jakby chciał zasłonić się przed tymi słowami. Nie było w nim już nic królewskiego.

Śnił?

Przetarł oczy tak gwałtownie, że jego głowa zaczęła kołysać się na boki; nos otarł się o łańcuszek kieszonkowego zegarka zwieszającego się z brustaszy.

Wspiął się spojrzeniem wyżej, do haftowanego monogramu na zielonym jedwabiu, a później po szyi i zaczątkach drugiego podbródka, aż dotarł do twarzy. Znał ją - okrągłą, jowialną, z szeroko rozstawionymi błękitnymi oczami.

— To chyba nie pan, Hænning? — wymamrotał, bo nawet chère maman spodziewałby się bardziej niż ambasadora Południowych Wysp. — Myślałem, że złożył pan rezygnację po… problemach… z… z lodem.

— Ach, rzeczywiście — odparł mężczyzna, unosząc brew. — Problemy z lodem.

Kącik jego ust drgnął w oznace szczerego rozbawienia, ale chwilę później uśmiechnął się spokojnie, chłodno. Ten sam uśmiech nosił Hans, przez tyle godzin, tyle dni. Rozpoznał go bez trudu.

— Co pan tu, u diabła, robi?

Wbił dłonie w stół i chwiejnie się podniósł, potrącając butelkę. Stoczyła się ze stołu i rozbiła na podłodze, ale nic się z niej nie wylało.

Dziwne.

Nie pamiętał, żeby aż tyle wypił. Odwrócił się w stronę blatu. Walało się po nim pięć kieliszków, kolejne butelki i szklane okruchy.

Żadnej karty. Żadnego szylinga. Żadnego marynarza.

Nie podobało mu się to.

— Cóż, nadal działam w imieniu … Królewskiej Mości. — Hans nie był pewny, czy powiedział „Jego” czy „Jej”. I co byłoby gorsze. — Polecono mi pana odszukać.

Hans sięgnął do lewej kieszeni w poszukiwaniu pieniędzy, ale wyczuł tylko pojedynczą monetę, która musiała wpaść w podszewkę.

Poczuł się bardziej uwięziony niż w dusznym gabinecie Hænninga w Arendal, gdzie negocjowali warunki pokojowej ekstradycji – na kogo zrzucić winę, jak uniknąć skandalu, co dokładnie powinno wchodzić w skład wyposażenia kajuty, której nie będzie mu wolno opuszczać aż do czasu przybicia do Havnu. A wszystko to ze strażnikami za oparciem krzesła dyszącymi mu w kark – wyłącznie dla jego własnego bezpieczeństwa – i rzeszą pismaków czatujących pod budynkiem ambasady, z palcami czekającymi na spustach migawek.

— Ja…

Prawa kieszeń wciąż ciążyła mu na udzie, zupełnie jakby przełożył do niej plik banknotów. Z nadzieją wyszarpnął ją na drugą stronę razem z rewolwerem, który upadł na podłogę. W uszach Hansa rozbrzmiał wystrzał: ZABIŁEM CZŁOWIEKA!.

Schylił się, żeby podnieść rewolwer, i ledwo wstał o własnych siłach.

— Nic nie zrobiłem — wyrwało mu się. Nie powinno.

Głos drżał, jakby stanowił osobną część ciała.

Wyciągnął przed siebie dłoń z bronią, a ona oparła się na szerokiej umundurowanej piersi.

Wiedział co, a raczej kogo zobaczy, jeśli spojrzy w górę. Nie mógł się na to zdobyć, podobnie jak nie mógł zdobyć się na spojrzenie nad ramieniem Hænninga. Dostrzegł ich już kątem oka, w mundurach tak ciemnoniebieskich, że prawie czarnych. Czuł na sobie ich spojrzenia, widział odblaski na ciężkich guzikach, odznaki na ściętych stożkach czapek.

Po prostu nie chciał wierzyć.

Zacisnął powieki i przez chwilę tylko oddychał. 

— C-co się dzieje? — zapytał wreszcie. Doskonale wiedział, co się dzieje, ale jego umysł miał problem, żeby ubrać to w słowa.

Wyższy z policjantów wyciągnął rękę.

— Pójdzie pan z nami — powiedział, a Hans zrozumiał, że innej odpowiedzi nie uzyska.

_______________

* Demain, dès l'aube (fr.) – Jutro, o świcie. Wiersz Victora Hugo z 1856 r.


Kawa Blue Mountain pochodzi z Jamajki i, jeśli mogę wierzyć wikipedii, została wprowadzona na rynek w 1728 roku. I jest ekskluzywna.

Księżniczka Aleksandra była córką panującego w Danii mniej więcej w opkowych czasach Chrystiana IX, ale że Hans nie ma sióstr, z królewskiej zmieniłam ją na książęcą córkę. Historyczna poprawność nadal jest jako-tako zachowana, mam nadzieję.

Gra marynarzy to chyba tak naprawdę osioł? A sprawa z maskami jest nawiązaniem do intrygi z Mrocznych sekretów (co xD).

17 komentarzy

  1. Cześć!

    Widzę nowy rozdział, ale się cieszę! Przeczytam w najbliższym czasie.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!

      Nie będę ukrywać - jestem bardzo zadowolona z tego, że na tę chwilę to ostatni Hans jakiego przewiduje ta część. Czuję wielką radość z tego powodu!

      Ale przejdźmy już do treści rozdziału.

      Nie jestem w ogóle zaskoczona tym, że Hans kłamał nawet w sprawie wierszy kiedy rozmawiał z Anną podczas balu. Co za biedny chłopak tak musiał się poświęcić dla dobra ogółu, żeby nie zepsuć sobie drogi do arendellskiego tronu. Ach, chwileczkę, zepsuł. Biedaczek.

      (proszę wybaczyć mi Caps Lock, ale...)

      E, JAMIE ... kocham cię. To znaczy oczywiście Kristoff jest dla mnie na pierwszym miejscu ale przez sympatię dla "Outlandera" nie mogę mu odmówić mojej sympatii. Swoją drogą ilustracja jest piękna! Od razu wiedziałam, że to on, tak sobie go wyobrażałam! Jest na prawdę piękny i bardzo przystojny. Mężczyźni z XIX wieku zdecydowanie mają w sobie "to coś".

      I oczywiście, że Hans nie ma ochoty z nim iść - na pewno jest o niego najzwyczajniej w świecie zazdrosny. Jestem tego pewna. I o to, że Merete-Margit poświęca mu więcej uwagi niż jemu. I nic dziwnego - ma do wyboru mężczyznę rodem ze Szkocji, a wymoczka z Południowych Wysp. Wybór jest oczywisty. Poza tym, ale tylko między nami, myślę, że mam małe zakochanie|crushowanie w Jamiem.

      Podoba mi się jak Axel twardo traktuje Hansa. Nie mam tutaj nawet na myśli złośliwości wobec tej postaci, ale zwykłą okrętową szczerość. Bez pardonu, zupełnie wprost. A to, że Hans ma ochotę wymiotować to już zupełnie inna historia.

      Czy Hans aby nie specjalnie przekręca imię Jamiego? To zdecydowanie nie grzeczne, a przy tym zaniża mi jego ocenę w oczach o dziwo jeszcze bardziej.

      Usuń
    2. Jestem zdecydowanie przeciwna tak skrajnie nie-feministycznemu podejściu jakie wprowadza ojciec Hansa. Godzien pożałowania człowiek. To jest uwaga co najmniej skrajnie nie na miejscu.

      Mam takie wrażenie, że Hans nie tyle chciał się podlizać Elsie. co zrobić jej przyjemność swoim wyglądem w dniu koronacji. Zapytam nieśmiało - czy jest to jakiś fundament do opowieści o związku Elsy z Hansem? Nie popieram tej opcji, ale jest to oczywiście Twoje opowiadanie autorko i pogodzę się z wyborami, które podejmiesz. Swoją drogą to byłoby ciekawe bardziej od strony Elsy. Czy mogłaby być kimś zainteresowana w romantyczny sposób? Czy mogłoby jej na kimś w ten właśnie sposób zależeć?

      Proszę o chwilę przerwy - muszę wziąć wdech! Czy mam właśnie przyjemność czytać nienachalny opis Jamiego?! Jest piękniejszy niż sobie to mogłabym wyobrazić. Dziękuję! Jestem zachwycona.

      Usuń
    3. Cześć!

      Na początku chcę powiedzieć, że mam nadzieję, że research, który musiałaś zrobić droga autorko mimo wszystko nie zostawi w Tobie trwałego śladu. Bardzo nie chciałabym, żeby to utrudniało Ci pisanie.

      A tytuł rozdziału jeszcze nie wiem co znaczy ale bardzo mi się podoba.

      Ojej! Widzę "KRISTOFF" i już wiem, że jestem w siódmym niebie. Czy to nie cudowne jak się pojawia? Pewnie super ci się pisze rozdziały z jego udziałem! Nie sądzę, żeby mogło być inaczej!

      Nie miałam pojęcia czym są "heller". Fajnie, lubię sie dowiadywać o znaczeniu nowych słów!

      Z kontekstu rozumiem, że Kristoff odwiedza swój rodzinny dom, ale taki jeszcze bardziej rodzinny - taki, w którym się wychował. Bardzo się cieszę, lubię takie tak zwane powroty do korzeni.

      W pewien sposób wydaje mi się to strasznie smutne, że pierwsze o czym pomyślał to to, że drewno jest nie porąbane i jak wnioskuję jego siostra tak na prawdę będzie miała problem, żeby sie zimą ogrzać. A zima już tuż tuż czeka za rogiem. W wiosce Wydobywców pewnie jest też niemożliwie sroga. Kristoff nie powinien sie tym zadręczać, ale równocześnie czuję, że w pewien sposób on w swoich oczach jest za to wszystko odpowiedzialny. Chyba powinien troszkę odpuścić. Jest tylko jeden, nie da rady wszystkiego udźwignąć.

      Usuń
    4. Przepraszam pomieszałam wstawianie komentarzy, które napisałam sobie w dokumencie, żeby mi się nie usunęły. Bardzo przepraszam nie mogę niestety usunąć :(

      Usuń
    5. Jasne, nie ma problemu! Połapałam się, że to komentarze nie do tego rozdziału :)

      Bez logowania chyba nie da się usunąć :/ Ale jeśli chcesz, ja mogę to zrobić, daj tylko znać - nie chciałam ingerować, bo to jednak twoje komcie :)

      Usuń
  2. I obiecuję wrócić, ale rodzice mnie wołają. Bardzo przepraszam i do za niedługo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!

      Chwilę to zajęło ale jestem. Wracając do Jamiego. Nie jestem zaskoczona tym, że Hans czuje coś na kształt wyrzutów sumienia. Jamie potrafi wzbudzić każdą emocję. A Hans jest tak żałosny, że to już nie jest wina Jamiego czy emocje, które w nim budzi są tak nieoczekiwane.

      Och... Jamie wiąże włosy na karku rzemieniem. Mam takie wyobrażenie jak to robi - łapie je na karku i te umięśnione ramiona napinają mu się jeszcze mocniej... to musi być niesamowity widok. Od razu jest mi cieplej w ten zimowy dzień (czy u ciebie też ostatnio pada śnieg?).

      Jestem pewna, że jeśli nawet Jamie zapuszcza się do takich miejsc jak to, które podrzucił Hansowi to tylko na piwo i być może po to, żeby wyprostować nogi na pryczy i się przespać na lądzie. Ale na pewno nie po to, żeby wynająć dla siebie dziewczynę. Takie rzeczy pasują mi jedynie do Hansa - inaczej pewnie nie przyciągnie do siebie żadnej dziewczyny.

      Czuję, że mi smutno, bo martwię się, że to na tyle jeśli chodzi o Jamiego :( Jest jedną z postaci, które wyszły ci jak zwykle fantastycznie! Nie znam drugiego takiego opowiadania, w którym byłoby tyle postaci wymyślonych przez autora, a które miałyby tak wyraźne i mocne rysy. Brawo!

      Usuń
    2. Wyobrażam sobie tą tawernę. Pewnie jest taka na prawdę obskurna. I nic dziwnego - mieści sie na uboczu i w portowym miasteczku. Pewnie pomimo przybijających statków maja stosunkowo mało dostaw i środków na to, żeby jakoś poprawić stan takiego budynku. Poza tym chyba nie jest to nawet konieczne skoro klientela dopisuje i wpływy sie zgadzają. Najważniejsze, że pewnie jest dość alkoholu na tych wszystkich mężczyzn.

      Dlatego też nie zaskakuje mnie jakość świec używanych na terenie, ale jak zawsze niezmiernie dziwi mnie to jak bardzo Hans jest zakochany w swoim złudnym poczuciu bogactwa. Zachowuje sie jakby wszystko mu się należało. Jakby to był co najmniej skandal, że świece są z łoju, a nie pszczelego wosku jak to pan na włościach, których nie ma (a Kristoff ma - czy to znaczy, że ma już wyższą pozycję niż Hans?) się przyzwyczaił. To jest prawdziwe życie, które cuchnie łojem a nie polna łączka Hans. Niezwykłe, że nadal on tego nie rozumie.

      Chwila, czy Hans właśnie zerka na list gończy ze swoją podobizną? Nie rozumiem skąd to zaskoczenie, urodą nie grzeszy, a list doskonale to uwypuklił. Domyślam się, że najprawdopodobniej chodzi o to, że w ogóle stał się osobą poszukiwaną. Co nie zmienia faktu, że list gończy tylko prawdę powie. Nie spodziewałam się, że będą poszukiwać Hansa za zabójstwo, ale masz rację! Czy to nie oczywiste. Potencjalnie jest groźnym przestępcą. Mam takie poczucie, że bardzo dobrze kontynuujesz jego wizerunek najpierw w amoku, a potem przestraszonego Raskolnikova kiedy dociera do niego co sie wydarzyło. Uważam, że to bardzo dobra kreacja tego bohatera i wyjątkowo mocno wiąże mi się to z postacią Hansa. Ale nie zmienia to faktu, że jak dla mnie jest zdecydowanie żałosny.

      Usuń
    3. No proszę, proszę... widzę, że Hansa stać już na wszystko a i na nic nie żal mu środków. Czy dobrze przeczuwam, że będzie chciał zaprzyjaźnić się z panami w rogu tawerny z pomocą alkoholu? Dobry sposób, żeby przełamać pierwsze lody i wkupić się w łaski kiedy jest sie Kristoffem, może Jamiem. Oni tego nie potrzebują, bez alkoholu by sobie poradzili, choć oczywiście jest to dobry temat na zaczęcie rozmowy w takim towarzystwie. A Hans? Jak zwykle robi to z czystego tchórzostwa, po to żeby sie wpasować i przypodobać grupie obcych ludzi. Mam wrażenie, że z jednej strony jego książęca kreatywność podupada, a z drugiej, że w jego wysokim mniemaniu o sobie dogadanie się z jego zdaniem pospólstwem w inny sposób nie jest w ogóle możliwe. Przykre Hans.

      Dobrze zgadłam! Hans próbuje swoich sił w towarzystwie marynarzy. Tak bardzo mi ich zachowanie do nich pasuje! Nawet jeśli rzeczywiście są hołotą to zdecydowanie są przynajmniej szczerzy. I być może nieco mnie ponosi, ale czy nie ma czegoś romantycznego w określeniu "wiatr uwięziony we włosach"? Podoba mi się. Naprawdę twoi mężczyźni są niewiarygodnie atrakcyjni. Za kilka dni wracam do szkoły i znowu zaskoczy mnie jak nieprzyjemni dla oka są chłopcy w mojej klasie. Co więcej są strasznie niemili i nieprzyjemni i robią głupie dowcipy. Są strasznie dziecinni a czasami jest mi przez nich przykro. Nie to co twoje postacie! Lubię czytać twoje opowiadanie również z tego powodu, szczególnie w scenach damsko-męskich, kiedy to mogę sobie wyobrazić, że to ja jestem na miejscu dziewczyny. Takie rozdziały to często moje faworyty!

      Wracając do marynarzy. Bardzo pasuje mi do nich styl w jakim między sobą rozmawiają. Rory wydaje mi się tutaj najsympatyczniejszy, a Kalifornia na pewno tu rządzi i rozdaje przysłowiowe karty! I to dość smutne prawda? To, że Hans potrzebuje butelki, żeby wkupić się w łaski, a kolana nadal mu się trzesą. Dobrze, że nie opróżnił przy nich pęcherza ze strachu.

      Usuń
    4. Przepraszam, ale rozbawiłaś mnie. Hans udusi Kalifornię. Chyba w swoich najśmielszych snach. Przecież ten mężczyzna jest na pewno potężny. Nie sądzę aby uduszenie go przez Hansa nawet gdyby już był nieprzytomny byłoby w ogóle możliwe.

      Hans jest najprawdziwszym idiotą. Jak mógł w ogóle myśleć, że Kalifornia nie zareaguje szybkim ciosem na taką bezczelność. Ale kto wie, może Hans lubi jak się nim poniewiera i kiedy jest poza domem to mu tego brakuje.

      Tak Rory! Masz absolutną rację. Wyraziłeś na głos dokładnie to, co sądzę o Hansie. Co z niego za dureń za przeproszeniem, wyzywać kogoś takiego jak Kalifornia. Tutaj nawet skrzynia akvawitu by nie pomogła na przekupienie. Ciekawe jak smakuje ten alkohol. Nigdy nie piłam żadnego alkoholu ale aż mnie zainteresowałaś.

      Ha ha ha ha, żałosny Hans próbował zabłysnąć i jak zwykle niestety mu się nie powiodło. "Zabiłem człowieka", ja też nie dałabym w to wiary. Siedzi taki cwaniaczek przystrzyżony z alkoholem jakby pił po raz pierwszy i jeszcze chwali się takimi rzeczami. To niezwykle smutne jak daleko potrafi Hansa popchnąć jego własna desperacja. Na prawdę przykre.

      I ten element z przeszłości. Zupełnie jak układanka, którą ciężko poskładać. Zastanawia mnie w jak ciemne i trudne rejony swojej psychiki potrafii zagłębić się Hans spity trunkiem do nieprzytomności.

      Usuń
    5. Czy Hansa aby alkohol nie przyćmił. Biedaczek, pewnie wypił ledwo dwa kieliszki, a tak mocno go to uderzyło. Obstawiam, że marynarze wypili całą resztę a i przez resztę wieczoru doskonale sie bawili i zostawili Hansa samemu sobie. Porządni faceci, nie będą z byle kim sie zadawać.

      Och! Ktoś mówi do Hansa po jego oficjalnym tytule! Nie spodziewałam się, to dobry element zaskoczenia. Łał! Na prawdę jestem bardzo zaskoczona. Chwila sam ambasador go szuka! Ale czy to w związku z zabójstwem? Nie... sama ta pani mówiła, że to niezbyt możliwe biorąc pod uwagę to jak Tikkańczycy są nielubiani w społeczeństwie. O co może chodzić? A jeśli... to chodzi o jego ucieczkę z początku opowiadania?

      I zabierają Hansa! Mundurowi. Jak to dobrze, to taka dobra informacja. Zasłużył na więzienie, kary i tortury. To tyle.

      Co do przypisów, nie znam "Mrocznych Sekretów". Muszę to sprawdzić!

      Usuń
    6. Podsumowując cały rozdział. Jak zawsze bardzo mi się podobało. I o dziwo, widzę, że mam jeszcze dwa do nadrobienia (nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę!). Zajmę się tym jak najszybciej.

      Tymczasem pozdrawiam,
      Anonimek :)

      Usuń
    7. To może zacznę od najprzyjemniejszych rzeczy :D Strasznie się cieszę, że Jamie ci się podoba! Zgadzam się, że ilustracja jest bardzo ładna (♥) i w ogóle chyba mogę uznać to za sukces, że postać stała się tak lubiana, mimo że wystąpiła w jakichś 2 scenach :D A poza tym totalnie rozumiem zachwyt, biorąc pod uwagę, że wpływ na niego ma outlanderowe spaczenie :D

      Cieszę się ogromnie, że opis też ci się podobał <333 Żałuję, że nie miałam miejsca na więcej podobnych, ale niestety POV Hansa mnie ograniczył :C

      Jim to teeeoretycznie inny wariant zdrobnienia imienia James, więc niby Hans nic złego nie robi, ale masz totalną rację, to nie jest niechcący

      I pff, no nie, z takim wyglądem to Jamie ma zainteresowanie płci pięknej za darmo :D Poza tym jemu wolno spać na statku, Steinar o niego dba, razem z Axelkiem należą do okrętowej elity :DDD
      (Swoją drogą to Hans ma też chorobę morską :D pamiętam, że w wielu opowiadaniach był kreowany na Wielkiego Admirała i w ogóle wszystko potrafił, więc… xD)

      Jeju, chyba mam jakąś skłonność do tworzenia fajnych postaci pobocznych, które sama bardzo lubię, a które na dłuższą metę nie są istotne dla fabuły, i których wątków muszę się tak czy inaczej wyrzec :C

      (Tak swoją drogą to u mnie pada śnieg – topi się – jest słoneczno-wietrznie – pada śnieg; akurat dzisiaj przypadł dzień ze śniegiem)



      XIX wiek to w ogóle <333


      Co do ojca Hansa – ee, w sumie to nawet nie za bardzo wiem, co mogę powiedzieć. Strasznie go nie lubię, ale nie ukrywam, że jego postać została wykreowana głównie po to, żeby dać kontekst pewnym zachowaniom Hansa – nawet nie, żeby je usprawiedliwiać. Na obronę Hansa mogę powiedzieć tylko tyle, że on swojego ojca też nie toleruje D:


      Hans w tej chwili jest głównie poszukiwany za zabójstwo, bo młodszy Tikaańczyk je zgłosił, ale tak jak to powiedziała pani – pic na wodę, nikogo zbrodnie na Tikaańczykach nie interesują, więc… spoilery, prawdopodobnie z końca drugiej albo samego początku trzeciej części :DDD (oby to pierwsze)


      Z marynarzy też jakoś Rory budzi moją największą sympatię :D Nawet imię mu stosunkowo sympatyczne wybrałam :DD
      I masz totalną rację, Hans, biorąc pod uwagę, że czeka go sporo czasu w ich towarzystwie, zamierzał wkupić się w łaski, inna sprawa, że on nigdy jako-tako nie musiał starać się o sympatię maluczkich; do czasu Hellandów zawsze miał z nimi kontakt jako Jaśnieksiążę

      Usuń
    8. Nie ma problemu, możesz śmiać się z Hansa, ile wlezie :D Mnie zawsze bawią wjazdy na niego, aczkolwiek muszę przyznać, że w bardzo wielu miejscach mówisz bardzo mądre rzeczy, choćby to, że Hans jest zakochany w swoim złudnym poczuciu bogactwa to jak dla mnie 100% Hansa w Hansie

      Mam w ogóle nadzieję, że Hans w tym rozdziale nie wyszedł na głupiego-bo-głupiego, w sensie, że jego decyzje nie są przesadnie nie w charakterze i idiotyczne, tylko że do pewnego stopnia prowadzi go panika, a do pewnego desperacja – w końcu znowu jest na miejscu zbrodni, a wszystko (znów) idzie zupełnie nie po jego myśli
      Podoba mi się nawiązanie do Raskolnikowa <3

      Marynarze pewnie go orżnęli z pieniędzy, wypili butelkę, którą im postawił i wszystko inne, i zwyczajnie go zostawili, bo co im po nim :D

      Ambasador to trochę grubsza sprawa, ale splatająca się (oby!) dość płynnie z kilkoma innymi wątkami, więc na razie nic więcej nie mówię. Cieszę się, że cię zaskoczyłam, i że twoim zdaniem jego pojawienie się nie było totalnie znikąd :D


      Tak jak już mówiłam, trudno odwoływać mi się do całości twojej krytyki Hansa, ale absolutnie nie uważam, że nie jest uzasadniona :D

      I tak na koniec, co do Helsy – eeem, szczerze mówiąc to to nigdy nie był mój ulubiony szip, z kanonicznych par interesuje mnie tylko Kristanna :D
      Z tą dbałością o szczegóły chciałam ofc trochę podjudzić :D ale przede wszystkim pokazać pedantyzm Hansa. Myślę, że sama postać Elsy na swój sposób go fascynuje, ale dla każdej innej wysoko postawionej księżniczki/królowej/kogo tam jeszcze również bardzo by się postarał

      Wątek Hansa samego w sobie będzie jeszcze ewoluował, więc trudno mówić mi na pewno, co z tego będzie, ale mam pewne plany co do Elsy, które… powiedzmy, że nie uwzględniają w zakończeniu opowiadania Helsy :D Chociaż szczerze mówiąc, mam wrażenie, że z dynamiki tych dwóch postaci da się mnóstwo wyciągnąć i postaram się to zrobić!
      Ale Elsy z kimkolwiek w relacji romantycznej w tej chwili nie widzę


      Strasznie dziękuję ci za tak obszerny komentarz! <3
      Mam nadzieję jeszcze w ten weekend albo na początku przyszłego tygodnia dorzucić kolejny rozdział :)

      A Mroczne sekrety mogę chyba polecić, ale niestety są właściwie tylko o Idunie i Agnarze

      Usuń
    9. I trochę zapomniałam (a trochę mi się już nie zmieściło w limicie słów w poprzednim komciu) - to, że lubisz wątki miłosne/romantyczne tutaj to dla mnie ogromny komplement <333

      Zwłaszcza, że za bardzo się im nie dałam na razie wykazać, bo wszyscy są jacyś tacy nieszczęśliwi :C Ale przez to, mam wrażenie, bardziej interesujący i przez to bardziem im kibicujemy? Czy to tylko ja? xD
      W każdym razie staram się pisać wątki, jakie lubię czytać :D

      Ee, pff, gdzie szkolnym chłopcom do fikcyjnych Mężczyzn! :DDD Totalnie się pod tym podpisuję, piąteczka

      Usuń