ANNA PRZYMIERZYŁA JUŻ CHYBA Z TYSIĄC SUKIENEK, podczas gdy Elsa wciąż siedziała zamknięta w gabinecie z „Hansem”, jak go określiła – nie Nim, oczywiście, tylko jakimś Dahlem, wschodzącym talentem, który najwyraźniej planowała ukraść Akademii Wojskowej, jakby na jego obrazkach ze ślicznymi dziewczynami było coś, czego nie mogła dostrzec, patrząc w lustro.
Ile to mogło jeszcze zająć?
— W tej wyglądam jak łodyga rabarbaru — oznajmiła Anna, odrzucając różową suknię na rosnący w kącie gotowalni stos. — Albo jakaś krewetka.
Z irytacją stwierdziła, że w katalogu domu modowego wszystkie prezentowały się o wiele lepiej – ale z drugiej strony, chyba każda modelka z Kløverhuset była wątłą brunetką o policzkach w kolorze mleka i malin.
Anna w większości zamówionych sukien przypominała rozpadającą się kumlę*, z hałdami materiału piętrzącymi się na wysokości pośladków, jakby projektant koniecznie chciał coś zmienić, ale nie do końca wiedział, co.
Drobną pociechę stanowił tylko zeszłoroczny model z zieloną spódnicą w kształcie trójkąta – z tym, że ona z kolei miała wyjątkowo nietwarzowy odcień rozgotowanych szparagów.
Poprawiła zsuwające się ramiączko podkoszulki.
Czy w ciągu trzech dni ktoś zdąży odświeżyć jej garderobę, żeby przynajmniej odrobinę wpasowała się w nowe trendy, skoro wszystkie nowe suknie bez wyjątku są okropne do tego stopnia, że stojąc tak przed trójskrzydłowym lustrem wyłącznie w bieliźnie, prezentuje się o niebo lepiej?
Elsa coś o tym wspominała – to znaczy o odświeżaniu garderoby, nie jej bieliźnie – i to była jedna z poważniejszych rozmów, jakie odbyły, ale być może zapomniała, tak samo jak o tym, że miały się spotkać przy śniadaniu.
Możliwe, że zapomni też o piątkowym wyjeździe?
Albo gorzej – nie zapomni, ale Anna nie będzie się odpowiednio prezentować, i nawet najmodniejsze suknie starszej siostry w tym nie pomogą (zakładając, oczywiście, że zdecydowałaby jej się którąś pożyczyć) za długie i karykaturalnie pozwężane, i ostatecznie to będzie mogła pojechać sobie co najwyżej kuchenną windą, nie do Baden, a całe jej planowanie weźmie w łeb.
Okręciła się na pięcie. Gdyby tak przymknęła oczy, mogłaby udawać, że jest ubrana w skandalicznie skąpy strój kąpielowy. (Miała jakiś w ogóle? Będzie musiała zapytać Gerdę.)
Wciąż lepiej niż w czymkolwiek z Kløverhuset.
Tylko jakie to miało znaczenie, skoro i tak nikt jej teraz nie zobaczy, może z wyjątkiem Øydis przypominającej z drugiej strony parawanu, że przecież lubi rabarbar i na pewno wygląda uroczo, albo niecierpliwie wydającej z siebie chrząknięcia Fräulein Hahn. Co najmniej dwa razy użyła słowa „wulgarne”, ale Anna nie była pewna, w jakim dokładnie kontekście, bo nagle zdała sobie sprawę, że być może właśnie istnieje ktoś, kto, całkiem możliwe, nie miałby nic przeciwko, żeby ją zobaczyć. Tak – teraz. Pewien ktoś, kto…
Poczuła ukłucie w piersi, jakby zimno po omacku próbowało ją odnaleźć, odruchowo złapała za kryształ i prawie zerwała go z szyi, kiedy gwałtownie zadrżała.
Zatoczyła się i kurczowo chwyciła krawędzi parawanu. Musiała wziąć kilka głębszych oddechów, wciskając paznokcie w wesołe kwiatki wyrzeźbione w jasnym drewnie.
Otrzeźwił ją wyjątkowo gwałtowny dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa.
Bez słowa przemknęła za plecami pokojówki i guwernantki, z lodowatymi dłońmi przy płonących policzkach, wślizgnęła się na stołek przy toaletce i podniosła z niej otwarty egzemplarz „La Mode Ilustrée”.
Przerzuciła kilka stron na chybił-trafił, zanim zdecydowała się odezwać.
— Zastanawiałam się nad jakimś niskim kokiem — wymamrotała, na wszelki wypadek z ledwie otwartymi ustami, żeby żadna niepożądana myśl się przez nie nie wydostała. Bo t a k i e myśli były zakazane księżniczce. Anna nie miała t a k i c h myśli. Annę, jako dobrze ułożoną panienkę, zajmowała wyłącznie garderoba. — Byle tylko kapelusz nie zepsuł fryzury. Może z jakimiś luźniejszymi pasmami. Umiałabyś mnie tak uczesać, Øydis?
Dywan stłumił lekkie kroki pokojówki, ale z ciężkimi, gniewnymi baronowej – znów-ŁUP-się-ŁUP-przeziębisz – już sobie nie poradził.
— Myślę, że tak, Wasza Królewska Wysokość.
— Miałaś tak nie mówić — przypomniała jej Anna.
— Przepraszam, Wasz… to znaczy panienko... pani – to w końcu pani czy panienko?
— Do wdowy wciąż mówi się „pani”… — zaczęła i urwała, ze wzrokiem utkwionym w potężnej ścianie zajmującej całą przestrzeń na ścianie za jej plecami. Kiedy była młodsza, nie mogła zrozumieć, dlaczego nie stanowi osobnego pomieszczenia, ze strojami na tyle okazji, że można byłoby ubrać w nie całe miasto…
Anna przekrzywiła głowę na bok.
— A myślisz, że dobrze by mi było w takiej fryzurze? — odważyła się zapytać.
— Myślę, że tak.
— Gerichtsverfahrenfrisur** — wyjaśniła krótko-długo, podchwytując w lustrze spojrzenie Fräulein Hahn, która nagle zasłoniła szafę.
Baronowa kiwnęła głową, a Anna pomyślała, że rozumie, dlaczego Elsa lubi niemiecki – „język poetów, język inżynierów” i utwierdziła się w przekonaniu, że dobrze zrobiła, postanawiając, że językiem urzędowym Baden będzie dla nich francuski.
Poczuła na plecach ciepło palców, więc pospiesznie wzięła ostatni głęboki oddech i przez chwilę trzymała go w płucach, żeby dodał jej odwagi. Proszę, spraw, żeby było. Zrobiła wydech dopiero, kiedy pokojówka przestała ściągać sznurówki gorsetu.
— Uważasz, że lord Bjorgman jest przystojny, Øydis? — zwróciła się do niej po norwesku, siląc się na równie niezobowiązujący ton, którego użyła przed chwilą.
Zawsze może powiedzieć, że zapytała, ile wsuwek do włosów będzie jej potrzebne – albo że chciała porozmawiać o antycznych rzeźbach, biorąc pod uwagę, do jakiego stanu doprowadzało ją samo wspomnienie słowa „bielizna”, to na pewno zamknęłoby jej usta.
Øydis, która też patrzyła na odbicie zaciętej twarzy Fräulein Hahn, pokręciła głową.
— Och, to nie mnie oceniać!
— Czemu nie? — Anna odwróciła się w jej stronę. — Przecież zapytałam. Garmr i tak nie rozumie ani pół słowa po norwesku — zapewniła.
Øydis uśmiechnęła się na to delikatnie.
— Cóż, w takim razie uważam, że jest bardzo przystojny. — Kiedy Anna myślała, że nic już nie powie, dodała z nagłą poufałością, mocując się ze szczotką w jej włosach: — Ale nie jak książę – raczej w taki surowy sposób, bardziej jak Lukas.
— Twój narzeczony?
— Mam nadzieję, że już niedługo będzie narzeczonym, jeśli wie panien… pani, co mam na myśli.
Anna zachichotała, ona jej zawtórowała, miała taki ładny śmiech, zupełnie jak imię – po prostu sam staczał się z języka, jakby to była najnaturalniejsza reakcja na świecie – i może to właśnie takie uczucie, mieć przyjaciółkę.
— Jej Królewska Mość królowa Elisabet.
Drzwi otworzyły się tuż po tym, jak ustało pukanie i na moment przed tym, jak ucichł głos Kaia.
Anna wrzasnęła, a jej satynowa spódnica zaszeleściła, kiedy gwałtownie odwróciła się, żeby schować się za plecami Øydis. Materiał zalśnił w delikatnym świetle wpadającym przez okna. Kiedy skrzyżowała ramiona na piersi, wydawały się niemal równie białe, jak nagi materiał podkoszulki, kontrastujący z warstwami czarnych halek.
Z obojętnością przyjęła fakt, że nie ma żadnej nowej garderoby na czas żałoby; równie dobrze mogło oznaczać to tyle, że dla nikogo nie jest na tyle istotna, jak i to, że w szczęśliwych zakończeniach nie ma miejsca na smutek. Z ulgą – fakt, że stanik był prawie – prawie, ale jeszcze nie – za ciasny, przez co Øydis nie zdążyła jeszcze pomóc jej założyć gorsetu, bo musiała najpierw poluzować wszystkie sznurówki. I wreszcie, z irytacją – fakt, że spódnica też zrobiła się węższa w biodrach.
Mdłe światło słońca rzucało na jej policzki dziwne cienie, wymazując piegi, malując cienie pod oczami. Czarna sukienka sprawiała, że wyglądała zbyt blado, na starszą niż jej piętnaście lat.
Ale przecież nie miała piętnastu lat, teraz miała osiemnaście – niewielka różnica, ogromna różnica – i chociaż wymyśliła romantyczną historię, bo pierwszy raz, jak sięgała pamięcią, pozwolono jej decydować właściwie o w s z y s t k i m , to uderzyła ją myśl, że śmierć nie jest wcale piękna, tylko straszna i okrutna.
— Daj spokój, przecież Gyldenløve i tak nie mógłby tu wejść — stwierdziła Elsa. — Na twoim miejscu raczej martwiłoby mnie to, że rozebrana stoję przodem do okna.
Anna odruchowo odskoczyła, zanim zdała sobie sprawę, że to był ż a r t , coś podejrzanego już w ustach siostry, w ustach królowej praktycznie niemożliwe, bo gotowalnia znajduje się na drugim piętrze i nikt, nawet mimo najszczerszych chęci, nie mógłby nic z takiej wysokości dostrzec, nawet gdyby paradowała tam naga jak nimfa Bouterweka.
— Co u twojego Hansa? — zapytała z przekąsem, dla odwrócenia uwagi – chyba bardziej swojej niż siostry. Przyjemnie było używać tego imienia jak obcego, lekko.
Elsa uniosła dłonie, jakby chciała się nimi zasłonić, nad jej palcami zaczął formować się płatek śniegu, ale zniknął, kiedy przytuliła ręce do piersi.
Sztywno skinęła podbródkiem w stronę drzwi, a Øydis i Fräulein Hahn natychmiast zgięły się w ukłonach, jak złamane, królowa nie musiała nawet nic mówić. Anna dopiero po kilku sekundach przypomniała sobie, że niegrzecznie tak stać i gapić się z otwartymi ustami i na wpół rozebranej, więc zamknęła usta, bo z resztą niewiele mogła teraz zrobić, i gapiła się dalej.
Widziała, jak jasne Elsy palce bieleją tak bardzo, że stają się prawie przezroczyste, miała wrażenie, że prawie widzi przez nie śliwkowy materiał sukni.
— Twój Hans od wczoraj jest już w Arendal — powiedziała siostra cicho, machinalnie powtarzając słowo „twój”, jakby wcale nie zrozumiała jego znaczenia.
Anna przygryzła wargę, żeby powstrzymać jej drżenie.
— Nie pytałam o Niego.
— Pomyślałam, że może to lepiej, żebyś wiedziała. — Elsa brzmiała tak przepraszająco, aż Annie zrobiło się jej żal. — Ze względu na… tę sprawę.
Ta sprawa — powtórzyła w myślach i nawet w nich potknęła się o te słowa. Może w końcu by przestała, gdyby odważyła się nazwać rzeczy po imieniu. Ale co by powiedziała? Że wtedy… że on… że w gabinecie… że klęczała u jego stóp jak meduza w wydętej, gotującej się od topniejącego śniegu sukni, a on czekał, aż wyschnie i umrze.
Lepiej było tak to zostawić, jak niewygodny kufer, którego nie miało się ochoty rozpakowywać jeszcze na długo po powrocie z podróży. Przecież Anna i tak prawie o wszystko się potykała.
— Tak — powiedziała na głos, który prawie zniknął, kiedy dodała: — Ze względu na Kristoffa.
Powiedziała jego imię tak, jak wymawiało się imiona trolli – jak zaklęcie.
— Ania…
Dłoń Elsy zamajaczyła nad jej ramieniem. Anna zamrugała szybko i niepotrzebnie; było jej za zimno, nie miała czym się rozpłakać.
— Pomożesz mi się ubrać? — zapytała, z entuzjazmem równie fałszywym, co uśmiech, który był tak szeroki, że aż zabolały ją od niego zęby. — Tylko ostrzegam, pewnie będziesz musiała mocno ścisnąć.
Elsa westchnęła, a ona poczuła nowy chłód, tym razem na zewnątrz, ale ponieważ w tej samej chwili dotknęła jej pleców, nie była pewna, skąd dokładnie się wziął. Wstrzymała oddech.
Ta chwila wydawała się niemal zbyt intymna, żeby mogła dzielić ją z własną siostrą. Z Øydis i Gerdą, tak, z Fräulein Hahn – jeśli trzeba, nawet z Pożeraczkami Diamentów, ale Elsa…? Z jakiegoś powodu podobna bliskość była równie krępująca, co romantyczne zwierzenia.
— Zaraz, dlaczego właściwie masz czarną suknię?
— Bo we wszystkich innych wyglądam paskudnie.
— Co ty opowiadasz? Ta zielona jest śliczna!
— No może, ale nie na mnie.
— Na pewno nie w tym świetle. Widzisz? Jakbym już była martwa. — Stanęła tuż obok, a Anna nawet tego nie poczuła, zauważyła dopiero odbicie w lustrze tuż obok siebie i się wzdrygnęła. Elsa rzeczywiście wyglądała jak trup; blada jak śmierć i dwa razy od niej cichsza.
Znów zagryzła wargi, mało nie pękły. Chłód kładł się na jej nagich ramionach. Podeszła do kotłowaniny materiału i szarpnęła za zielony rękaw tylko po to, żeby zaraz puścić. Nie miała pojęcia, co zrobić z rękami.
— Może przymierz ją jeszcze raz i przejrzyj się w swoim pokoju?
— Może — powiedziała powoli. — Ale przecież i tak nie zabiorę jej do Baden.
— Niby czemu nie?
— No bo… bo jestem w żałobie.
Prawdę mówiąc, tego akurat Anna nie sądziła, ale siostra podsunęła jej pomysł kolejnego skandalu.
— Noszę żałobę — powtórzyła — po miłości mojego życia.
Zrobiła dramatyczną pauzę, właściwie może odrobinę zbyt dramatyczną, bo oddech Elsy wyraźnie zwolnił, zdążyła nawet przewrócić oczami, zanim Anna uświadomiła sobie, że Øydis wyszła i nikt nie przedstawi jej tak, jak planowała.
Z frustracją dmuchnęła na zbyt luźny-luźny kosmyk, który przykleił się jej do kącika ust i oznajmiła, z tak wielką godnością, na jaką było ją stać w na wpół zasznurowanym gorsecie:
— Po moim świętej pamięci mężu, generale Leichenbergu, bohaterze spod Sadowy.
Elsa zamrugała.
— Nie wątpię – z takim nazwiskiem***? — stwierdziła z przekąsem po chwili milczenia tak długiej, że Anna miała wrażenie, że dokładnie obliczyła, ile trwało jej własne. Zołza. — Ale nie sądzisz, że ta żałoba trwa już trochę zbyt długo?
— Nie, dlaczego?
— Bo bitwa pod sadową miała miejsce trzeciego lipca. Nie listopada.
— Zeszłego roku, wiem.
— D w a lata temu.
— No to może w takim razie to tak wielka miłość, że już do końca życia będę nosić żałobę, jak królowa Wiktoria?
— Na twoim miejscu rozważyłabym raczej poświęcenie reszty życia na naukę historii.
— Na t w o i m miejscu — obruszyła się Anna, bo to – to było już doprawdy bezczelne, zwłaszcza po tym, jak herr Moen i Herr Dreher nie mogli się jej nachwalić, tak bardzo przykładała się w tym tygodniu do lekcji — cieszyłabym się, że nie nazywam się Hühnerbein****, bo chodziło mi to po głowie!
— A jak właściwie się nazywam?
— Von Kitzbühel-Imst. Imię pozwolę ci wybrać samej.
— Chyba żartujesz — parsknęła świeżo upieczona hrabina, kiedy tylko usłyszała swoje nowe nazwisko, ale naprawdę zaśmiała się dopiero z „pretensjonalnego” imienia Anny (pogrążonej w rozpaczy baronowej Eurydyki Pfafflar), co naprawdę ją dotknęło, bo akurat jego nie wymyśliła dla żartów. — Już chyba wolałabym oficjalnie przejechać przez wszystkie kraje niemieckie.
Przez chwilę tylko na siebie patrzyły, Anna z szeroko otwartymi oczami, Elsa z drżącymi ramionami. Sprawiała wrażenie, jakby śmiech ją zaskoczył, jakby nagle udało jej się otworzyć jakieś zatrzaśnięte drzwi, do których dawno zgubiła klucz.
— Powiedz, że żartujesz — wykrztusiła — bo pożałuję, że o cokolwiek cię prosiłam.
— Och — dodała Anna, przestając słuchać, bo tak naprawdę o nic jej nie proszono, co najwyżej łaskawie pozwalano, a ona zwyczajnie korzystała z każdej okazji do postawienia na swoim — no i zdecydowałam, że w Baden będziemy rozmawiać tylko i wyłącznie po francusku. Nawet na osobności.
— Z niemieckimi nazwiskami?
Anna pokazała jej język – mało księżniczkowy gest, ale przecież niedługo na chwilę przestanie być księżniczką.
— Powiedziałaś to po norwesku, spróbuj jeszcze raz.
* Kumler – norweskie pyzy ziemniaczane nadziewane mięsem, odpowiednik polskich kartaczy.
** Gerichtsverfahrenfrisur (niem.) – fryzura na proces.
*** Leichenberg (niem.) – dosłownie „góra trupów”.
**** Hühnerbein (niem.) – udko kurczaka.
Bitwa pod Sadową miała miejsce 3 lipca 1866 r., a wiktoriańska żałoba po mężu trwała 2 lata, Anna naprawdę nie umie w matmę ¯\_(ツ)_/¯
Hans Dahl naprawdę malował piękne widoczki – tak piękne, że jestem pewna, że mógł zacząć już w 1868 r., wbrew temu, co mówi internet. Cała reszta to z grubsza prawda.
Czasopismo La Mode Ilustrée ukazywało się w latach 1860-1902, wydawało mi się najbardziej fancy jak na gust Anny, ale przy opisie sukni inspirowałam się ilustracjami z innych. Zielona miała wyglądać mniej więcej tak, a różowa – jak ta szara. W trakcie pisania tego rozdziału dotarło do mnie, że powoli zbliża się moda lat 70. i turniura :0 A jeśli chodzi o kostiumy kąpielowe, znalazłam taki zestaw plażowy z Tygodnika Mód i Powieści z 1876, więc myślę, że blisko.
Linkuję jeszcze nimfy Bouterweka (nie udało mi się znaleźć ani tytułu, ani lepszej jakości).
Cześć!
OdpowiedzUsuńAle się cieszę, rozdział z Anną! To zdecydowanie to, czego aktualnie mi trzeba, miałam dużą ochotę na przeczytanie rozdziału, który będzie poświęcony księżniczce.
Sprawdziłam w internecie kim jest ów Hans Dahl i rzeczywiście bardzo ładne malował obrazy. Podobają mi się widoki i te dziewczyny są rzeczywiście bardzo ładne.
Zupełnie Anne rozumiem jeśli chodzi o nowe modowe trendy oraz o to, co się "nosi w towarzystwie". Też mam duży problem z ubraniami, w wielu wyglądam jak wybauszony dziwoląg, a jak już znajdę coś ładnego, to często nie ma tego w moim rozmiarze. A na Annę nakłada się jeszcze presja - przecież to księżniczka, musi wyglądać szykownie kiedy trzeba, modnie, żeby móc ją naśladować. A tak? Co tu począć? Ale muszę uczciwie przyznać, że rabarbar mnie szczerze rozbawił!
I och tak, stroje kąpielowe! Przypomniałam sobie właśnie jak też one wyglądają z tymi strasznie długimi spódnicami. Myślę, że mimo wszystko bielizna Anny odsłania dużo więcej! I chwileczkę, czy to chodzi o Kristoffa? On z pewnością chciałby Annę zobaczyć w takim ubraniu - nie sądzę, żeby mogło być inaczej.
UsuńTutaj następuje zdecydowanie taktyczna zmiana tematu przez Annę. Myślę, że wybrnęła z tej trudnej sytuacji starając się przekierować uwagę wszystkich w pokoju na swoje włosy. I jeszcze to, że już próbuje wczuwać się w rolę... doskonała postać Anny!
Czy to tylko ja, czy mam słuszne uczucie, że Oydis już jest dla Anny przyjaciółką? Zachowują się jakby znały się już od bardzo dawna. I jeszcze te typowo przyjaciółkowe pytania! To, że plotkują o swoich mężczyznach jak gdyby nigdy nic i że zachwycają się, czy są przystojni czy nie... Anno zdecydowanie masz super przyjaciółkę!
Mam nadzieję, że Anna nie przejmuje się swoją sylwetką! I że Kristoffowi takie sylwetki się podobają - natychmiast wyleczy ją z kompleksów!
UsuńPanika, która ogarnęła Annę na wiadomość o oknie jest komiczna, ale też bym tak się zachowała. Spanikowałabym zupełnie czy ktoś obcy, jakiś nieproszony wzrok na mnie nie patrzy. Ależ Elsa potrafi robić wykwintne żarty. Czy to tylko moje wrażenie, czy też faktycznie kiedy Elsa zażartuje to inni tego nie rozumieją i równie dobrze mogłaby nie żartować w ogóle?
Oho! Sprowadzono już Hansa ze Steinarowsko- Jamie'owej gospody! Strach się bać, na miejscu Anny taka informacja zmroziłaby mnie do szpiku kości. I faktycznie - odczytuję Annę jakby zawiesiła się na chwilę między światami. Jakby wszystko poza zdradą Hansa przestało istnieć.
UsuńNie dziwne, że tak gwałtownie zapragnęła zmienić temat. Myślę, że to dobrze, że Elsa na to przystanęła i poszła za nowym tematem siostry. I właśnie - Elsa jest chyba na prawdę bardzo mądra jeśli zauważyła coś takiego, że światło jest nieodpowiednie. No bo, to racja - jak Anna ma wyglądać w najwyraźniej trupiej poświacie, w tedy właściwie to nic nie wygląda dobrze.
Dzięki Twoim przypisom cała zabawna wymiana zdań między siostrami nabrała nowego sensu! Nic dziwnego, że Elsa sobie robi trochę żarty z siostry, a Anna jednocześnie uparcie wierci w brzuchu dziurę o używanie odpowiedniego języka w rozmowie! Miła odmiana po ostatniej dość intensywnej wymianie zdań sióstr. Podoba mi się!
UsuńPodsumowując ten rozdział był świetny, mocno wiktoriański i bardzo w moim guście. I te nawiązania do przystojnego Kristoffa! Dziękuję też za bardzo dobre przypisy - miło sobie w stu procentach zwizualizować to, co miałaś na myśli pisząc rozdział!
Jak zawsze życzę weny na sam koniec i pozdrawiam!
UsuńAnonimek :)
Anna jest chyba takim promyczkiem, prawda? :D
UsuńJeśli o nią chodzi to mam wrażenie, że kompleksy Anny byłyby bardzo podobne, niezależnie od sylwetki, bo to nie ona jest jej największym problemem :C
(A masowa moda jest fu, nie przejmuj się! – chociaż przyznaję, z wybałuszonego dziwoląga trochę prychnęłam :DDD)
Taktak, ja też tak uważam, Øydis w ogóle jest słodka <3
A Elsa jest… specyficzna, sama chyba nie przywykła do żartów, a poza ona jest chyba tym typem człowieka, którego użycie sarkazmu jest tak zaawansowane, że inni myślą czasem, że jest po prostu głupi
Cieszę się, że chociaż na chwilę udało się oderwać od opkowo-ponurych tematów! ♥
A tak swoją drogą, miałam o tym wspomnieć wcześniej, ale wypadło mi z głowy – to jakoś tak niemożliwie urocze, że zaadoptowałaś sobie "Anonimka" na stały podpis :D <3