SEN W DYLIŻANSIE BYŁ PŁYTKI, Hans zasypiał na urywane chwile i budził z pustką w ciele. Drzemał ze skronią opartą o szybę, za którą bębnił deszcz, rozmywając ślady, przyciśnięty do okna nawiasem ramienia wyższego policjanta o oddechu cuchnącym tanim tytoniem, który zajął miejsce obok niego.
Czuł się jak w pudełku zapałek pełnym zawiedzionych nadziei.
Podkurczył nogi, żeby uniknąć zetknięcia z czubkami wyglancowanych butów siedzącego naprzeciwko Hænninga. Ambasador oddychał ciężko, zegarek wysunął mu się z kieszeni, kiedy pochylił się w jego stronę, żeby przykryć jego kolana własnym płaszczem, i przy każdym wyboju podrygiwał na łańcuszku jak wisielec.
— Proszę się niczym nie denerwować, Wasza Królewska Wysokość.
Hans, który wciąż widział przed oczami złote rozbłyski kaca, nabrał ochoty, żeby sięgnąć do jego piersi i wyrwać go stamtąd jak serce.
Do Arendal dotarli o 6:57, jeśli wierzyć zegarkowi Hænninga i słupom milowym na drodze.
Do 7:29 minęli całe szpalery białych jak śnieg domów w Grünerløkka, aż wreszcie zatrzymali się przed jednym z nich, dokładnie w chwili, gdy dłuższa wskazówka dotknęła szóstki. Pilestredet 34. Wtedy czas przestał istnieć.
Ktoś otworzył drzwiczki powozu. Hans zdążył dostrzec białe słońce, siwą grzywę rozprzęganego konia i niebo dokładnie w kolorze oczu królowej Arendelle. Ktoś popchnął go w stronę werandy, ktoś inny odebrał od niego płaszcz Hænninga.
— Proszę tędy, Wasza Królewska Wysokość.
Wszedł do holu wyłożonego kwiecistym drojetem, ruszył w stronę schodów, w ślad za Hænningiem postawił stopę na pierwszym stopniu. Sylwetki policjantów rozpływały się w różach świtu za drzwiami, ale we wnętrzu domu kolejny ktoś przyglądał mu się z odbicia w każdej szybie, w każdej wypolerowanej klamce i lakierowanej balustradzie.
Książę.
Żebrak.
Popatrzył sobie w oczy. Jego paznokcie zahaczyły o drewno poręczy i zrobiło mu się niedobrze z zupełnie innego niż alkohol powodu.
Widok wnętrza gabinetu Hænninga wyrył mu się w pamięci do grobowej deski. Orzechowy sekretarzyk. Żadnych obrazów. Na gazetowniku stos wydań „Tidende” tak starych, że musiały pamiętać wszystkie jego poprzednie nazwy, kolejno wetowane przez cenzurę. Fotografia lwa zawieszona tuż na wysokości jego oczu.
— Był pan w Afryce, Hænning? — zadrwił tak, jak wcześniej nie zdołał. („Niepokój nigdy nie wygląda dobrze na royauté*”, chrząkał z niesmakiem Frederik. „Powinieneś się go wystrzegać.”) — Czy w zoo?
Hænning machnął ręką.
— Z Afryką to tyle mam wspólnego, że czasem dorzucę grosza do misji Fritznera — odparł, zupełnie nie wyłapując sarkazmu w głosie Hansa. — Szczytne zajęcie, muszę przyznać, ale piekielnie trudne – w końcu jak przemawiać o grzechu do ludzi – że tak ich nazwę – którzy nie mają nawet pojęcia, czym jest grzech?
No właśnie, c z y m właściwie b y ł grzech?
(Czy jesteś człowiekiem?)
— Ach, ale pan pytał o zdjęcie! — speszył się Hænning, zauważając wreszcie, gdzie skierowany jest wzrok Hansa; løver, ikke mus. — To od taksydermisty. Rzuciło mi się w oczy na wystawie i poprosiłem o odbitkę. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że lada chwila wrócę tam jako klient – moja Nellie wygląda coraz gorzej, a ja chyba za bardzo się do niej przywiązałem… Jaki człowiek na starość robi się sentymentalny!
Hans nigdy nie zaprzątał sobie głowy moralnym aspektem grzechu; pamiętał, że u Miltona, którego przeczytał, bo wypadało, był rodzaju żeńskiego, jak kolejna dziwka-nie-żona; z katolickiego wydania Biblii Madame dowiedział się, że już między Arendelle a Nasturią zdążył popełnić wszystkie siedem głównych, co nieszczególnie go zdziwiło; Kierkegaard pisał w końcu, że „grzech przyszedł na świat przez grzech”**, i wydawało mu się to naturalną koleją rzeczy, mysz po prostu chciała stać się lwem.
Wciąż siedział na obitym zielonym pluszem krześle, które wydawało się zbyt małe, odrobinę za niskie, żeby był w stanie swobodnie ułożyć nogi, jakby pochodziło z innego pomieszczenia i do biurka dostawiono je na szybko, przypadkowo – kolejna zawada, zupełnie jak on.
Mysz, lew, lis – Hensar, Loki, Johnny.
— Ale Wasza Królewska Wysokość, ze swoją miłością do koni, na pewno to rozumie. — Hænning ze zgrzytem wysunął szufladę, aż zatrzęsła się stojąca na blacie lampa. Nie paliła się już, w kominku również nie było ognia, a mimo to Hans poczuł, że się dusi. — Zapali pan?
— Dziękuję. — Wyciągnął w jego stronę pudełko cygar, więc Hans powtórzył, głośniej i z nieskrywaną irytacją: — D z i ę k u j ę .
Ciemny gabinet ze swoimi ścianami w cienkie zielone prążki już za pierwszym razem wydawał się klaustrofobicznie mały. Teraz, pod natłokiem wspomnień, stał się jeszcze mniejszy.
— W takim razie może czegoś się pan napije? — Tęgi palec Hænninga musnął przycisk dzwonka. — Śniadanie będzie o dziewiątej, więc jedzenia raczej nie proponuję?
Hans przełknął ślinę z takim trudem, jakby nagle zmieniła się w garść piasku. Mimo to pokręcił głową.
— Co ja tu w ogóle robię?
Hænning uciekł wzrokiem. Przez chwilę kręcił cygarem w powietrzu, aż wreszcie przycisnął rozżarzony czubek do brzegu popielniczki i dostał ataku kaszlu.
— No tak — odezwał się wreszcie i jeszcze raz odkaszlnął w zaciśniętą pięść. — Przyznaję, że warunki są tutaj wyjątkowo skromne, toteż absolutnie nie dziwi mnie pańskie oburzenie! — zapewnił gorliwie.
Hans dyskretnie napiął i rozluźnił mięśnie twarzy: wciąż była maską.
— Niestety, mimo wszelkich starań nie udało nam się znaleźć odpowiedniego pokoju ani w Grandzie, ani w Victorii, ani nawet w Continentalu — wyliczał Hænning, a spomiędzy jego palców unosiły się smużki dymu. — Biorąc pod uwagę, jak popularną destynacją stało się ostatnio Arendelle, oblegany jest nawet Turisthotell, a chociaż to całkiem przyzwoite miejsce, zdecydowanie niegodne księcia. I zapewniam Waszą Królewską Wysokość, że nie pozostanie to bez echa!
Hans zerknął w stronę skrzynkowego okna. Przez uchylone panele do środka wpadało rześkie jesienne powietrze – musiało, być może, mimo że tego nie czuł, widział, jak delikatnie poruszają się zasłony – rozgarniając panujący w gabinecie zaduch, ale nie mogło złagodzić narastającej niecierpliwości.
Czy on zawsze tyle gadał? Pamiętał tylko, że nie jest zbyt lotny – mierny, ale wierny, szyty dla ojca na miarę.
— Oszczędź mi słuchania tych bredni, Hænning i po prostu odpowiedz. — Dłoń Hansa wyrosła w powietrzu między nimi jak tama, żeby powstrzymać powódź kolejnych wyjaśnień. — Co. Ja. Tu. U diabła. Robię.
Ambasador dyskretnie otarł ze skroni kroplę potu.
— Czeka pan. — Sięgnął po cygaro, Hans widział, jak drżą mu palce. — Przecież książę nie będzie przygotowywał się do procesu w byle gospodzie.
Trzasnęło okno. Hans drgnął i opuścił dłoń, opadła razem z popiołem unoszącym się z popielniczki. Poczuł, jak z jego twarzy odpływa resztka koloru.
Zacisnął palce wokół krawędzi krzesła, zadygotało.
— Zatem żądam adwokata — odezwał się spokojnym, śmiertelnie groźnym głosem, dokładnie tak, jak go nauczono.
Nie było czasu do stracenia. Mógłby sam o siebie zadbać, być może Hænning oprócz wyżywienia byłby łaskaw zapewnić mu dostęp do biblioteki, ale wychodził z założenia, że pewne sprawy lepiej zostawić tym, którym płaci się za to, żeby się nimi zajmowali.
— Cóż, to bardzo szlachetne z pańskiej strony, Wasza Królewska Wysokość, ale nie sądzę, że konieczne.
— Och. — Odruchowo skulił się na krześle, kiedy smuga światła przecięła sekretarzyk i podłogę pod jego stopami. Odetchnął i ostrożnie przybrał neutralny wyraz twarzy, chociaż nie udało mu się pozbyć zaskoczenia z głosu. — Czyli, jak rozumiem, farmand*** o wszystko już zadbał?
Hænning wręcz rozpaczliwie potrząsnął głową. Ruch był gwałtowny i przyprawiający o mdłości. Hans mimowolnie się na nim skupił, wszystko inne też wirowało.
Oblizał wargi. Hænning miał niebieskie oczy, co natychmiast przypomniało mu o morzu oczu znacznie zimniejszych i na samą myśl się wzdrygnął.
To wszystko było tak oczywiste, a on był tak głupi – ani na jotę mądrzejszy niż w lipcu, kiedy pozwolił, żeby omamiło go tchnienie bogactwa i baśniowe mrzonki o najmłodszych synach wynoszonych do godności władców.
— Zapewniam, że wszelkie niedogodności nie wynikają z rozkazów Jego Królewskiej Mości — ciągnął Hænning, a całe istnienie Hansa zaczęło nagle sprowadzać się do tego, żeby tylko nie zacząć się z tego śmiać, bezczelnie i histerycznie. — Ot, młódka na tronie, której brakuje silnej męskiej ręki. I to jeszcze taka, która postradała rozum. Proces dla lodziarzy! — parsknął. — W normalnym kraju od razu by zadyndali, ale Arendelle, ten bękart Południowych Wysp, pozwala im odpowiadać z wolnej stopy! Francuzi wiedzieli, co robią, kiedy przyjęli prawo salickie.
Hans usłyszał w głosie ambasadora coś, co sprawiło, że podniósł głowę. Jego wzrok padł na leżące na szczycie stosu kwietniowe wydanie „Tidende”, donoszące o otwarciu domu towarowego Magasin du Nord.
— Och, tam pan nic na ten temat nie znajdzie. To porządna gazeta, traktuje wyłącznie o istotnych sprawach.
Uniósł brwi, ale zmilczał.
— Tym bardziej ubolewam nad tym, że wyłącznie ze względu na fanaberie królowej musiał pan zadać sobie taką fatygę.
— Cóż. Królestwo jest tyle warte, co jego król — zauważył Hans cierpko. Chciał jeszcze coś dodać, zadrwić, ale chyba by zwymiotował.
— Dobrze powiedziane. — Hænning wreszcie pozwolił sobie na uśmiech. — In plus oskarżonych, in minus podstaw wymiaru sprawiedliwości, ma pan dar wymowy, Wasza Królewska Wysokość. — Podniósł się z miejsca ciężko jak lew po postrzale. — Proszę odpocząć. Tak jak mówiłem, śniadanie zostanie podane o dziewiątej. Na razie jest pan wolny.
— Wolny — powtórzył Hans. — Śmieszne słowo.
— Dlaczego?
— Jako wierny poddany Jego Królewskiej Mości powinien pan to wiedzieć najlepiej, Hænning. — Posłał mu uśmiech tak ostry, że mógłby przeciąć ciało. — Ja chyba nigdy tak naprawdę nie będę wolny.
Nie w sposób, w jaki chciałby być.
* Royauté (fr.) – członkowie rodziny królewskiej.
** Søren Kierkegaard – Pojęcie lęku (przeł. Antoni Szwed).
*** Farmand (duń.) – tatuś.
Fritzner (nie dowiedziałam się, jak miał na imię) był XIX-wiecznym duńskim misjonarzem, który zajmował się chrystianizacją mieszkańców Zululandu w południowej Afryce.
A prawo salickie zakłada, że kobiety nie mogą dziedziczyć tronu.
Tapetę Hænninga wyobrażam sobie mniej więcej tak (tylko w drobniejsze paski), jak tak za długo na nią patrzeć, to i bez kaca może przyprawić o zawroty głowy.
Cześć!
OdpowiedzUsuńJa również pamiętam co takiego, droga Autorko, napisałaś na temat Hansa w drugiej części. Ale jako, że staram się nie nastawiać negatywnie na rozdziały z nim to chętnie przeczytam tak czy siak a na koniec, wydam werdykt!
Pozwolę sobie zacząć od tego, że Hans bardzo dobrze się czuje! I podoba mi się to określenie, że jest wypaloną zapałką w pudełku spalonych nadziei. Niezwykle mi to do Hansa pasuje.
UsuńPodoba mi się scena wyjścia Hansa z powozu. Nie wiem dlaczego ale od razu przypominają mi się sceny z różnych filmów kiedy to główny bohater wysiada a tu błękitne niebo, koń rżenie dopraszający się pochwały, lekki gwar i przyciszone plotki przekazywane z ust do ust. Mniej więcej tak widzę tą scenę!
Widzę, że Hans na dzień dobry jest miły i słodki jak cukier rozmieszany z miodem. Ja na jego miejscu nie szalałabym tak z takimi różnymi śmiesznymi porównaniami. Chociaż z drugiej strony czy on ma coś jeszcze do stracenia? Zachowuje się jakby siedział na beczce prochu i był z tego powodu bardzo zadowolony. A jeszcze bardziej z samego siebie, ponieważ wpadł na to, żeby na niej usiąść.
OdpowiedzUsuńAle musze przyznać- żart a propos zoo nawet mi się spodobał pomimo tego z czyich padł ust.
A Hænning nie jest chyba zbyt rozgarniętą osobą skoro stwierdził, że Hans traktuje go poważnie zadając powyższe pytanie. Bo z tego, co udało mi się zauważyć, on bardzo poważnie i rzetelnie podszedł do tej kwestii. Nigdy nie wiem czy w takich sytuacjach śmiać się czy może jednak płakać.
Och, tak bardzo zaskoczył mnie Hænning z tym taksydermistą, że aż zaczęłam szukać wskazówek w Google. I wszystko już właściwie wiem 0 nie miałam pojęcia o takim trendzie w XIX wieku. Kto by się spodziewał, że wypychano zwierzęta domowe, żeby mogły zostać z właścicielem jeszcze dłużej.
UsuńO to bardzo ciekawy zabieg z Twojej strony - porównać kolejno Hansa przez gatunki zwierząt do imion, które zostały mu nadane w ramach opowiadania. Super zabieg!
Nie mam naprawdę pojęcia dlaczego, ale mam ten gabinet przed oczami i wywołuje we mnie bardzo niepokojące wrażenie. Takiego przytłoczenia połączonego z mdłościami. Jak ten człowiek jest w stanie tam pracować?
UsuńHans zadał bardzo dobre pytanie - co on tutaj właściwie robi? Cóż, sama chciałabym to wiedzieć. Mam pewne teorie ale na pewno nie mam pewności. Hmmm...
I o co u diabła chodzi Hænningowi? Przepraszać jeszcze Hansa za to, że ma tak niedogodne warunki? Pff... to już jest szczyt wszystkiego! Naprawdę, któż to widział, żeby mu jeszcze jak zwykle wszystko pod nos podstawiać i za wszystko przepraszać. Śmieszne i absurdalne jednocześnie.
Muszę to oddać Hansowi - określenie "niezbyt lotny" nie mogłoby być jeszcze bardziej trafne.
UsuńOcho! Hans się przestraszył, że to jego będą sądzić! Gdyby nie poprzednie rozdziały to pewnie pomyślałabym tak samo, ale niestety Hans będzie co najwyżej świadkiem. Takiemu to się upiecze - to jego zdecydowanie powinni byli sądzić!
O nie, panie Hænning... tak zdecydowanie nie można mówić. Żeby opowiadać takie rzeczy będąc w kraju rzeczonej królowej to już trzeba nie tyle nie mieć taktu co być nieprawdopodobnie nierozsądnym. A co gdyby ktoś podsłuchiwał? To znaczy w sumie może to byłoby nawet dobrze, w końcu jak już wiemy ten pan nie grzeszy rozumem, a za głupotę należy płacić.
O! Widzę, że Hans wart swojego rozmówcy. Królestwo warte tyle, co jego król. Czyli twoje Hans byłoby warte wiadro szczyn, prawda? Co za miernota, na prawdę, zdobył się na najmocniejszy komentarz na jaki najwyraźniej było go stać.
UsuńBiorąc pod uwagę Hansa pomysły i przewinienia - nie każdy zasługuje na wolność.
Podsumowując ten rozdział Autorko! Warto było i to dobrze, że Hans się pojawił. To zdecydowanie istotne w kontekście fabuły! A sam w sobie rozdział świetny jak zawsze. Dobrze, że umiesz pisać Hansa, bo inaczej niemal na pewno nie dałabym rady go przeczytać!
Pozdrawiam serdecznie i życzę mocnej weny.
UsuńAnonimek :)
Hahah, tak czułam, że cię rozczaruję tą ilością Hansa :D Ale z jakiegoś powodu wydawało mi się wtedy, że proces (w którym będzie miał ważną rolę) jakoś niemożliwie się przeciągnie – a mam nadzieję, że jednak nie
UsuńJejku, tak! Od razu się przyznaję, że do pisania tego rozdziału miałam odpaloną na YT playlistę w stylu „jazda dorożką ambience” – i chyba się opłaciło <3
Ale nie powiem, z odczuć związanych z gabinetem jestem najbardziej dumna. Starałam się, żeby pozornie nie było w nim nic odrzucającego, w końcu jest taki typowy dla epoki, w zieleniach i drewnie – ale jednocześnie wszystko z nim nie tak
Hans chyba stosunkowo szybko wsiąkł w nową sytuację, mimo wszystko łatwiej mu grać księcia niż wieśniaka – i nie możemy odbierać mu punktów za sarkazm, prawda :DD
Ale Hænning niestety nie jest dla niego odpowiednim partnerem do rozmowy, to nie najbystrzejszy ambasador, jakiego Arendelle widziało (mam chyba jakiś fetysz nieogarniętych postaci na wysokich stanowiskach xD)
I myślę, że 1:1 podziela poglądy ojca Hansa (pewnie gdyby nie podzielał, nie znalazłby się tam, gdzie się znalazł) do tego stopnia, że nawet Hans nie jest w stanie tego przełknąć
Cieszę się, że udało się przetrwać POV Hansa bez większych szkód dla psychiki, bo jeszcze kilka nas czeka :D