DOSTAŁ POKÓJ NA TYM SAMYM PIĘTRZE, na którym znajdował się gabinet Hænninga, tuż za zakrętem korytarza – i oprócz szczegółowych instrukcji, jak do niego trafić, jeszcze bardziej zbędne towarzystwo onieśmielonej pokojówki.
Nie pytał o wiele, ale i tak odpowiadała mu wyłącznie dygnięciami, zbyt zahukana nawet na to, żeby podnieść na niego wzrok. Przez całą drogę zdążyła zajść mu za skórę na tyle, że zdecydował się nie schodzić na śniadanie.
Przyniosła mu je na tacy i zostawiła pod drzwiami, ale nawet nie zapukała. Hans znalazł je dopiero w porze lunchu, jajka na zimno i zimne plastry mięsa na wystygłych grzankach.
Próbował sobie wmówić, że kolejne niestawienie się w jadalni nie ma nic wspólnego z mężczyzną, który zajmował miejsce na krześle w korytarzu. Podniósł głowę na dźwięk jego kroków. Miał pustą twarz w znacznej części zajętą przez oczy, ale nie wyglądał, jakby był z Vernet – tylko czy oni kiedykolwiek wyglądali, jakby byli?
Z dołu doleciał dziecięcy okrzyk, być może zza okna. Jakiś chłopiec wygrał w zabawie. Porcelana zabrzęczała, kiedy Hans trącił tacę czubkiem buta, i mógł udać, że tylko po to wyszedł.
Mężczyzna powoli i uważnie podążał w ślad za nim wzrokiem, aż z powrotem, dobrowolnie, zamknął się w swojej celi.
Sam czuł się teraz jak pionek na szachownicy, w pełni kontrolowanej przez ojca.
Nie powiedziano mu, że nie może wychodzić – podobnie jak nigdy nie dostał oficjalnego zakazu opuszczania Nasturii. Procesu też nie dostał. Drobny druk w głównym wydaniu wiadomości mówił sam za siebie, zesłanie eksksięcia zmieniło się w naglące kwestie oczekujące uwagi hrabiego w zamorskiej posiadłości.
Ważne były dwie kwestie: żeby nie wiedziała opinia publiczna i żeby wiedział Hans.
Usiadł na łóżku, materac ugiął się pod jego ciężarem, o wiele za miękki – i odruchowo, przesiadł się na podłogę. Postawił przed sobą spodeczek, filiżanka kołysała się na nim jak samotna wyspa w morzu wylanej herbaty. Hans położył się na brzuchu, żeby ją wypić, ale był tak głodny, że musiał wrócić myślami do pierwszego popołudnia w chacie Hellandów, złocistego chleba w odcieniu skóry Kruszyny, którego nie był w stanie utrzymać w żołądku, jej oczu odbijających promienie słońca, i przypomnieć sobie: p i j , nie gryź – odwrotnie niż z jedzeniem, które najpierw należało przeżuć.
Zielonkawa obwódka wokół żółtek jajek gotowanych zdecydowanie dłużej niż idealne siedem minut, zakrzepłe masło, które musiało wcześniej stopnieć na gorącej tarczy chleba – nic nie mogło sprawić, że perspektywa napełnienia żołądka przestała być kusząca.
Ale wędlina, do której podano konfiturę żurawinową pęczniała mu w ustach, za łatwo rozpadała się pod naciskiem zębów, tłumaczył to sobie tym, że po prostu za długo leżała w słońcu, syrop był odrobinę za rzadki (jeśli służba kuchenna była równie kompetentna, co pokojowa, nie było się czemu dziwić), wcale przecież nie przypominała padliny, løver-ikke-mus – i chociaż przez cały ten czas tak tęsknił za smakiem mięsa, musiał poddać się po pierwszym kęsie.
Otarł palce i nakrył talerz zmiętą serwetką jak całunem. Podparł się na łokciu, dotknął palcami drobnych rys we froterowanym drewnie, ostrożnie wyciągnął rękę, żeby przechylić imbryk i dolać sobie jeszcze odrobinę herbaty. Mocna, czarna, pachnąca dokładnie tak, jak w dniu, w którym Gustav go zostawił. „Napój z obłoków i mgieł”, powiedziała Catherine, czarująca jak zwykle, ale on jej nienawidził, bo chociaż już stała się żoną, dla niego była największą dziwką w historii i nie miał powodów, żeby jej wierzyć, w końcu wcześniej widział liście, z których go parzono.
Siorbnął i nagle znów był chłopcem, mógł ulegać kaprysom i niezwykle ostro odczuwał wszystko, co go otaczało. Ostatni raz czuł się tak podczas balu koronacyjnego: pomarańczowe światło kinkietów. Gładkość paneli. Zapach kumaryny i fiołkowej wody toaletowej w powietrzu. Palce lepkie od krumkaker*, rękawiczki, które musiał przez to zmienić.
Księżniczka Anna.
Stanowiła część tego wspomnienia, ale to nie była jego myśl – wyczytał ją z pierwszej strony gazety, którą wetknięto pod talerz. Strzepnął okruchy. „Morgenbladet”, oczywiście. Uderzająco podobna do „Morgenavisen”, którą czytywał ojciec, jak mogłoby być inaczej.
Przekartkował, zaciągając się zapachem świeżego tuszu. Kiedy ostatnio trzymał w dłoniach nową gazetę? Był już w drodze na Nasturię, zanim nagłówki o jego powrocie na Południowe Wyspy zdążyły wyschnąć.
W jakiś sposób świat zaczął owijać się wokół siebie jak Midgardsorm, a dni i powody, które kierowały nim w lipcu stały się nierozerwalnie złączone z dniami i konsekwencjami czekającymi go w listopadzie.
— Hans!
Drgnął, słysząc swoje prawdziwe imię, wreszcie wymówione tak, jak należy, nie z norweska.
Podniósł głowę na stojącą w drzwiach kobietę: zaróżowione policzki, jakby całą drogę – skądkolwiek się wzięła – przebiegła, jasne loki okalające twarz jak promienie słońca, suknię w kolorze spłowiałego letniego nieba z wyzywająco krótką spódnicą; wciąż jeszcze falowała, odsłaniając łydki.
Było w tej sylwetce coś dziwnie znajomego, choć Hans nie przypuszczał, żeby miał okazję ją poznać.
— Kors i røven**, wystarczy, że trochę się dla ciebie wystroiłam i już mnie nie poznajesz?
— Pernille!
Uniósł dłoń, w pierwszym odruchu próbując użyć gazety jak tarczy. Jeśli ona go rozpoznała, jeśli nawet Kruszynie się udało, pierwszy-lepszy Westergård z pewnością mógłby zrobić to samo już z daleka.
— Skąd… czemu…
Opadła na podłogę obok niego, spódnica podwinęła się jeszcze bardziej, odsłaniając jej nogi aż do kolan, przykrywając jego udo. Wyciągnęła ręce, a on nie zdążył zareagować, zanim ujęła jego twarz w dłonie.
— Co ci się stało?
— Nic takiego — uciął, bo chociaż nie był pewny, o co dokładnie pyta, i tak nie było na to dobrej odpowiedzi. Nie zabiłem człowieka. Zabiłem człowieka.
Jej czoło dotknęło jego, wargi zatrzymały się w odległości oddechu – i Pernille zachichotała. Zaskoczyło go to. Zawsze potrafiła go zaskoczyć.
— Och, głupia jestem, to tylko dżem. — Pośliniła palec i otarła mu kącik ust. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że nie ściągnęła rękawiczek – że w ogóle je ma. Z jakiegoś powodu na niej wyglądały nieprzyzwoicie. — Słodki książę — wymruczała.
Była tak blisko, że widział gładką fakturę jej podbródka i piegi różu brylące się na policzkach, drażnił go zapach perfum. Patrzenie na tę twarz sprawiało, że znów miał osiemnaście lat: pogodny, niezdarny, pełen zapału i nadziei, mylący miłość z pożądaniem.
Odepchnął ją razem z nagłym, żałosnym pragnieniem, żeby tak po prostu w r ó c i ć , do zamków i pałaców, schodzenia ojcu z drogi, tnącej jak brzytwa ciszy, która nie pozwalała mu zasnąć na równi z zastałym powietrzem – w końcu tym było całe jego życie.
— Wydajesz się zdenerwowany — zauważyła Pernille, przekrzywiając głowę na bok pod dziwnym kątem, jakby ją uderzył. Hans uznał, że na zbyt wiele sobie pozwala. Nawet jeśli on nie był już księciem, ona wciąż była tylko dziwką. — Zupełnie, jakby to ciebie mieli sądzić.
Znów się śmiała. Jej oczy błyszczały tak jasno, że go oślepiały.
— I to po trzech miesiącach. — Potarł skronie. Wyglądała jak dzień za oknem, dziwnie słoneczny, zbyt pogodny na rozmowę, którą zaraz mieli odbyć, na chmury zbierające się nad horyzontem. — Jestem pewny, że to już sprawa osobista.
— Dla twojej księżniczki na pewno. — Pernille pokiwała głową, w zamyśleniu owijając kosmyk włosów wokół palców. Wilgotny materiał na kciuku rękawiczki z błękitnego zmienił się w niebieski. — Przecież nie dopuści chyba, żeby jej kochaś bliżej zapoznał się z toporem.
Hans nie mógł się zdecydować, czy najpierw chce zapytać „co” czy jednak „kto”, więc ostatecznie wydał z siebie tylko nieartykułowany pomruk.
— No, brat kochasia właściwie chyba — ciągnęła skwapliwie Pernille. — Poznałeś go? Tak szybko się po tobie pocieszyła, że pewnie możliwe? Wydaje mi się, że gdzieś było nawet jego zdjęcie, jest dość… — Wyjęła mu z dłoni gazetę; nawet nie zauważył, że wciąż ją ściska. — Hm, cóż, w każdym razie nie tutaj. Może w „Gateavisa”?
— Przecież ty nawet nie umiesz czytać — parsknął, postanawiając skupić się na tym, co z jej wypowiedzi rozumie.
— Uczę się.
Trąciła go w udo, więc się odsunął. Chciał wstać, ale zauważył, że dłonie mu drżą, za słabe, żeby był w stanie oprzeć na nich cały ciężar ciała. To było upokarzające. Zacisnął je w pięści na nogawkach spodni, luźniejszych w udach niż pamiętał. Cofnął, wziął głęboki oddech i zobaczył tłustą smugę po prawej stronie. Żałosne.
Odchrząknął, uniósł podbródek i tłumiąc złe przeczucia, zapytał:
— O co w tym wszystkim chodzi?
Pernille bawiła się rękawiczkami. Obierała z nich palce jak owoc ze skórki, po jednym na raz. Zatrzymała się przy serdecznym lewej ręki.
— Masz być ławnikiem albo innym sędzią pokoju.
— Słucham?
— Tylko dawałam dupy prawnikom, nigdy z żadnym nie rozmawiałam, skąd mam wiedzieć! Kors i røven, Reinhard mówił, że wszystko sami ci wytłumaczą!
Hans milczał. Próbował sobie przypomnieć, czy w ogóle zna imię Hænninga – ale nie, to było coś na „F”, przecież widział monogramy.
Przeniósł wzrok na okno, jakby spodziewał się znaleźć za nim odpowiedź.
— Ty przecież za nic nie będziesz sądzony — powiedziała nagle Pernille zupełnie innym tonem, z nietypową dla siebie powagą, przez którą wydawała się starsza od niego, taka, jaka w rzeczywistości była. Kiedyś w takich chwilach wydawało mu się nawet, że mógłby pokochać kogoś podobnego do niej. — Czemu byś miał?
Bo lwy lubią bawić się swoimi ofiarami, pomyślał Hans. Bo ojciec mógł uważać kobietę na tronie za p r e c e d e n s , ale precedensem z pewnością nie byłby Westergård, który dał głowę pod topór. Ściętym Vestergaardem też zresztą nie byłby pierwszym.
Z perspektywy czasu wszystkie jego plany wydawały się rozkosznie naiwne, jakby istniał jakikolwiek port albo stacja kolejowa, która pozwoli mu uciec przed fatum.
— Podaj mi chociaż jeden powód, dla którego bym nie miał.
— P-przecież jesteś księciem — wydukała Pernille.
— Już nie.
Wstał, gwałtownie i niezgrabnie, potrącając tacę. Wdepnął w resztkę herbaty, którą rozlał i z obrzydzeniem spojrzał na swoje buty.
— Wierzysz w to? — Ona też się podniosła, dziwnie ciężko, w jakimś dziwnym, spóźnionym poczuciu stosowności, jakby przypomniało jej się, że nie powinna siedzieć, kiedy inni stoją. — Słyszałam, że nikt nawet nie wie, że ojciec odebrał ci tytuł. Nawet królowa. Reinhard mówi, że bez książęcego autorytetu gówno byś zdziałał.
— Kim jest Reinhard? — rzucił Hans z przekonaniem, że wcale nie chce wiedzieć.
— Sekretarzem Hænninga. — Pernille oblizała wargi. — Moim narzeczonym.
Czekał.
— Urodzę mu dziecko — mówiła dalej. Hans czekał i patrzył, jak jej słowa kreują wokół niego rzeczywistość, której wcześniej nie dostrzegał. Opinający się na brzuchu materiał sukienki, ciężkie piersi, wypukłość pierścionka zaręczynowego pod materiałem – zdał sobie sprawę, że to nie same w sobie rękawiczki zwróciły jego uwagę. — Obiecałam mu, że tego się nie pozbędę, a on obiecał, że zrobi ze mnie porządną kobietę.
Nowa fryzura, nowe ubrania, nowe życie; jeszcze więcej starych perfum.
— Myślałem, że stać cię na więcej — skonstatował cierpko.
Zwykle, kiedy chciał z nią porozmawiać, kładła mu rękę na udzie. Pytała: „A co cię to obchodzi?” – polityka, sztuka, gospodarka. Lubiła tylko, kiedy czytał pamflety wyśmiewające Jego Królewską Urodzajność.
I lubiła Holberga.
Chociaż nigdy nie była w teatrze, za swoją ulubioną sztukę uważała Krótkie panieństwo Pernille (w jej interpretacji „dziewictwo”), o którym gdzieś usłyszała. „Mamy tyle wspólnego”, paplała, bo jej imienniczka, biedna pokojówka, na skutek intrygi wyszła bogato za mąż, co ona sama postawiła sobie za cel.
— Nie rozumiesz — jęknęła, a on się cofnął, bo miał dojmujące wrażenie, że rozumie aż za dobrze. — Reinhard będzie ambasadorem.
I nagle jego świat znów rozpadł się na kawałki.
Taca z niedojedzonym śniadaniem znów zabrzęczała mu pod stopami, zrobił o jeden krok za dużo i miał wrażenie, że jego buty znów stają się śliskie od lodu i śmierci. Jeszcze jeden krok i pękł talerz.
Hans poczuł, że w nim też coś właśnie pękło. Jakby nie miał już nic do stracenia, jakby już wszystko stracił.
Pernille wyciągnęła do niego rękę, skóra musnęła skórę, luźny palec rękawiczki zaczepił się o guzik przy mankiecie i ta bliskość trwała o wiele zbyt długo.
Hans niespokojnie zerknął na zwieszający się nad nimi żyrandol, bo jej dotyk wydawał mu się przyjemny. Był nieskomplikowany, jak cała Pernille, poufały, było w tym wrażeniu coś przywodzącego na myśl powrót do domu.
Z tym, że Arendelle nie było jego domem, ona nie była, nawet jeszcze na Południowych Wyspach, i nagle to wszystko wydało się zbyt łatwe.
— Co ty tu robisz? — zapytał. Poczuł, jak pocą mu się dłonie.
— Chciałam cię zobaczyć.
— Nie t u — warknął. Szach. — W Arendelle.
Tym razem nie miał na co czekać.
Pernille nie zbiła bierki.
— Chciałam cię zobaczyć — powtórzyła płaczliwie. Musiał oszukać go migotliwy blask klejnotu na jej szyi, bo wydawało mu się, że ma łzy w oczach.
Sam kupił jej ten naszyjnik, z garnetem udającym rubin, żeby przestała malować usta na identyczny kolor, o wiele ładniejsza była naturalna. Wciąż nie piękna, bo wciąż dziwka, nie żona – ale prawie. Niemal godna pożądania.
Z uśmiechem podniosła go pod słońce, zachwycona odkryciem, że barwę krwi można zakląć w kamieniu w równym stopniu jak faktem, że jeszcze nigdy nie dostała nic tak cennego. To znaczy drogiego, poprawiła się, zanim zdążył odpowiedzieć jej uśmiechem.
— Ty dziwko. — Zaskoczyło go, jak spokojnie brzmiał jego głos.
Po raz pierwszy użył tego słowa jak obelgi, zawsze było neutralne, wszechobecne – istniały przecież dziwki–prostytutki sypiające z mężczyznami za pieniądze – i dziwki–wszystkie kobiety według standardów ojca niegodne miana żony.
Pernille, chociaż należała do pierwszej kategorii, zawsze postrzegał wyłącznie w tym drugim kontekście.
Nagle wzbogaciła słowo „dziwka” o trzecie znaczenie.
— Hans! — wykrzyknęła, kiedy uklęknął wśród tego, co zostało z zastawy, po omacku szukając czegoś, czym mógłby w nią rzucić.
Zacisnął palce, a z upudrowanej twarzy Pernille zniknęły kolory. Wszystko wokół niego zaczęło się zwężać, i to było śmieszne, ta reakcja, absolutnie niedorzeczna…
— Wynoś się stąd! — ryknął.
Cukiernica uderzyła o ścianę w miejscu, gdzie ułamek sekundy znajdowała się jej głowa. Cukrowy pył wzbił się w powietrze, kostki opadły na podłogę jak fragmenty zbitego lustra, niekompletne, zniekształcone i niemożliwe do połączenia.
* Krumkaker – norweskie rurki z ciasta waflowego, najczęściej podawane z nadzieniem z bitej śmietany i dżemu z maliny moroszki.
** Kors i røven (duń.) – cholera jasna (dosł. „krzyż w dupie”).
Mam nadzieję, że nie tylko ja pamiętałam o istnieniu Pernille! (bo inaczej to deus ex dupa)
I naprawdę nie planowałam aż tyle Hansa, ale okazało się, że jest o wiele więcej do dodania w jego POV-ie niż myślałam. Powiedziałabym, że oprócz tego będzie jeszcze maksymalnie jeden rozdział z jego perspektywy, ale żadnych marzeń, panowie.
Cześć!
OdpowiedzUsuńOjej dwa rozdziały z Hansem pod rząd... ale dam radę. Właściwie to poprzedni rozdział bardzo rozbudził moją ciekawość i zastanawia mnie co też dalej może się wydarzyć! To zaczynajmy!
Dlaczego mam pewne wrażenie, że Hans wzgardza tym, co zostało dostarczone na tacy. Jakby w ogóle nie doceniał tego, że ktoś próbuje mu choć trochę dogodzić. Brakuje tylko, żeby jeszcze napluł w tą tacę. Ale jestem również w szoku, że Hans nadal jeszcze pamięta Kruszynę i wspomina ją z ksztą ciepła w głosie. Wspominając jej kolor skóry i zapach jedzenia, którym zechciała się z nim podzielić.
UsuńSwoją drogą to ciekawe, że jego myśli wracają na określony tor wspominający Annę. Czy to proces go motywuje? Czy to, że lada dzień jest szansa, że zobaczy ją znowu. A może to, że przeszłość wraca teraz do niego jak nigdy dotąd? Właściwie jego życie właśnie zatacza krąg, wraca do korzeni i do tego kim naprawdę jest.
UsuńCzy Pernille juz sie kiedyś nie pojawiła? Mam wrażenie, że skądś ją znam, że gdzieś juz padło jej imię. Ale to może tylko moje wrażenie.
Chwileczkę, czy Pernille obśliniła rękawiczkę i nadal w niej starła mu dżem z twarzy. Przecież to jest obrzydliwe, fu! W połączeniu z tym, że mruczy do niego jakieś słodkie słowa to wszystko to wydaje się być już wręcz skrajnie dziwne.
Och, oczywiście! Pernille jest prostytutką! Może jakąś prywatną Hansa biorąc pod uwagę, że był księciem, ale nadal prostytutką. Szczególnie w oczach Hansa.
Och, czy ona wspomina Kristoffa? Czuję jakby to była narada wojenna przeciwko Kristoffowi i Annie, albo ploteczki gorącego dworskiego towarzystwa. Hans wydaje mi się być skrajnie znudzony i dodatkowo poruszony nadal swoim niesmacznym śniadaniem. Jakby miał w ogóle jeszcze jakiekolwiek prawo aby narzekać.
UsuńHans chyba z tą uwagą a propos nieczytania chciał być dowcipnie chamski. Ale nie wyszło mu, bo Pernille jest prawdopodobnie zbyt głupiutka, żeby to zrozumieć. Żałosne, że nawet jej Hans nie umie pocisnąć mocnym sarkazmem.
Bardzo podoba mi się w jak nienachalny i niewymuszony sposób przedstawiasz o co chodzi z procesem z perspektywy Hansa. To jak Pernille mu tłumaczy sprawia, że ja jednocześnie też wszystko rozumiem, a do tego nie odczuwam ani trochę znudzenia z powodu nieciekawie napisanej treści. Super, bardzo coś takiego mi się podoba - lubię kiedy autor traktuje mnie poważnie jako czytelnika.
UsuńZdecydowanie szczerze podoba mi się podejście Hansa do procesu. On nie jest zaskoczony, nie jest też załamany. Jest neutralny, idealnie spokojny we wszystkim co nim targa w środku. Tak samo z Pernille - niby się ucieszył że ją zobaczył, ale z drugiej strony czuję jakby była mu zupełnie obojętna. Jakby on sam zobojętniał już na wszystko wokół. Może to jest kara za jego błędy. Świat rozprawia sie z nim jak chce, zaczynając od wygnania, przez zabójstwo Tikaańczyka i na Kruszynie kończąc. A on już nie mając jak się bronić trzyma się tego, co mu pozostało - obojętności.
Okej, to, że ona jest w ciąży zmienia faktycznie wszystko. Czy przypadkiem, jeśli nie biegnę z wnioskami zbyt daleko, ona nie sprzedała Hansa za nowe życie? Nie mam pojęcia czy celowo czy też nie. Ale fakt jest faktem! Gdyby nie to, że to Hans to prawdopodobnie nawet mogłabym mu ukazać współczucie.
UsuńO rany, myślę, że Pernille poruszyła go do żywego. Jednak czuje coś poza wyżej wymienioną obojętnością. Wygląda na to, że Hans szczerze ją lubił i miał wobec niej garść dobrych emocji, tyle, że przykrytych przez obojętny sceptycyzm. Nawet jest to przykre, jest mi go też trochę żal w zaistniałej sytuacji. Po prawdzie, nic dziwnego, że przepędził Pernille gdzie pieprz rośnie.
Podsumowując, ten rozdział bardzo mi sie podobał. Pernille dużo wniosła, a też moim zdaniem mamy szansę na spojrzenie na Hansa z ciut innej perspektywy.
UsuńSłowem zakończenia, teraz dosłownie za chwilę jedziemy z rodzicami na kilka dni do dziadków, a tam jest spory problem z internetem. Ale pamiętam o ostatnim rozdziale, który mi pozostał i obiecuję go nadrobić! Tymczasem życzę tak dużo weny jak tylko sie da i czekam na kolejne publikacje!
UsuńPozdrawiam
Anonimek :)
Hans z jednej strony jest już w roli księcia, a z drugiej nadal ma jeszcze flashbacki z Tikaańczykiem, myślę, że wiele czerwonych/krwistych potraw jeszcze długo będzie dla niego niedostępnych (+ owsianka)
UsuńI tak! Wszystko miało w jego wątku zatoczyć krąg, tak właściwie, po prawie czterech miesiącach wrócił do punktu wyjścia
(MM i Pernille są trochę alegorią tego, czego doświadczyła z jego strony Anna pod koniec filmu – kolejno złamane serce, zdrada)
Pernille wspominałam jakoś wyrywkowo w jego POV-ie, „osobiście” pojawiła się w jednej retrospekcji. I tak, jest prostytutką – według wiktoriańskich standardów mogłabym ją chyba nazwać jego kochanką, ale coś we mnie burzy się na użycie tego słowa w stosunku do Hansa, jakkolwiek to nie zabrzmi, on jest trochę zbyt Ponad na taką zwykłą cielesność
Obiecuję, że jeśli nie wrócę do ich relacji w jakiejś retrospekcji, to na pewno wyjaśnię ją przy okazji
W każdym razie jest może nie tyle głupiutka, co na pewno bardzo prosta i niewykształcona. I teraz kwestia do rozważenia: czy na tyle głupia, że naprawdę myślała, że Hans chętnie przyjmie „pomoc” ojca w wydostaniu się z Nasturii, czy na tyle wyrachowana, że po prostu wykorzystała okazję na złapanie męża z wyższej warstwy społecznej?
Hans naprawdę ją lubił, jego obojętność jest spowodowana poniekąd tym, o czym wspomniałaś – że trochę zobojętniał, ale przede wszystkim węszy spisek (i w sumie słusznie), bo pojawiła się nagle, tak samo nagle wszystko stało się dziwnie proste – a biorąc pod uwagę jego dotychczasowe przejścia, jest to co najmniej podejrzane
I w sumie po raz pierwszy chyba spadła mu maska? Tak na chłodno trudno jest mi wyobrazić sobie Hansa, który wrzeszczy
To ogromny sukces, jeśli faktycznie udało ci się spojrzeć na Hansa z innej perspektywy – zależy mi na tym, żeby nie wyszedł zły, bo zły – ale też nie chcę robić z niego kopniętego szczeniaczka, nad którym wszyscy się pastwią
Tak czy siak mam nadzieję, że będzie więcej takich okazji później, kiedy dostaniemy go też w POV-ie innych postaci
I w takim razie życzę miłego wyjazdu! :D Możliwe, że zanim wrócisz, uda mi się coś jeszcze dorzucić :) (i to już nie tylko Hansa, słowo)
(chociaż jego też)