GAŁĘZIE DZIKIEJ RÓŻY SMAGAŁY GO PO TWARZY. Kristoff uniósł ramię, żeby się przed nimi osłonić, i zapatrzył w gasnące popołudniowe światło. Pomyślał, że teraz jest idealny czas, żeby się odwrócić i uciec – żeby zniknąć jak cień po zachodzie słońca.
Istniały przecież miejsca, gdzie pory roku były prawdziwe, gdzie zima nie musiała trwać dwunastu miesięcy, nawet nie sześć, jak na Północy – tylko trzy.
Przystanął, kiedy spomiędzy drzew w pełni wyłonił się wóz Juhaniego.
Kolejna idealna okazja minęła, niewykorzystana.
— Dłużej się nie dało? — rzucił kuzyn. Stał oparty o falujący bok Hilli – bez Svena nie było już „poron”, tylko „kusema”, i Kristoff zaczynał tego żałować, bo każdy postój odwlekał dotarcie do Arendal w czasie.
Próbował się przekonać, że dobrze zrobił, zostawiając renifera u cioteczki – przynajmniej dzięki temu wreszcie przyjęła od niego trochę pieniędzy – ale wciąż przyłapywał się na tym, że wraca do niego myślami.
— Boisz się, że właśnie po raz ostatni szczałeś w lesie? — zapytał Jens. Juhani rzucił w niego nadgryzionym lompe*, który złapał w locie. — Och, daruj. — W przepraszającym geście położył dłoń na ramieniu Kristoffa i strzepnął mu z kurtki kilka okruchów, które na niej rozsypał. — Pan szczał?
— Nie wkurwiaj mnie, stary, jeśli sam nie chcesz zrobić dzisiaj kilku rzeczy po raz ostatni.
Jens cofnął rękę. Między palcami zalśniło masło. Otworzył usta, ale – cokolwiek chciał odpowiedzieć – Juhani mu w tym przeszkodził.
— Dobra, panienki, kończcie bal, musimy się zbierać.
Kristoff skinął głową. Bezruch nigdy nie przynosił nic dobrego.
Wiedział, że im wcześniej dotrą do stolicy, tym większe będą mieć szanse na znalezienie przyzwoitego noclegu – wcale nie był tylko pewny, czy tego chce.
— Ale chyba nie tak bez ostatniego tańca? — Jens gładko podjął żart. — Ma pan jeszcze miejsca w karneciku, baronie?
— Ani jednego — uciął bezlitośnie Kristoff i wykorzystując fakt, że przyjaciel pospiesznie pochłania kolację, zajął jego miejsce na koźle. — W końcu jestem teraz dobrą partią, pamiętaj.
Anna w milczeniu wierciła się na swoim kufrze podróżnym. Przez otwarte drzwi wyglądała na pusty i cichy korytarz, którym tylko od czasu do czasu ktoś przechodził – wszyscy jak zwykle byli bardziej zajęci od niej.
Nawet zegary tykały jakoś ciszej niż zwykle.
Kątem oka widziała swoje potrojone odbicie w lustrze, z każdej strony żałobne, i wystającą spomiędzy szczęk zamka koronkę halki. Pochyliła się, żeby wepchnąć ją do środka, poczuła na policzku ukąszenie zimna i jęknęła:
— Olaf! — Na czarnej spódnicy zaczynały topnieć białe płatki śniegu; jego chmurka unosiła się tuż nad jej lewym kolanem. — Myślałam, że już o tym rozmawialiśmy.
Wyprostowała się. Bałwanek wzruszył ramionami, palce z patyków otarły się o siebie i ten dźwięk przypominał rozniecanie ognia. Ciepło-zimno. Anna mimowolnie zadrżała. Zimno-ciepło.
— Czemu tak siedzisz? — zagadnął Olaf.
— Bo kufer nie chce się zamknąć.
Gerda doradziła jej, żeby na nim usiadła. Powiedziała, że po kilku minutach nacisku zawartość w końcu się podda i wieko się domknie.
(Minęło ponad dwadzieścia.)
Właściwie to najpierw zasugerowała, że najłatwiej byłoby po prostu wyjąć część bagażu, ale Anna nie potrafiła zdecydować, którą konkretnie – a kiedy wreszcie doszła do wniosku, że zestaw do gry w tryktraka faktycznie może się jej nie przydać, to nie umiała się już na to zdobyć.
— Elsa cię nie zaprosiła?
— J-jak to?
Anna starała się nie mieć żadnych oczekiwań względem wyjazdu, trochę tak, jak podczas wakacji w Kongsbergu w Przedtem, które zawsze kończyły się zbyt szybko, zanim nauczyła się pływać albo zebrała wszystkie maliny. A w Potem nie było ich wcale.
Nawet nie przeglądała ulotki uzdrowiska – no, może zerknęła – ale jej wyobraźnia i tak pracowała na zdwojonych obrotach.
Myśl, że siostra nagle mogłaby się rozmyślić była równie bolesna, jak perspektywa bram zatrzaskujących się jej przed nosem w lipcu, tuż po tym, jak zdążyła zaczerpnąć wolności w płuca i wciąż czuła na języku jej posmak.
— Mówiła ci coś?
— Nie-e, mnie też nie zaprosiła. To chyba niespodzianka dla papieża.
— Premiera — poprawiła go odruchowo.
— I jeszcze jego!
Podmuch śmiechu uniósł jej grzywkę, a wirujące wokół nich płatki śniegu na stałe zaczesały ją do tyłu. Anna stwierdziła, że zdecydowanie będzie musiała popracować nad oddychaniem, jeśli woalki przy kapeluszach będą zachowywać się podobnie jak włosy.
— Zaraz… — Zmarszczyła brwi. — Na co dokładnie Elsa cię nie zaprosiła?
— No, na zabawę na ślizgawce!
Próbowała nie odwracać się w stronę korytarza, który nie mógł przecież zamarznąć w ciągu tych kilku sekund, kiedy na niego nie patrzyła (czy mógł?). Ze swojego miejsca i tak zdołałaby dostrzec tylko tę uroczą wazę, przed którą ćwiczyła kiedyś dygnięcia, dopóki nie nakrył jej na tym były premier Thott.
Próbowała też nie zacząć tupać nogą, przygryzać wargi, żuć wnętrza policzka albo skubać koronek przy spódnicy, ale nie umiała panować nad tyloma tikami jednocześnie.
— Ona na pewno nie… — zaczęła i urwała, bo znów zaczynała szukać wymówek, mimo że tym razem to Elsa powinna się tym zająć. Ostatecznie zaczęła skubać luźną nitkę przy mankiecie, aż go rozpruła.
To był niekończący się cykl.
Gdyby Elsa była razem z nią w pokoju, z pewnością byłaby przerażona. Z drugiej strony, Elsa najwyraźniej j u ż była czymś przerażona.
Z jeszcze innej strony, gdyby Elsa była teraz w jej pokoju, może Anna nie miałaby aż tylu powodów, żeby się tak denerwować.
Gdyby tylko znów mogło być tak, jak w Przedtem. Może w Niemczech…?
Kiedy już wymyśliła sobie baronową Pfafflar, tę nową siebie z Baden, reszta wydawała się łatwa. Mogłyby chodzić w sukniach mokrych od rosy, szukać jagód, patrzeć w gwiazdy, żyć, oddychać i przestać zmuszać się, żeby być kimś innym.
— Nie powinnaś poddawać się bez walki — podjął Olaf, a ona ochoczo przytaknęła, zanim zrozumiała, że jest już zaaferowany czymś innym. — Może posiedzę chwilę razem z tobą?
— Czemu nie.
Ledwo sięgał nosem do zamka, Anna nie sądziła też, żeby jego wątpliwy ciężar zrobił jakąś różnicę, ale się przesunęła. Ten nagły ruch sprawił, że kufer wydał z siebie westchnienie i wieko z trzaskiem wskoczyło na swoje miejsce.
Zamek przypominał jasną koronę na ciemnej wyspie, z wieżami przysłoniętymi śnieżną kurtyną. Kiedy go mijali, światła wciąż się paliły.
— Myślisz, że twoja księżniczka jeszcze nie śpi? — rzucił Jens.
Kristoff odwrócił głowę – teraz wiedział już, na którym piętrze i z której strony znajduje się jej sypialnia – żeby nie musieć kłamać.
— Nie wiem.
Byli już tak blisko, zbyt blisko Anny, która nie będzie chciała pozwolić mu odejść, aż zmieni się w puentę żartu: wydobywcę lodu, który wcale nie wydobywa lodu.
— A myślisz, że…
— Słowo daję, Jens — wtrącił Juhani ostrzegawczo — jeśli wreszcie się nie przymkniesz, sam będę przeciwko tobie zeznawał.
Powietrze wokół było tak zimne, że każda sylaba parowała, jakby trzymał w ustach papierosa.
Jens wzruszył ramionami.
— Obiecuję, że od jutra milczę jak grób. — Trącił Kristoffa w bok, a on pozwolił sobie na stłumione „ha”. Właściwie był mu wdzięczny, że stara się znaleźć sposób na wypełnienie ciszy, która się za nimi ciągnęła.
— Tove to powiedz — zasugerował.
— Spierdalaj — obruszył się Jens, a jego uśmiech zniknął jak zdmuchnięty płomień. Skrzyżował ramiona na piersi i zapatrzył się w rozlewające się pod kopytami Hilli cienie. Jego twarz była tylko bladą plamą w blasku lampy.
Kiedy przejeżdżali Høydegata, Kristoff miał wrażenie, że widzi sylwetkę przesuwającą w oknie i ze wszystkich sił starał się nie wyobrażać sobie Anny z dłonią drżącą na zasłonie.
Anna podeszła do okna wychodzącego na Høydegata.
Pomyślała, że cały zamek jest jak szklana szyba oddzielająca ją od reszty świata. Może nie bez przyczyny został wzniesiony na wyspie.
Widziała, jak Øydis tanecznym krokiem pokonuje most, z góry cała czarna i biała, nierzeczywista jak fotografia. Później wpadła do salonu, zarumieniona i zdyszana, z pudłami od madame Frossard pod pachą.
— Wszystko odebrałam.
Anna usłyszała w jej głosie uśmiech i zaczęła zastanawiać się, czy to naprawdę mogła być przyjaźń, uczucie wykraczające poza „Twoja kochająca…” tkwiące na dole każdego listu, coś dojrzalszego i bardziej namacalnego niż dwie dziewczynki lepiące bałwana na środku sali balowej.
— Życzy sobie Wasz… pani, żebym zaniosła kapelusze do gotowalni?
Skinęła głową, ale się nie odwróciła. Nie mogła przecież zapytać Øydis, czy ją lubi. Wiedziała, co odpowie. Płacono jej za to.
— Dziękuję.
Podłoga skrzypnęła delikatnie – Øydis dygnęła; będzie musiała ją tego oduczyć, nikt nie kłaniał się baronowym – drzwi się zamknęły, a ona przyłożyła dłoń do chłodnej szyby i wróciła do wbijania wzroku w gęstniejącą ciemność i zabawy w odgadywanie, który wóz przejeżdżający przez most może należeć do Kristoffa.
Dotarli do gospody przed północą. Ktoś pobazgrał wyblakły szyld do tego stopnia, że Kristoff nie tylko nie był w stanie odczytać z niego nazwy, ale nawet stwierdzić, czy przekleństwa są po norwesku. Od wejścia biła woń wymiocin i moczu, którą podbijał siąpiący deszcz.
Ominął wzrokiem twarz mężczyzny, który im otworzył, spojrzał na jego wyciągniętą dłoń – paznokcie miał czarne, fioletowe albo nie miał ich wcale – i wcisnął w nią kilka monet, czując, jak ogarnia go bezbrzeżne znużenie.
Któryś – Juhani albo Jens – położył mu na plecach dłoń, ciężką i stabilną, dającą poczucie gruntu pod nogami. Pozwolił się przeprowadzić przez pomieszczenie pełne podpitych robotników, wosku kapiącego w prowizoryczne świeczniki z rozbitych butelek i zaschniętej na podłodze kolorowej śliny.
Pomyślał o tym, jak mało tego dnia zjadł, i jak rozkosznie łatwo byłoby się znów upić, szybko i do cna, zapomnieć o stawieniu się na procesie.
— Czemu Øydis tak dziwnie do ciebie mówi? — zdziwił się Olaf, podnosząc wzrok znad garści warcabów, które przymierzał w roli guzików. — Czy białe mnie pogrubiają?
Anna nie zdążyła się powstrzymać przed przewróceniem oczami (miała nadzieję, że zza woalki nie będzie to aż takie widoczne) i przesunęła pionek na B6 – w miejsce, gdzie by go zbiła, gdyby nie zaczął podnosić swoich.
— Bo do Baden będziemy podróżować incognito — wyjaśniła ze zniecierpliwieniem.
— Oooch. — Pokiwał głową, po czym dodał, nagle rozproszony: — A co to „nko”?
Kristoff z ponurą obojętnością przyglądał się, jak Jens przesuwa na swoją stronę ostatniego papierosa, którego od niego wygrał.
— No, nie masz szczęścia w karty — przyznał. — Ale wiesz, co się mówi na ten temat.
— Taa.
Kristoff zamieszał w swoim kuflu i zapatrzył się na osadzającą się na ściankach pianę. Stos monet rósł przed Jensem jak gufihtarčohkka**. Między rozłożonymi rękami Juhaniego wznosił się drugi, nieco mniejszy, w środek którego triumfalnie wetknął złamanego papierosa, jak flagę.
— Teraz możesz grać na zapałki — zasugerował kuzyn.
— Z nich też mnie ogołocicie?
— A po chuj ci zapałki, skoro i tak nie masz już fajek?
Wstał, lekko chwiejnie.
To powinno być zadowalające uczucie, przegrać wszystko, ale on najwyraźniej nie miał szczęścia w niczym, ani w kartach, ani w miłości, udało mu się tylko wstawić.
— Chcecie zamówić jeszcze po kolejce?
Jens i Juhani wymienili spojrzenia.
— Awers czy rewers? — zapytał ten drugi, na próbę podrzucając speciedale z ukruszonym od strony szyi królowej brzegiem.
— Rewers.
Srebro zabłysło przyjemnie w chłodnym półmroku. Juhani złapał monetę.
— Buźka szwagierki. — Kolejna prawie-ścięta głowa. Wyszczerzył zęby. — Będzie cię kosztowała trzy ører, Havik.
— To i tak jego ører — zauważył Jens, rzucając Kristoffowi monety.
Kristoff bez słowa zacisnął pięść i ruszył w kierunku drzwi. W momencie, w którym położył dłoń na klamce, ktoś do nich zapukał. Delikatnie, ale dźwięk powędrował przez cienkie spaczone drewno po jego ramieniu aż do kręgosłupa.
Otworzył zdrętwiałymi palcami.
— Dzięki Bogu, to pan! — wykrzyknęła dziewczyna po drugiej stronie. Do boku przyciskała pleciony koszyk przykryty koronkową serwetką. Była niska na tyle, że najpierw w ogóle ominął ją wzrokiem, patrząc zdecydowanie zbyt wysoko.
— Co… — Dziewczyna odgarnęła kosmyk ciemnych włosów, które przykleiły się do zarumienionych policzków, strząsnęła kroplę deszczu z palca. Wyglądała jak zmoknięta kurka. — Øydis?
Uśmiechnęła się w znajomy sposób, szeroko i promiennie, pełna ulgi.
— Już mnie pan pamięta.
Zza pleców doszedł go niedyskretny śmiech Jensa.
— Co ty tu robisz? — zniżył głos, bo czuł na sobie jego spojrzenie.
Øydis, pachnąca kwiatowym mydłem i z wykrochmalonym fartuszkiem jaśniejącym na tle ciemnego korytarza, nie pasowała do obskurnej gospody w Stovner, gdzie kurz osiadał na ścianach jak boazeria i wszędzie było czuć spirytusem, szczynami i potem.
— Księżniczka mnie przysłała.
— O tej porze? — Kristoff jęknął. Czy już zupełnie jej się w głowie poprzestawiało, jednej i drugiej? — Sama jesteś?
— Tak, ale proszę się nie martwić, miałam jeszcze zobaczyć się z narzeczonym – a on mieszka dosłownie przecznicę stąd.
— I tak powinienem cię odprowadzić — zauważył, trochę dlatego, że z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu zrobiło mu się jej żal, ale głównie dlatego, że liczył na to, że zrozumie sugestię i jak najszybciej zniknie.
Tym razem zaśmiał się Juhani. Kristoff odwrócił się i zmierzył ich spojrzeniem mówiącym: „Ani słowa”. Kiedy spojrzał z powrotem na Øydis, na schodach za jej plecami zataczał się właśnie obdarty mężczyzna.
— E, panie ładny! — Jedną ręką podpierał się o ścianę, drugą udało mu się unieść odrobinę znad poręczy i machnąć w ich kierunku. — Podprowadziłbyś mnie tą panienkę, jak już skończycie?
Czknął i otarł usta o ramię. Øydis zaczęła trząść się tak, że Kristoff miał wrażenie, że zaraz wypuści koszyk.
— Pan jest niewychowany — wymamrotała do swoich butów tonem, jakby zmawiała ochronną modlitwę. Ile mogła mieć w ogóle lat? Nie wyglądała na wiele starszą niż gówniary z baronii. — Jestem porządną dziewczyną. I mam narzeczonego.
Mężczyzna potknął się na ostatnim stopniu i z trudem uczepił klamki drzwi naprzeciwko. Obszerne poły nadjedzonej przez mole kurtki rozpostarły się nad schodami jak skrzydła postrzelonego nietoperza.
— Z pieniędzmi u mnie o tej porze krucho, ale charakter mam przyjemny.
Kristoff go – w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych – zignorował i z ulgą przyjął odgłos odbijania się od ścian i wreszcie trzaśnięcie drzwi gdzieś za rogiem.
— Lepiej wejdźmy do środka — zasugerował, kładąc dłoń na krawędzi koszyka, ale ona zaprotestowała, zgodnie z dobrym wychowaniem i wbrew zdrowemu rozsądkowi.
Szarpnęła się tak gwałtownie, że prawie wybiła mu rączką zęby.
— Nie wypada, żebym była sam na sam z dżentelmenami.
— Ee, wybacz. — Kristoff potarł szczękę, nieudolnie usiłując powstrzymać się od parsknięcia. — Ale cóż, do wyboru masz nasze towarzystwo albo dżentelmenów z korytarza.
Skinął głową w stronę zakrętu, za którym zniknął pijany mężczyzna.
Øydis obejrzała się niespokojnie przez ramię. Wyglądała, jakby toczyła ze sobą jakąś wewnętrzną walkę.
— Nie powie pan nikomu? — upewniła się.
Kristoff wzruszył ramionami; jedyne osoby, którym mógłby o tym powiedzieć, pokładały się ze śmiechu przy stoliku pod oknem.
— Nie przejmuj się nimi, są nieszkodliwi – jeden tylko głupi. — Cofnął się do pokoju, żeby zrobić jej miejsce. Ręka, którą przytrzymywał dla niej drzwi, zdążyła ścierpnąć, zanim dziewczyna zdecydowała się wreszcie przekroczyć próg. — To Øydis — przedstawił ją. — Pokojówka A… księżniczki.
— Garderobiana — poprawiła go nieśmiało i dygnęła. — Dobry wieczór.
— Dobry wieczór! — odparł Jens i wstał, żeby głęboko się jej skłonić. — Garderobiana, jak rozumiem, zajmuje się naprawianiem tego, co baron zepsuje?
Øydis potknęła się, prostując. Juhani trącił go w ramię i tylko skinął jej głową.
— Przestań flirtować, Juhani, ona ma narzeczonego — zadrwił Kristoff, a ona, gorliwie przytaknęła, nie wychwytując aluzji.
Sięgnęła do koszyka.
— Prosiła, żeby koniecznie przed procesem to panu przekazać.
Pakunek był za duży na list, za płaski na książkę, leżał w dłoniach miękko i jednocześnie ciężko i lekko.
— Co to? — zapytał Kristoff.
Pociągnął za wstążkę z dziwnym uczuciem pustki na dnie żołądka.
Miał wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Tłoczony napis Atelier Frossard na pokrywce pudełka, złoty błysk pod nią. Dno wyścielał czarny materiał.
— Nie — wyrwało mu się, kiedy go podniósł, a on okazał się koszulą.
Była czarna, z bordową krajką na kołnierzu. Kristoff odruchowo przesunął palcami po gardle, poczuł, jak ciężko porusza się jego jabłko Adama i pomyślał, że koszula ma wyglądać, jakby ktoś najpierw poderżnął mu w niej gardło, a później planował od razu pogrzebać.
— Księżniczce bardzo zależało, żeby mógł ją pan włożyć na proces, ale nie wiedziała, gdzie mogę pana znaleźć — ciągnęła Øydis, a on zaczął się zastanawiać, po ilu gospodach już się szlajała, i ilu facetów ją zaczepiało. Nie powinien czuć się z tego powodu winny. — Już się bałam, że w ogóle nie ma pana w Arendal!
— Że dałem nogę?
— Że pan nie dojechał — skorygowała prostodusznie.
Kristoff uniósł koszulę wyżej, guziki zagrzechotały, a on zdał sobie sprawę, że na każdym wybity jest symbol krokusa. Fy faen.
— Czekaj, to od An… księżniczki?
Jego pierwszą myślą był Peterssen; nienachalnie symboliczna koszula – zła wróżba czy w co tam sobie wierzył – idealnie wpisywałaby się w jego język zawoalowanych gróźb.
— A myślał pan, że od kogo? — zdziwiła się Øydis.
Kristoff odłożył koszulę z powrotem do pudełka. Zatrzasnął wieko i odetchnął głęboko, żeby się uspokoić, ale jego głos i tak brzmiał gniewniej, niż by sobie tego życzył:
— Tym bardziej nie mogę tego przyjąć.
— Ale przecież pan musi!
Øydis załamała dłonie i wygięła usta w podkówkę. Przez chwilę wyglądało na to, że ma zamiar zaapelować do jego rozsądku albo uczuć do Anny, ale później spojrzała mu w twarz i znieruchomiała.
— Co mam jej powiedzieć? — zapytała płaczliwie.
— Prawdę. Że tego nie włożę.
— Ale…
— Øydis — przerwał jej, niepewny, co właściwie zamierza powiedzieć. Długo milczał. Słyszał jej oddech, pulsowanie krwi w uszach, brzęk toczących się po stole monet i szmer zapałki pocieranej o draskę. — Ty… — Szukał słów. — Naprawdę ją lubisz, prawda?
— Och, tak! Kocham księżniczkę — zapewniła, a Kristoff poczuł, jak coś wewnątrz niego kruszeje na tak swobodne użycie tego słowa. — Jest taka… dobra i słodka, jak łyżka cukru. Wie pan, co mam na myśli?
— Wiem — przyznał z niechęcią.
— Zawsze taka wdzięczna, jakbym robiła coś wyjątkowego, a przecież ja tylko wykonuję swoje obowiązki.
— Ale ja – ja nie mogę…
Kristoff zacisnął zęby tak mocno, że prawie przebiły dziąsła.
Do zapachu wilgoci unoszącego się w pokoju dołączyła woń tytoniu. We własnym oddechu czuł piwo i żałował, że nie jest bardziej pijany, bo następnego dnia wolałby o niczym nie pamiętać.
— Ja nie jestem na jej służbie jak ty.
Øydis patrzyła na niego w dziwnie annowy sposób. Nawet gdyby o tym nie wiedział, mógłby się domyślić, że spędza z nią sporo czasu.
— Jest pan kimś więcej — wypaliła, czerwona jak hafty na koszuli.
— Lalką? — rzucił. Potrząsnął głową. — Nie może mnie ubierać, jak jej się podoba.
— To nie tak! Nie może pan chyba mieć na jej temat aż tak złego zdania?
Kristoff milczał, zawstydzony własnymi myślami.
— Sądziłam, że… że chciała po prostu coś panu dać. Pan też bardzo wiele jej dał, zawsze tak mówi. I zależało jej, żeby miał pan przy sobie coś, co będzie panu o niej przypominało, kiedy wyjedzie.
Idiotyczny powód.
Miał już przecież coś takiego – mnóstwo rzeczy, o których nie dało się zapomnieć: nowe sanie, medal, tytuły, baronię… chusteczkę z inicjałami zmiętą na dnie kieszeni, której nie oddał cioteczce do prania, wciąż naznaczona krwią i ziemią z Doliny Żywej Skały, wyrwaną z innej rzeczywistości, ale dziwnie prawdziwą.
— Czekaj, co? — Zacisnął dłoń, żeby powstrzymać się od sięgnięcia w tamtym kierunku, blizna zapiekła pod paznokciami jak świadomość tego, co właśnie usłyszał. — Anna wyjeżdża?
Øydis przytaknęła, a on zbyt późno, być może z powodu poruszenia za plecami, zdał sobie sprawę, że tym razem zapomniał się poprawić.
Spojrzenia łaskoczące go w kark nagle stały się współczujące. Kristoff przesunął po nim dłonią, żeby pozbyć się tego uczucia. Przecież i tak się tego spodziewał. Anna musiała kiedyś się ocknąć, jeśli nawet nie sama, to ktoś wreszcie i tak by ją obudził.
To nie powinno go zdziwić.
Nie powinno zaboleć – a już na pewno nie tak, jak zabolało.
— Do Niemiec, do wód. Zaraz po procesie – ale to nie ma nic wspólnego z panem — zapewniła Øydis szybko. — Chodzi o królową. Sama nie wiem zbyt wiele, ale zamek wydał oświadczenie w tej sprawie. Jeśli czytuje pan „Verden”…
— A wyglądam ci na kogoś, kogo stać na „Verden”? — zadrwił, bo chyba nie umiał radzić sobie z uczuciami inaczej niż drwiąc, ignorując, zapijając. Dziewczyna wyraźnie się speszyła i jakby zmalała. — Albo paradowanie w jedwabiach, skoro już przy tym jesteśmy?
Z zaniepokojeniem uniosła pokrywkę i zajrzała do pudełka.
— Lisa mówiła, że to bawełna.
— A skąd miałbym to, do cholery, wiedzieć.
Przez chwilę wpatrywała się w niego z ustami ułożonymi w kształt słów, których najwyraźniej zdecydowała się nie wypowiadać.
Kristoff kątem oka zerknął na stolik. Jens i Juhani przesadnie energicznie cięli w karty, jakby to, że udają, że niczego nie słyszeli, sprawiło, że wstyd będzie mniejszy.
— Cóż, Arendal jest całkiem spore — powiedziała wreszcie Øydis. Opuściła ręce, wyjęła koszulę z pudełka, wypracowanym ruchem złożyła w idealną kostkę i włożyła z powrotem. — Chyba po prostu nie udało mi się pana znaleźć. Jeśli tak jej powiem, może wtedy pogniewa się na mnie, a nie na pana.
Posłała mu smutny uśmiech i dygnęła – znacznie płycej niż za pierwszym razem, albo przynajmniej tak mu się wydawało.
* Lomper – norweskie podpłomyki z mąki z dodatkiem ziemniaków.
** Gufihtarčohkka (płn.-lap.) – „wzgórza gufihtar”, wypełnione skarbami i zamieszkiwane przez przypominające ludzi gnomy z samskiej mitologii.
Cześć!
OdpowiedzUsuńTrochę mnie nie było, wróciłam od dziadków z wolnego. Internet jak zwykle zamula tam niemożliwie mocno, ale już jestem. Postaram się w najbliższym czasie nadrobić zaległe rozdziały. Mam też kilka książek do przeczytania, ponieważ jeszcze nie skończyłam wakacyjnej listy, a czas leci (u dziadków jest kilka kur i nie mogłam się oderwać od zabawy z nimi!). Ale postaram się pogodzić te dwie sprawy!
Mam nadzieję, że Twoje wakacje, Autorko, są udane i że po nich nie brak ci pisarskiej weny. Życzę powodzenia z nowymi rozdziałami, ponieważ pomimo zaległości jak zawsze czekam na więcej!
Z ciepłymi pozdrowieniami, tak ciepłymi jak pogoda za oknem,
Anonimek :)
OMGGG, tak strasznie zazdroszczę przyjaźni z kurkami <333333 Gdybyś coś jeszcze chciała o nich wtrącić to wiesz, ja w przypadku wszystkich zwierzątek jestem jak najbardziej na tak :DD
UsuńI coś ty, rozumiem jak najbardziej, czytelnicze plany to świetny priorytet! Ale to strasznie kochane, że zawsze się odzywasz ♥
Ja jestem jeszcze chwilowo w rozjazdach, ale udało mi się nawet wrzucić krótki rozdział (i to z Kristoffem), więc nie mogę narzekać, może w przyszły weekend też dam radę, bo weny mam mnóstwo, tylko z czasem gorzej :D
Mam nadzieję, że druga połowa twoich wakacji też minie dobrze! :)
Cześć!
UsuńChyba przestanę przepraszać za moje opóźnienia w recenzjach rozdziału, ale jeszcze choć ostatni raz - przepraszam! Zapewne zabrzmi to niezwykle szablonowo, ale rodzice przykładają mi coraz więcej obowiązków związanych z nauką, ja też próbuję wydzielić czas wolny. Niestety na razie wychodzi mi to słabo ale staram się. A rozdziały lecą jak szalone! To znaczy jestem zachwycona z tego powodu (na prawdę - w smutne dni nic mi tak nie pomaga jak nowy wpis), ale nie nadążam z komentowaniem w terminie. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe, Autorko.
Ale do rzeczy!
UsuńCzy mnie moje oczy nie mylą? Czy ja widzę to przepiękne imię w towarzystwie innych przepięknych imion? Czy moje szczęście jest tak duże? A i owszem, cóż to za fart! Nawet nie wiesz Autorko jak dziko sie z tego cieszę!
Och jaki ten Kristoff jest nerwowy. Za to Jens widzę, że ma nieprzemierzone pokłady ciemnego jak smoła humoru. Chyba mu się udziela w związku z odpowiedzialnością, która go lada moment dorwie! Muszę jeszcze wrócić do tematu tego, jak bardzo się cieszę, że widzę trzech chłopaków z Bjorgman-owego klanu w jednym miejscu (wiem, że pisanie z myślnikiem to błąd, ale chciałam podkreślić "Bjorgman"). Przecież to idealna scena! Zdaję sobie sprawę, że nie, ale niemalże jakby skrojona na mnie! Jestem skrajnie przeszczęśliwa!
Anna! Ale się cieszę, same pozytywne zaskoczenia! I przepraszam, ale nadmienię - czy jest szansa, że zobaczę Kristannę? Wprost nie mogę się doczekać! Czuję jakbym już wieki o nich nie czytała. Oby Kristoff tęsknił w równej mierze co ja!
UsuńOjej Olaf... oby chociaż pomógł jej z kufrem. Wiem, że jest uwielbiany przez wielu, przez Ciebie Autorko być może też, ale mam z nim pewien problem. Trolle, magia Elsy... to wszystko jest bardzo magiczne, ale dla mnie połączone z mistycyzmem i światem legend. Magii czystej, a przy tym tak ciemnej i mrocznej, że wprowadzenie takiego elementu jest dla mnie doskonałym podsumowaniem! Niestety z bałwankiem tak nie jest. Czując jego obecność mam wrażenie, że realizm usycha zupełnie jak ja. Odbiera powagi, zupełnie nie potrzebnie, a też na siłę wprowadza komizm sytuacyjny, który może śmieszyć co najwyżej trzylatków. Twoje wprowadzenie go jest bardzo dobre - domyślam się, że zrezygnowanie z niego mogłoby być trudne fabularnie i nie jest tutaj taki męczący. Ale cóż, nie jestem jego fanką.
Ha ha ha, żart z papieżem/premierem przyznaję szczerze mnie rozbawił.
UsuńTo zapewne nic nowego, ale chciałabym podnieść temat tego, jak Anna pisana Twoją ręką doskonale wychodzi i pokazuje pierwowzór z pierwszej części "Krainy Lodu". Zdmuchiwanie grzywki, tiki nerwowe i wiele, wiele więcej. Jest to tak duża łatwość, że czytając to, odnoszę wrażenie jakbyś pisała o samej sobie.
Dobrze, jeżeli nawet Juhani ma już dosyć Jensa to słowo daję, jest poważnie. Ha ha ha bardzo lubię twoje dialogi - są bardzo naturalne, a to jak się między sobą przekomarzają jest na prawdę fantastyczne!
Z mojej perspektywy, jestem absolutnie pewna, że Kristoff z ogromną nadzieją zaglądał w okna. Jestem pewna, że tak tęskni za Anną, choć oczywiście się do tego nie przyzna, że szuka jej wzrokiem. Niby to gburowaty Kristoff, a to strasznie romantyczne!
Myślę, że niezależnie od tego ile się by Øydis nie płaciło to szczerze, lubi Annę! Nawet zdecydowanym ruchem pokusiłabym sie o to, że jest to już przyjaźń! Głowa w górę Księżniczko, masz kogoś na pewno od serca!
UsuńZ tego, co widzę trio zatrzymało się w wyjątkowo parszywym miejscu. Mam nadzieję, że niczym się nie zarażą śpiąc w takiej lokalizacji. Chłopcy zdecydowanie dają Kristoffowi mocne poczucie stabilizacji.
Wybacz proszę, ale musze to powiedzieć. Czy Olaf jest głupi? On naprawdę nic nie rozumie, ani nie pojmuje. Straszliwie i przemożnie głupi jest ten bałwan.
HA HA HA, tak owszem, Caps Lock był niezbędny. Dialog na temat fajek jest jednym z moich ulubionych kiedykolwiek. Na prawdę uśmiałam się do łez! O nie... O NIE... BUŹKA SZWAGIERKI, oficjalnie umarłam ze śmiechu i nie planuję się już podnieść. Doskonały cięty sarkazm, jestem zachwycona! To niesamowite, że pisząc tak dobrą Annę, która jest przeciwieństwem tego, co tutaj widzimy, jednocześnie piszesz tak dobry sarkazm i ironię! Jestem naprawdę pod wrażeniem!
Muszę zapytać. Co w środku nocy, w takiej melinie, robi maleńka i delikatna Øydis, która jest ostatnią osobą, którą posądziłabym o jakiekolwiek interesy w takim miejscu. Jestem szczerze przerażona.
UsuńPragnę, z całą moją sympatią do Anny, ale jednak coś zauważyć. Øydis jest równie mądra co Anna, prawda? To znaczy, jak obie mogły wpaść na taki pomysł i jednocześnie go przeforsować. Środek nocy, XIX wiek, jakaś melina, jasne nie ma problemu - pójdziesz na wycieczkę. Poraża, śmieszy, ale jednak straszy. Szok!
Całe szczęście, że ma narzeczonego, z którym się spotka, ale Kristoff ma rację - powinien ją odprowadzić. Chociaż jak tak o tym myślę, to może on o niczym nie wie, bo nawet z nim by jej nigdzie nie puścił.
O nie! Co to za obleśny tym mówi do Øydis! Przecież ona ma narzeczonego, niech sobie nie pozwala! Poza tym, jest to zwyczajnie obrzydliwe, ale przy tym tak realistyczne!
Dobrze, że Kristoff ją pociągnął do środka! Ale tych dwóch komików pod oknem naprawdę nie ma nic do stracenia. Szczerze to przyznam, sytuacja jest poważna, bardzo tajemnicza, ale przy tym bawi do łez! Aluzje a propos narzeczonego są doskonałym powracającym żartem, ale bez przesytu materiału. Jens z Juhanim doskonale podkręcają sytuację. Sam Jens ma pełne aluzji dowcipy, ale nadal ze smakiem A Kristoff jest wprost przelany wiadrami ironicznego humoru, który doskonale do niego pasuje. Juhani natomiast wprowadza balans. do tego ta biedna Øydis, która szczerze wydaje się nie łapać tego wszystkiego, a przy tym jest kochana i niewinna. Jak dla mnie, scena doskonała!
UsuńO... o rany... Koszula, która też skojarzyła mi się ze skaleczeniem gardła, i która zdecydowanie uderza w Kristoffa dumę i godność. Jestem pewna, że Anna miała bardzo dobre intencje i nic złego na myśli. Ale nimi właśnie piekło jest brukowane. Jaki to musi być dla niego wstyd, szczególnie przed mężczyznami pod oknem. Z jednej strony bardzo mu współczuję. Z drugiej zaś żal mi Anny. To bardzo trudna sytuacja.
To jak bardzo jest Kristoff dumny i to jak w to uderzają prezenty od Anny musi być dla niego bardzo trudne. Anna w swoim szczerym zakochaniu zapewne chce mu dać to, co najlepsze, bo po prostu strasznie jej na nim zależy i w ten sposób może mu to też okazać. Mam wrażenie, że ona do końca nie rozumie takiego poczucia dumy, może jeszcze za słabo go zna. Wiem, że na pewno chce dobrze, ona sama jest po prostu bardzo dobra. Rany, na prawdę wierzę, że dotrą się na tym polu.
UsuńOch tak, skąd Kristoff mógł wiedzieć o Baden i wyjeździe Anny. To rzeczywiście musi być dla niego istny szok! Dobrze, że Øydis od razu zaznaczyła, że nie ma to związku z nim. Jeszcze by się przejął albo kto wie co pomyślał.
Øydis doskonale wybrnęła z całej sytuacji oferując to, że po prostu go nie odnalazła. Wilk syty, owca cała. On nie czuje się w obowiązku, żeby zakładać koszulę, a Annie nie będzie aż tak przykro. Cały czas o tym myślę i sytuacja ta jest niewątpliwie problematyczna.
Podsumowując - rozdział świetny jak zawsze! Niezwykle mi się podobał, szczególnie ze względu na obecność panów z Wioski Wydobywców. Nie mogę się doczekać co dalej!
UsuńPozdrawiam,
Anonimek :)
P.S. Kurek jest bardzo dużo! Czołowe nazwałam Gienia, Armenia, Lucyna, Krysia i jakżeby inaczej Krzysiu! Jestem pewna, że ślą Ci ciepłe pozdrowienia!
UsuńMam nadzieję, że te rozjazdy są dla Ciebie w miłych celach!
Pozdrawiam!
Nie musisz za nic przepraszać! Ja sama narzuciłam sobie ostatnio takie tempo wrzucania, bo bardzo chciałabym nadrobić – powiedzmy – daty publikacji i wrócić do częstotliwości jeden rozdział co drugą niedzielę – ale to nie znaczy, że musisz każdy komentować, a nawet jeśli masz taką ochotę to przecież nic się nie stanie, jeśli zrobisz to za jakiś czas :) Twoje komentarze są tak długie i szczegółowe, że podejrzewam, że pisanie ich zajmuje ładną chwilę – co bardzo doceniam ♥
UsuńI to bardzo miłe, że zawsze dajesz znać, że żyjesz i czytasz, naprawdę – ale nie ma absolutnie żadnej potrzeby, żebyś się tłumaczyła, ja jestem zachwycona już samym faktem, że czytasz!
A co do treści rozdziału – no umówmy się, POV Kristoffa zawsze był pisany głównie pode mnie, bo to chyba właśnie on jest moją ulubioną (w każdym razie ludzką – bo Sven!) postacią z Frozen*, a chyba nigdy nie spotkałam się z ficzkiem, w którym miałby na tyle istotną rolę – ale bardzo chętnie przygarnę cię do tego fanklubu, od teraz wszystkie sceny z jego udziałem – o ile ci się, oczywiście, podobają – możesz traktować jak osobistą dedykację :DDD
No i pewnie już wiesz, skoro przeczytałaś rozdział, ale to chwilowo najbliższe Kristanny, co mamy :C ALE! III część się zbliża, tam obiecuję, że będzie ich sporo. I to razem
* ale to Anna jest dla mnie najłatwiejsza do pisania, może to kwestia zbieżności charakterów, w każdym razie z całej czwórki głównych POV-ów przychodzi mi najbardziej naturalnie, co nie zmienia faktu, że mam całą listę Największych Komplementów, jakie można mi sprzedać – i ten jest na samym szczycie, aaaa <3333
(I Øydis na pewno ją lubi! I przybijam z tobą piątkę w tym miejscu, myślę, że tworząc ten plan obie wykorzystywały jakieś maksymalnie 2% swoich mózgów – na obronę Øydis, jest młodsza od Anny)
Eee, uhm, taa, Olaf. Mój stosunek do niego jest w najlepszym wypadku ambiwalentny :D Pamiętam, że nigdy jakoś szczególnie za nim nie przepadałam – nie że nienawidziłam, ale był dla mnie po prostu z natury irytujący, mniej lub bardziej, ale na dłuższą metę do przełknięcia. Lubię kilka scen z jego udziałem, ale totalnie zgadzam się z tym, co napisałaś, w pewnych aspektach odbiera magii… magii?
A do tego po F2 nastąpił taki, z braku lepszego słowa, wysryw olafowego contentu, że mam go dość. Pewnie wpływ ma na to głównie jego nędzna dwójkowa kreacja, ale nie mam potrzeby umieszczać go w większej ilości scen niż to konieczne – ot, tak, żeby bohaterowie pamiętali, że istnieje, i najlepiej jeszcze, gdyby czasem się do czegoś przydał, jak choćby do odkrycia Sekretnego Pokoju :D
Cieszę się, że jest do przełknięcia! Wiem, że taki typ humoru nie jest najwyższych lotów, ale staram się, żeby chociaż minimalnie był w charakterze, a przy tym za bardzo nie denerwował
A dialogów między chłopakami trochę się boję, nie chcę, żeby wyszły wulgarne na siłę, w przypadku niektórych bohaterów lubię używać przekleństw jako przecinków, bo czasem wydają się idealnie pasować, ale nie lubię przeklinania dla samego przeklinania – jeśli to ma sens?
I od razu się przyznam, „buźka szwagierki” jest podpatrzona z The Crown, gdzieś z pierwszych sezonów, gdzie akurat była buźką żony, nie mogłam się powstrzymać :D
Cieszę się strasznie, że każda postać ma charakterystyczną narrację, i że każda – mam nadzieję! – wychodzi naturalnie <3
Aaa, tak, dokładnie tak miała się kojarzyć ta koszula, fajnie, że tobie też się to od razu nasunęło :D Duma™ jest taką cechą miałoby-się-ochotę-dać-mu-przez-nią-w-łeb rozpoznawczą Kristoffa, i chyba z tej sytuacji nie było lepszego wyjścia, i tak komuś byłoby smutno :C
Dziękuję ślicznie za wszystkie komcie ♥♥
(Kurki mnie zabiły! Nadawanie zwierzątkom ludzkich imion jest przesłodkie, aaa <333 I kurka Krzysiu :DDD Omg – czy to kurka czy kogut? – to na pewno moja ulubiona, chociaż wszystkie inne też mi się podobają, przydałaby się opcja wstawiania zdjęć w komentarzach, albo przynajmniej gifów, żeby mogły oddać moją reakcję na te rewelacje :DD <3333333)
(I tak tak, byłam na wakacjach – ale już wróciłam, więc mogę brać się do roboty :D)