SPOJRZAŁ NA SWOJE ZDJĘCIE Z CZERWCOWEGO „TIDENDE”, wyblakłe, z odbitym kawowym kółkiem w rogu, jakby Hænning chciał położyć mu na kolanach filiżankę.
Nie patrzył w obiektyw, odwrócony w stronę wyciętej z kadru chère maman, dla której nie było miejsca w artykule o reprezentancie Południowych Wysp na koronacji arendellskiej księżniczki.
Ale w styczniu jeszcze o tym nie wiedziała. Podejrzewał, że wyłącznie dlatego zażyczyła sobie, żeby to on pozował z nią do fotografii z okazji pięćdziesiątych piątych urodzin, upokorzony przez ojca, wyróżniony przez nią, nagle znów ulubiony syn, jeszcze przez chwilę.
Hans ze zdjęcia w jednej dłoni trzymał cylinder, a drugą opierał się o krzesło chère maman. Jego twarz była spokojna, ale prawdziwy Hans pamiętał to, czego nie uchwycił aparat. Miał dość wszystkiego, z chère maman na czele, do tego stopnia, że najchętniej nadziałby się na ostre rzeźbienia w oparciu krzesła.
Odliczanie do trzydziestu w oczekiwaniu na naświetlenie, każda sekunda niechcianej bliskości ciągnąca się jak tysiąclecie, przez co teraz wydawał się sobie o wiele starszy.
Wyglądał, jakby czas się zatrzymał i uwięził go na papierze, w wąskiej ramie ściśniętej kolumnami tekstu. Hans odwrócił wzrok, bo ten widok nagle stał się zbyt bolesny.
Odsunął krzesło i podszedł do okna, popchnął skrzydła. Czyste powietrze, czyste myśli, jak mawiał Søren, a on zdecydowanie potrzebował teraz jasności umysłu.
Nie było wiatru, fiord przypominał kryształ, pomarańczowe góry odbijały się w jego nieruchomej tafli. Przypomniał sobie, że z daleka lód też potrafił błyszczeć jak woda i dopiero z bliska widać jego ostre krawędzie. Poprawił kołnierz bardziej dla samego gestu niż z rzeczywistej potrzeby.
„Zawsze byłeś próżny”, wytknęła mu chère maman, kiedy nienależycie zachwycił się wywołaną fotografią, na której ściągała usta tak mocno, że przypominała konia arabskiego, „nawet jako dziecko”.
Później zamknęła się w buduarze i nie zamieniła z nim słowa aż do czasu wyjazdu. W takich sytuacjach dowiadywał się zawsze od którejś z dam dworu (nigdy doktora), że jej serce znów jest w Stanie nr 3, chociaż nigdy nie dowiedział się, co to właściwie oznacza – być może ona sama nie wiedziała, ale stanowiło to idealne wytłumaczenie: dlaczego nie pojawiła się na herbacie, dlaczego nie może towarzyszyć ojcu na balu, dlaczego znów traktuje własnych synów gorzej od służby.
Zobaczył ją dopiero po powrocie. Czekała na schodach, kiedy wszedł, uniosła spódnice i pobiegła w jego kierunku, podniosła rękę i Hans wyczuł jej furię i impet uderzenia jeszcze, zanim padło.
Oparł łokcie o parapet, podbródek o dłoń. Nie robił żadnych nowych kroków, ani w przód ani w tył.
Rozważał spacer do Byparken. Tęsknił za utraconą ulotną wielkością z Kongeligplass. Zastanawiał się, czy w ogóle rozpoznałby wieżę zegarową górującą nad Klokkegata, kiedy wyglądała już tak, jak powinna – nie jak ośnieżony szczyt.
Nie myślał o Sitron.
Nic nie mówił, bo Jens Havik być może nie mylił się, mówiąc, że las ma oczy – ale miasto miało ich znacznie więcej.
Krople deszczu zaczęły uderzać w szyby jak pięści. Hans przetarł piekące powieki, odłożył kolejną bezużyteczną gazetę i usiadł na łóżku. Nie zgasił tylko lampy, bo nie lubił błądzić po omacku – ale światło z każdą upływającą minutą robiło się przydymione i powoli gasło.
Wiatr za oknem brzmiał jak krzyk – pojedynczy, długi, bolesny wrzask. Za drzwiami skrzypiały schody, za oknem trzeszczały gałęzie i miał wrażenie, że zbliża się lód, ryk górskich demonów, o których tyle się nasłuchał na Lodowym Wierchu, czekające tylko, żeby udowodnić śmiertelnikom, jak kruche jest ich życie.
Zima była wieczna – oni nie.
U jego stóp krzyczy dziewczyna, w zieleni jej oczu pulsują łąki.
Pokojówka przez chwilę toczyła niemą walkę z zasłonami. Kiedy wreszcie udało się jej je odsunąć, czmychnęła.
Hans zerknął na drapiące parapet gałęzie araukarii chilijskiej, które nie pozwalały mu w nocy spać. Jeszcze jedna noc i zupełnie go zadławią.
Więzień bez strażników, więzienie bez krat.
Tego dnia zszedł na obiad. Do procesu zostały trzy. To było dużo czasu; niemal tyle, ile potrzeba, żeby zdobyć i utracić królestwo. Wystarczająco, żeby ojciec zdążył wyszarpać mu spod nóg drojet, po którym stąpał – nieważne, czyimi rękami – i patrzeć, jak jeszcze bardziej się stacza.
Nie był naiwny na tyle, żeby uwierzyć, że los tak po prostu się do niego uśmiecha, urodził się w końcu w swojej rodzinie. Jeśli coś dostawał, to tylko dlatego, żeby później mu to odebrano – albo dlatego, że nikt inny tego nie chciał. W końcu był hrabią Nasturii.
Był Westergårdem.
Cóż, przynajmniej kiedyś.
Jak do tej pory nic nie szło zgodnie z jego oczekiwaniami. Ustawienie pionków zmieniało się nagle w trakcie partii, w takiej sytuacji trudno było przywiązywać się do raz obranej strategii, mógł tylko próbować dostosować się do narzuconych reguł.
W końcu każdy grał jakąś rolę, a mimo że jego była smutna* – Hans grał, żeby wygrać.
Dlatego przyjął zaproszenie na cygaro i koniak i pochwalił przedstawienie, które tak starannie przygotował dla niego Hænning, zajmując miejsce po jego prawej stronie. Odpowiedział na uśmiech mężczyzny siedzącego naprzeciwko, zastanawiając się, czy to właśnie ten łajdak Reinhard.
Rozłożył serwetkę na kolanach, założył maskę opanowania i sięgnął po nóż, żeby rozpruć czerwony królewski brzuch kraba. Przypominał koronę. Cena też była królewska, Hænning mu ją podał, ale słuchał go tak nieuważnie, że nie zwrócił uwagę, w jakiej walucie.
Zanurzył palce w miseczce, cytryna zapiekła w niewidzialnych pęknięciach na skórze. Syknął i sięgnął po serwetkę.
Hænning gardłował się dalej niedopuszczalne, natychmiast-wyciągnę-konsekwencje, uruchomię-wszelkie-znajomości, nie-uchodzi-aby-książę… – bo, jak się okazało, jego ubrania nie dojechały. „Nie dojechały”!
Zupełnie, jakby Hans nie wylądował w Arendelle wyłącznie w tym, co miał na przysłowiowej dupie – nie, żeby ojciec szczególnie hojnie wyposażył go na czas pobytu na Nasturii.
N-i-e d-o-j-e-c-h-a-ł-y!
Brzmiało, jakby stracił co najmniej Orkady.
— Na szczęście mamy w Arendelle przyzwoitych krawców — zauważył cierpko mężczyzna z drugiej strony stołu. Prawie nie otwierał przy tym ust, więc Hans nie umiał określić intonacji, zwłaszcza, że bardziej skupił się na odróżnianiu „sz” od „ś”. Co to, u diabła, był za dialekt?
Oblizał wargi, prawie czując słodycz zniewagi, którą miał ochotę wypowiedzieć, i pochylił się z powrotem nad talerzem.
Z trudem oderwał szczypce, mniejszy z brzękiem wylądował w kałuży masła i czosnku na talerzu, większy wciąż zaciskał w dłoni jak parodię berła. Gdyby tylko tak łatwo było zdobyć prawdziwe.
Kamerdyner jak-on-się-nazywał prawie bił się w piersi w dorożce. Hans nie miał zegarka i mógł mierzyć czas wyłącznie zapewnieniami, że z usług madame Frossard korzysta sama królowa, ale najwyraźniej bardziej bał się Hænninga – albo raczej: tego, który stał nad nim – bo nie posłuchał, kiedy Hans kazał mu się wreszcie zamknąć.
Wysiadając, skruszył obcasem buta cienki lód na kałuży przed wejściem.
— Nigdy bym się nie domyślił.
Kamerdyner otworzył przed nim drzwi. Zamknął, zostawiając ludzi z Vernet gdzieś z tyłu. Hans widział przemykające za oknami cienie już z dorożki.
Zadzwonił dzwonek, a zza lady wyszła młoda kobieta.
— Wasza Królewska Wysokość — dygnęła. Miała pełne usta, ciemne włosy i oczy w kolorze umbry. Była zbyt podobna. — Jestem Lisa — przedstawiła się. Hans czuł, że nie spuszcza z niego wzroku, ale postanowił, że od teraz będzie patrzył wszędzie – na błyszczącą najbliżej maszynę do szycia, starannie ułożone na półkach bele materiałów, blade korpusy manekinów, ścięte głowy w kapeluszach z wystawy – byle nie na nią. — Madame Frossard nie ma, więc pozwoli pan, że ja pana obsłużę.
Kolejna zniewaga. Postanowił się na niej skupić.
— Jego Królewska Wysokość potrzebuje surduta, kamizelki, koszuli i spodni — wyliczał kamerdyner – Olsen tak się nazywał. — I to wyłącznie na ten piątek! Oczywiście do tego rękawiczki, cylinder…
Łatwiej byłoby powiedzieć, czego nie potrzebuje. Podchwycił swoje spojrzenie w lustrze, w karykaturalnie obfitym surducie i przykusych spodniach, o których wiedziały tylko jego oficerki.
Chłodne październikowe słońce kładło się poświatą na jego włosach, złociło wschodzący zarost. Powinien się był ogolić.
— Proszę się nie ruszać. — Taśma krawiecka strzeliła w dłoniach szwaczki jak bicz. Hans wzdrygnął się mimo ostrzeżenia; w myślach odruchowo objął palcami drewnianą rączkę rewolweru. — Myślę, że najpóźniej do czwartku wszystko powinno być gotowe.
— Dziś wtorek — przypomniał Olsen.
— Proszę sobie wyobrazić, że znam dni tygodnia — fuknęła i zwróciła się do Hansa. — Czy życzy pan sobie, żeby podzielono zamówienie, czy akcesoria mają zostać dostarczone razem z resztą stroju?
Olsen, który najwyraźniej nie przewidział takiej możliwości, wyraźnie się zasępił.
— Dostarczcie wszystko razem — uciął Hans. Miał lepsze rzeczy do roboty niż przymiarki.
Kiedy zwracała się do niego, kobieta miała głos równie miękki, co ruchy. Stała zbyt blisko, ściągając miarę, podejrzanie długo wybierała guziki, po kolei przykładając mu każdy do piersi jak pocisk, nuciła ze szpilką w ustach. Na palcu miała obrączkę.
Dziwka — zawyrokował, przełykając coś, co bardzo łatwo mogło przerodzić się w tęsknotę.
Odwrócił się tyłem do swojego odbicia w lustrze – zawsze-byłeś-próżny – i gestem polecił chłopcu na posyłki, żeby odłożył pudła na stojące przy łóżku krzesło.
Kiedy to zrobił, wyciągnął dłoń w oczekiwaniu na napiwek. Hans przyjrzał się jej wnętrzu, wyostrzonym przez brud liniom papilarnym i rozcięciu tuż pod zagięciem palców. Zawahał się, zanim rzucił mu monetę.
— Jak masz na imię?
— Wasza Królewska Wysokość — zaczął, najwyraźniej jego też Hænning dobrze przeszkolił, i zrobił zachowawczy krok do tyłu — proszę o wybaczenie, nie zamierzałem żebrać! Pan Hænning zabronił przyjmować od pana pieniądze, ale to – to taki odruch… proszę wybaczyć!
Hans obciągnął rękaw, poprawił spinkę przy mankiecie. Oczy chłopca chłonęły każdy ruch.
— Ile zarabiasz? Pięć ører tygodniowo?
— Oj, nieczęsto, Wasza Królewska Wysokość.
Mój Boże. Nędza mieszkała pod samym nosem królowej, ale to jego utożsamiano z porażką i hańbą.
Podobny odruch, który udaremnił wszystko na ostatniej prostej, kiedy nie umiał zdobyć się na zakończenie wszystkiego inaczej niż przez zamknięcie za sobą drzwi, teraz kazał mu zapytać:
— Jak masz na imię?
— Sigurd — odparł chłopiec, a chociaż Hans pamiętał już, kiedy ostatni raz płakał, zapomniał chyba, jak to jest tak szczerze się zaśmiać. Inaczej być może by to zrobił.
Zamknął oczy, piekło go pod powiekami. Odwrócił twarz w stronę uchylonego okna, odetchnął i ponownie je otworzył. Przez chwilę przyglądał się wzorom na framudze, wahającym się pomiędzy czymś swojskim a zupełnie obcym, do złudzenia przypominały styl, który znał z Południowych Wysp, a jednak się od nich różniły.
Na razie wciąż był w Arendelle.
W ostatniej chwili sytuacja znów się zmieniła.
— Umiesz czytać, Sigurdzie?
— Tak – troszkę.
W ślepym zaułku zamajaczyły drzwi.
— A wiesz może, jakie tytuły są wydawane w Arendal?
— Że szlacheckie? — Hans uznał, że tym pytaniem udowodnił, że zasługuje na swoje imię. — No – ostatnio to tylko Nadworny Dostawca Lodu, Wasza Królewska Wysokość.
Sigurd podrapał się po głowie. Nieprzyjemnie zachrzęściło. Może pytanie Steinara Hellanda o wszy nie było wcale bezpodstawne, biorąc pod uwagę, w jakim towarzystwie Hans się od pewnego czasu obracał.
— Dzienniki — sprostował, starając się nie krzywić. — Chodzi mi o gazety.
— Och, no to raczej, że wiem! Mamy „Morgenbladet”, „Dagbladet”, „Aftenposten” — recytował — potem „Verden”… przy kościele rozdają czasem „Budstikke”, ale ja i tak najbardziej lubię „Gateavisa”, bo w niej jest najwięcej obrazków. A, no i na pewno jest jeszcze „Demokraten”, i chyba jeszcze jakaś, ale Inga mówi, że jej mi nie wolno czytać.
— Imponujące — przyznał Hans i nie było w tym kłamstwa, tylko tłumiona irytacja. Zadał mu proste pytanie, nie oczekiwał wyliczanki. Od deklamatorstwa miał Hænninga.
— Często wysyłają mnie na targ rybny, a wie pewnie Wasza Królewska Wysokość, że ryby zawija się w gazetę — wyjaśnił Sigurd, co zabrzmiało bezczelnie, mimo że zwrócił się do niego przy użyciu poprawnego tytułu. — To się napatrzę na nagłówki.
Hans odwrócił się do niego plecami, podszedł do sekretarzyka i szarpnął za rączkę szuflady. Poczuł, że właśnie znalazł się w całym holu drzwi prowadzących do nowych, nieznanych opcji. Pozostało mu tylko czekać, aż się przedstawią. Najlepsze, co mógł zrobić, to czekać, słuchać, uczyć się, zbierać przydatne informacje.
Odliczył trzy marki.
— Równowartość arendellskiej korony — rzucił mimochodem, przesypując je między palcami lewej i prawej dłoni. Sigurd wybałuszył oczy. Hans sam wiedział, że to o wiele za dużo. — Wyglądasz mi na bystrego chłopca. — Nachylił się w jego stronę, pilnując, żeby mówić wyłącznie na wydechu. — Jesteś w stanie znaleźć dla mnie wszystkie dzienniki, które ukazały się od koronacji królowej do dziś włącznie, a które wspominają coś na temat jej, mój, jutrzejszego procesu, księżniczki Anny lub wydobywców lodu?
Chłopiec wyciągnął rękę, tym razem o wiele bardziej onieśmielony. Wyglądał, jakby chciał przełknąć ślinę, ale nie mógł. Odchrząknął.
— Możesz zatrzymać resztę. Wróć przed zmrokiem, a dostaniesz jeszcze dwukrotność tygodniówki.
Hans dopilnował, żeby upuścić monety z odpowiedniej odległości, bezpiecznej, bez dotyku. Może w następnej kolejności powinien włożyć rękawiczki.
W końcu gra jeszcze się nie skończyła.
Zapałka trzasnęła, pokój wypełniło migotliwe światło świecy. Hans przysunął do płomienia numer „Morgenbladet” z siódmego lipca. Nic. Sigurdowi nie udało się zdobyć żadnego innego wydania z tamtego tygodnia, dopiero trzynastego lipca zdementowano „pogłoski” o „rzekomych” zaręczynach księżniczki.
Były równie przydatne, jak „Tidende” trąbiące o sprzedaży Indii Zachodnich Amerykanom, jakby referendum nie odbyło się już w styczniu, do cholery.
Odrzucił je na rosnący stos, otworzył „Gateavisa” z jedenastego i zrozumiał, o czym mówiła Pernille. Wydobywca lodu, który zdobył serce księżniczki. Dwunastego: SKANDAL W DOKACH. Arendelle wstrząśnięte!.
Nie musiał szukać daleko, już na trzeciej stronie kotłowały się plotki i domysły. Dopiero w „Verden” – wreszcie porządna gazeta! – z początku sierpnia, kiedy za oknem słońce zaczęło rysować miedziane krawędzie horyzontu, znalazł to, czego szukał.
Wydobywca lodu. Nadworny Dostawca Lodu. „Kochaś księżniczki”.
Bjorgman.
Nigdy nie słyszał tego nazwiska.
Na gardle Hansa zadrgało ostrze brzytwy, kiedy kamerdyner pokręcił głową.
— Jakiś jego pociotek.
Znał mniej uczciwe procesy.
— Przed tym nie uciekniesz. — Wiedźmowa królowa w sukni w kolorze swoich oczu unosi palec wskazujący.
Hans zamierza odpowiedzieć: przecież to t y ją zabiłaś, ale szczęka sztywnieje mu z bólu, dreszcz przeszywa skroń. Ona może być pięknością z kamienia i lodu, ale on wciąż jest tylko człowiekiem, krwią i mięsem.
— Idą po ciebie.
Królowa kładzie mu dłoń na piersi, palcem jak sopel dotyka jego twarzy, zimno wsącza się w kości, skóra pokrywa się pęcherzami, a ona nawet nie mruga, jej oczy są martwe.
— Odsunąć się! — ryknął jeden z policjantów.
To nie był pierwszy raz, gdy Hans usłyszał wystrzał z pistoletu, ale z jakiegoś powodu ten wydał się głośniejszy niż wszystkie poprzednie. Wstrząsnął kośćmi.
Zgromadzeni pod gmachem sądu ludzie odskoczyli z drogi. Hans drżącą dłonią przytrzymał się boku powozu, na miękkich nogach przemierzył schody prowadzące do sądu.
— W tak poważnej sprawie to tylko formalność — zapewnił półgłosem Hænning, przytrzymując mu drzwi. — Proszę, Wasza Królewska Wysokość, sędzia już na pana czeka.
— Sędzia? — parsknął Hans. — O ile pamiętam, to nie ja jestem w tej sprawie oskarżony.
— Uznaliśmy, że lepiej, żeby porozmawiać z nim pan na osobności, zanim zrobi to pan oficjalnie — Hænning wskazał w kierunku sali rozpraw.
M y .
My, Ojciec.
— Proszę tędy.
Na końcu korytarza majaczyły schody, zaskakująco jasne, z pasami światła ścielącymi się na nich jak dywan.
Hans położył dłoń na rzeźbionej balustradzie i zaczął powoli się wspinać. Stukot obcasów odbijał się echem od ścian, które przepuszczały szepty.
Stopnie skończyły się stanowczo zbyt szybko, nie uchwycił momentu, w którym stanął na ostatnim i przez kilka sekund miał wrażenie, że spada.
— Wasza Królewska Wysokość.
Peterssen jak samotny posąg stał pod portretem króla Rúnara, na którym trzymał dłoń na rękojeści szabli. Uchylił kapelusza.
Hans w odpowiedzi nieznacznie uniósł rękę w kierunku cylindra.
— Lordzie.
Było w nim coś, co przywodziło mu na myśl lód – coś śliskiego. Wyglądał na człowieka, który nawet nie mrugnie w obliczu egzekucji.
— Jaka szkoda, że znów widzimy się w tak feralnych okolicznościach.
Hans w odbiciu w szybie zobaczył, jak otwierają się drzwi za jego plecami. Przełknął ślinę. Sądził, że ma więcej czasu.
Odwrócił się w ich stronę. Z przeszklonej witryny sekretarzyka patrzyły na niego otwarte szeroko oczy, przekrwione i podkrążone, ale nad granatowym surdutem i idealnie dopasowaną koszulą włożoną w aksamitne spodnie wydawały się już niemal książęce.
— Mówimy teraz o koronacji czy zdradzie stanu? — zapytał, delikatnie powściągając swój najlepszy uśmiech. — Bo nie wątpię, że akurat dla pana koniec regencji okazał się wyjątkowo niefortunny.
Skinął Peterssenowi głową.
Sędzia podniósł się, kiedy wszedł do gabinetu. Wysoki, gładko ogolony i chudy tak, że Hans miał wrażenie, że naciągnięta skóra na twarzy mogłaby pęknąć mu od nadmiaru emocji.
— Jensenius Evensen Sandmoen — przedstawił się i skłonił w drodze do drzwi. — Im więcej wyjaśni się, zanim wejdzie publika, tym lepiej — wytłumaczył, zamykając je.
Hans uniósł brwi w niemym „doprawdy?”, bo czasami wydawało mu się, że tylko dla niej istnieje. Sędzia odpowiedział spojrzeniem, które nic mu nie mówiło. Nie było ani życzliwe, ani wrogie.
Podsunął mu zapełnioną pochyłym pismem kartkę. Hans spojrzał na listę czternastu nazwisk i stanowczym gestem ją od siebie odsunął.
— Nie towarzyszyło mi aż tylu wydobywców lodu.
— W papierach wyraźnie napisane jest, że było ich czternastu.
Hans omiótł wzrokiem kartkę.
Z Lodowego Wierchu pamiętał wyłącznie Sørliego, jego kwadratową sylwetkę i równie kanciastą łysą głowę, w której odbijał się lodowy pałac. Przekrzykiwał nie tylko jego, ale nawet dmący wiatr, więc nie rozumiał, dlaczego nie wskazano go jako głównego winnego.
Poza tym było ich jeszcze sześciu – w tym jakiś Persson, jakiś Pålsson – musieli tacy istnieć, przecież ich sobie nie wymyślił.
Ale nie żaden Havik. (Jezu Chryste, jak on nie znosił Jensa Havika.)
A Setälä?
Dlaczego jakiekolwiek jeszcze nazwisko miałoby się w ogóle zgadzać, skoro wyraźnie oskarżono niewinnego?
— Uczestników wyprawy w ogóle – oprócz mnie. Ze mną było piętnastu — wyliczył płynnie: — siedmiu wydobywców lodu, kapitan straży, czterech strażników i dwóch ludzi z Weseltonu. A że oficjele z Vernet to najwyraźniej defetyści, ich straciliśmy tuż po opuszczeniu Frogner.
— Ma pan zaskakująco dobrą pamięć do detali — zauważył sędzia. — Czy któreś z tych nazwisk coś panu mówią?
Hans wziął głęboki oddech.
Czuł, że znalazł się na rozdrożu, w kolejnym punkcie zwrotnym. I czuł, że powinien stać z boku, nie wtrącać się i pozwolić historii toczyć się własnym torem. Czekać, bo to umiał najlepiej, czekać tak, jak został do tego stworzony.
Ale czy nie czekał na wszystko już dostatecznie długo?
— Kilka — odparł i oparł się o krzesło, czując, że w końcu zaczyna się odprężać.
Jak miło, jak łatwo było ześlizgnąć się z planszy i z powrotem zająć miejsce przeznaczone dla gracza, nawet jeśli grą miała być wyłącznie dziecięca loteryjka.
— Więc jeśli zapytam pana pod przysięgą, kto był obecny szóstego lipca na Lodowym Wierchu, co pan odpowie?
Mgliste pomysły próbowały udawać, że przybrały postać gotowego planu.
„Prawiem był zapomniał, że prawda musi milczeć”**.
Hans przesunął palcem od jedynki do jedenastki – Persson, Pålsson, Sørlie; dodał brakujące szczegóły – Bakken, Dale, Bjarne – narysował niewidzialny znak mniejszości – i zatrzymał go na nazwisku Jensa Havika.
Wbił paznokcie we wnętrze dłoni, jak osiem ramion gwiazdy z Orderu Lwa. Skup się, musiał się teraz skupić, to był ostatni akt.
Nic ci nie będzie, Hans — zapewnił sam siebie. Przecież t y nie umierasz. Idziesz tylko na egzekucję.
* „Świat jest dla mnie (…) sceną, na której się gra jakąś rolę: moja jest smutną” – William Shakespeare – Kupiec wenecki (przeł. Józef Paszkowski).
** William Shakespeare – Antoniusz I Kleopatra (przeł. Władysław Tarnawski).
Z historycznych ciekawostek – 9 stycznia 1868 roku w referendum zdecydowano o sprzedaży wchodzących w skład Duńskich Indii Zachodnich wysp Sainy John i Saint Thomas Amerykanom – tylko po to, żeby w 1870 r. uznać, że do sprzedaży jednak nie doszło (: Ostatecznie duńska administracja zakończyła się dopiero w 1917 r.
Tak wygląda Order Lwa Norweskiego, na którym oparłam ten, o którym myślał Hans (Dania nie ma żadnych fajnych).
I chyba o tym jeszcze nie pisałam szczegółowo, rigsdale z Południowych Wysp dzieli się na 6 marek lub 96 szylingów. Ta waluta obowiązywała w Danii do 1875 r.
A loteryjka to bardziej-wiktoriańsko-używana nazwa piotrusia.
A z zakulisowych ciekawostek – na ogół staram się nie nazywać kilku bohaterów tak samo, bo sama się później mylę, ale chyba czas przestać udawać, że w Arendelle nie może być dwóch Lis albo że nikt nie połasił się o nazwanie dziecka imieniem starego Hansa xD
Cześć!
OdpowiedzUsuńOch... Hans... nie kocha cię tu nikt.
Pomimo, że to on. Obiecuję, że wrócę do tego rozdziału!
Pozdrawiam,
Anonimek :)
Cześć!
UsuńTo znowu ja i wracam, aby zmierzyć się z tą kreaturą ludzkości.
Ooo, Hans rzeczywiście musiał mieć chère maman dosyć! Nadziewanie się na pewne elementy krzesła nawet w jego wykonaniu brzmi dość skrajnie!
UsuńAch, ten opis widoku fiordów! Ile bym dała, żeby choć raz zobaczyć takie naprawdę! Wyobrażam sobie jaki to musi być piękny widok, kiedy to pomarańczowe liście odbijają się od gładkiej tafli wprost lodowatej i bardzo ciemnej wody. Coś niezwykłego!
Widzę chère maman wyglądającą jak koń arabski! To prześmieszne!
Swoją drogą jest nmi być może nieco go żal ze względu na Sitron. Ale bardzo się cieszę, że pozostała w dobrych warunkach. U Hellandów na pewno nie będzie jej źle.
Czy koszmar Hansa, na który wpływ na pewno mają trudne warunki pogodowe, to koszmar o Annie. Jeśli tak to dobrze mu tak! Zasłużył na to po tym, co też Annie zrobił!
UsuńSprawdziłam co to za roślina - araukaria chilijska. Nigdy o takiej nie słyszałam, ani takiej nie widziałam. Czy występuje naturalnie w Norwegii? Może się orientujesz?
Rozpoznałam, tak rozpoznałam Shakespeare i "Kupca Weneckiego"! Hans nie masz przede mną tajemnic! Ale przyznaję, bardzo pasuje mi do niego czytanie klasyki literatury. Sam jest taki klasyczny, co przy tym przebiegły.
Niezwykle pasuje mi do Hansa bycie na proszonych kolacjach, rozpruwanie brzuchów krabów i zapalanie tego cygarem i dobrym winem. Jego obraz jest tym doskonale wypełniony, a przy tym gorzki i prawdziwy.
Czy to tylko moje wrażenie, czy Hans wchodzi ponownie w rolę księcia. Zdaję się być coraz bardziej rozpuszczony, wzgardliwy i wyniosły. Przychodzi mu to z tak bajeczną łatwością. Przeskakiwanie z jednej osobowości w drugą. Chwilę temu tkwił pod stopami Kruszyny, potem gardził acz pokorniał przed statkiem Steinara. Następnie bał się w gabinecie w zielone paski. Teraz unosi sie i pławi, jakby wszystko mu się należało. Przebrzydły typ z zaburzeniami osobowości.
UsuńChwileczkę, czy madame Frossard nie przygotowała dla Kristoffa koszuli w poprzednim rozdziale? Podoba mi się utrzymywanie tych samych miejsc względem wielu bohaterów i wydarzeń z nimi związanymi! Świetny zabieg!
Lisa wydaje się, być może to moja nadinterpretacja, niezwykle podobna do wspomnianej chwilę temu przeze mnie Mari. Musi być w takim razie niezwykle ładna, a Hans z kolei najwyraźniej do Kruszyny nadal cos ma, pomimo tego, że oczywiście jest absolutnie ponad to.
I kolejna zniewaga. Z Hansa naprawdę robi się niezwykły książęcy buc kiedy tylko zyskuje możliwości i cudze pozwolenie. Im czuje się pewniej, tym na więcej sobie pozwala.
UsuńLisa zdecydowanie jest wygadana, ale też zastanawiam się, czy w tym co Hans powiedział, że jest dziwką, jest przesada czy też nie. Nie ufam oczywiście Hansowi, ale osądy nieraz ma słuszne, a ta dziewczyna rzeczywiście może nieco się narzuca? Jest to dla mnie niezwykle dziwne.
Och, bardzo mi szkoda małego Sigurda. Jest niczym biedny chłopiec rodem z Sherlocka Holmesa. Ale za to, może równie cwany! Taki wówczas zawsze sobie poradzi! Mały obdartus w berecie, na pewno jest fantastyczny!
I cóż... muszę z bólem przyznać, że Hans ma nieco racji. Bieda rozbijająca się pod samym nosem królowej nie jest dobrym znakiem. Oczywiście nie każdy trud kraju da się rozwiązać i zażegnać. Ale też fakt faktem, Elsa ciężko sobie radzi z władzą.
Powiem ze szczerością - miło, że Hans go zatrudnił. Nie kieruje nim szczerość serca, a interes, ale zawsze mógł zapłacić chłopakowi mniej. Nadal widać w nim jego prawdziwy charakter po tym, jak bardzo nie chce chłopaka nawet dotknąć. Nadal jest zdecydowanie sobą
UsuńPojawia się nazwisko Kristoffa! Hans go nie kojarzy, ciekawe czy dla swoich interesów zacznie.
Musze przyznać, że koszmary Hansa są niemożliwie wprost mocne, a ich siła wędruje w głąb czytelnika. Aż musiałam wziąć łyka herbaty, żeby ochłonąć. Czy to sumienie? Czy przeszłość wymieszana z obawą, że karma wraca, a świat jeszcze się o niego upomni. Nie da rady zawsze uciekać.
Dostrzegam, że dźwięk wystrzału nadal kojarzy się Hansowi z zabiciem Tikkańczyka. Podoba mi się ta konsekwentość, którą wprowadzasz w rozdziały.
Ojej, Peterssen się tutaj jeszcze napatoczył. Czyżby miał do załatwienia jakieś sprawy w związku z procesem? Może próba przekupstwa? Cóż tobą kieruje, ty obślizgły typie. Nawet Hans na to zwrócił uwagę!
UsuńMoje pytanie! Czy Jensenius to to samo co Jens? Straszliwie mnie to zastanawia!
Czuję ogromny niepokój. Hans kojarzący Jensa, na sto procent wie, że go tam nie było. Widział go jeszcze u Kruszyny, pamięć z pewnością mu się odświeżyła. I teraz czy poda tą informację, czy jednak postanowi Jensa pogrążyć. Do tego jeszcze Juhani - jego nie kojarzy w ogóle. Mam nadzieję, że podejmie słuszną decyzję, ale nawet jeśli to jedynie z korzyścią dla siebie.
Zakończenie jest bardzo mocne i zdecydowanie mi się podoba! Daje dużo do myślenia, a Hansa stawia w świetle niezwykle niepewnym. Jakby sam mimo budowania swojej pewności i obeznania nie wiedział co nadejdzie.
Dziękuję za informację pod rozdziałem! Dużo wyjaśniają i pokazują. I zdecydowanie, raz na jakiś czas pewne imiona mogą się dublować.
UsuńPodsumowując rozdział sporo wnosi, choć przy okazji wnosi też Hansa i z tego nie jestem szczególnie zadowolona. Ale cóż godzę się z tym i wiem, że jest to konieczne.
Pozdrawiam,
Anonimek :)
Haha, wiem, że Hans akurat dla ciebie nie jest szczególnie zachęcający do czytania, ale obiecuję – w tej części osobiście pojawi się jeszcze tylko raz, tym razem już na pewno (albo, dla bezpieczeństwa, na 99,9%), bo mam ją rozpisaną do końca :D
UsuńMam nadzieję, że nie wygląda to tak, jakbym za pomocą postaci matki Hansa próbowała go jakoś usprawiedliwiać – chociaż umówmy się, jej sposób bycia wiele tłumaczy
Należało jej się to porównanie :DD
Araukaria chilijska była sprowadzona do Europy już w XVIII wieku. Co prawda nie wiem, kiedy dokładnie do Norwegii, ale inspirowałam się zbudowaną w latach 80. XIX w. rezydencją Breidablikk w Stavanger, przy której taka rośnie. Uznałam, że bardzo mi się podoba i wolę „posadzić” Hænningowi ją niż jakąś choinkę :D
Masz totalną rację, moim zdaniem Hans z ogromną łatwością dopasowuje się do otoczenia, a księcia najłatwiej jest grać przy ludziach, którzy stoją niżej od niego i faktycznie tego księcia w nim widzą, więc korzysta z okazji. Chociaż tym razem dużo mniej ufa w swoją pozycję niż przed koronacją Elsy
(Gabinet w zielone paski to jakaś trauma :DDD)
Tak! Anna zamawiała u madame Frossard swoje ubrania i koszulę dla Kristoffa, uznałam, że ktoś, kto jest tak służalczy w stosunku do niego, jak Hænning, raczej nie zaproponuje mu wizyty u jakiegoś podrzędnego krawca. Cieszy mnie bardzo, kiedy takie detale są na tyle nienachalne, że nie drażnią (nie lubię trzymać się ciągle tych samych lokacji), ale przewijają na tyle często, że da się je zauważyć <3
Eem, Lisa prawdopodobnie, jeśli już w ogóle znowu się pojawi, to co najwyżej epizodycznie, więc chyba mogę od razu rozwiać wątpliwości – do MM jest podobna na pewno fizycznie, przynajmniej na pierwszy rzut oka, ma bardzo podobny typ urody. A Hans i tak myślałby sobie swoje, bo przecież Hans-i-uczucia-co, ale… raczej coś w tym jest, tworzyłam ją z zamysłem, że raczej nie jest najwierniejszą żoną :D A Hans całkiem nieźle czyta ludzi
I Hans nadal jest Hansem, ale mam nadzieję, że chociaż trochę się na tym przejechał :D Nie podejrzewam go o szczególnie wielkie pokłady empatii, ale w tym chłopcu musiało być coś, co ruszyło go na tyle, że aż tyle mu zapłacił, jakkolwiek „racjonalnie” nie próbowałby sobie tego później tłumaczyć. I nie chcę tu Hansa w żaden sposób bronić ani robić z niego wcielenia cnót wszelakich, po prostu… wydaje mi się, że jego postać jest o wiele ciekawsza, kiedy jest po prostu szara, bez robienia z niego na siłę czarnego charakteru bez ani jednej pozytywnej cechy :)
„Relacja” to jeszcze o wiele za dużo powiedziane, ale wzajemne – ee, coś-mniejszego-niż-relacja? – Kristoffa i Hansa brzmią jak strasznie interesujący do zgłębienia wątek, więc chętnie do tego wrócę
Do koszmarów Hansa – i Anny, swoją drogą – na pewno jeszcze wrócę, myślę, że twoje interpretacje są całkiem w punkt ;)
Ten moment, kiedy Peterssen jest tak znienawidzoną przez wszystkich (z wyjątkiem Anny) postacią, że nawet Hans go nie toleruje :DDDD
Jensenius możemy chyba uznać za wariant imienia Jens, nie zagłębiałam się w to aż tak, ale ogólnie to zlatynizowana forma Jensen – czyli, no, syn Jensa, więc pasowałoby :D
I cieszę się, jeśli z treści rozdziału bezpośrednio nie da się odgadnąć, co ostatecznie postanowił Hans :) I tak lada chwila się wyjaśni, chciałabym już odpocząć od tematu procesu xD
Przepraszam za tak marną, mam wrażenie odpowiedź – mam nadzieję, że do wszystkiego się odniosłam – ale wiedz, że komcie pod rozdziałami z Hansem doceniam podwójnie! <3333 Dziękuję ślicznie za wszystkie ♥