…BYLE TYLKO PROCES BYŁ SPRAWIEDLIWY – nie, przecież nie ma pewności, czy… nie – żeby – jeśli – skazali kogoś… nie innego, przecież nie niewinnego – więc żeby nie skazali… – żeby wszystko się po prostu ułożyło. I żeby Kristoff mnie nie znienawidził.
— Amen.
Anna rozplotła dłonie i z trudem się wyprostowała. Bolały ją plecy, piekły kolana, na których siną mozaiką odcisnął się dywan. Właściwie stopy też miała sine, podobnie jak koniuszki palców.
Niepokojąco przypominały barwą materiał jej koszuli nocnej – ostatniego nie-czarnego ubrania przed wyjazdem – spod której przeświecał kryształ. W białych chmurach koronek Anna wyglądała jak letnie niebo, jakby z jej piersi świeciło słońce. Specjalnie ją włożyła, w naiwnej nadziei, że tak ubranej nie będzie jej zimno, że tak ubranej Bóg chętniej jej wysłucha.
Jak długo właściwie się modliła?
Przypomniała sobie, jak mamma potrafiła całymi godzinami klęczeć na kamiennej posadzce kaplicy. Później przy kolacji miała wrażenie, że jej usta wciąż jeszcze poruszają się w niemych, samotnych modlitwach.
Płakała i błagała, a chociaż Anna nigdy nie rozumiała, dlaczego właściwie mamma wciąż się do niego zwraca, skoro Bóg nie odpowiada, sama właśnie zrobiła to samo.
Tylko że ona prosiła o o wiele mniej – ale tylko przez jedną noc. Czy długość w ogóle miała znaczenie, skoro modlitwa była żarliwa?
Zdarzało jej się co prawda zapominać o wieczornym pacierzu (chociaż pamiętała o książkach), ranny przesypiała – ale modliła się też przecież w kościele, tak po prostu, i wtedy nie zawracała Bogu głowy swoimi sprawami.
A to nawet nie była tak do końca j e j sprawa, co powinno zostać wzięte pod uwagę.
Ile czasu właściwie minęło?
Kiedy zaczynała, wokół było głośno. Za oknem bębnił rzęsisty deszcz, a w kominku trzaskał ogień. Teraz za plecami miała strawiony żar i – czy to śnieg?
Lepkie płatki spadały cicho z nieba koloru rtęci, przywierały do szyby, napełniając pokój dziwnym blaskiem i drażniąc przyzwyczajone do ciemności oczy. Zima bezszelestnie wyparła jesień.
Przypomniała sobie, co Olaf mówił o lodowisku w gabinecie. Przełknęła uczucie niepokoju, wsunęła stopy w pantofle i podeszła do drzwi. Zawahała się przez chwilę, zanim nacisnęła klamkę, ale jedynym śladem mocy Elsy były zacieki na boazerii. Korytarz był pusty, przy schodach majaczyły niewyraźne cienie, śnieg prószył tylko za oknami.
Nagle poczuła, że wcale nie ma siły, żeby pokonywać odległość dzielącą ją od sypialni siostry, miała wrażenie, że nawet nie utrzyma świecznika. Powoli wróciła do łóżka i ostrożnie uniosła kapę, a później wpatrywała się w ciemność i tylko myślała o śnie.
I procesie.
I – błagambłagambłagam – Kristoffie.
To było dziwne, na ogół była taka dobra w spaniu, ale teraz, nawet po laudanum, które od soboty aplikował jej doktor Foss, nie była w stanie porządnie się wyspać, bo wciąż śniła o umieraniu – o byciu martwą.
Bo umarła – chyba – i to co najmniej raz, jeśli pamięć znów jej nie zawodziła – przecież przestała oddychać, i miała wrażenie, że może umrzeć jeszcze raz, jeśli Kristoff ją teraz znienawidzi.
Leżała na plecach, wpatrując się w sufit i zastanawiając, co tak właściwie znaczy ż y ć , aż pozieleniał od promieni zorzy.
Z determinacją odrzuciła kołdrę. Jeśli i tak nie uśnie, równie dobrze może przestać próbować. Niebo też już nie spało.
Sięgnęła po pióro, nie zapalając lampy. Atrament miał kolor ciemności i dopóki nie przesunęła się z kartką pod okno, nawet nie wiedziała, że robi kleksy.
Mój
Kochany Kr
K.!
Rano wyszła z zamku prosto w zupełnie inną rzeczywistość, rozproszone i mgliste światło i wilgotną ziemię. Powietrze pachniało jak wiosna i już samo jej wyobrażenie było wystarczająco pokrzepiające.
Wsunęła dłoń pod ramię monsieur Gilberta. Monsieur Gilbert wsunął list do kieszeni na piersi.
— Pani sekrety są ze mną bezpieczne — zapewnił, a Anna pomyślała sobie, że naprawdę jest jej ulubionym nauczycielem, i to wcale nie dlatego, że jest przystojny (Elsa przeszła samą siebie, nazywając go Monsieur Kociwąz), ani nawet dlatego, że na zajęciach czytali Panią Bovary w oryginale.
Pomyślała też, że jeśli za kimś naprawdę będzie tęsknić w Baden – oczywiście poza Kristoffem i Svenem (i okazjonalnie Olafem) – to właśnie za nim.
— A dotrzyma pan jeszcze jednego?
Strzepnęła spódnicę i podciągnęła ją do góry, żeby wejść na schody, prawie jak heroina z gotyckich powieści. Czarne halki szeleściły, połykając stopnie z jasnego kamienia. Tylko pociągająca nosem za jej plecami Fräulein Hahn nie pasowała do tego obrazu.
— Dzień dobry, panie Ådal — przywitała się Anna grzecznie z zastępcą kapitana Madsena.
Ściągnął czapkę, ukłonił się i zrobił ruch, jakby chciał z powrotem ją włożyć, ale ona wciąż tam stała, bo istniał powód, dla którego go zaczepiła, tylko że noc była długa, ciemna zupełnie jak jego włosy, a jej głowa tak ciężka, że miała problem, żeby ją unieść po tym, jak przekrzywiła ją na bok.
— W czym mogę służyć, Wasza Królewska Wysokość? — zapytał z rezerwą.
Anna zmusiła się do wysiłku, odwróciła w stronę monsieur Gilberta, który właśnie uniósł parasol, żeby jego zasięgiem objąć również stojącą obok Fräulein Hahn.
— Przeziębiła się pani, droga Bertho? — mruknął, kiedy zrobiła zbolałą minę i znów pociągnęła nosem. Nawet jeśli zrozumiała pytanie, zdecydowała się je zignorować – podobnie jak Anna starała się ignorować jej zbolałą minę i fakt, że wyśmiała jej propozycję, żeby to Olaf towarzyszył im w mieście w roli przyzwoitki.
Zapatrzyła się na ruch dłoni monsieur Gilberta.
— Mam za ciasne rękawiczki.
— S-słucham?
— Cóż, wszystkie rękawiczki, które zamówiłam z Kløverhuset są za ciasne — wyjaśniła, z każdym zdaniem coraz mniej pewnie, a więc jednocześnie coraz szybciej, bo w jej myślach brzmiało to o wiele lepiej. — Byłam przekonana, że będą pasować, ale palce mi spuchły – pewnie z nerwów – i już żadne na mnie nie pasują, a przecież nie mogę pojechać do Baden z gołymi rękami, prawda? Dlatego muszę się wybrać do madame Frossard. Zamierzałam poprosić Øydis, ale zupełnie zapomniałam, że ma dziś wychodne, a zresztą w takiej sytuacji i tak lepiej będzie, jeśli sama przymierzę.
Wyglądało na to, że pan Ådal toczy zażartą walkę z własną mimiką. (Może to dlatego kapitan Madsen tyle pali — przemknęło jej przez myśl.)
— Sądzi pan, że zdążę się jeszcze na chwilkę wymknąć? — Wskazała na nauczyciela i guwernantkę, którzy jak na komendę postąpili krok do przodu. — Oczywiście nie sama — dodała. Zabrzmiało to dziwnie jadowicie.
— Absolutnie nie — powiedział wreszcie pan Ådal, potrząsając głową, a chociaż ani monsieur Gilbert, ani Fräulein Hahn nie mówili po norwesku, Anna nie łudziła się, że tej odpowiedzi nie zrozumieją. — Proces rozpocznie się dopiero za kilka godzin, a w okolicach Tårnplassen już jest istny cyrk.
Wobec tego Anna przetłumaczyła im swoje pytanie, najpierw na francuski, a potem na niemiecki jako: „Czy to niebezpieczne, wybierać się teraz na zakupy?”, a później dodała, że według pana Ådala Tårnplassen może być nieprzejezdna.
— A do kogo należy zadbanie o to, żeby była przejezdna? — burknęła Fräulein Hahn. — Mało macie strażników do oddelegowania?
— Bertha bardzo docenia troskę — podjęła płynnie Anna. — I bardzo żałuje, że nie może pan nam towarzyszyć osobiście – wie pan chyba, że ma do pana ogromną słabość? – ale ufa w kompetencje arendellskiej straży królewskiej nie mniej niż sama królowa.
To ostatnie nawet nie kwalifikowało się pod kłamstwo, w końcu Elsie towarzyszył kapitan Madsen (i całe szczęście, bo z nim nie dałoby się dyskutować). I tak-jakby nie miała nic przeciwko, żeby Anna opuściła zamek.
Minęła się z nią w drzwiach gotowalni. Elsa powiedziała wtedy dokładnie: „Chyba żartujesz” na widok jej sukni. Kiedy Anna zamaszystym gestem założyła kapelusz z woalką, stwierdziła: „Nie mam już do ciebie siły”, co w uszach Anny miało zaskakująco podobny wydźwięk do „Rób, jak uważasz”.
Pan Ådal omiótł wzrokiem twarze Fräulein Hahn i monsieur Gilberta, jakby szukał w nich potwierdzenia słów Anny – a później wyraźnie zdał sobie sprawę, że nawet, jeśli je usłyszy, to po niemiecku lub francusku, i to w jej przekładzie, bo westchnął z rezygnacją.
— Meldal! — zawołał do stojącego najbliżej strażnika, a on się wzdrygnął i odwrócił w jego kierunku z miną, jakby nagle rozbolały go zęby. — Wybieracie się kupić księżniczce rękawiczki.
— Co? — Wyglądał na młodszego od Anny i dziwnie przestraszonego. —Ale ja…
— To rozkaz. Wykonać. — Zrezygnowany pan Åldal zrobił krok do tyłu. — Proszę uważać — przestrzegł jeszcze, choć wyglądało na to, że ma ochotę powiedzieć coś zupełnie innego – więc Anna zrobiła to za niego: uśmiechnęła się słodko i przetłumaczyła jego słowa jako życzenia udanych zakupów.
— Czy to nie moja ulubiona klientka! — zagruchała madame Frossard, kiedy Anna siłowała się z trzecią parą rękawiczek. Tym razem wybrała zdecydowanie za małe, ledwie pięciocalowe. Były tak ciasne, że z trudem wcisnęła je na palce, ale to było nic w porównaniu z ich zdjęciem. — Dzień dobry, Wasza Królewska Wysokość.
Fräulein Hahn i monsieur Gilbert, każde ze swojego końca atelier, odruchowo podnieśli głowy, kiedy pojawiła się u szczytu schodów, prawie jednocześnie nimi skinęli i bez większego zainteresowania wrócili do tego, czym zajmowali się wcześniej (kolejno: ważenia w dłoniach drewnianych laski i kręcenia nosem nad długością najnowszych spódnic).
— Dzień dobry — wymamrotała nieuważnie Anna, która właśnie zastanawiała się, jak uwolnić palce bez użycia zębów, bo miło było być czyjąś ulubienicą, a gryzienie jedwabiu łatwo mogłoby to zmienić – i ile to zajmie. Czy na tyle długo, żeby… c o właściwie?
Przecież wcale nie liczyła na to, że uda jej się spotkać Kristoffa i powiedzieć mu wszystko to, co napisała w liście. To znaczy, liczyła – ale bez większej nadziei i chyba nie tak naprawdę.
Proces miał rozpocząć się dopiero po południu – chyba o trzynastej, to byłaby idealna godzina na coś równie nieuczciwego – ledwie wybiła dziesiąta, a Fräulein Hahn przez całą drogę grzmiała, że w takim dniu nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprząta sobie głowy czymś równie niepraktycznym jak moda.
Oczywiście poza Anną – choć to ostatnie było tylko niemym wyrzutem – która starała się robić wszystko jak najwolniej w nadziei, że jeśli zmitręży wystarczająco długo, a prognozy pana Ådala się sprawdzą i będą musieli wracać do zamku okrężną drogą, to może przynajmniej wypatrzy go w tłumie. To chyba nie mogłoby być trudne – z jego wzrostem?
— Proszę przymierzyć szóstki — zaproponowała madame Frossard, jak szuflady wysuwając w jej stronę kolejne pudełka jedwabnych, koronkowych i skórkowych rękawiczek.
Żadne nie były czarne. Anna pokręciła głową i kątem oka zauważyła sylwetkę strażnika za oknem. Wydawało jej się, że wcześniej stał jakby odrobinę bardziej na baczność.
— Och, ależ naturalnie, że pamiętam! — zapewniła madame Frossard, opacznie odczytując jej minę. — Wszystkie wymiary i preferencje moich stałych klientów mam tutaj — zachichotała, przykładając palec do skroni. — I te wydają mi się trochę za luźne w nadgarstkach, pani są wyjątkowo cieniutkie, jeśli mogę…
Ujęła jej prawą dłoń, delikatnie naciągnęła mankiet, sięgnęła po szpilkę.
— O, proszę – teraz leżą jak ulał. — Odwróciła się w stronę lady. — Jestem przekonana, że miałam jeszcze… Lisa musiała je gdzieś poprzestawiać, nieznośna dziewucha… ale cóż, na jej obronę, nigdy jeszcze nie obsługiwała tak znamienitego gościa… o, proszę, mam jeszcze kilka czarnych par, te są zdecydowanie lepiej skrojone.
Anna dalej stała z wyciągniętymi rękami i czuła bicie serca w koniuszkach palców.
— Jakiego gościa? — zapytała. Madame Frossard nie mogła mieć na myśli Øydis, to nie byłby pierwszy raz, kiedy ktoś z zamku się do niej wybrał, ale… Kristoff?... on chyba nie…? Przecież to miała być niespodzianka!
— Tak między nami, nikt a ż tak wyjątkowy. — A więc nie Elsa. Dobrze. Jednak nie aż taka z niej zołza. — To był… — Madame Frossard pstryknęła palcami w powietrzu, jakby usiłowała sobie przypomnieć. — Najmłodszy książę z Południowych Wysp… och, jak on się nazywał? Mają ich tam na pęczki.
Hans — krzyczało coś w głowie Anny. Hanshanshans.
— Hans! — wykrzyknęła madame Frossard, a Anna aż podskoczyła, wyrywając dłoń z jej uścisku. Nie była pewna, czy podrapała ją jakaś zaplątana w materiale szpilka, czy dźwięk tego imienia.
Z jakiegoś powodu akurat ból się nigdy nie wyczerpywał, zawsze dało się znaleźć go więcej.
Przestała słuchać zapewnień madame, że jego nie obsługiwała Osobiście, jakby nie był godny jej czasu, a specjalnie dla Anny przełożyła wizyty wszystkich innych klientów. Równie dobrze mogła w nią rzucić kamieniem.
Żałowała, że każde rękawiczki zostały zapakowane w pudełka, bo łatwiej byłoby łamać materiałowe palce niż własne.
Dlaczego żadne z jej wspomnień nie były tak wyraźne jak te, które dotyczyły Jego? Pocałunki Kristoffa powoli zamazywały się w jej pamięci, podczas gdy kształt Jego ust – och, Anno – tak daleki – zobaczyłaby nawet w ciemności, jakby ktoś wybił go w niej alfabetem Braille’a.
D l a c z e g o ?
Miała ochotę w coś kopnąć – i nie miała siły.
W drodze do drzwi przyciskała ręce do boków, szła jak spętana, uchylała się przed dotykiem wyciągających się z wieszaków rękawów, bo czuła, że się rozpłacze, jeśli dotknie jej coś, czego być może dotykał wcześniej On.
Nie padało, chociaż niebo miało przyprawiający o mdłości odcień lufy pistoletu.
— Czy mogłabym pożyczyć na chwilkę…? — zapytała Anna, zatrzymując się w progu, pilnując, żeby przypadkiem o nic się nie oprzeć.
Zapatrzona w uliczny zgiełk, po omacku sięgnęła do przedramienia monsieur Gilberta, na którym zaczepił rączkę parasola. Jej palce natrafiły na pustkę.
— Proszę uprzejmie.
Anna zacisnęła obie dłonie na drewnianym uchwycie, poczuła, jak drżą. Cały parasol składał się z ciężaru i oporu, prawie go upuściła, próbując otworzyć. Czubek zastukał o ziemię.
— Czy na pewno… — zaczął monsieur Gilbert, ale Anna się zaparła, szarpnęła jeszcze raz i uniosła go jak tarczę – cóż, jak miecz właściwie, bo metalowa konstrukcja wciąż nie chciała ustąpić – a później się zachwiała, machnęła parasolem w powietrzu i uderzyła w najbliższy słup ogłoszeniowy, płosząc konie czekające na postoju dla dorożek.
Jeden stanął dęba – Anna najpierw usłyszała przerażony okrzyk Fräulein Hahn – a drugi zerwał z miejsca – potem poczuła zapach wełny z munduru strażnika, jego dłoń na przegubie i mosiężne guziki wbijające się jej w plecy.
— W głowie się panience popierdoliło?! — wrzasnął fiakier, ale jego wściekłość z każdym słowem się oddalała, zupełnie jak dorożka, rzucana z boku na bok jak łupina orzecha.
Parasol otworzył się w koleinie. Strażnik wreszcie ją puścił, żeby się po niego schylić, a Anna jeszcze przez chwilę tylko mrugała, zanim przypomniała sobie, że oczami przecież nie da się oddychać.
— Tak — powiedziała, ale widząc przerażone miny zebranych wokół niej ludzi, szybko się poprawiła: — Nie.
O co w ogóle pytali?
Ich powóz czekał tylko po drugiej stronie ulicy, kilka stóp dalej, da radę. Arendal od Baden dzieliło ponad sto mil, co najmniej dwa razy tyle, co Południowe Wyspy od Arendelle – wystarczy, żeby uciec.
Wykręciła stopę na kostce brukowej i jej spojrzenie padło na machającego w ich stronę bosego gazeciarza. Jasne skrzydła dzienników trzepotały w powietrzu, Annie wydawało się, że w jego głosie słyszy coś znajomego, ale rozdzieliła ich kolejna mozolnie torująca sobie drogę wśród ulicznego tumultu dorożka.
Jedno z kół najechało na wybój, mętna woda trysnęła jak gejzer, a głowa siedzącego przy oknie mężczyzny delikatnie podskoczyła, jakby właśnie kogoś pozdrowił – i Anna zobaczyła, jak się odwraca – o d w r a c a – ale tylko odrobinę – tylko wystarczająco, żeby idealnie nałożyć jego profil na ten, który odbił się w jej myślach.
To wszystko było tak absurdalnie bezsensowne.
Siedział tam, już nie tylko jako imię, którego nie chciała więcej wymawiać. Znalazł się w Arendelle na jej własne życzenie, był tam, i ona też była, a Elsa i Kristoff nie.
Hans.
W przytłumionym świetle jego włosy miały krwiożerczy odcień. Bokobrody, krótsze niż pamiętała, odsłaniały ostry kąt nosa i kość policzkową, na której zdawał się rozkwitać świeży siniak – ale przez panujący w dorożce półmrok nie mogła mieć pewności, mogła tylko z całego serca mieć nadzieję, że to jednak siniak, i że boli.
Najchętniej zaczęłaby krzyczeć – w głowie już krzyczała: coraz głośniej, mocniej, bezbronniej – ale w rzeczywistości mrowiły ją usta, zupełnie, jakby nieistniejący pocałunek odebrał jej mowę.
Złapała za brzeg spódnicy, miała wrażenie, że coś zaplątało się w halki, tak strasznie szeleściły – ale nie, to tylko jej uda zaczęły dygotać – pewnie przez to, że pod nimi drżała też ziemia, kostka brukowa zmiękła w błoto, a świat powoli zaczął obracać się do góry nogami.
Widziała plecy strażnika, zaporę na biegnącej wokół rzece ludzi, przybliżające się i oddalające usta monsieur Hahn i Fräulein Gilberta, wypływające z nich słowa zaczęły się mieszać i wzajemnie przenikać:
— Deres Königliche Royale!
— Votre Kongelige Hoheit!
— Ihre Altesse Høyhet!*
Kiedy próbowała odpowiedzieć, powietrze uwięzło jej w gardle – sam dym, żadnych słów – i zaczęła się krztusić, bo nie mogła nawet zaczerpnąć tchu, jakby On zabrał cały tlen.
Anno.
Och, Anno…
Samo patrzenie przecież nie bolało, zupełnie jak ścięcie włosów – bolesne było to, co kryło się za podobnym wspomnieniem, które teraz rosło wewnątrz niej jak pęcherz.
Nikt cię nie kocha.
Coś wbiło się jej w pierś – parasolka, znów nadziała się na tę durną parasolkę, która nie chciała się otworzyć… kto ją teraz trzymał? Meldal?... i tylko dlatego wiedziała, że się przewróciła, nie poczuła upadku. Była pewna, że to dlatego, że ból we wszystkich innych miejscach stał się zbyt duży.
Hans.
Rozciągał się, palił nerwy, kręgosłup, ramiona, nogi, palce u rąk i nóg, sączył i iskrzył, jakby stanęła w ogniu, ofiara sati**, o którym czytała kiedyś w brytyjskiej gazecie, przez co nie mogła później spać; żona bez męża – tylko na odwrót – zobaczyła gwiazdy i pomyślała, że skoro już zamarzła, może teraz kolej na to, żeby się rozpuściła.
* Wasza Królewska Wysokość – Deres Kongelige Høyhet (nor.); Ihre Königliche Hoheit (niem.); Votre Altesse Royale (fr.).
** Sati – hinduska ceremonia pogrzebowa polegająca na spaleniu wdowy na stosie pogrzebowym wraz ze zmarłym mężem.
Cześć!
OdpowiedzUsuńPo tytule rozdziału zaczęłam się obawiać, że ponownie rozdział będzie dotyczyć Hansa. Ale kiedy zobaczyłam imię Anny od razu się uspokoiłam!
Myślę sobie o koszuli Anny i wydaje mi się, że musi być szczególnie ładna. Rudym dziewczynom tak bardzo pasuje błękit, na dodatek połączony z koronkami... i kryształem od Kristoffa! Ale ja jej strasznie zazdroszczę. Przy okazji koszuli bardzo podoba mi się opis Anny, która modli się z taką żarliwością, że aż dywan odbija się na jej nogach. Strasznie jej współczuję!
Bardzo mi się podoba opis zimy, która wypiera jesień. Zimowe wieczory pełne śniegu (tak sobie je wyobrażam), który opada płatami z żelaznego nieba. Przez wzgląd na upały marzy mi się taka pogoda, ale też sama w sobie bardzo mi się podoba!
Zastanawiam się czy gdyby Anna ostatecznie poszła do pokoju Elsy i z nią porozmawiała to czy nie byłoby jej ciut lepiej. Chociaż trochę. Przypuszczam, że Elsa pewnie też szaleje ze stresu, ale jednocześnie może jedna potrafiłaby pocieszyć drugą nawzajem. Myślę o tym, czy Anna zdaje sobie sprawę z tego, że Elsie pewnie też jest ciężko z powodu tak trudnego wystąpienia. I czy Elsa zdaje sobie sprawę z tego jak bardzo ważny jest dla Anny Kristoff.
UsuńAnna pisze list do Kristoffa! Niemożliwie mnie teraz ciekawi co takiego w nim zawarła! Czy jest to list pełen rozpaczy, a może miłości... albo! Pełen wyjaśnień. Bardzo chciałabym wiedzieć co jest w nim napisane. I czy w ogóle list ten do Kristoffa dotrze. Anna wydała go co prawda w pewne ręce nauczyciela francuskiego, ale kto wie w czym Pettersen moczy swoje paluchy. Mam nadzieję, że list do Kristoffa dotrze!
A Elsa faktycznie przeszła samą siebie. Uśmiałam się ha ha ha.
I jaki to sekret Anna ma do ukrycia, a chce go oddać w ręce pana Gilberta. Niemożliwie mnie to ciekawi!
UsuńZacznę od tego, że Olaf miałby być przyzwoitką bądź postacią w tym charakterze. Jest to jedna z najbardziej absurdalnych rzeczy o jakich ostatnio słyszałam! Nadałby się do tego jak znalazł. Ha ha ha!
Myślę, że pan Ådal nie należy do niezbyt rozumnych mężczyzn. Na kilometr czuć, że Anna coś kombinuje. Poza tym, mam takie wrażenie, że ten pan będzie miał poważną rozmowę z Kapitanem. Bo czuję, że ostatecznie się zgodzi.
Do Anny z kolei niezwykle mi pasuje to, że im bardziej wciąga się w swoje wyjaśnienia to tym szybciej mówi i denerwuje się. Jest to dla mnie bardzo w charakterze. Swoją drogą bardzo podoba mi się postrzeganie prawdy przez Annę. Jest niesamowita z tym jej przekręcaniem prawdy na swoje. Tego co powiedziała Elsa. Tego, co powiedziała Berta w stosunku do zastępcy. Uwielbiam ją!
UsuńNie dziwi mnie to, że Annie udało się przekonać zastępcę Kapitana, ale obawiam się, że głowa poleci i Kapitan tego tak łatwo nie przepuści. Jak Anna wspomniała raczej nie ma z nim dyskusji.
Niezwykle bawi mnie to, że Berta kręci nosem nad długościami spódnic. Brzmi jak absolutna i lekko konwencjonalna tradycjonalistka! Mam ten obraz przed oczami i jest przezabawny.
Czy to tylko moje wrażenie, czy też Madame Frossard bardzo lubi każdego swojego specjalnego i bogatego klienta. Nie wykluczam, że to tylko moje wrażenie, natomiast dla mnie to aż pachnie z daleka złudnymi pochlebstwami dla każdego. Byle, żeby zostawili dość złota.
Jak szkoda mi biednej Anny! Jaki to musi być dla niej szok ponownie usłyszeć o Hansie. O tym, że jest w tym samym mieście. I o tym, że niedawno był w tym samym sklepie co ona. Brzmi to jak spotkanie z podłym prześladowcą. Jakby rany były nadal bardzo świeże, żeby nie powiedzieć, że na nowo rozdrapane. Straszne! Brakuje tylko, żeby jeszcze go zobaczyła. Pod zamkiem, na ulicy gdziekolwiek. To musiałoby być przerażające!
UsuńDo tego jeszcze pamięta go lepiej niż Kristoffa. Nic w tym dziwnego. Jednak Hans dzięki temu jest zdecydowanie jeszcze bardziej parszywy w moich oczach.
Strasznie Annie współczuję! Biedna ledwo odnajduje się w tej trudnej sytuacji. Przecież ona aż zatacza się z szoku! I fiakier jej nie oszczędzał jeśli mówimy o słownictwie. Prawdopodobnie nie miał pojęcia, że to księżniczka, dlatego tak się odezwał. Ale co to za słownictwo! Straszne powiedzieć tak do kogoś, kogo nawet się nie zna.
O nie.
UsuńO NIE!
Przecież to Hans i Anna go widzi i najwyraźniej wpada w bezgraniczną panikę! Co to za szuja tak Annie życie niszczy. Jak tak można przecież jest to niezwykle straszne! I... przepraszam ale zabrakło mi słów. Zupełnie się przecież tego nie spodziewałam!
I czy opiekunowie Anny zaczęli w jej głowie mieszać słowa w różnych językach? To tylko wskazuje na to, że ta biedna dziewczyna za chwilę oszaleje! Tak bardzo chciałabym pomóc tej biednej Annie!
I czy na koniec tego horroru Anna upada i być może mdleje? Jestem przerażona i na prawdę nie wiem co napisać.
Podsumowując, jestem niesamowicie zaskoczona tym rozdziałem, tak jak i tym, że nagle się urywa. Tak po prostu. Co sie dzieje? Co dalej z Anną!? I co z tą ludzką szują. Jestem przerażona i zdruzgotana! Czytam dalej komentując i czekam na więcej!
Pozdrawiam,
Anonimek
P.S. Bardzo przepraszam za tak duże opóźnienie (niedługo po prostu chyba przestanę przepraszać ha ha ha). Rodzice wywierają na mnie pewną presję, a w szkole mam niesamowicie dużo obowiązków, a do tego zajęcia poza lekcyjne. Jestem bardzo zmęczona i czasami na prawdę brakuje mi czasu. Ale nie zamierzam przestawać czytać! Cały czas zaglądam czy nie ma może nowych rozdziałów. A też jak sa to często od razu czytam, a potem jeszcze raz do skomentowania! A czasami czytam i od razu piszę swoją opinię. Chciałam tylko napisać, że niestety w najbliższym czasie moje komentarze mogą być krótsze ze względu na czas wolny. Mam szczerą nadzieję, że się przez to na mnie nie pogniewasz. Dużo weny i do napisania za niedługo!
UsuńHahah, nie, spokojnie, Hans osobiście pojawia się w tej części już tylko na procesie – ale już w żadnym rozdziale sam, dzieli się POV-em z Elsą i Kristoffem :D
UsuńZgadzam się w sprawie koszuli nocnej Anny w zupełności <3 Ona jest w ogóle urocza.
I na jesień ja też prawdę mówiąc czekam z utęsknieniem, jestem bardzo sweterkową osobą :D A że kalendarzowa już jest, to mam nadzieję, że pogodowa również, słota akurat w przypadku tego opowiadania jest bardzo wenogenna :D
Szczerze mówiąc, trudno mi powiedzieć, czy którejkolwiek z sióstr rozmowa z tą drugą by pomogła, bo obie są strasznie zestresowane, każda z innego powodu, a jednocześnie wciąż nie są chyba jeszcze na tyle blisko, żeby rozmawiać otwarcie o totalnie wszystkim – a tak swoją drogą, to mam wrażenie, że Elsa nie spała w swoim pokoju (o ile w ogóle spała), tylko siedziała w gabinecie albo bibliotece i próbowała się jakoś do procesu przygotować
Elsa to zołza :DDD
Treści listu może nie ujawnię słowo w słowo, bo kiepsko mi wychodzą, ale na pewno wspomnę przy okazji, co w nim było! (I to on był tym dzielonym z panem od francuskiego sekretem :D)
W sprawie wicekapitana się niestety nie mylisz xD Zresztą, podobnie jak w kwestii madame Frossard, bogaty klient = dobry klient
*taktycznie przemilczam fragment oby-go-nie-zobaczyła*
Uff, cieszę się, że jakoś cię jednak zaskoczyłam, spotkanie (chociaż to znów za dużo powiedziane) Anny z Hansem było w jakiś sposób nieuniknione, ale nadal wydawało mi się, że jest duże ryzyko, że wyjdzie totalnie przewidywalne i sztampowe – wobec komcia mam nadzieję, że takie jednak nie było!
I owszem, Anna zasłabła, aaale na najbliższe kilka rozdziałów ją zostawimy, bo zajmiemy się procesem :D
I no coś ty, jak już gdzieś wspominałam, ja doceniam każdą opinię, nawet krótką i nawet rok po wstawieniu rozdziału, także wszelkimi „opóźnieniami” (w cudzysłowie, bo nie uważam tego za żaden problem ani tym bardziej powód do przepraszania :)) w ogóle się nie przejmuj! I hej, po prostu „fajny rozdział” albo „Kristoff ♥♥♥” to też komcie! :D
Ale jest mi prze-prze-PRZEmiło, że poświęcasz tyle czasu na podzielenie się swoją opinią, naprawdę, zawsze jak widzę powiadomienie o komentarzu od ciebie to z automatu mam +50 do weny :D
Możemy pójść na taki układ, że ja nie będę przepraszać za moje beznadziejne odpowiedzi (a pozostawiają sporo do życzenia), a ty za jakiekolwiek „opóźnienia” ;)
W międzyczasie bardzo mocno trzymam kciuki, trochę za szkołę, ale przede wszystkim za wygospodarowanie trochę czasu dla siebie, na odpoczynek (i na komcie hehe XD) i na na-co-tam-tylko-ci-go-brakuje!
I już standardowo bardzo dziękuję, za komcie i w ogóle czytanie <333