— CZY ZROZUMIAŁ PAN TREŚĆ AKTU OSKARŻENIA?
Juhani skinął głową. Kristoff zauważył to nawet ze swojego miejsca w ostatnim rzędzie, do którego przesiadł się po kilku minutach nachalnego chrząkania i postukiwania w plecy kobiety, której kapelusz z martwym czarnym ptakiem zupełnie zasłaniał mu teraz cały stół sędziowski.
Starał się nie zastanawiać, czy tak sprasowany, z dziobem wygiętym pod nienaturalnym kątem i wykrochmalonymi skrzydłami, może jeszcze przypominać kruka, ale wydawał się odpowiednio duży; miał problem nawet, żeby dostrzec sylwetkę Jespera siedzącego przy skrajnie lewym brzegu ławy oskarżonych. Królową z drżącym podbródkiem widział za to doskonale.
— Tak — odparł Juhani, kiedy gest okazał się niewystarczający.
— Czy przyznaje się pan do zarzucanych mu czynów?
— Nie.
— Pouczam, że przysługuje panu prawo do składania zeznań. Ma pan też prawo do odmowy ich składania. Czy chce pan wyjaśniać w tej sprawie?
Juhani rozłożył ręce i przekręcił mankiet koszuli. Pełen gorzkiego rozbawienia uśmiech zawisł w kąciku ust.
— Szczerze mówiąc, sam chciałbym, żeby ktoś mi to wszystko wyjaśnił.
— Wysokie Sądzie, czy mogę…? — W górę wystrzeliła dłoń Jespera.
— Proszę.
Kiedy wstał, Kristoff widział tylko czubek jego głowy i połyskujące między piórami okulary.
— Obaj moi klienci zostali wezwani do złożenia wyjaśnień w sprawie, która już trzy miesiące temu została uznana za zakończoną. Wówczas dotyczyła ona wyłącznie członków królewskiej straży obecnych na Lodowym Wierchu w nocy z szóstego na siódmego lipca. Nie podjęto wtedy działań procesowych, sprawa została rozwiązana polubownie, a żaden wydobywca lodu nie został nawet wspomniany jako jej uczestnik. Dopiero kilka tygodni temu wypłynęła do wiadomości publicznej lista rzekomych nazwisk wydobywców lodu biorących udział w wydarzeniach na Lodowym Wierchu. Dwa z nich to nazwiska ludzi blisko powiązanych z osobą barona Grimstad, Nadwornego Wydobywcy Lodu.
Sędzia uniósł długie, białe ręce przypominające skrzydła łabędzia. Kristoff spuścił wzrok na własne, zaciśnięte konwulsyjnie na skraju ławy. Baron Grimstad. Nadworny Wydobywca Lodu. Lord-pierdolony-Bjorgman.
— Panie Garnes, sugerowanie takich nieprawidłowości w działaniu wymiaru sprawiedliwości jest co najmniej…
— Przedstawiam tylko fakty, Wysoki Sądzie — ciągnął niezrażenie Jesper. — Biorąc pod uwagę obecne wydarzenia, wydaje się dziwnym…
Opadły skrzydła, opadł młotek.
— Panie Garnes! Sąd przywołuje pana do porządku! Proszę usiąść.
Krucza dama przed nim aż podskoczyła, łapiąc się za serce. Kristoff uniósł odruchowo głowę i spojrzał prosto na Peterssena. Przez jego twarz przemknął cień, i to mogła być tylko wędrówka światła za oknem, naprzeciwko którego siedział, ale nie zdążył się nad tym zastanowić, bo kobieta się wyprostowała i na powrót zasłoniła mu widok.
— Panie Setälä, czy był pan obecny na Lodowym Wierchu w nocy z szóstego na siódmego lipca?
— Nie.
— Gdzie wobec tego pan wtedy przebywał?
— W górach.
— W Górach Północnych, jak rozumiem?
— Nie, w Dovre.
— A czy jest ktoś, kto może to potwierdzić?
— Mój… przyjaciel, Arne Kjærholm. — Skrzywił się, jakby powiedział właściwą rzecz w niewłaściwym czasie.
— Wysoki Sądzie — jasny głos Jespera przebił się nad szelestem przewracanych kartek — pragnę przypomnieć, że zeznania pana Kjærholma zostały przedłożone jako dowód. Poświadczył, że…
— Sprzeciw! — Prawnik zajmujący miejsce u boku królowej machnął ręką, poły marynarki zatrzepotały. Jedna musnęła jej policzek, a ona się wzdrygnęła. — Materiał dowodowy został oddalony ze względu na zeznania panny Susanny Olavesdatter Syversen.
Juhani wydał z siebie dziwny dźwięk, coś pomiędzy parsknięciem a chichotem.
— Co, kurwa?! — warknął Jens, podrywając się z miejsca, bo najwyraźniej skojarzył to nazwisko szybciej niż Kristoff. — Sprzeciw!
Dłoń Jespera pociągnęła go z powrotem w dół. Krzesło zaszurało, musiał znów wstać.
— Mój klient… — Odchrząknął i umilkł, zupełnie jakby chciał dać Kristoffowi czas na zebranie myśli.
Kristoff przez chwilę słyszał tylko zawodzenie rozwarstwiających się włókien drewna i ciężki oddech faceta siedzącego obok. Gwałtownie wciągnął powietrze przez zęby, kiedy paznokieć kciuka pękł i pod płytkę wsunęła się drzazga gruba jak gwóźdź.
— Fy faen — syknął, unosząc palec do ust i zatrzymał się w pół gestu. Syversen. Pastorówna. — F y f a e n .
— Mój klient chciał tylko zwrócić uwagę na fakt — powiedział wreszcie Garnes i znów odchrząknął — że rodzina panny Syversen od wielu lat pozostaje we wrogich stosunkach z rodziną pana Setäli, co poddaje w wątpliwość motywacje, które mogły kierować nią w trakcie składania zeznań…
Greseth pokręcił głową.
— Skoro już przy tym jesteśmy, panie Garnes, to czemu nie pochwali się pan, jakie powiązanie łączą pana z lordem Bjorgmanem?
Elsa zerknęła przez ramię w stronę publiczności, którą starannie do tej pory ignorowała, bo spodziewała się, że zobaczy w nim niemego oskarżyciela, ale on wydawał się tylko zwyczajnie, po ludzku przejęty.
Siedział w jednym z tylnych rzędów, niekomfortowo zgarbiony, z krwawym rumieńcem w kąciku ust i mrużył oczy, jakby próbował dostrzec coś ponad jej głową.
Elsa poprawiła się na miejscu. Miała wrażenie, że podłoga ucieka jej spod stóp, więc wbiła w nią pięty jak ostrogi.
Greseth zamachał rękami, guzik marynarki uderzył ją w policzek, a on niezgrabnie opadł na miejsce. Zerknął w dół, na gładką i błyszczącą jak fiord plamę lodu, ale wyraz irytacji na jego twarzy szybko zastąpiło coś przypominającego dumę, kiedy nachylił się konfidencjonalnie w jej stronę.
— Cóż, muszę przyznać, że Jesper Jąkała naprawdę się wyrobił — szepnął, kładąc dłoń na piersi. — Znam go jeszcze ze studiów, wtedy nic nie zapowiadało, że coś z niego będzie. Ale jest takie powiedzenie, Wasza Królewska Mość — jakimś cudem nawet jego słowa miały zapach perfum — że dobry adwokat zna prawo, ale świetny zna sędziego.
— Pański sprzeciw zostaje podtrzymany, panie Greseth — oznajmił sędzia.
Elsa otworzyła usta. Zamknęła. Poczuła – najpierw gorzką pomarańczę, później, jak drży jej podbródek – więc szybko wcisnęła go we wnętrze dłoni, którą oparła na blacie.
— Rozumiem, że pan musi być wybitny — rzuciła cierpko.
— Czy wobec tego chciałby pan dodać coś na swoją obronę, panie Setälä?
— Wobec tego nie, to wszystko — odpowiedział w podobnym tonie Juhani. Oszczędnie skinął głową i usiadł, nie czekając na zezwolenie.
Kristoff nie widział ani twarzy, ani dłoni sędziego, ale w nagłej, niezręcznej ciszy dało się wyczuć dezorientację. Smakowała rdzą, krwawo, jak chude surowe mięso.
— Zatem… zatem wzywam kolejnego oskarżonego, Jensa Ivarssona Havika.
W przeciwieństwie do Juhaniego Jens poruszał się przesadnie lekko, zbyt szybko, ze zbyt dużym spokojem.
— Pouczam pana, że przysługuje panu prawo do składania wyjaśnień przed sądem. Ma pan również prawo do odmowy zeznań bez podawania przyczyny.
Jens skinął głową i uniósł dłoń, jakby miał zamiar zasalutować, ale momentalnie ją opuścił, a Kristoff zdał sobie sprawę, że tylko ocierał ze skroni pot.
— Co robił pan w nocy z szóstego na siódmego lipca?
— Prawdopodobnie odmrażałem sobie dupę gdzieś… w Hedmarku może.
— Przypominam, że zwraca się pan do sądu. Proszę, żeby zważał pan na język i odpowiadał na pytania precyzyjnie. — Jens się żachnął. — Powtarzam: co robił pan w nocy z szóstego na siódmego lipca?
— Nie wiem dokładnie, wracałem z pracy, wszystkie drogi zasypało i musiałem bardzo kluczyć. Nie umiem powiedzieć, czy byłem wtedy akurat w Kongsvinger czy Røros. Tak czy siak do domu wróciłem dwunastego nad ranem.
— Jest pan wydobywcą lodu. Jakie okoliczności sprawiły, że znalazł się pan tak daleko od Wioski Wydobywców?
— Zamieniłem się z ojcem – swoją drogą, też jest na liście obecnych na Lodowym Wierchu, ale jego przynajmniej mieliście na tyle przyzwoitości, żeby tu nie ściągać – więc zamieniłem się z nim na dostawę do Arendal, żeby móc pojechać razem z przyjacielem, nie jest szczególnie towarzyski, więc staram się wykorzystywać każdą okazję. I można powiedzieć, że miałem przeczucie, bo to kawał dupka jest, ten mój przyjaciel — Jens odnalazł go wzrokiem, przygryzł uśmiech i środkowym palcem podrapał się po nosie. Kristoff przewrócił oczami. Rasshøl — i od tamtego czasu widziałem się z nim tylko dwa razy…
Wsunął zaciśniętą pięść do kieszeni, paznokieć zahaczył o rozprutą podszewkę i ból na chwilę rozproszył jego uwagę.
— Na temat, panie Havik.
— …ale lodu zabrakło o wiele szybciej niż się tego spodziewaliśmy, więc musieliśmy wrócić do lodowni. Wtedy się rozdzieliliśmy, on pojechał na południe do Vinstra, ja na północ do Harmon, ale w drodze powrotnej koń mi się spłoszył, młody jest, narowisty, i trochę odbiliśmy.
— W stronę?
— Gdzieś w okolice Trollheimen. W pobliżu jest mały sklep, właściciel po prostu przepada za wydobywcami lodu, więc stwierdziłem, że na chwilę się u niego zatrzymam.
— W celach?
— Kurtuazyjnych.
— Proszę o dokładne zdefiniowanie, co pan tam robił.
— Cóż, wolę marchewkę od kija, więc chciałem kupić coś dla Strålena – mojego konia – ale że u Oakena za wszystko trzeba płacić jak za zboże, a trzeba mu oddać, że targować się umie, to chwilę mi to zajęło. Ostatecznie stwierdziłem, że niech stracę, po koronacji i tak to sobie odbiję.
— I odbił pan?
— Ajuści. Nie zdążyłem wrócić do Arendal, jak pierdolnęła zima.
— Wydaje się pan wzburzony. Nagle stracił pan źródło dochodów. Rozumiem, że to popchnęło pana do uczestnictwa w… obławie na Lodowym Wierchu.
— Sprzeciw! — zaoponował Jesper. — Wypowiedź sugestywna.
— Oddalam.
— Nie wiem, czy orientuje się pan w kwestii zawodu wydobywcy lodu — podjął Jens — więc może wyjaśnię. Zimą wydobywamy lód, bo jest potrzebny – głównie do przechowywania jedzenia, ale co kto lubi – latem. Kiedy na zewnątrz piździ jak w przerębli, raczej nikt normalny nie jest zainteresowany jego kupnem. Więc pyta pan, czy byłem wzburzony? Nie, kurwa, wściekły byłem! Zresztą, biorąc pod uwagę, co się potem odjebało, to nie tylko ja – bez urazy, Wasza Wysokość.
Krucza dama wyraźnie odprężyła się na swoim miejscu, bo tym razem ledwie drgnęła na dźwięk młotka.
— Proszę zwracać się do sądu!
— A więc, Wysoki Sądzie, nie, nie było mnie na Lodowym Wierchu, już mówiłem.
— Powiedział pan, że załamanie pogody nastąpiło jeszcze zanim dotarł pan do stolicy. Co w związku z tym postanowił pan zrobić?
— Przespać się, a potem zawrócić, złożyć kolejną kurtuazyjną wizytę w nadziei, że uda mi się odzyskać trochę pieniędzy, i poczekać, aż koń mi odtaje.
— I ósmego lipca podczas pobytu w… — rozległ się głuchy odgłos, jak okładka grubej książki uderzająca o blat, później pospieszny szelest kartek — …w dyskoncie wielobranżowym natknął się pan na…
— Ugh, jego. Taa.
— Proszę nie przerywać, kiedy sąd mówi!
— Och — przerwał ponownie Jens, tym razem odrobinę grzeczniej — darujcie, Wysoki Sądzie.
Sędzia westchnął tak głośno, że Kristoff miał wrażenie, że podmuch jego oddechu dotarł aż na koniec sali i dosięgnął wypchanego ptaka, który wyglądał, jakby zamierzał rozłożyć skrzydła do lotu.
— Jego Książęca Wysokość i kapitan Enger zaproponowali panu, by przyłączył się pan do nich w drodze na Lodowy Wierch, a pan na to przystał.
— Sprzeciw!
Jens skinął Jesperowi głową.
— Dokładnie, odmówiłem — doprecyzował, po czym splótł dłonie za plecami i zamilkł.
Na podwyższeniu zapanowało poruszenie, Kristoff odrobinę uniósł się ze swojego miejsca, żeby zobaczyć zalewającą blat falę ławników – wydawało mu się, że w jednym z nich rozpoznał chyba przewodniczącego z Isdrift – dłoń przy dłoni, usta przy uchu…
— Siadaj pan, do diabła! — obruszył się męski głos za jego plecami. Krucza dama odwróciła się zamaszyście, cała nastroszona, i z oburzeniem spojrzała na odłupany brzeg ławki.
— Chuligan — zawyrokowała. — Mój Boże, młody człowieku, że też nie jest panu wstyd…! To mienie publiczne, ma służyć latami, a co rusz widzę, z jakim brakiem szacunku odnosi się do niego młodzież!
Kristoff spojrzał na sterczące jak kolce drzazgi. Na swoje dłonie, długi czarny szew ciągnący się od palca wskazującego lewej ręki aż do kciuka. Znów na blat. Uniósł brwi.
— To często bywa pani w sądzie?
Kobieta prychnęła, krople śliny na chwilę zawisły w powietrzu zanim opadły na broszkę pod szyją.
— Proszę o spokój! — zawołał sędzia, waląc młotkiem jak w kowadło. — Panie Johansen, proszę zaprowadzić wśród publiczności spokój.
Krępy policjant podpierający drzwi stuknął obcasami i ruszył się z miejsca.
— No, zamknijta się wreszcie — zgodził się facet z tylnego rzędu. Zawtórowało mu kilka gniewnych chrząknięć.
Krucza dama wyraźnie miała jeszcze wiele do powiedzenia, ale potulnie opuściła grożący palec wskazujący i odwróciła się do nich plecami, kiedy policjant niespiesznie zaczął się zbliżać. Ludzie wokół zamilkli jak zaklęci.
— No — mruknął, zawracając w pół kroku.
— Wysoki Sądzie, czy mogę zadać oskarżonemu pytanie? — Prawnik królowej poderwał się z miejsca, ale gdyby Kristoff chciał na niego patrzeć, widziałby też królową, a w sposobie w jaki zagryzła wargę, było coś tak nieznośnie annowego, że nie mógł się na to zdobyć.
— Tak, oczywiście, proszę.
— A więc, panie Havik — zwrócił się do Jensa — czy miał pan przy sobie tego dnia broń palną?
— Sprzeciw, pytanie nie na temat!
— Panie Garnes, sąd daje panu ostrzeżenie, równocześnie oddalając sprzeciw. — Uniesiona dłoń Jespera opadła. — Jeśli jeszcze raz bezpodstawnie przerwie pan sądowi, zostanie pan ukarany grzywną w wysokości dziesięciu koron.
Jens delikatnie pobladł.
— Panie Havik, proszę odpowiedzieć na pytanie — ponaglił sędzia.
— Ee, no oczywiście, mam strzelbę, jak chyba każdy w Nordland, praktycznie nigdzie się bez niej nie ruszam.
— Proszę precyzyjnie — nakazał prawnik królowej. Wypiął pierś, poprawił marynarkę i władczym tonem zapytał: — Co ma pan na myśli?
— Wilki są u nas – znaczy, na północy – prawdziwym utrapieniem, często zdarza się, że podchodzą nawet pod domy, głupotą byłoby nie mieć czym się przed nimi bronić, jak człowiek porusza się głównie po leśnych drogach, często zupełnie sam.
— Czyli przyznaje pan, że miał pan przy sobie strzelbę również ósmego lipca?
Jens zmarszczył brwi i wyprostował ramiona, zrobił się czujny.
— A co to ma niby do rzeczy?
— Proszę odpowiedzieć na pytanie!
— No żeż ja pierdolę, chyba nie sugeruje pan, że wybrałem się ze strzelbą na królową jak na jakiegoś królika?
Młotek musiał nie trafić w podstawkę, bo tym razem dźwięk był mniej donośny, bardziej głuchy, jak uderzenie pięści w biurko. Jens się wzdrygnął. Kristoff go nie słyszał, widział tylko, że poruszają się jego wargi:
— O kurwa.
Przełknął ślinę. On miał na ten temat podobne zdanie.