Ariana dla WS | Blogger | X X X
Fagra, grýttur land, heimr Árnadalr
piękna, kamienna ziemia, dom Arendelle.

25.6.23

Rozdział 78. W którym książę próbuje być bohaterem

_______________

1850

NIKT NIE WIEDZIAŁ, że Boże Narodzenie 1850 roku będzie ostatnim Bożym Narodzeniem króla Ingvara, ale Hans włożył tyle pracy w przygotowania do przedstawienia, które mieli wystawić z braćmi, jakby miało być  j e g o  ostatnim.

Felix proponował Corneille’a i złożenie ofiary z sześciu dziewic.

— W tym pałacu tylu ich nie znajdziesz — zauważył Lars i miał rację, zostało ich tylko pięciu; Søren miał złamany obojczyk, a Niels i Gustav nabawili się duru brzusznego na Złotym Wybrzeżu i nie zeszli nawet na wigilijną wieczerzę.

— A może coś rodzimego? — zasugerował wuj Sigvard. Jego warg nie dało się dostrzec spod szwoleżerskiego wąsa, ale oczy błyszczały w ten sam sposób, co u ciotki Sigrid, której drżały kąciki ust. — Oehlenschlägera na przykład?

— Och tak, Anne-Luise wprost  u w i e l b i a  Axla i Valborg! — przyklasnęła.

Maman ma na imię Marie-Louise — zauważył cierpko Frederik.

— A nie tak powiedziałam? — zdziwiła się prawie-szczerze, otwierając szeroko oczy i trzepocząc rzęsami jak wachlarzem. — No już, doudou*, nie dąsaj się. Mogę dać ci przymierzyć moje perły, chcesz?

I tak Frederik uparł się, że nie zagra nikogo innego niż Valborg, bo tylko Valborg pasowały klejnoty – a ponieważ nikt nie chciał całować Frederika, Axlem został oczywiście Hans („I tak byli spokrewnieni”, pocieszał go nieprzekonująco Erik).

Chère maman wyszła z salonu, kiedy tylko usłyszała tytuł sztuki, a Hans walczył ze łzami aż do ostatniego aktu, kiedy już jako śmiertelnie ranny tragiczny kochanek, po raz pierwszy pozwolił sobie na płacz na oczach tak wielkiej publiczności.

Dostał owację na stojąco. Nie pamiętał wyrazu twarzy dziadka, tylko pierścienie na palcach dłoni, którą trzy miesiące później musiał ucałować po raz ostatni, bo zastanawiał się, czy nie boli go, kiedy tak energicznie klaska.

Dłonie stojącego krok za nim ojca ledwie się zetknęły.

— Masz prawdziwy talent, chłopcze — powiedział król. Hans zgiął się w głębokim ukłonie. Wcześniej pisał tylko w głowie scenariusze do Kriegsspil**, ale to nie było to samo. Łzy wysychały w cieple pochwały. — Umiesz zwodzić ludzi.

Oderwane od ludzi głosy brzmiały nienaturalnie donośnie, dzwoniły w uszach, tętniły w żyłach, a ona ze wszystkich sił starała się ignorować protesty lodu, ale usłyszała, jak sędzia powiedział:

— Proszę wprowadzić pierwszego świadka — co nie miało żadnego sensu, w końcu mieli tylko jednego, wiedziała, kto nim będzie, oglądanie go było ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzyła, i już na samą myśl o tym jej serce zaczęło bić jak oszalałe.

Ah-ah, ah-ah, ah-ah…

Dźwięków było za dużo. Ludzie nie przestawali szeptać, szurać nogami i szeleścić ubraniami. Chrząkali i parskali, a wszystkie wydawane przez nich odgłosy kłębiły się wokół niej i narastały. Wzdrygnęła się, kiedy dołączył do nich odgłos kroków i skrzypnięcie drzwi. Poczuła przeciąg. Lodowate powietrze zatkało jej gardło. Miało zapach wody kolońskiej Gresetha.

Ah-ah-ah…

On też coś mówił, jego twarz była zaniepokojona i rozmyta. Nad jego ramieniem szalało morze innych.

Nie odwracaj się, tylko się nie odwracaj…

Więcej dźwięków. Sędzia uniósł młotek jak kat topór: AH! AH! AH! Elsa aż podskoczyła, przyciągnęła do piersi sine dłonie, próbowała zacisnąć je w pięści, ale klątwa wewnątrz niej siłą prostowała jej palce, grożąc, że je połamie.

Podłoga zamarzła. Błoto, które nanieśli do sali rozpraw, zmieniło się w brązowe zastrugi. W drodze na korytarz Kristoff ostrożnie stawiał kroki. Suche, zimne powietrze szczypało w policzki, ale po przejściu przez drzwi wreszcie dało się oddychać, z dala od zgiełku i zaduchu sali rozpraw.

— Nic, tylko powinszować — warknął mu do ucha obcy głos, ale łatwiej było udawać, że te słowa skierowane są do kruczej damy drobiącej tuż pod jego nosem irytująco wolno-szybkim krokiem, który powodował, że nie mógł ani jej wyprzedzić, ani ominąć.

Może i zresztą były, bo ta odrzuciła głowę do tyłu z takim impetem, że prawie zgubiła kapelusz.

— Wypraszam sobie! — fuknęła i zadrżała, prawdopodobnie bardziej rozjuszona niż zmarznięta. — Czy ktoś w ogóle może mieć wpływ na te… te… diabelskie sztuczki królowej?

Zatrzymała spojrzenie na Kristoffie, demonstracyjnie rozcierając ramiona, jakby to on był winny, że wiatr wieje ze złej strony.

Diabelskie sztuczki.

Zrobił krok w stronę okna i pomyślał, że gdyby szatan naprawdę istniał i chciał go skusić, nie miałby trudnego zadania, bo i tak czuł nieodparte pragnienie rozbicia Jensowi łba.

Korytarz był pusty i cichy, a oni oddychali płytko i głośno. Zamarznięte oddechy odbijały się od kamiennych ścian i parzyły usta, wracając do nich.

Hans miał wrażenie, że laska wije mu się w dłoni jak Nidhogg, wciąż podgryzając własne korzenie, kiedy starał się natrafić jej końcem w łączenia między płytkami podłogi i nie poślizgnąć.

Za zakrętem uniósł głowę, zobaczył kilka osób zbitych w ciasną grupkę na ławce pod ścianą, być może dla zachowania ciepła, i wykrojoną w bieli śniegu ciemną sylwetkę mężczyzny, który opierał się o parapet całą długość korytarza dalej.

Ci z ławki się skłonili, on – nawet nie odwrócił.

— Dzień dobry — odezwał się Hans, przelotnie zastanawiając się, kim może być. Zdecydowanie nie arystokratą, to było oczywiste; wnioskując po ubraniu, nie należał nawet do klasy średniej. Koszula przybrała zużyty porcelanowy odcień bieli, a spodnie zaczęły delikatnie przecierać się na kolanach, ale buty miał czyste.

— Ach — parsknął. Uniósł tylko głowę i zmarszczył czoło. Jego zachowanie nie było też wystarczająco stonowane, żeby mógł uchodzić za zwykłego służącego. Więc co, święcie oburzony obywatel? Może zajmował się dystrybucją lodu i sympatyzował z interesami wydobywców? — Czyli to jest dobry dzień?

Ale… nie. Było w nim coś… jakby egzotycznego – dzikiego. Coś dziwnie znajomego. Patrzył na niego z nieskrywaną wrogością.

— Dzień jest taki, jakim się go czyni — odparł Hans ze spokojnym przekonaniem, poprawiając uchwyt na lasce.

Policjant otworzył drzwi sali rozpraw, wykonując niepewny ponaglający gest w kierunku ich wnętrza. Obcy mężczyzna uniósł ciemne brwi. Opadł na nie biały płatek śniegu, a Hans zdał sobie sprawę, że Elsa nigdy nie była prawdziwą królową. To zima rządziła Arendelle.

Obiecała sobie, że nie spojrzy w tamtą stronę, ale zza cienkiej warstwy szronu widziała, jak unoszą się oczy i pochylają głowy. Zobaczyła, jak blednie Jens Havik, jakby razem z krwią z twarzy odpłynęła z niego cała pewność siebie, którą wcześniej przejawiał.

— O kurwa — wychrypiał. Wychylił się ze swojego miejsca, chwycił w pięść materiał marynarki adwokata. Reszta słów zmieniła się w stłumiony szept, ale z ułożenia ust Elsa wyczytała to, które pojawiało się tam najczęściej. — Kurwakurwakurwa.

— Czy przysięga pan mówić całą prawdę i tylko prawdę?

Hans położył dłoń na Biblii. Co za widowisko, cóż za rola do odegrania. Poczuł pod nadgarstkiem chłód metalowych okuć. Gdyby miał przysięgać na coś, w co naprawdę wierzy, wybrałby zgoła innego autora.

Ale liczy się tylko wynik — przypomniał sobie. Środki w ich rodzinie potępiano tylko wtedy, kiedy nie prowadziły do celu. Przecież  w i e d z i a ł ,  jego własna porażka zmieniła się w zdradę wyłącznie dlatego, że nie była sukcesem, sprawiła, że Westergårdowie mogli wydać się  s ł a b i ,  a to było niebezpieczne i niewybaczalne.

Dyskretnie rozejrzał się po rozczarowująco opustoszałej sali. Zatrzymał wzrok na ukrytym za szronem profilu królowej. Ściskała w dłoniach jakąś kartkę, a jej ramiona trzęsły się tak, że nie rozumiał, jakim cudem jeszcze jej nie podarła. Tworzący się między nimi lód miał kolor z Lodowego Wierchu, gdzie skrzył się jak złoto.

Odkaszlnął, a ona odruchowo podniosła wzrok, spłoszona i bezbronna – a więc już przegrana. Widział w niej wszystko to, co sam ukrywał: desperację, poczucie ograniczenia, druzgocący brak opcji, palącą gorycz.

Na swój sposób byli do siebie podobni, zmuszeni do grania osoby, bycia którą od nich oczekiwano, zamiast tym, kim byli naprawdę, to był ich obowiązek.

Z tym, że on robił to lepiej.

— Tak — odpowiedział wreszcie, bo już wiedział, w kogo wcieli się w tym spektaklu.

Spojrzał na nią.

W ten sam sposób patrzył na nią w trakcie balu koronacyjnego, na Lodowym Wierchu, w celi… Na fiordzie. Za każdym razem sięgał głębiej, pod wszystkie warstwy sekretów, mięśni, kości i lodu.

Jego oczy były jasne, złocistozielone, ale czaił się w nich mrok. Teraz wiedziała już, że ona sama też ma w sobie mrok, który mąci myśli.

— Czy może opowiedzieć pan, co pamięta pan w związku z incydentem na Lodowym Wierchu, który jest przedmiotem dzisiejszej rozprawy, W…? — Początek tytułu zadrgał na końcu zdania i zgasł.

— Oczywiście — odparł, nieznacznie wykrzywiając wargi i zamarł w półobrocie, cały składający się z ostrych kątów jak sopel. Długi nos, trójkątna linia podbródka, cienie rzęs przecinające policzki wpół, kiedy spuścił wzrok. Elsa prześledziła jego linię, od własnych trzęsących się dłoni aż do jego nieruchomych palców zaciśniętych w powietrzu. Zmarszczyła brwi, a wtedy on delikatnie przesunął ręce w dwie przeciwne strony, jakby rozciągał niewidzialny arkusz papieru, a później zwrócił się do sędziego.

Spojrzała na kartkę przed sobą. To było takie oczywiste: trzymać ją przed sobą napiętą. Dzięki temu mięśnie miały zajęcie. Papier się nie gniótł. Ona sama wydawała się czymś odrobinę bliższym obrazu idealnej królowej.

Gdyby tylko mógł ją jeszcze nauczyć, co zrobić z lodem przekrwawiającym się z opuszków na papier.

Kurtyna się podniosła.

Hans po kolei obrysował wzrokiem każdą sylwetkę za sędziowskim stołem. Przewodniczący składu Sandmoen, po jego prawej – zaciskający pod wąsem usta Peterssen i obcy, skulony w jego cieniu mężczyzna; po lewej – jeszcze dwóch, pucołowaty podrostek, który wyglądał zdecydowanie młodziej niż na wymagane trzydzieści lat (chyba że i tego w Arendelle zaniechano) i drugi, z lśniącym księżycem brylantyny w ciemnych włosach i znajomo przyciętą bródką. Ingebrestend, Ingebretsen, Ingebrigtsen? – ten udziałowiec z Isdrift.

Jeśli to rzeczywiście był on, to co najmniej dwóch „sędziów” odgrywali co najwyżej zwykli ławnicy.

Sąd Najwyższy w najlepszym wydaniu.

Obrócił się powoli, powiódł spojrzeniem wokół siebie. Policjant, który wprowadził go do sali, opierał się niezgrabnie o framugę drzwi, jakby trasa, którą musiał pokonać, zupełnie wyzuła go z sił. Po drugiej stronie stał na baczność kapitan straży; ciemną zielenią płaszcza i brązowawym odcieniem włosów mógłby wtopić się w boazerię, gdyby śnieg perlący się na daszku czapki, która przysłaniała mu oczy i po której Hans był w stanie rozpoznać wyłącznie jego stanowisko – nie twarz.

Jeśli nie wetknął jej pod pachę… O, Boże. Był pod bronią.

Hans prawie poczuł ciężar rewolweru we własnej dłoni.

— Zgłosiło się dwóch ochotników z Weseltonu i gros strażników — wyrecytował pierwszą kwestię i zobaczył, jak z jego ust unosi się mroźny obłoczek, podobnie jak z ust osamotnionego w pierwszym rzędzie nowego premiera.

Zdecydowanie mniej postawny niż Bjelke i raczej sporo od niego starszy, z utkwionym w plecach królowej spojrzeniem podszytym łagodną troską.

A ona… Było w niej coś takiego… Widział, jak delikatnie odchyliła głowę, blade błękitne widma żył ciągnące się od szyi po podbródek. Jakby próbowała zerknąć w okno. Hans wiedział, co się za nim kryło, jechał tą drogą. Za szpalerami kolorowych budynków rozciągał się Arenfjord, nad którym rano unosiła się mroźna mgła.

Doznał dziwnego uczucia, że królowa miała ochotę uciec, nie tylko z gmachu sądu – gdzieś dalej, poza otaczające fiord uroczyska.

— A co z góralami? — zapytał siedzący obok niej prokurator. Sprawiał dość natrętne wrażenie. Kiedy się poruszył, Hans poczuł znajomy zapach wody kolońskiej, w której kąpał się Lars, to bezguście.

— Doniesiono mi, że w związku z koronacją Jej Królewskiej Mości królowej Elsy w stolicy przebywa wielu… — Skup się — nakazał sobie, wciągając go w płuca i prawie się nim dławiąc — …wydobywców lodu.

— Kto panu o tym doniósł?

— Enger.

Każde słowo przychodziło tak naturalnie. Już to ćwiczył, zabijając mdłości na KDM „Gorm” listą nazwisk, które wyrecytuje ojcu po powrocie do tej marnej namiastki domu w Agdair. Bellerose, Bjelke, Enger, Gyldenløve, Schwendemann, Peterssen. Wciąż drżał przed nim jak dziecko, a doświadczenie z dzieciństwa podpowiadało, że gniew, rozłożony na kilka głów, zawsze jest mniejszy.

Bellerose, Enger, Schwendemann. Banda zlęknionych durniów. Bjelke, Gyldenløve i Peterssen próbujący odepchnąć od siebie ciężar odpowiedzialności.

I wśród nich on, jedyna nadzieja Arendelle.

— Zasugerował, że ich pomoc w górskich warunkach może okazać się nieoceniona i warto byłoby z niej skorzystać. Wydawało mi się to logicznym posunięciem.

— Zatem dołączyli do wyprawy dobrowolnie?

— Tak. Czterech jeszcze w Arendal, trzech kolejnych dołączyło po drodze, w Harmon i na obrzeżach.

— W jakich okolicznościach ich pan spotkał? Czy wie pan, dlaczego przebywali w stolicy?

— Zapewne dostarczali lód do okolicznych lodowni albo wracali do domu, nie pytałem.

— A co z pozostałymi siedmioma wydobywcami lodu?

—  W  s u m i e  było ich siedmiu. — odparł bez pośpiechu, strzepując niewidzialny pyłek z rękawiczki i kątem oka podchwycił spojrzenie nienaturalnie bladego Jensa Havika. (Jezu Chryste, jak on nie znosił Jensa Havika.)

— W raporcie, który został dopuszczony jako dowód w sprawie, widnieje czternaście nazwisk wydobywców lodu.

— Cóż — Hans rozłożył ręce, powoli, aż palce dosięgły barierek. Kiedy je cofnął, zauważył ciemną smugę na jasnym materiale. Będzie musiał pamiętać o zmianie rękawiczek — w takim razie najwyraźniej musieli podchodzić pod Lodowy Wierch z innej strony, bo żadnego więcej nie widziałem.

Gładysz zajmujący miejsce u skraju sędziowskiego stołu uśmiechnął się na to półgębkiem. W karcącym spojrzeniu, które posłał mu Peterssen było coś głęboko satysfakcjonującego.

— Czy jest pan pewien, że nie spotkał pan w tamtym czasie żadnego więcej wydobywcy lodu?

— Tylko jednego.

Zrobił pauzę, wykorzystał ciszę, żeby znów spojrzeć na królową. Wyprostowała się nieznacznie, jakby próbowała wypełnić ramy wyniosłego królewskiego obrazu – ale za nim kryła się niepewność.

— Czy zechce pan szczegółowo przedstawić tę sytuację? — ponaglił prokurator, ale Hans jeszcze przez chwilę milczał.

Słowa, słowa, słowa.

Jakich słów oczekiwała?

Musiał dowiedzieć się, co chce zobaczyć i pokazać jej dokładnie to.

— W drodze na Lodowy Wierch zatrzymaliśmy się w przydrożnym sklepie u podnóża Trollheimen. Chcieliśmy trochę się ogrzać i dać odpocząć koniom. Mieliśmy też nadzieję, że uda nam się czegoś dowiedzieć. Tam też spotkałem Jensa Havika, którego próbowaliśmy z Engerem zwerbować, ale… dość jasno dał do zrozumienia, że nie jest zainteresowany naszą ofertą.

— Co pan przez to rozumie?

Kartka w jej dłoniach przestała drżeć, wyraźnie starała się kontrolować i nie pokazywać targających nią emocji, ale najwyraźniej nie była dobrą aktorką, bo te zwyczajnie migotały jej na twarzy w odblaskach zorzy, bursztynach i szkarłatach.

Wzburzenie. Lęk.

Miała bluzkę w kolorze stalowego błękitu, który przybrał właśnie skrawek nieba widoczny za oknem, spiętą pod szyją zwykłą srebrną broszką pozbawioną klejnotów. Odcienie topniejącego lodu nabrały jakiegoś pierwotnego rysu. To nie mogła być gra świateł.

— Ze względu na obecną na sali damę pozwolę sobie nie cytować. —  Wciąż pamiętał ją na lodzie, w bieli i rozpaczy. Często wracał do tej chwili, wciąż na nowo odtwarzał w głowie wydarzenia z lipca, próbując dojść do tego, gdzie popełnił błąd, w którym momencie powinien był wybrać inaczej – ale każda z obranych ścieżek kończyła się lufą pistoletu. — Tak czy inaczej Jens Havik kategorycznie odmówił.

— Jest pan tego pewny? — Prokurator brzmiał niemal na rozczarowanego. Hans uniósł brew, zacisnął wargi. — A czy dopuszcza pan możliwość, że dołączył do panów na późniejszym etapie wyprawy?

— Raczej nie brałbym tego pod uwagę. Działaliśmy w pośpiechu i krótko po naszej rozmowie opuściliśmy sklep. Wydaje mi się niemożliwe, żeby zdołał nas dogonić.

— „Wydaje” się panu. Przypominam, że zeznaje pan pod przysięgą. Nic nie może się panu „wydawać”, jest pan zobowiązany odpowiadać zgodnie z prawdą.

Hans pomyślał, że chociaż stracił w życiu wszystko inne, przynajmniej nie stracił zdolności kłamania.

— Oczywiście, zdaję sobie z tego sprawę.

Mógłby łgać jak najęty, a oni nawet by nie mrugnęli.

— Twierdzi pan, że działał pan w pośpiechu, jednak panujące warunki pogodowe z pewnością utrudniały panu sprawne przemieszczanie się. Czy w związku z tym możliwe jest, aby oskarżony był w stanie do panów dołączyć?

— Z całym szacunkiem, panie…

— Greseth — dobiegło od strony ławy oskarżonych, a Hans na chwilę stracił rezon. Był przekonany, że Jens Havik musiał odgryźć sobie język, skoro od chwili, gdy wszedł na salę rozpraw, z jego ust nie padło ani jedno słowo.

— ...panie Greseth, akurat pogoda jest dość egalitarna. Nie sądzę, aby Jens Havik miał w tej kwestii jakieś szczególne względy. — Ułożył wargi do uśmiechu, pilnując, żeby wyglądał na przepraszający, ale nie skruszony.

Prokurator agresywnie przewrócił plik kartek.

— Dobrze, zatem wróćmy do tematu innych wydobywców lodu, którzy panu towarzyszyli. Czy zapamiętał pan jakieś szczegóły? Cechy wyglądu?

— Poznałem wszystkich już po załamaniu pogody, w zamieci zbytnio się od siebie nie różnili. Kiedy podchodziliśmy pod Lodowy Wierch, wiatr wiał od szczytu, a więc prosto w oczy. Szliśmy pochyleni, załzawieni, z zakrytymi twarzami. Do tego śnieg odbija światło. Nie umiałbym powiedzieć nawet, jak wyglądał człowiek, który szedł najbliżej mnie.

— Człowiek najbliżej pana? — Hans skinął głową. — Twierdzi pan, że nie wie pan, jak wyglądał. Ale czy pamięta pan jego nazwisko? — Tym razem był oszczędniejszy w gestach. Czekał. — Brzmiało może Setälä?

Zakołysał się delikatnie na piętach. On nie musiał tłumić emocji; wystarczyło przykryć je maską innych, fałszywych. Z miną próbuję-sobie-przypomnieć powiódł niespokojnym spojrzeniem z lewa na prawo.

Królowa przygnieciona ciężarem polemiczności rozprawy, która zdawała toczyć się poza jej świadomością i kontrolą. Tragedia. Greseth roztaczający wokół siebie wątpliwą woń larendogry. Komedia.

Niemy stasimon za stołem sędziowskim.

Po stronie Jensa Havika zupełnie nowe osoby dramatu, którymi wcześniej nie zaprzątał sobie głowy.

Setälä.

To musiał być ten wyższy, ciemnowłosy. Opierał głowę na złożonych dłoniach i było w nim coś dziwnie znajomego – bruzda między brwiami, hafty na kamizelce – wyglądał jak zamazane wspomnienie kogoś, kogo Hans już kiedyś widział – ale zdecydowanie nie na Lodowym Wierchu.

A ten trzeci – przecież chyba nie adwokat, tak niepozorny i milczący – może miejscowy pastor-samarytanin zgodził się służyć im poradą prawną?

Zmarszczył brwi.

Bøye, Evenstad, Grabow, Kirkemo, Nilsen, Virtanen, Volden, Aasen. Wciąż o czterech za dużo.

Bjorgman. Havik. Setälä. Jakie to w ogóle miało znaczenie.

Patrzył. Milczał. Cisza nie musiała być zła, często działała na widzów lepiej niż słowa.

— Ta-ak — odparł niespiesznie, przeciągając głoski. Lód pokrywający kartkę, którą ściskała królowa, zaczął pękać. W jej spojrzeniu było coś nieuchwytnego. — I… imię odojcowskie też miał na „S”. — Uderzenie serca, dwa, trzy – akurat tyle, żeby myśli zdążyły przebrzmieć w głowie. Ostatni akt. — Bjarne.

— Ma pan na myśli oskarżonego Juhaniego Tuomassona Setälę.

Elsa przez chwilę widziała tylko prostą linię jego pleców, która zadrżała, kiedy pokręcił głową.

— Nie, zdecydowanie nie.

Setälä i Havik zaczęli szeptać między sobą. Adwokat odpowiadał szeptem. Widziała blade owale ich twarzy, pochylające się ku sobie głowy, ciemnowłose i rudą; razem przywodzili na myśl płonące w nocy ognisko. Ona słyszała tylko zawodzenie wiatru i kruszący się w jej dłoniach lód – AHAHAHAH – ale on stał bliżej, musiał podchwycić to, co jej umknęło.

— Sørlie! — powiedział. — Bjarne Sørensson Sørlie — powtórzył głośniej.

Numer 11. Skąd…

Greseth zmiął w dłoniach dokumenty.

— Skąd bierze się ta nagła pewność?

Przez chwilę mierzył go wzrokiem.

On – Jego Królewska Wysokość książę Południowych Wysp. Książę Hans. Hrabia Nasturii. Jeśli chodziło o tożsamości, spośród których mógł wybierać, miał ich aż nadto. Hans Vestergaard. Kuzyn Hans.

Kuzyn. To słowo nagle wydało się obmierzłe. Słowa „kuzyn” Anna używała zamiennie z „brat cioteczny”, kiedy mówiła o pokrewieństwie między Bjorgmanem a Setälą.

— Zależało mu, żebym dobrze zapamiętał jego nazwisko, w razie gdyby później miał zostać odpowiednio wynagrodzony za swoje… zaangażowanie w sprawę — odparł; w jego głosie była dziwna lekkość, którą Elsa nagle poczuła w głowie.

Objęła się ramionami, ścisnęła łokcie. Zauważyła przekwitłą różę krwi w zgięciu prawego.

— Chce pan przez to powiedzieć, że to on był głównym inicjatorem działań podjętych w celu ujęcia królowej?

— Ależ skąd, w tej kwestii cała odpowiedzialność spoczywa na mnie. Sørlie nie zaszedł dalej niż do schodów prowadzących do pałacu.

Ktoś parsknął – Havik albo Setälä – ale odgłos uderzeń młotka szybko go uciszył. Peterssen dostał kolejnego nagłego ataku kaszlu.

— Jeśli nie ma Wysoki Sąd pytań w kwestii moich motywacji względem ujęcia Jej Królewskiej Wysokości, to nie mam już nic więcej do powiedzenia. — Skinął tylko głową, ale było w tym geście coś zamaszystego, jakiś rozmach, jakby właśnie schodził ze sceny. Elsa miała ochotę się roześmiać. — Dziękuję.

Całymi tygodniami obwiniała się za nierozważną szczerość w lochach, kiedy przyznała, że nie ma pojęcia, jak zapanować nad swoją klątwą. Otworzył wtedy szerzej oczy, cofnął się o krok, a ona miała wrażenie, że sama przytknęła sobie lufę do skroni.

Myślała o „pozwolisz, że…” z balu koronacyjnego, które zdusiła w zarodku z przekonaniem, że nie spodziewał się, żeby rzeczywiście. P o z w o l i ł a  mu mówić, bo i tak nie miał nic do powiedzenia.

Przypomniała sobie trzask żyrandola na Lodowym Wierchu, dźwięk naciskanego spustu na fiordzie – i jak bardzo, jak okropnie się myliła. On  z a w s z e  miał coś więcej do powiedzenia. 

_______________ 

Doudou (fr.) – pluszowy miś lub kocyk, używane jako pieszczotliwy zwrot w stosunku do dziecka.

** Kriegsspil (niem.) – „gra wojenna”, pruska gra strategiczna polegająca na przeprowadzaniu symulacji bitew.


Oehlenschläger  jest jednym z czołowych duńskich dramaturgów, jest uważany za prekursora romantyzmu w literaturze duńskiej; sztuka Axel i Valborg to mniej-więcej duński odpowiednik Romea i Julii. Dramat, który chciał wystawiać Felix, to z kolei Andromeda Pierre'a Corneille'a.

W 1850 r. Dania sprzedała Wielkiej Brytanii swoją kolonię na Złotym Wybrzeżu (w Zatoce Gwinejskiej), więc możemy uznać, że Nils i Gustav jeszcze zdążyli się tam wybrać i złapać tyfus.

Schwendemann to Szwądękaunt, nie mogłam się zdobyć na zapisanie jego nazwiska w polskiej wersji, szukałam najbliższych fonetycznie odpowiedników, myślę, że od biedy da się to przerobić na szwindelkanta xD

I dodam jeszcze, że skład sądu wzięłam sobie z norweskiej konstytucji w opracowaniu Polskiej Akademii Nauk: „Każda sprawa będąca przedmiotem rozstrzygnięcia przez Sąd Najwyższy rozpatrywana jest w składzie pięciu sędziów, z których najstarszy wiekiem pełni obowiązki przewodniczącego składu orzekającego”. Inna sprawa, że to wszystko jedna wielka farsa

11 komentarzy

  1. Cześć!

    Och, zaczynamy rozdział retrospekcją! To coś, co zdecydowanie bardzo lubię! I to z tego co widzę dotyczy Świąt Bożego narodzenia. Strasznie je lubię, już nie mogę się doczekać! Mam nadzieję dostać kilka książek i trochę słodyczy (kocham Kinder!)... i może nowy zegarek, ale tego nie wiem! No i będę miała w końcu trochę wolnego czasu! A jak Twoje Święta Autorko? Obchodzisz je?

    Ale wracając już do Hansa. Pomimo mojej anty-lubości (ach... słowotwórstwo) do niego to bardzo podoba mi się jak nakreślasz ramy jego psychicznego tła. Wiele rzeczy musiało na niego wpłynąć i go ukształtować. Wymagania rodziny, twarde wychowanie, może trochę nauka przetrwania w tak trudnych warunkach? Nie ma co, przyznaję - na pewno nie miał lekko. Zastanawia mnie czyje uznanie było dla niego ważniejsze - dziadka czy też wymagającego ojca. Na czym młodemu Hansowi mogło bardziej zależeć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam też taką wizję jego Świąt. Wielkie, wystawne, pachnące mnóstwem potraw i pełne złoto-czerwonych ozdób. Jakoś tak widzę jego rzeczywistość.

      Ponownie muszę to powtórzyć - biedna Elsa. Ona tego absolutnie najwyraźniej nie kontroluje, na prawdę wydaje mi się być otumaniona. To dość mocny paradoks - narkotyki, które powinny obniżać jej odczuwanie mocy, w rzeczywistości tylko pozwalają się jej jeszcze bardziej wymykać z pomiędzy palców. "Diabelskie sztuczki.", wielkie mi co, ta pani najprawdopodobniej sama diabła słucha jak krzyczy na wnuczęta.

      Usuń
    2. Chwileczkę, czy Hans właśnie minął Kristoffa idąc na salę? To scena, której się nie spodziewałabym nawet w najlepszych snach! Jest krótka, dobra, mocna i wyważona. Żadnej pseudo-nienawiści, takiej jak w wielu fanficach na temat "Krainy Lodu". Bo Kristoff wszystko wie już od Anny i w ogóle wie jak Hans wygląda pod każdym kątem i tak dalej. Kristoff najprawdopodobniej nie ma pojęcia jak Hans wygląda, a biorąc pod uwagę wszystkie traumy Anny, ta na pewno nie opowiadała mu zbyt wiele jeśli w ogóle o swojej niedoszłej miłości. Tak! To wszystko zdecydowanie się ze sobą klei. Podobają mi się bardzo mikro opisy Kristoffa, które tutaj wprowadziłaś. Szczególnie ten o ciemnych brwiach.. ach! Jak tutaj można Kristoffa nie kochać? (to pytanie jest zdecydowanie retoryczne!)

      Bardzo podoba mi się fragment o tym, że to nie Elsa rządzi Arendelle, a zima. Doskonałe podsumowanie!

      Usuń
    3. Ale cóż, wygląda na to, że powinnam wrócić do postaci Hansa. A więc dobrze.

      Niezwykle pasuje mi do niego to, że podchodzi do całej sprawy jak do roli, którą musi odegrać na scenie. Widownia może i nie jest zbyt duża, ale zawsze jest to widownia. Nie należy jej rozczarowywać.

      Chwileczkę. Nie posądzam Cię o to, droga Autorko. Oczywiście, masz prawo robić z tym opowiadaniem wszystko to, co tylko zapragniesz Ale czy top wygląda mi jak początki Helsy? Czy jestem już przeczulona? Muszę powiedzieć, że wcale mi się to nie podoba. To znaczy, napisałaś to bardzo dobrze i widzę między nimi pewne podobieństwa. I zdecydowanie mi się to nie podoba. Ech, mam szczerą nadzieję, że Helsa to z tego nie wyjdzie. Ale doceniam, że na odległość doradził dobrze Elsie w sprawie kartki. Choć zdecydowanie nie podoba mi się to, że są w stanie zrozumieć się bez słów.

      Usuń
    4. Czy Elsa rzeczywiście pragnie ucieczki daleko poza fiordy? Z dala od wszelkich otaczających ją problemów?

      Czy ja widzę "Peterssen" wśród wymienianych przez Hansa podejrzanych nazwisk? Niezwykle interesujące... Tak czułam, że z nim jest coś na prawdę nie tak...

      Och, jeśli Hans źle reaguje na obecność Jensa Havika na sali, to życzę mu jej jak najwięcej! Oby tylko go nie pogrążył... to by była kolejna rzecz, której nie byłabym w stanie mu wybaczyć.

      Usuń
    5. Hans zdecydowanie stawia na zrobienie wrażenia i stworzenie mgły eleganckiego przedstawienia. Co to za aktor! W tym rozdziale zdecydowanie pokazujesz jego kwintesencję. Nie ma co!

      CHWILECZKĘ! (przepraszam za Caps Lock)

      Czy Hans właśnie zaczął bronić Jensa? O co mu chodzi? Na pewno ma w tym jakieś ukryte cele. Przecież to nie możliwe - zachowuje się jakby niemalże nie znał Havika. Co się dzieje? Nic nie rozumiem! Co to za gra Hans...

      Widzę, że proces na prawdę jest kontrolowany do cna. Jak zostawili na chwilę w spokoju Jensa, to próbują się do Juhaniego przyczepić. Co za krwiopijcy!

      Usuń
    6. I och... Hans naprawdę zaprzecza, że widział ich na Lodowym Wierchu. To oczywiście prawda, ale zastanawia mnie silnie co tak na prawdę jest w Hansa interesie. Przecież musi mieć w tym jakiś interes! Oczywiście to dobrze ale i tak mnie to szokuje!

      Przyznam szczerze, że zupełnie (to pewnie wina mojej słabej pamięci) nie pamiętam kim jest Bjarne. Tak czy siak nie jest to ani Jens, ani Juhani, więc ja oficjalnie jestem już szczęśliwa! I uff, to koniec procesu! Ależ mi ulżyło. Cały czas denerwowałam się i stresowałam jak to będzie, co się wydarzy i dokąd to wszystko zmierza. Jak mi ulżyło, że to koniec!

      Nie ma co, Hans chyba odegrał rolę życia.

      Usuń
    7. Cieszę się, że w tak wprawny sposób podzieliłaś kwestię procesu na trzy rozdziały. W pełni utrzymałaś napięcie, bardzo dobrze się można było zapoznać z atmosferą na sali i każdy bohater miał coś do powiedzenia (również Kristoff). Super!

      Typowo już, dziękuję za przypisy! Dużo wyjaśniają i wiele można się z nich dowiedzieć.

      Podsumowując, doskonałe trzy rozdziały, a proces jest idealnym zwieńczeniem wszystkich elementów, które do tego prowadziły! Czekam zdecydowanie na więcej.

      Usuń
    8. Pozdrawiam i życzę bardzo dużo weny do pisania.

      Anonimek :)

      Usuń
    9. Prawdę mówiąc, to Boże Narodzenie było zupełnie przypadkowe, w sensie okazało się najlepszą okazją dla hansowych popisów – ale czas pisania jakoś tak idealnie pokrył się z okresem świątecznym w rzeczywistości, i aż pożałowałam, że akcję opowiadania osadziłam jednak w jesiennych miesiącach :D
      Taaak, totalnie obchodzę – w sensie dla mnie to święta rodzinne, nie religijne, ale uwielbiam cały grudzień i wszystko, co się z nim łączy – może z wyjątkiem braku śniegu D: (Kinderki też – na szczęście w tym roku w nie obrodziło ♥ mam nadzieję, że u ciebie podobnie!)
      I tak, złoto i czerwień to zdecydowanie kolory, które pasują mi do Hansa, a w sumie wszystkich Westergårdów, to tacy Lannisterowie tego uniwersum :D

      Z Hansem w ogóle mam trochę relację love-hate, bo tak, jak wiele rzeczy mnie drażni nie tyle w jego zachowaniu, co w kreacji, którą zaserwował nam Disney, to naprawdę, szczerze lubię go pisać :D Mam nadzieję, że nie wyjdzie w żadnym momencie, że usprawiedliwiam go argumentem pt. Bo Miał Trudne Dzieciństwo – no ale trzeba przyznać, że to sporo tłumaczy; staram się zresztą bardzo, żeby było stosunkowo jak najmniej sztampowo

      Taaak! Dokładnie to samo pisałam chyba w którymś z poprzednich komentarzy, na samym początku przyjmowania nawet laudanum mogło jeszcze Elsie pomagać, a teraz mam wrażenie, że nawet najmocniejsze narkotyki przynoszą wręcz odwrotny do zamierzonego efekt

      I drugie taaak, mam w planach jeszcze jedną wspólną scenę Hansa i Kristoffa (a żeby do niej doszło, musi pojawić się pewnie jeszcze kilka), bo ich dynamika to coś, co bardzo mnie pisarsko satysfakcjonuje, kiedy nie wygląda tak, jak we wszystkich fanfikach, z jakimi miałam styczność – czyli, o ile istnieje, głównie opiera się na „ZABIJĘ GO!!!!1111” albo dissach jak w serialu Once Upon a Time xD (nie mam pojęcia, czy oglądałaś krainowy sezon – ja tak, i w sumie pozostawia baaardzo dużo do życzenia, ale na swój sposób w wielu kwestiach wciąż broni się lepiej niż dwójka XD)
      I dziękujęęęę <3 nie ukrywam, że sama jestem bardzo z tej sceny zadowolona, więc akdffkdsa ♥♥♥

      Usuń
    10. (część druga, bo komć był za długi, pfff -.-)
      I hah, to spoiler-nie-spoiler – raczej nie planuję Helsy. Dodaję to „raczej”, bo czasami wpada mi do głowy jakiś pomysł albo przypomina mi się jakieś zupełnie randomowe zdanie z poprzednich rozdziałów, które nagle zupełnie zmieniają mój pogląd na resztę akcji – ale na tę chwilę jestem o tym przekonana na 99% - a na 100, że Helsa to nie będzie endgame
      To coś, jak z dynamiką Hansa i Kristoffa, na swój sposób jest bardzo satysfakcjonująca do pisania/czytania, i to wcale nie w romantycznym ujęciu – swoją drogą, to wymagałoby bardzo dużego nakładu pracy i riserczu psychologicznego, żeby Helsa mogła zadziałać, jeśli jednocześnie nie wymazuje się zdarzeń z filmu – prędzej uwierzyłabym w powodzenie Hanny, chociaż Hanna w jakimkolwiek wydaniu po Miłość stanęła w drzwiach jest dla mnie bardzo niekomfortowym pomysłem

      No i jeszcze wracając do samej w sobie treści rozdziału – nie wiem, może to sobie trochę nadinterpretuję, ale w pewnych kwestiach wydaje mi się, że Hans potrafi dotrzeć do Elsy w sposób, w jaki nie udaje się to nawet Annie; to, jak rozmawiali na fiordzie, w celi, co powiedział jej na Lodowym Wierchu… nie mam pojęcia, co z tym wnioskiem zrobić, po prostu go tu zostawiam :D

      *khem khem khem* wątek Peterssena powróci niedługo, więc nic nie mówię *khem khem khem*

      Hans zdecydowanie ma zapędy aktorskie, to bardzo ładnie zgrywa mi się z teorią, że miał być lustrem z oryginalnej wersji baśni – biorąc pod uwagę, jak bardzo napięte ma stosunki z rodziną – czytaj: królem Południowych Wysp – to najlepsze, co może teraz dla siebie zrobić, to wpaść w łaski królowej Arendelle

      Nie przejmuj się, Bjarne był epizodyczny :D Możesz pamiętać go z rozdziału w karczmie u Hilde, kiedy razem z kilkoma innymi wydobywcami lodu (Anders, hatfu) zaczepiał Annę. Gdzieś w międzyczasie miał jeszcze pretensje do Kristoffa, możliwe, że Hans też gdzieś o nim wspomniał – najważniejsze, co musisz wiedzieć to to, że akurat on rzeczywiście był na Lodowym Wierchu (i że jego też nie lubimy)

      O rany, dziękuję za takie miłe podsumowanie procesu! <3 Tak jak wspominałam, wahałam się trochę przed podzieleniem go na kilka rozdziałów, ale doszłam do wniosku, że będzie się lepiej czytało i utrzymam w ten sposób większe napięcie, nie będzie taki na odwal, bo, jakby nie było, praktycznie cała druga część do niego prowadziła…
      Cieszę się strasznie, że z czytelniczej perspektywy też tak jest ♥♥

      Usuń