Ariana dla WS | Blogger | X X X
Fagra, grýttur land, heimr Árnadalr
piękna, kamienna ziemia, dom Arendelle.

20.8.23

Rozdział 81. Dziwna ziemia

_______________

1838

— CO MI PRZYWIEZIESZ?

— A co byś chciała? — odpowiedział pytaniem Papa, unosząc ją do góry. Dünchen za tym nie przepadała, bo obrączki pierścieni, które nosił, zawsze nieprzyjemnie wbijały się wtedy w żebra, czasem aż do siniaków, ale zachichotała, kiedy nastroszone wąsy połaskotały ją w policzek. Pachniały woskiem i miała wrażenie, że zostawiły po sobie niewidzialny tłusty ślad.

— Chciałabym mieć się z kim bawić — wyznała.

— A to ci dopiero. — Papa zastrzygł wąsami jak obdarty kot, którego widywała czasem, jak wałęsa się po dziedzińcu. Miał wąsy cyrkowca, sam tak twierdził, bo on i Drugi Max (jak nazywał wuja, i jak wuj nazywał jego) „nadawali się tylko do cyrku, nie do rządzenia” (jak mówił Papa – i „nie do rządzenia, choćby rodziną” – jak mówiła Mama). — Pomyślałby kto, że masz za mało rodzeństwa.

Dünchen wygięła usta w podkówkę i zadarła podbródek, żeby na pewno tego nie przeoczył i zrozumiał, że żart wcale jej nie rozbawił.

Ze wszystkich chłopców tylko Friedl był dla niej miły, co nie miało zbyt wielkiego znaczenia, bo jednocześnie też był o całe dziewięć lat starszy i świeżo zaręczony, a poza tym jemu Papa obiecał egipską mumię. A z małej Frid było dokładnie tyle samo pożytku, co z jej lalek, ale one przynajmniej nie płakały. 

— No, zobaczymy, co da się zrobić — obiecał wreszcie, i to był jego sposób na powiedzenie „do widzenia”, bo cofnął się o kilka kroków, ominął Mamę zarówno wzrokiem, jak i wyciągniętą ręką, którą złapał za uzdę Nila i przerzucił nogę nad ciemnym końskim grzbietem.

...

Friedl dostawał swoje własne listy, a Dünchen i Rupert musieli się nimi dzielić. Na szczęście Rupert o wiele bardziej lubił się popisywać niż nie lubił się dzielić.

Kiedy rozłożył arkusz i zaczął czytać, Dünchen ucieszyła się, że Luzi i Frid są jeszcze za mali, żeby cokolwiek zrozumieć, a miss Pemberton, guwernantka, mówi tylko po francusku, bo mogła zamknąć oczy i wyobrażać sobie, że wszystkie te słowa skierowane są wyłącznie do niej, że jest co najmniej równie ważna, co mina Ruperta.

Słońce tańczyło jej pod powiekami w fioletowych plamkach, które szybko zmieniły się w kwiaty hibiskusa – zmęczone, coraz ciemniejsze, wreszcie sczerniałe. Ich nadpalone słońcem głowy opadały ku ziemi i porastającym je zrudziałym trawom.

Bliski Wschód pachniał wrzosami i wolnością.

Papa opisywał, jak jodłowali podczas wspinaczki na piramidę Cheopsa, na szczycie której wuj Max zagrał później na cytrze. Zapowiadał, że następnego dnia wybierają się na targ niewolników w Kairze, i że ma już chyba pomysł na prezent dla niej, więc może zacząć myśleć nad imieniem dla swojego nowego przyjaciela.

Dünchen aż się zatchnęła. Miała wrażenie, że całe powietrze zostało wyssane z jej płuc. Z podniecenia aż rozbolał ją brzuch. Głowa nie bolała jej za to wcale, bo nad niczym nie musiała się zastanawiać; już od chwili, kiedy o niego poprosiła, było dla niej oczywiste, że to będzie Ailo.

Bała się tylko, że jeśli oczekiwanie się przeciągnie, będzie musiała zapytać Mamę, czy podzieli się z nią proszkiem bromowym – a wiedziała przecież, że na kolejny list, nawet, jeśli Papa wysłał go tylko kilka dni później, może czekać jeszcze całymi tygodniami.

Ale już nazajutrz nadszedł telegram od wuja Maxa i zaczęło boleć ją serce.

...

Papa zaraził się żółtą febrą. Dünchen nie rozumiała, dlaczego tak się nazywa, bo nie widziała ciała, tylko pośmiertną fotografię, na której twarz Papy była szara i spokojna, tylko o ton ciemniejsza od materiału wyścielającego trumnę. Tylko białą koronkową chusteczkę z rdzawą plamą nad inicjałami, nad którą Mama tylko kręciła nosem, ale ostatecznie pozwoliła jej zachować. Tylko czerń wszystkich nowych sukienek, które dla niej zamówiono, i czerń ubrań wszystkich dookoła, zupełnie, jakby nagle z rodziny książęcej zmienili się w stado kruków.

Dopiero jej sny stały się żółte; jak tryskająca z nosa krew, lśniące słońca oczu komarów, które poruszały firankami w oknie i zakradały się pod kołdrę, żeby powoli, po kawałeczku ją pożerać; jak nabrzmiałe ropą bąble, po których rano nie było żadnego śladu z wyjątkiem mokrych plam na prześcieradle.

1839

Pierwszą jasną sukienkę miała włożyć na ślub. Mama była z niej wyjątkowo zadowolona, kiedy to obiecywała, może dlatego, że po wyjeździe z Bawarii była zadowolona praktycznie ze wszystkiego – uznała, że jej cera wreszcie się trochę uspokoiła i nie muszą nawet używać pudru, zwłaszcza, że Dünchen z pewnością zamierza płakać.

Ale Dünchen nie uroniła ani jednej łzy. Wszystkie wypłakała już z powodu Ailo, którego wuj Max nigdy jej nie kupił, chociaż musiał wiedzieć o planach Papy – może to nawet była jego ostatnia wola, ale on postanowił ją zlekceważyć, mimo że Dünchen miała wszystko zaplanowane w najmniejszym szczególe: w co będzie się ubierał, gdzie będzie spał, w co będzie się z nią bawił.

To mógłby być naprawdę piękny Ailo, i to, że Papa tak nagle umarł i nie mogła go dostać, było chyba jeszcze bardziej niesprawiedliwe niż to, że Mama miała wyjść za mąż po raz drugi i musieli się wyprowadzić. Ale na pewno mniej niż fakt, że taki Louis i Néné, a podobno nawet mała Elise, która już na pewno na to nie zasłużyła, dostali swoich i mogli się nimi popisywać i wzbudzać sensację aż do Monachium.

W ostatnią noc w Rosenheim nie płakała już prawie wcale, bo nie zostawiała tam wielu rzeczy, na których jej zależało. Wahała się nad haftowaną w bawarskie lwy poduszką z saloniku Papy, dopóki nie powstrzymał jej Rupert.

— Choć pod wieloma względami Arendelle to wciąż prowincja Południowych Wysp, to jednak formalnie już do nich nie należy — przypomniał jej z zarozumiałą miną. Innych min właściwie nie miewał, odkąd nauczył się czytać.

Milczał jeszcze przez chwilę, jakby niepewny, czy zrozumiała.

— Lepiej, żebyś polubiła krokusy — dodał po zastanowieniu.

Dünchen stłumiła szloch i chęć rzucenia w niego poduszką.

Na pamiątkę zabrała wrzos, który ususzyła w jego podręczniku do historii.

...

Tuż po wyjeździe z dziedzińca połknęła ich mgła, nieprzeniknioną jak lita skała. Dünchen wyciągała szyję, ale nie widziała nic poza własnymi włosami, które w misternych lokach ułożonych przez biedną Norę wirowały na wietrze. Pałac zniknął jej z oczu. Zupełnie jak wszystko inne, co kiedykolwiek znała.

Skuliła się między ciałkami Frid i Luziego, które zdawały się być jedynymi ciepłymi punktami na całym świecie, i mocniej otuliła ich wszystkich swoją chustą.

Chociaż o niczym innym nie mówiło się już od miesięcy, prawda dotarła do niej dopiero, kiedy oddech przesączył się jej przez palce białą parą i osiadł na mętnej szybie: kiedy następnego dnia wzejdzie słońce, jej dom będzie już gdzie indziej.

...

 Powóz kołysał się w rytm ruchów wachlarza Mamy – a może to Mama wachlowała się w rytm kół podskakujących na nieutwardzonej drodze, zupełnie, jakby było jej za gorąco. Ludi beztrosko kopał łydki Dünchen za każdym razem, kiedy wymalowana na skrzydłach wachlarza pastorałka Buchera zasłaniała Mamie twarz.
Mam wszelkie powody, żeby płakać — przypomniała sobie w duchu Dünchen, odkładając robótkę na kolana i wycierając palec w róg serwetki, nadając płatkom kwiatów koloru; na czarnej spódnicy wyglądały, jakby zakwitły za wcześnie i nie wytrzymały chłodu. Wolno mi płakać. A jednak starała się powstrzymać.
Przesunęła się bliżej okna i obserwowała, jak na horyzoncie wyrastają wyblakłe łąki i czarne góry.
Droga z każdą milą robiła się coraz mniej łagodna – co prawda płaska, ale tak wąska, że Dünchen na każdym zakręcie wydawało się, że zaraz zabraknie na niej miejsca dla połowy wozu i tylko Mama z małą Frid i Rupert ruszą dalej. A może ona i Ludi spadną w przepaść albo zostaną uwięzieni w niekończących się lasach, które wydawały się starsze niż cała krucha historia monarchii na tych ziemiach.
Wzdrygnęła się i ostrożnie przyłożyła pokłute palce do szyby. W powietrzu wciąż unosiła się poranna mgła, nawet szczyty Gór Północnych były w niej zanurzone, a na źdźbłach trawy utrzymywał się szron. Chłód po raz pierwszy przyniósł ukojenie.
Przesunęła dłonią – w dół – w górę – w bok – patrząc, jak krople wody zbierają się wokół paliczków pierścionkami, których wciąż nie wolno było jej nosić, chociaż czekały na nią w szkatułce na biżuterię. Przyglądała się, jak migoczą, póki nie wyparowały, zupełnie jak marzenia o tym, że Mama kiedyś uzna, że zasługuje na to, żeby nosić rodową biżuterię.
Z westchnieniem przytknęła nos do szyby, mając nadzieję, że między żółknącymi liśćmi uda jej się wypatrzeć przynajmniej przebłysk błękitu – kawałek fiordu, zatokę, odległą plamę morza świadczącą o tym, że wcale nie znajduje się aż tak daleko od Południowych Wysp. Friedl obiecywał, że w pogodny dzień będzie w stanie dostrzec z Arendal wybrzeże w Hirsthals. Uwierzyła mu, bo przytulał ją na pożegnanie z wzruszającą szczerością.

...

Ostatnią noc na kontynencie spędzili we Ebeltoft. Mama przez cały wieczór była dziwnie odległa i zamyślona, jakby myśl o postawieniu stopy na ojczystej ziemi po dwudziestu latach nieobecności nie przyniosła wcale ulgi, na jaką liczyła. Przy kolacji zbeształa wszystkich, poczynając od kamerdynera, na kanarku babki Anny Elisabeth kończąc, a później wymówiła się migreną i poszła się położyć.

Dünchen siedziała na stołku przy komodzie i przyglądała się śpiącej Frid, której jasne włosy układały na poduszce jak rozłożony wachlarz. Wszyscy mieli jasne włosy, chociaż jej i Luziego miały jeszcze szansę ściemnieć do ciemnego blondu Mamy – wszyscy oprócz Dünchen. Friedl z rdzawym zarostem, ogorzały od słońca i wiatru Papa ze złocistymi refleksami, nawet Rupert, któremu loki śmiesznie kręciły się nad uszami, upodabniając go do cherubinka.

Włosy Dünchen miały kolor czekolady, kolor luksusu – ale poza nimi wszystko było zwyczajne; za mały nos i za duże oczy, usta tak wąskie, że równie dobrze mogłoby ich nie być – choć to akurat podobało się Mamie, która zawsze powtarzała, że dzieci powinno się widzieć, a nie słyszeć – nawet cerę miała zbyt bladą, żeby mogła uchodzić za modną.

Kiedy z westchnieniem uniosła szczotkę, zauważyła, jak Mama stanęła w drzwiach. Postanowiła udawać, że jej nie widzi. Obserwowała tylko kątem oka, jak z dezaprobatą opiera dłonie na biodrach.

Zajmowała sypialnię tuż przy schodach, naprzeciwko pokoju, który im przydzielono, więc kiedy przekradały się korytarzem, Dünchen upomniała Frid, że ma nie hałasować, ale może mimo wszystko ich szepty albo skrzypienie łóżka okazały się za głośne?

— Ależ, Dünchen! Nie zamierzasz chyba kłaść się w rozpuszczonych włosach? Nora nie da rady doprowadzić ich później do porządku!

Dünchen pospiesznie przeciągnęła szczotką jeszcze trzy razy, żeby nie stracić rachuby, i odłożyła ją na blat stolika, mimo że zostało jej jeszcze całe pięćdziesiąt pociągnięć. Nora nigdy ich nie liczyła, wieczorami czesała ją tylko do rozprostowania loków.

— Nie, Mamo — odparła, sięgając po koronkowy czepek, który dopiero co ściągnęła, i unosząc go przed płomień lampy, żeby mieć pewność, że tym razem Mama go nie przeoczy. — Oczywiście, że nie.

— Dobrze — odparła Mama, ale nadal nieufnie tkwiła w progu. — Co powiedziałby król?

Król. Wcześniej Dünchen znała tylko uwielbianego przez wszystkich wuja Rúnara i surowego wuja Ingvara, królami były dla niej tylko twarze z podręczników Ruperta i Ludwik Wittelsbach, którego tak podziwiał Papa – ale ta podróż wszystko zmieniła.

— Chciałabyś rozczarować króla, Dünchen?

O to samo zapytała, zanim przekroczyli granicę na rzece Eider, ale chociaż ich bagaże nie dojechały na czas i musieli pojawić się na kolacji w strojach podróżnych, a wuj Ingvar nie zaszczycił Dünchen nawet jednym spojrzeniem, to wyraził ubolewanie, że jego jedyna córka nie jest choćby w połowie tak ułożona jak ona – a poza tym niewiele się nimi przejmował przez całą wizytę.

Ale wuj Ingvar, w przeciwieństwie do wuja Rúnara, nie miał syna będącego jej prawie-rówieśnikiem.

Dünchen posłała nieszczęśliwe spojrzenie leżącej na stoliku nocnym szczotce, i sięgnęła po wstążkę. Nie chciałaby przecież rozczarować króla. Dość, że rozczarowywała na każdym kroku Mamę. Usłyszała odgłos zamykających się drzwi dopiero, kiedy skończyła pleść warkocz, ale wtedy było już za późno, żeby zaczynać wszystko od nowa.

Zdmuchnęła świecę, uklęknęła przy łóżku i złożyła dłonie do modlitwy.

...

Cieszyła się na spotkanie z Arianną. Była, co prawda, sporo starsza, ale – a może właśnie dlatego – wydawała jej się o wiele ciekawsza od bawarskich kuzynek. I z pewnością miałyby wiele wspólnych tematów. Dünchen cały wieczór ćwiczyła komplementy i zastanawiała się nad tym, jak najlepiej nawiązać do tego, że obie noszą mitologiczne imiona.

O Agnarze nie myślała w ogóle, bo nie miała co myśleć; wcześniej spotkała go tylko raz. Nie była nawet pewna, czy to jej prawdziwe wspomnienie, czy ktoś jej o tym opowiedział, bo miała wtedy tylko cztery lata. On miał sześć i całe wojsko ołowianych żołnierzyków, które Dünchen wyrzuciła przez okno po tym, jak nie pozwolił jej dołączyć do zabawy, czym bardzo go rozzłościła.

Mama przypominała jej o tym całą drogę, poprawiając wstążki w misternie ułożonych przez Norę włosach, szczypiąc w policzki dla dodania im odrobiny koloru, ściskając dłonie nerwowo mnące fałdy sukni.

— Nie denerwowałabym się tak, gdybyś nadrabiała inne braki urodą.

Dünchen odpowiedziała uśmiechem, przelotnym i bladym, zanim ukryła twarz w modlitewniku. Mama zawsze kręciła na to nosem, ale była przynajmniej mniej zniesmaczona, kiedy nie używała różańca.

— Cóż, przynajmniej jesteś pobożna — westchnęła.

Dünchen spojrzała na kciuki bielejące u dołu strony z modlitwą do świętej Rity. Oparła skroń o szybę, wzniosła oczy do nieba. Na chwilę się rozjaśniło, chmury odsłoniły fiord i zatokę. Proszę — wyszeptała w myślach — błagam, pozwól mi być ładną.

...

Oboje okazali się zupełnie zwyczajni, zwłaszcza Agnarr był o wiele zwyczajniejszy niż sobie wyobrażała, ze swoim płaskim niemieckim akcentem i oczami w kolorze porostów, które wytrzeszczył ze zdumienia tak bardzo, że nie umiała dostrzec żadnego innego szczegółu jego twarzy, kiedy litościwie zaproponowała mu przejście na francuski.

Jego ruchy były sztywne, zachowywał się jak źle naoliwiona zabawka, diabełek z pudełka, którym uwielbiał straszyć ją Rupert. Zaciśniętymi wargami ucałował powietrze nad jej dłonią i złożył zachowawcze kondolencje.

Skinęła głową, pospiesznie uwalniając go od ciężaru swojej ręki, żeby tylko nie zdążył dodać nic więcej, a on westchnął i w jego rysach przez chwilę odbiło się zrozumienie. Miał wojskowe ubranie, ale jasne włosy i jasną twarz i Dünchen musiała sobie przypomnieć, że on też zdążył już przecież poznać śmierć.

...

Mama zadbała, żeby w czasie popołudniowej herbaty siedziała naprzeciwko niego, ale o wiele bardziej zajmował ją mężczyzna po jego prawej stronie. Miał oczy brązowe jak sosnowe szyszki, włosy czarne jak łupki i idealnie wypełniał ramy, które przygotowała w głowie na obraz Ailo.

— To pułkownik Mattias — przedstawił go ociekającym dumą szeptem Agnarr.

— Jest  n i e w o l n i k i e m ?  — powtórzyła Dünchen, pewna, że się przesłyszała.

Uniósł wzrok, nóż krzyknął na bladej porcelanie. W jego oczach nagle jakby zamarzła wiosna.

— Jest przyjacielem — powiedział głosem zimniejszym od lodu.

...

Po herbacie wuj Rúnar położył mu na ramieniu dłoń i wyglądało na to, że wcisnął jakiś ukryty przycisk, bo Agnarr spuścił wzrok i przerwał milczenie:

— Z chęcią pokażę ci zamkowe ogrody — tonem, którego równie dobrze mógłby użyć, żeby powiedzieć: „Z chęcią wbiję sobie igły w oczy”, ale Dünchen postanowiła zrzucić to na karb jego płaskiego akcentu.

Zaoferował jej ramię, a ona się zawahała. Powiodła zazdrosnym spojrzeniem za Rupertem i Luzim, odwróciła wzrok od miss Pemberton kucającej, żeby otrzeć brudną buzię Frid, i wbiła go w idealną prostą pleców Arianny. Szła pod ramię ze swoim narzeczonym, zupełnie innym Friedlem (jak Dünchen za nim tęskniła!), do którego zwracała się Fritz, i przy każdym „r” jej stonowany niemiecki brzmiał tak miękko. Jego stłumiony śmiech zupełnie nie pasował do olbrzymiej sylwetki, ale zdawał się idealnie pasować do jej zarumienionych policzków.

Patrząc na nich Dünchen zaczynała wierzyć, że czasem małżeństwo naprawdę może zostać zawarte z miłości.

Mama chrząknęła nagląco.

Dünchen westchnęła – a może to Agnarr to zrobił – i delikatnie położyła dłoń w zagłębieniu jego łokcia. Nie była pewna, które z nich drży.

...

Ogrody przypominały jej odrobinę Rosenheim – piękno i jasność, delikatny zapach pierwszych pąków i ekscytacja, którą czuła, mijając każdy różany krzew. Zasadzono je jeszcze dla świętej pamięci ciotki Rity. Jak to możliwe, że przetrwały tyle zim na północy? Arendellski klimat z pewnością nie mógł służyć im bardziej niż jej, sama przypominała delikatny kwiat na każdym z portretów, których niezliczone ilości Dünchen oglądała w głównym holu, zastanawiając się, jakby to było, być kochaną tak mocno, że ktoś pragnąłby uwięzić część niej na zawsze w płótnie.

Przed nimi dreptała Mama uwieszona na ramieniu wuja –  k r ó l a .

Słyszała, jak powiedział, że Dünchen bardzo wyrosła, od czasu, kiedy widział ją ostatnim razem, a Mama zaczęła zapewniać, że niedługo będzie już panną na wydaniu i wyrośnie z niej prawdziwa piękność, jeśli tylko da się jej trochę czasu na rozkwit.

Później słowa przycichły, ale wciąż zdawali się dobrze bawić w swoim towarzystwie, w końcu wuj był jej ukochanym bratem, jej małym Runim, o którym dopiero w podróży zaczęła mówić inaczej. Słyszała jej perlisty śmiech i jego tubalny głos i pomyślała, że wuj – król – jest jak zamek za nimi: same proste kształty i szarości, sztywność, symetria i zasadniczość.

Dünchen rzuciła ukradkowe spojrzenie na profil Agnarra, który wyraźnie starał się go naśladować; smutny cień wschodzącego zarostu nad górną wargą i zmrużone oczy, i pożałowała czasu, który zmarnowała na modlitwy.

Może Mama miała rację, że żaden następca tronu nigdy jej nie zechce.

Może to dobrze.

Chociaż ich rodzice byli rodzeństwem, oprócz zbliżonego wieku, z Agnarrem łączyła ją wyłącznie niedola nudy.

...

I znów powóz. Tym razem przynajmniej Luzi siedział obok niej i wyrokował: „ładne gospodarstwo”, „brzydkie gospodarstwo”, ale ponieważ z każdą milą mijali ich coraz mniej, szybko mu się znudziło.

Tutaj wszędzie były tylko drzewa. Minęli kilka maleńkich zagród i samotne krowy („ładne” łaciate i „brzydkie” wszystkie inne), które miały dla siebie tylko skrawek pastwiska. Dünchen czuła, że wszystkie te pospolite sosny i kruche wierzby ją zadławią, jeśli dwór w Ledaal nie będzie choć trochę przypominał tych, które zostawiła za sobą.

...

Ściskała małe, pulchne rączki Frid, starając się ją nawigować między kołami karety, końskimi kopytami i obszerną spódnicą Mamy. Dopiero co zaczęła chodzić, ale brak wprawy nadrabiała pewnością siebie.

— Ostrożnie, młoda damo! — zaśmiał się… on. On, hrabia Ledaal; Dünchen wciąż nie wiedziała, jak go nazywać – w końcu nie był jeszcze – choć już prawie – mężem Mamy, ale zwracanie się do niego po imieniu wydawało się równie niewłaściwe, co tytułowanie go lordem – kiedy Frid zderzyła się z jego kolanami i zdawała się zastanawiać, czy przypadkiem nie powinna się teraz rozpłakać.

Dünchen tylko niemrawo się uśmiechnęła, bo do jego niemieckiego przylgnęła duńska intonacja, i zrobiła krok w tył, żeby mógł wziąć siostrzyczkę na ręce. Nie była pewna, do którego z nich były skierowane jego słowa. Wielu rzeczy nie była właściwie ostatnio pewna.

— Jak minęła podróż? — zapytał, tym razem na pewno ją, bo po niemiecku, chociaż to Mama odpowiedziała: że zgubiono ich bagaż, że Ingvar wciąż wybiera kawę niezdatną do picia, ale wygląda na to, że Rúnarowi się przytyło, więc pokłada wielkie nadzieje a arendellskich szefach kuchni – i och, jak dobrze będzie wreszcie porozmawiać po duńsku!

— Nie ma potrzeby uciekać się do niemieckiego, Pederze, dzieci świetnie znają język macierzysty!

Rupert podchwycił spojrzenie Dünchen i przygryzł policzek. Nawet on w swoim chłopięcym programie nauczania nie miał duńskiego. Uczyli się tylko francuskiego i angielskiego, a między sobą rozmawiali po bawarsku, który znacznie odbiegał od literackiej niemczyzny Mamy, a ona i tak była bardziej znajoma od tej, którą posługiwał się hrabia Ledaal.

...

W przeddzień ślubu widzieli pierwszego renifera. Bardzo daleko, na skraju drzew – ale jednak, był tam, brunatno-złocisty na tle blaknącej zieleni, jak wydarta strona z książki z baśniami.

— Od końca sierpnia do końca września można już na nie polować — powiedział hrabia Ledaal, stając za ich plecami. — Może mielibyście ochotę wybrać się ze mną na małe polowanie?

Oczy Ruperta rozbłysły w tym samym momencie, w którym oczy Dünchen wypełniły się łzami.

— Lubisz zwierzęta?

Musiała się zastanowić. Kiepsko jeździła konno i bała się myszy – ale nie tak, jak ujadających, zawsze wściekłych ogarów Papy – a dziczyzna nigdy jej nie smakowała.

— Oglądać — przyznała.

— Cóż, możemy też oczywiście kupić futra na targu — zapewnił ugodowo hrabia Ledaal. — Zawsze znajdzie się ktoś z Nordhuldry gotowy sprzedać je za bezcen. — Uśmiechnął się delikatnie na widok ich zaczerwienionych nosów. — W nich z pewnością byście tak nie marzli.

...

Dünchen nie mogła przestać o tym myśleć, kiedy następnego dnia wciąż czuła, jak szarpane wiatrem tiulowe wstążki od kapelusza łaskoczą ją w nos. Zdecydowanie wolałaby łaskotanie reniferowego futra, bo hrabia Ledaal z pewnością miał rację, w nich nie drżałaby z zimna tak bardzo, jak w delikatnej sukience, którą kazała jej włożyć Mama. To była bawarska sukienka, na letnie upały – nie na przyjęcie w ogrodzie u schyłku sierpnia, który w Arendelle przypominał bardziej początek zimy.

— Dobrze już, możesz wziąć mój szal — fuknęła zniecierpliwiona Mama, z oddechem pachnącym szampanem i dłońmi lepkimi od lukru z kransekake, które prawie spadło jej na spódnicę udrapowała jej materiał wokół ramion. — I uśmiechnijże się wreszcie trochę, dziewczyno — dodała, chichocząc, nagle sama rozbawiona, jakby w karcących słowach było zamknięte zaklęcie.

Cofnęła się, a Dünchen poczuła nagły przypływ ciepła, kiedy ręce Mamy zsunęły się po jej przedramionach, a spod szala wysunęła się koperta i zaczepiła o mankiet rękawa. Ciepło tajemnicy.

Szybko skrzyżowała ręce za plecami, żeby Mama niczego nie zauważyła – ale ona już na powrót wtopiła się w tłum spoconych ciał.

Musiała już przeczytać list, bo wetknęła go do niej niedbale, do góry nogami. Na zagiętym rogu Dünchen dostrzegła tylko elegancki, zamaszysty podpis: Książę Gottorp.

Najwyraźniej przyszedł razem z poranną pocztą, więc dlaczego Mama wciąż miała go przy sobie? Z kim korespondowała w dniu wesela? Czy to mógł być jakiś tajemniczy wielbiciel? Ale jeśli tak, to czy nie powinna bardziej pilnować listu? A wyglądało na to, że wcale nie zwróciła uwagi na jego brak, jakby zupełnie zapomniała o jego istnieniu. Czy w takim razie mógł zupełnie nic nie oznaczać? Książę Gottorp. Czy to ktoś z Południowych Wysp? Ktoś taki nie mógł być przecież nieistotny.

Dünchen przycisnęła kopertę do piersi i poczuła, jak sekret gładzi jej żebra przez materiał stanika.

_______________

Może jeszcze na to nie wygląda, ale obiecuję, że wbrew pozorom ten rozdział łączy się z resztą! (Wszelkie skojarzenia z prologiem są jak najbardziej słuszne, a autoplagiaty zamierzone.)

„Drugi Max” to książę Maksymilian Bawarski, ojciec cesarzowej Sisi (kuzynki Elise); historie z graniem na cytrze na szczycie piramidy i wykupywaniem dzieci na targu niewolników to autentyki z jego podróży na Bliski Wschód (z czego w mojej wersji odbył ją w towarzystwie kuzyna).

I czuję się w obowiązku zaznaczyć, że wszelkie uprzedzenia bohaterów w stosunku do jakiejkolwiek „inności” (bo od teraz będzie jej coraz więcej) wynikają głównie ze specyfiki epoki czy ogólnych postaw, jakie wtedy panowały, niekoniecznie mają na celu odzwierciedlać ich osobiste przekonania czy charakter, i na pewno nie pokrywają się z moimi prywatnymi poglądami (:

20 komentarzy

  1. Cześć!

    Czas na kolejny rozdział, ale ku mojemu rozczarowaniu cofamy się w przeszłości! To znaczy, to oczywiście bardzo dobrze. Uwielbiam retrospekcje! Ale może niekoniecznie teraz...? Liczyłam na ciąg dalszy z Elsą w pociągu. Rany, teraz będę się zastanawiać jak szalona do czego tam doszło!

    Ale skupiając się już na rozdziale.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznijmy od najistotniejszej rzeczy - kim jest Dunchen? Hm, bardzo mnie to zastanawia, kim też może być ta dziewczynka... Kimkolwiek jest jej Papa to z pewnością nie dogaduje się z jej matką. Mówiąc potocznie, czy to taki weekendowy ojciec? Jeździ gdzieś z kolegą po świecie, przywozi prezenty, a matka z dziećmi w domu siedzi. Na to wygląda.

      Rozbawiło mnie to, że Papa i wujek Max jodłowali i śpiewali wchodząc na piramidę Cheopsa. Jak oni niby próbowali to zrobić. Chciałabym to zobaczyć ha ha ha.

      Ach i prezent dla Dunchen to byłby... chłopiec albo dziewczynka z Kairu? To straszne! W pewien sposób mnie to nie zaskakuje - w końcu to realia XIX wieku, ale zawsze, wprawia mnie to w oniemienie.

      Usuń
    2. Bardzo współczuję tej dziewczynce, że jej ojciec zmarł w takich okolicznościach. To musiało być dla niej wstrząsające. To straszne jakie koszmary zaczęła mieć co noc. Musiała być naprawdę przerażona wnosząc po jej reakcji.

      Czyli mały niewolnik Dunchen miał nazywać się Ailo... Musiała być bardzo rozczarowana tym, że go nie dostała. To wszystko brzmi, jakby niewolnik był ostatnim krzykiem mody i najlepszą zabawką sezonu wśród małych dzieci. Jest to absolutnie straszne.

      Dobrze, czyli mama Dunchen wychodzi za mąż po raz drugi. Ciekawe czy tym razem będzie się lepiej dogadywać ze swoim mężem. Och i jadą z Bawarii do Arendelle! Czy Dunchen jest istotna dla aktualnej akcji? Czy kimkolwiek jest może to ona była za zamrożonymi drzwiami wagonu w poprzednim rozdziale?

      Usuń
    3. Kimkolwiek jest Ludi - oddaj mu. Kopnij go w łydkę tak, żeby się rozpłakał! Dopinguję ten rodzaj agresji.

      Po tym jak Dunchen reaguje na podróż, nie wydaje mi się, żeby była stworzona do zimnego klimatu Arendelle. Albo się tam zamarudzi, zapłacze, albo popadnie w skrajną apatię. Nie jestem pewna czy jest to odpowiednie dla niej miejsce.

      O! Czegoś się dowiaduję - Dunchen ma brązowe włosy. Z żalem, ale ta wskazówka nadal mi nie mówi kim może być to dziecko. Hm...

      Usuń
    4. I to brzmi niezwykle rygorystycznie, kiedy Dunchen jest tak uporządkowana przez matkę, że aż w głowie liczy pociągnięcia szczotką. Brzmi jak bardzo dużo zasad i rygoru na raz. I chwileczkę! Mowa tu o królu! Wiedziałam już, że rodzina Dunchen jest bogata ze względu na to, że mogła dostać prywatnego niewolnika, ale teraz już wiem, że jest też najwyraźniej tytułowana. Coraz więcej wiem o Dunchen, ale nadal nie mam pojęcia kim ta dziewczynka jest.. Nie powiem, bardzo mnie to zastanawia.

      Chwila! Czy wuj Runar to przypadkiem nie jest król Arendelle, a przy tym ojciec Agnara? Ta wskazówka zdaje się nadawać wszystkiemu więcej sensu, ale w rzeczywistości tylko wszystko mi utrudnia. Ach, tak bardzo chciałabym już wszystko rozumieć...

      Usuń
    5. Jest i on! Agnar! Czyli chyba jednak mimo wszystko dobrze zwęszyłam ten temat. I są w podobnym wieku... czy to nie będzie może jakaś niedoszła narzeczona Agnara z jakiegoś planowanego małżeństwa? To wszystko nadal jest dla mnie tajemnicze...Ojej, strasznie bawi mnie to, że Dunchen wyrzuciła żołnierzyki Agnara. Ha ha ha. Brzmi mi to strasznie podobnie do tego, co mogłaby zrobić mała Anna.

      Auć, matka nie oszczędza Dunchen. "Gdybyś nadrabiała braki urodą"... naprawdę jej nie oszczędza. Ale dziewczynka wydaje mi się w całej swojej pobożności nieco... próżna? Dziwne są motywacje tego dziecka. Czuję, że jest niezwykle zagubiona i sama nie do końca wie, co powinna robić w sytuacjach, które ją dotykają.

      Usuń
    6. Matka zdaje sie z pełną siłą wpychać Dunchen w ramiona Agnara. Czyżby liczyła na pozycję? Profity? Rany, jakie ona może mieć powody, że zależy jej aż tak bardzo na następcy tronu.

      O! Mattias! Całkiem go lubię w "Krainie Lodu 2", właściwie jest to jedna z niewielu postaci z tej części, która przypadła mi do gustu. O nie. Nie powiedziała tego... Czy ona jest głupia? To znaczy przepraszam za taką bezpośredniość ale żywo mnie to oburzyło. Cieszę się na to, co odpowiedział jej Agnar.

      Zaskoczyło mnie jak bliskie pokrewieństwo jest pomiędzy matką Dunchen a królem Runarem (dobrze czułam, że to król!). Nie spodziewałam się, że są aż rodzeństwem. Co za niespodzianka!

      Usuń
    7. Będąc dalej w temacie matki. Dotarła w końcu do końca wyprawy razem z dziećmi i jest w otoczeniu przyszłego męża. Ciekawi mnie kim on jest. I czy matka znała go wcześniej. Czy jej dzieci go kojarzą. Hm, hrabia Ledaal... Peder... mam wrażenie, że powinno mi to coś mówić, ale z niczym tego nie kojarzę. Cały ten rozdział jest dla mnie dużą niewiadomą. Wszystko jest jakby znajome, ale nie mogę znaleźć wspólnej ścieżki. Jakiegoś punktu zaczepienia, który by mi to wszystko wyjaśnił. Rany, jak strasznie mnie cały czas ciekawi ten rozdział! Jestem coraz bardziej niecierpliwa, aby poznać rozwiązanie tego wszystkiego!

      Nie wiem czy Dunchen koniecznie chodziło o futra reniferów, kiedy wspominała o zwierzętach. Ale z pewnością chciałabym wspomnieć o tym, że bardzo podoba mi się, że tak naturalnie wplatasz Northuldrę. Nie jest to wymuszone, a wręcz oczywiste!

      Usuń
    8. Teraz na dodatek kolejna tajemnica! Kim może być ten Książę Gottorp? Hm... jeszcze więcej pytań. Zdecydowanie więcej niż odpowiedzi. Rozumiem cię mała Dunchen! Tyle tajemnic!

      Podsumowując ten niezwykle zaskakujący rozdział. Nadal jestem zaskoczona, że nie udało mi się rozwiązać właściwie żadnej jego tajemnicy, a kilka nawet przybyło. Pozostaję straszliwie zaintrygowana i mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości uda mi się dowiedzieć czegoś więcej!

      Usuń
    9. Tymczasem pozdrawiam i życzę mnóstwo weny,
      Anonimek :)

      Usuń
    10. P.S. Dziękuję za przypisy! Względy uprzedzeń rozumiem w zupełności, choć i tak mnie zaskoczyły. Co do Maksymiliana Bawarskiego jestem w zupełności zaskoczona! Tego się nie spodziewałam, świetne nawiązanie!

      Usuń
    11. Hahah, wiem, sama bym się wkurzyła jako czytelnik ^^
      Ale zapewniam, że ta część do czegoś prowadzi, jej rozwinięcie też w bliżej nieokreślonej przyszłości nastąpi.
      I absolutnie nie będę spoilerować, a przynajmniej się postaram, ale ogólnie cieszy mnie to, że nie połapałaś się od razu, kim jest Dünchen i o co z nią chodzi – mnie się to wydawało wręcz zbyt oczywiste – ale to nie żaden zarzut w stosunku do ciebie, po prostu ja to wymyśliłam, więc siłą rzeczy wiem trochę więcej – i szczerze mi ulżyło
      Z drugiej strony mam nadzieję, że zbyt konfundujące to też nie jest D:

      W każdym razie, jeśli chodzi o jej rodziców, to masz zupełną rację! I nie mam pojęcia, co się odwalało w trakcie tej podróży do Egiptu, gdyby to nie było poparte źródłami to stwierdziłabym, że kogoś trochę za bardzo poniosła fantazja :DD
      Tak, jeju, zgadzam się ze wszystkim D: Miałam z tym w ogóle straszny problem, jak przedstawić rasistowskie poglądy bohaterów, nie wychodząc przy tym na rasistę D: Ale ten wątek też jest inspirowany tym, co – podobno – ten prawdziwy Max obiecał swoim dzieciom (miał wykupić kilkoro dzieci na targu niewolników w Kairze)

      Dünchen albo jej wątek – jak zwał tak zwał – zdecydowanie będą istotni dla „teraźniejszej” akcji! Wiem, że na razie może na to nie wyglądać, ale wszystko gdzieś tam się łączy, przepraszam najmocniej, jeśli nie dość jasno :/
      Tak tak, Runar to przechrzczony Runeard :D Będę musiała ogarnąć drzewo genealogiczne, jak już skończę z nadrabianiem rozdziałów i wykombinuję, jak zrobić to w możliwie niespoilerowy sposób :D
      Haaa… tak, hrabiego już pewnie znasz, nie jestem pewna, czy więcej niż raz użyłam tego tytułu wcześniej, większość tropów w tym rozdziale to okruszki, mam nadzieję, że nabiorą sensu w świetle późniejszych rozdziałów, bo czasami zdarza mi się zakładać, że wszyscy wiedzą dokładnie tyle, co ja – która dopiero coś wymyśliłam – i absolutnie nic nie mogę napisać wprost i wszystko poukrywać bardziej niż moce Elsy

      I Agnarr też jeszcze wróci, być może nawet na chwilę we własnym POV-ie – ale meh, też nie lubię Dünchen, drażni mnie wszystkim tym, co wypisujesz :D Mam nadzieję, że mimo wszystko była znośna do czytania!
      Książę Gottorp również!

      O tak, Mattias jest fajowy :D W sensie, wiele rzeczy zrobiłabym w jego sprawie inaczej, ale na tle całej tej dwójkowej miernoty to naprawdę się broni :D Team Agnarr zdecydowanie! (I nie zamierzam jej bronić, ale do wad Dünchen możemy doliczyć chyba głuchotę, skoro tak go usłyszała D:)

      Cieszę się, że wytrwałaś, powolutku będziemy rozwiązywać wszystkie tajemnice :D

      Usuń
  2. I aaaa, Dünchen wydaje się ogromnie ciekawą postacią, choć jest głupia jak but.

    I tak w ogóle — kto to w ogóle jest? Patrząc na daty to... to w zasadzie nic. Kompletnie nic. Przez chwilę myślałam, że może jednak zmieniłaś backstory Iduny i to właśnie ona, ale ten pomysł był tak absurdalny, że zniknął szybciej niż się pojawił. Także nadal nie wiem kim jest, nadal uważam ją za hmmm... i nadal chcę jej więcej.

    I ej, czym miał być prezent dla niej? Bo piesek to dla mnie trochę sztampowy pomysł i kompletnie nie pasujący (i Ailo, tak samo jak Ailo Iduny — to był renifer, prawda?).

    I troszkę nie ogarniam tego jej rodzeństwa, ani ile ich jest, ani jakiej są płci, ale raczej nie lubię jej matki. I po roku od śmierci męża już ma narzeczonego? A to nie było tak, że żałoba po mężu trwała jakieś dwa lata i przed tym czasem nie można było brać kolejnych ślubów (chyba, że po prostu to olali, jak dużo ludzi).

    Czyli Dünchen to jakaś kuzynka Agnarra? I w ogóle Agnarr był to taki... nijaki, okropnie podporządkowany ojcu, taki przydupas jakby. Oj Agnarr, Agnarr, ty to jednak miałeś przechlapane dzieciństwo (w ogóle wiesz może co się stało z jego matką? Czy jest gdzieś jakiś kanon odnośnie tego? Bo gdzieś kiedyś czytałam, że ona chyba uciekła, ale nie wydawało mi się zbyt „oficjalne”).

    O, czyli Agnarr i Dünchen to faktycznie kuzynostwo.

    Gottrop. W sensie, że kto? Jakiś jej kochanek, czy ki diabeł? Ej bo, Autorko, ja tu kompletnie już nic nie wiem.

    Czytając komentarze Anonimka i twoje już ogarnęłam, że tym prezentem faktycznie miał być czarny niewolnik. I cóż, moja dusza podświadomie się cieszy, bo ja uwielbiam wszelakie nawiązania do faktycznej historii, a z drugiej tak trochę nie ogarniam tych ludzi (ale jasne, inne czasy, inne poglądy, przecież nawet teraz ile mamy wśród siebie rasistów). I w sumie może to i nawet dobrze, że ten ojciec umarł, przynajmniej nie kupił tych niewolników („... taki Louis i Néné, a podobno nawet mała Elise, która już na pewno na to nie zasłużyła, dostali swoich i mogli się nimi popisywać i wzbudzać sensację aż do Monachium.” — tu w sumie już mi coś nie pasowało i mogłam się domyślić o co chodzi, ale się nie domyśliłam. I jeny, Dünchen to jednak taka rozkapryszona dziewczynka, która bardziej przeżywa, że nie dostała swojego Ailo niż to, że jej ojciec umarł. Masakra).

    Z tej ich matki to jednak naprawdę szuja. Wredna małpa. Próbuje się podlizać nowemu facetowi, a dzieci ma gdzieś. Wredna małpa.

    „Mama zadbała, żeby w czasie popołudniowej herbaty siedziała naprzeciwko niego, ale o wiele bardziej zajmował ją mężczyzna po jego prawej stronie. Miał oczy brązowe jak sosnowe szyszki, włosy czarne jak łupki i idealnie wypełniał ramy, które przygotowała w głowie na obraz Ailo.
    — To pułkownik Mattias — przedstawił go ociekającym dumą szeptem Agnarr.
    — Jest n i e w o l n i k i e m ? — powtórzyła Dünchen, pewna, że się przesłyszała.
    Uniósł wzrok, nóż krzyknął na bladej porcelanie. W jego oczach nagle jakby zamarzła wiosna.
    — Jest przyjacielem — powiedział głosem zimniejszym od lodu.” — Że coooo? Dünchen tu głupia klępo!

    Ugh, dobra, droga Autorko, lepiej dawaj raz-dwa wszystko, co ma być o Dünchen, bo mam wrażenie, że nie zdzierżę zbyt dużych, rozwlekłych w czasie POVów Dünchen. (A tak na serio, to nie spiesz się, chyba dam jakoś radę).

    I jak najbardziej zgadzam się z tym, co napisałaś — że masz wrażenie, że wszyscy wiedzą o co chodzi, mimo że sama przed chwilą to wymyśliłaś i nie wiesz, jak to ładnie, przejrzyście i zrozumiale napisać. Mam dokładnie tak samo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się ogólnie bardzo cieszyłam perspektywą napisania Dünchen, cóż, dopóki nie zaczęłam jej pisać, bo to chyba najbardziej działający na nerwy POV, jaki do tej pory się tu pojawił. Nic nie powiem, ale naprawdę niedługo sporo się wyjaśni – a sporo pewnie nadal nie – bo planuję kolejną część jej backstory i tam pojawi się trochę więcej znajomych imion i faktów

      Ale tak, totalnie, Ailo był reniferem Iduny-Iinny – ten tutaj miał być niewolnikiem, ale zgadzam się z tobą totalnie, w sumie lepiej dla tego potencjalnego dziecka, że księciu się zmarło D:
      Rodzeństwa ma czwórkę, młodszą siostrę, jednego młodszego i dwóch starszych braci, ale w sumie nie są chyba aż tak istotni – na tyle, żeby o nich wspomnieć, ale to wszystko – więc znów, przepraszam za chaos
      I o ranyyy, to może być mój błąd, w sensie masz rację z długością żałoby, chociaż poniekąd myślałam, że do matki Dünchen pasowałoby złamanie obyczajów, nigdy nie dogadywała się z mężem, nie lubiła Bawarii, a do tego liczyła na lepsze życie bliżej braci-królów, więc w sumie? (Ale jak dobrze, że to wytknęłaś, nawet jeśli tego nie zmienię, to odniosę się do tego jakoś chociaż w narracji!)
      (Też nie lubię jej matki!)

      W mojej wersji matka Agnarra po prostu nie żyje, zmarła przy porodzie, a całe jej pochodzenie (nieszczególnie istotne) i tak dalej to już moja inwencja – ale jeśli chodzi o „oryginalną” wersję, to w książce Mroczne sekrety o Idunie i Agnarze podobno nie układało jej się z Runeardem do tego stopnia, że poszła do trolli po pomoc – nie pamiętam dokładnie – i zwiała z królestwa
      (Tę książkę mam akurat w PDF-ie po polsku, więc jakby co to się odezwij)

      Moim zdaniem Agnarr to mimo najszczerszych chęci straszny nudziarz albo sztywniak, albo w sumie oba, i młody, i stary :D

      Książę Gottorp wróci lada chwila!

      I jak dobrze, że ktoś to rozumie ♥

      Usuń
    2. Haha, Dünchen naprawdę się denerwująca. Mam wrażenie, że ma tylko imię ładne (ale serio, imię jest piękne i się zastanawiam skąd je wytrzasnęłaś, po przeszukałam pół Internetu po przeczytaniu rozdziału i nic nie znalazłam). (I chyba troszkę zaleciało jej matką, nie chciałam).

      Dzięki za wytłumaczenie kwestii rodzeństwa, a co do żałoby, to mimo wszystko to chyba raczej nie jest jakiś wielce rażący błąd, zwłaszcza dla osób, które średnio są obeznane z tematem (ale ja po prostu musiałam, eh). I w sumie to o lepszym życiu i łamaniu obyczajów pasuje do matki Dünchen.

      Za wytłumaczenie kwestii Rity też dziękuję. W zasadzie to o tej pomocy trolli i zwianiu z królestwa jest... dość dziwne, wręcz absurdalne i troszkę... kiczowate?

      I tak, nikt mnie nie przekona, że Agnarr jest taki super-duper, czy młody, czy stary. No po prostu nie.

      Spoko, mnie też nigdy nikt nie rozumie, więc fajnie spotkać, kogoś kto choć trochę podziela moją dziwność

      Usuń
    3. O kurczę, nawet nie przyszło mi do głowy, że można sprawdzić jej imię - i że go nie będzie, to w sumie miałoby sens, bo *wyjaśnię w kolejnej części z jej POV-em, ale to też kosztowało mnie risercz xd*

      Coś ty, będę bardzo wdzięczna za wytknięcie wszystkiego, co ci nie gra (albo zwyczajnie jest błędem), bo niestety ostatnich rozdziałów nie sprawdzałam za bardzo przed wstawianiem. Kiedyś to zrobię, więc pewnie sporo będzie takich kwiatków D:

      <33

      Usuń
    4. No to w sumie chyba doszedł mi kolejny powód do
      listy „Powody do czekania na POV Denerwującej Dünchen”.

      Och, i w sprawie „Mrocznych Sekretów” — ja bardzo chętnie przygarnę ten pdf.

      Usuń
    5. To jeśli chcesz, możesz odezwać się do mnie na maila albo discorda (są w zakładce Kontakt) albo ja mogę się odezwać na wattpadzie, ale nie mam pojęcia, czy tam cokolwiek da się przesłać, nie-ogarniam-tak-bardzo

      Usuń
    6. Daję tylko znać, tak jakby co, że napisałam maila (i tak szczerze, to też sama do końca tego Wattpada nie ogarniam).

      Usuń