Ariana dla WS | Blogger | X X X
Fagra, grýttur land, heimr Árnadalr
piękna, kamienna ziemia, dom Arendelle.

10.12.23

Rozdział 89. Listy z zaświatów

[tu będzie ilustracja]

_______________

ANNA ZACISNĘŁA POWIEKI, ale kiedy ponownie otworzyła oczy, słowa wciąż tkwiły na serwecie. Jedyne, co się zmieniło, to fakt, że padający śnieg wygładzał kanciaste brzegi pisma, zalewając wydatny brzuszek „B” w imieniu nieznajomego w granatowe serce. Na kciuku odcisnęło się jej „ger” przypominającej poroże renifera.

Każda jego litera była do czegoś podobna.

Przesunęła palcem w prawo, zamazując imię Ingvara i całą pustą przestrzeń pod nim – duże „I” wyglądało jak gra z Olafem, z kółkiem podgryzającym krzyżyk – w stronę babki Jorid, a później w dół po rozchwianej kresce, jak linoskoczek. Zanim dotarła do rodziców, całe jej dłonie były niebieskie, od paznokci po kłykcie, jakby atrament wsiąkł w skórę, zmieniając żyły w kolejne gałęzie prowizorycznego drzewa genealogicznego.

Śnieg dalej opadał wokół nich jak popiół. Ośmieliła się zerknąć na twarz mężczyzny naprzeciwko, prześwitujące pod skórą niebieskawe żyły, proste sopli w miejscu kości policzkowych i pomyślała, że gdyby tylko serweta nie była taka mokra, mogłaby po prostu przytrzymać ją nad lampą i patrzeć, jak wszystkie tajemnice zmieniają się w kłęby dymu.

Uniósł rękę. Anna wstrzymała oddech. Czy teraz…?

Szew rękawiczki się napiął, materiał wybrzuszył na kostkach, kiedy poruszył palcami i przez głowę przemknęło jej wspomnienie: nie kocha—

Nie.

Kristoff ją kochał. A w każdym razie na pewno lubił. Chyba. Oby.

I Elsa, pomyślała szybko, usprawiedliwiająco. Elsa musiała ją kochać. Nie mówiła tego, na słowa Anny odpowiedziała tylko topniejącą ziemią i powracającym ciepłem, ale to przecież  m i ł o ś ć  roztapiała.

Anna próbowała nie nadużywać tego słowa. Od trzech miesięcy trzymała je ostrożnie w dłoniach, jak bańkę mydlaną, pilnując, żeby nie dostało się do ust, bo tam przypadkiem mogłoby się zmienić w pytanie, a nie wszystkie pytania pozostawały bez odpowiedzi i…

— W czym mogę pomóc? — usłyszała głos kelnera i zdała sobie sprawę, że mężczyzna chciał tylko przywołać go do stolika.

— Okna są nieszczelne — powiedział bez mrugnięcia okiem. — Ktoś powinien się tym zająć.

Strzepnął śnieg ze skraju serwety, teraz już biało-niebieskiej. Anna podejrzewała, że gdyby ktoś chciał ich namalować, jego i Elsę, wystarczyłoby odpowiednio zmieszać te kolory.

Ale wcale nie musiał być ich wujem czy kimkolwiek-powiedział-że-jest.

Spędziła całe godziny na rozmowie ze zmarłymi przodkami wiszącymi na ścianach w złotych ramach, a teraz miała po prostu uwierzyć, że jest jednym z nich?

Owszem, babcia i dziadek mieli brata o imieniu Birger, który, tak się składa, był kiedyś księciem koronnym Południowych Wysp, ale to całe jego wybrakowane drzewo genealogiczne dowodziło wyłącznie, że ktoś taki istniał. Nie, że tym kimś jest właśnie on.

Potrafił tylko dokładnie to, co potrafiła Elsa.

Albo i nie potrafił.

Czy ktoś go kochał?

Chłód sunął dalej, tym razem niespiesznie, nieustępliwie, zupełnie jakby skóra Anny była rękawem, ktoś wsunął pod niego dłoń i zaczął gładzić ją po ramieniu.

Tęskniła za Kristoffem.

Ostatnio widziała go w – poniedziałek chyba. Ale nie  t e n  poniedziałek, zeszły. Nad plecami kelnera, który poddawał je gorliwej inspekcji, próbowała dojrzeć w oknie jakiś ślad kończącego się tygodnia. Mogło być już po północy?

Jedyny krajobraz za szybą stanowił mrok i rozmazane odbicie włosów kelnera w świńskim odcieniu blondu; suknia Anny, jeśli w ogóle była widoczna, całkowicie się z nim stapiała.

Kiedy wreszcie się odwrócił, Anna odruchowo podążyła wzrokiem za tym ruchem. Pochylił się nad stolikiem, ostrożnie zmiótł śnieg z blatu w swoją stronę, po czym podniósł serwetę, dyskretnie wytarł w nią zaczerwienione dłonie i przewiesił ją sobie przez ramię. Patrzyła, jak materiał się unosi, eleganckie bazgroły po raz ostatni mignęły jej przed oczami.

Birger. Iduna…

„Moje słowa – właśnie”.

Birger. Wuj Birger, książę koronny Południowych Wysp…

— Album… — wymamrotała. Ale to oznaczałoby… Musiał być starszy od dziadka i babci, którzy – gdyby żyli – byliby po sześćdziesiątce. — Ile ma pan właściwie lat? — zapytała, mając nadzieję, że brzmi to taktowniej niż pytanie o włosy.

— A na ile wyglądam? — Anna zamrugała. Problem w tym, że… nie wyglądał. Wyglądał jak rzeźbiony blok lodu. Jak Elsa. Postanowiła, że z uprzejmości da mu czterdzieści, ale zanim zdążyła się odezwać, on się uśmiechnął. To był dziwny, łagodny rodzaj rozbawienia. — Nie mówiłem poważnie, Erdbeerchen*. W tym roku skończyłem sześćdziesiąt siedem.

Czyli był rówieśnikiem lorda Peterssena, który też wcale nie wyglądał na swój wiek, ale dobrze pamiętała, kiedy włosy zaczęły mu  w  z u p e ł n i e  n a t u r a l n y  sposób siwieć. Wcześniej wyglądał, oczywiście, młodziej, chociaż nie był wcale  m ł o d y   już kiedy się urodziła, ale zawsze wydawał zupełnie zwyczajny, wyglądał po prostu jak dżentelmen, który w przeszłości z pewnością złamał kilka serc, ale wciąż – jak  c z ł o w i e k .

— Podobno zimno konserwuje — dodał mimochodem z niemal niewidocznym wzruszeniem ramion. Elsa się wzdrygnęła. Musiała zaciskać dłonie na obrusie pod stołem, bo Anna widziała, jak wszystkie filiżanki powoli, ale nieubłaganie przesuwają się w jej stronę. Oczy miała okrągłe jak przeręble, przez chwilę zajmowały prawie całą jej twarz. — Słyszałyście o mamucie Adamsa?

— O czym?

— Tak — odpowiedziała siostra z dziwnym spokojem, jakby zapomniała o panice. Położyła dłoń na blacie, przylgnęło do niej kilka płatków śniegu i – wcale się nie stopiły – po prostu zniknęły. — Niesamowite odkrycie.

— Co.

Anna zamrugała, zbita z tropu.

M a m u t .

Trudno się dziwić, że kompletnie nic o nim nie wiedziały, skoro tête-à-tête z Elsą upłynęło mu najwyraźniej na przyrodniczych pogadankach.

Zaciskała i rozprostowywała palce, bielały aż do przezroczystości, a kolor wracał do nich odrobinę zbyt długo. Opuściła dłonie na kolana i potarła ich wnętrzem o materiał spódnicy, ale zgrabiały tak, że nawet tego nie poczuła. Nie była pewna, czy zrobiło jej się bardziej zimno, czy bardziej niedobrze, sięgnęła po filiżankę, która dryfowała we wzburzonych falach bitej śmietany na spodeczku, ale zanim zdążyła jej dotknąć, wrócił kelner ze świeżym obrusem, w czołobitnych ukłonach zbierając wszystko ze stolika, przepraszając za wszelkie niedogodności i obiecując, że zaraz wróci z nowymi napojami.

Anna przełknęła usta pełne niczego. Usiadła na dłoniach i przez chwilę tylko starała się nadążyć za rozmową. Nie wiedzieć jak, nagle zaczęli gadać o jakiejś Lenie, jakichś kozakach i wszystko zrobiło tak niedorzeczne, że postanowiła się rozkaszleć.

— Więc — odezwała się, kiedy oboje podnieśli na nią wzrok; zmrużone oczy, szeroko otwarte oczy, wszystkie w kolorze jej paznokci. — Korespondował pan z mammą?

— „Korespondencja” raczej zakłada wzajemność… — odparł mężczyzna powoli, jakby dopiero zaczęło docierać do niego, że ośmieliła się zmienić temat. Przez twarz Elsy przebiegł nagły cień, jakby grymas albo skurcz, a może tylko światło lamp zakołysało się na zakręcie. — Ale tak, pisywałem do waszej matki. Próbowałem odwieść ją od tego niedorzecznego pomysłu ślubu z Agnarrem. I muszę przyznać, że było to z mojej strony godne pożałowania zachowanie, ale kiedy mnie nie posłuchała, przesłałem jej życzenia, w których – być może – wylałem sporo żółci.

— Co to były za życzenia? — zapytała Anna, chociaż już wiedziała. Serce dudniło jej głucho w uszach i miała wrażenie, że jej głos brzmi przesadnie głośno.


Mojej słodkiej Idunie

By przypomnieć, że życie jest ponurą opowieścią — wuj Birger, książę koronny Południowych Wysp

„Baden”, 1845


Du kannst mich totschlagen, aber ich erinnere mich nicht** — odparł, bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. — Jak się znam, pewnie coś symbolicznego, może jakiś dziennik, żeby mogli dokumentować, jak rozwija się nieszczęście?

Okładka zazgrzytała pod jej paznokciami. Mahoniowa skóra, w takim ciepłym kolorze, wydawała się zimna w dotyku.

To samo zimno zatykało jej teraz słowa w gardle, wymrażało ukryte w zgrzebnych zwojach spódnicy dłonie. Czuła na sobie spojrzenie Elsy, badawczepodejrzliwesceptyczneosądzające, wszystko naraz, i chociaż śnieg przestał padać, od ruchomej podłogi wciąż unosił się suchy mróz, powietrze wibrowało od niewypowiedzianych pytań.

Annie zrobiło się przykro, bo zrozumiała, że czasy, kiedy wszystko dzieliły – pokój, radości i smutki i sekrety – naprawdę minęły. Teraz sama miała własne tajemnice, i z jakiegoś powodu wydawało się to o wiele bardziej niesprawiedliwe niż kiedy miała pięć lat.

— „Życie jest ponurą opowieścią”? — rzuciła przez ściśnięte gardło, czuła pod językiem lód; jeśli miały zmieścić się w nim jeszcze słowa, nie było już miejsca na oddech.

— Mhm, trąci Goethem. Tak, zdecydowanie brzmi to jak coś, co mogłem napisać.

— A… skąd pan go nadał?

— Z Baden, oczywiście. — Zakreślił powietrzny cudzysłów. — Od osiemset osiemnastego wszystko wysyłam z Baden. Można powiedzieć, że na swój sposób nigdy go nie opuściłem.

Strużka potu spłynęła jej po plecach, zimna, ale wciąż cieplejsza od lodowatego, konwulsyjnego dreszczu, w którym zastygł jej kręgosłup, bo świadomość tego, co wydarzyło się wtedy, Potem, na skraju Teraz w gabinecie wtoczyła się w nią jak głaz. Czuła, że nigdy go nie wydobędzie, że jakaś część niej nie jest w stanie otworzyć drzwi, że… że być może coś ich łączy.

— A-ale zaraz, o czym ty mówisz? — wyjąkała Elsa, i tylko „ty” kazało Annie myśleć, że zwróciła się do niej, bo wpatrywała się w mężczyznę, jakby nie rozumiała, jakby nie powinna rozumieć, tylko że wszystko w jej twarzy, usta, brwi, pofałdowane jak zastrugi*** zmarszczki na czole wskazywało na coś zupełnie innego.

Przypomniała sobie, jak zakradała się pod drzwi jej nowej sypialni, czekając na delikatny, głuchy dźwięk świadczący o tym, że Elsa oparła się o drewno. Pachniała tak chłodno, jak skrystalizowana wanilia i rześki zimowy wiatr, i zawsze tłumaczyła to sobie tak, że musiała otworzyć okno, a księżniczki nie mogą być więźniarkami, więc na pewno jej nienawidzi…

— Możesz mi to wytłumaczyć?

Anna zacisnęła powieki, wciągnęła wargi, poczuła siłę zębów. Jakby ktoś raczył  j e j wytłumaczyć, o co w ogóle chodzi z tym głupim mamutem, zupełnie jakby nie siedziała tuż obok.

Zwlekała tylko odpowiednio bezpieczną chwilę.

— Jego słowa — wyjaśniła w końcu. Zabrzmiało trochę bezczelnie. Wuja Birgera — dodała w myślach, na próbę, ale zawahała się chyba zbyt długo, żeby to dodać; wciąż nie była pewna, miała wrażenie, że siostra musi wszystko zrozumieć pierwsza, żeby ona sama była w stanie. — No wiesz, dowód? W Sekretnym Pokoju? Właściwie to szukaliśmy książek, ale ja znalazłam dziennik mammy – znaczy, no, może nie dziennik, sama nie wiem, co to było, myślałam, że może album poezji albo może raczej szkicownik, przecież lubiła…

— Jaki dziennik? O czym ty w ogóle mówisz? — Elsa wykonała słaby, jakby wstrzymywany gest, który był chyba odpowiednikiem potrząśnięcia głową. — To właśnie  k s i ą ż k i  wtedy znalazłyśmy.

— No tak, z  t o b ą ,  ale później z Kristoffem… — Urwała o jedno słowo za późno.

Pospiesznie sięgnęła po filiżankę. Śmietana pływała po powierzchni czekolady w rozmiękłych grudach, Anna stwierdziła, że jeśli zdążyła się roztopić, to na pewno już się nie poparzy – pociągnęła tęgi haust, planując, że wypije ją duszkiem – potwornie się pomyliła – w połowie łyka poczuła, jak tuż za górnymi zębami pęka jej skóra – próbowała jednocześnie otworzyć usta i wcale ich nie otwierać, aż zakrztusiła się tak, że czekolada trysnęła jej nosem, parząc też rozczapierzone palce, którymi próbowała ją zatamować, a później przelała się przez nie na stół i bluzkę. W ostatniej chwili przyszło jej do głowy, żeby przysunąć się bliżej blatu; chyba uratowała przynajmniej spódnicę.

Ktoś poklepał ją po plecach, aż zadzwoniły jej zęby.

Przez łzy próbowała dostrzec jakiś czysty fragment rękawa, którym mogłaby otrzeć twarz.

— Ni-hic mi-hi nie-he je-hest — wykaszlała.

Elsa posłała jej spojrzenie, które jasno mówiło: „Ale zaraz będzie”.

— Idź się przebrać — syknęła.

Drżącymi palcami ujęła uprzejmie wyciągniętą w jej stronę chusteczkę, ignorując zdegustowaną minę mężczyzny. Biała rękawiczka – materiał ecru – plama w kolorze błota – sine usta, sine palce – kiedy pociąg szarpnął, wszystko to zmieniło się w wir, który wypchnął ją na korytarz.

Po drodze potknęła się o coś albo o kogoś, nabierając rozpędu i pobiegła tak szybko, że poczuła w ustach smak krwi. Prawie w biegu ściągnęła bluzkę, jeszcze szybciej założyła kolejną, zgubiła dwa guziki gdzieś w połowie, przez co zmuszona była podciągnąć spódnicę prawie-że-niemoralnie wysoko, kołnierzyk pod szyją zapięła dopiero tuż pod drzwiami wagonu restauracyjnego.

Nie było jej tylko moment, podejrzewała, że krótszy niż potrzeba byłoby na zaśpiewanie w całości hymnu, ale kiedy weszła do środka, zauważyła, że coś się zmieniło. Śniegu nie było, w ciemnym wnętrzu bielały ich włosy. Siostry. Wuja. (Wuja?)

Nie pochylali ku sobie głów, wyglądali tak, jakby nie drgnęli przez cały ten czas, a jednak – zniknęły rękawiczki. Garnitur nieznajomego  ( w u j a ? )  zrobił się jakby skromniejszy, a może to po prostu jego dłonie przyciągały teraz całą jej uwagę.

Zatrzymała się w progu, z trudem łapiąc oddech.

Miała dziwne wrażenie, że ta chwila nieobecności – trzy wagony do tyłu, trzy wagony do przodu, sześć par drzwi, czarna bluzka, szara bluzka, dwa guziki – im wystarczyła, i że teraz wiedzą o sobie coś, czego Anna nigdy się nie dowie.

_______________ 

Erdbeerchen (niem.) – truskaweczka.

** Du kannst mich totschlagen, aber ich erinnere mich nicht (niem.) – możesz mnie zabić, ale nie pamiętam.

*** Zastrugi – długie grzbiety na powierzchni śniegu utworzone przez wiatr.


Z racji tego, że nie udało mi się trafić na informację żadnych ludzkich szczątkach odkrytych w lodzie przed 1868 rokiem, linkuję rzeczonego mamuta z 1806. Nikt mnie nie przekona, że Elsa nie jest nerdem.

(Lena to rzeka, a Kozacy byli tak naprawdę z dużej litery.)

2 komentarze

  1. Ugh, no dobra, miałam ponadrabiać zaległości i w ogóle, zacząć od drugiej części, ale zauważyłam nowy rozdział i jakoś tak wyszło.

    Ale w ogóle, to Elsa i Burger chyba muszą być do siebie bardzo podobni, co? Przynajmniej ja sobie tak wyobrażam.

    I biedna Anna, na pewno czuje się jak piąte koło u wozu, że wszystko się dzieje bez niej i nikt nie chce jej nic powiedzieć. I to z tym mamutem, tak wzięte niewiadomo skąd, ale w sumie to mi do nich pasuje, takie rozmowy o... no na pewno nie o czymś, o czym chciałaby rozmawiać Anna. I czym ja mam wrażenie, że ona bardziej się przejmuję tą całą sytuacją niż Elsa (przynajmniej w POVie Anny, Elsa jest taka... niewzruszona).

    Aa, Iduna dostała tę książkę od niego, ale nasuwa się pytanie — dlaczego nie chciał żeby wyszła za Agnarra?

    I ta końcówka, bardzo mi się podoba, jakoś tak.

    (Za wszelkie możliwe błędy przepraszam, pisanie komentarzy na telefonie, to katorga).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah, w sumie to cieszę się z komentarzy na bieżąco, bo ostatnie rozdziały są całkiem ekscytujące do pisania i bardzo mnie interesują opinie na ich temat :D <3

      Tak, totalnie! Myślę, że są do siebie bardzo podobni, i to już nawet nie jest kwestia genów, tylko magii; Birger mógłby być dobrą wersją męskiej Elsy z różnych fanartów (czyli taką, jakiej w sumie nie widziałam XD poza ilustracją!)
      I no właśnie, pod kątem zainteresowań też się dobrali. Cieszę się, że pasuje, bo naprawdę miało, już tak z zamierzenia

      Elsa na chwilę zniknęła w tym POV-ie, bo od końca poprzedniego rozdziału trochę zaczęła zjadać ją panika, mniej więcej od momentu, w którym wyczarowała śnieg, i teraz wszystko robi na autopilocie :/

      Kwestię Agnarra i Iduny będę niedługo wyjaśniać!

      I hah, mój telefon w końcu się nauczył, żeby z Birgera nie robić „burgera”, ale też miałam z tym ogromny problem XD Także luzik, wszystko jest w porządku, a za komcia bardzo dziękuję ♥ (ale zgadzam się w zupełności)

      Usuń