Ariana dla WS | Blogger | X X X
Fagra, grýttur land, heimr Árnadalr
piękna, kamienna ziemia, dom Arendelle.

24.12.23

Rozdział 90. Blamaż

[tu będzie ilustracja]

_______________

WYSZEDŁ ZA OLSENEM NA SCHODY, przez ramię wciąż miał przewieszony płaszcz, który złapał w poszukiwaniu spinek.

Po drodze bębnił palcami o poręcz, starając się nie myśleć o niczym, ale ruch był zbyt szybki, zbyt nerwowy – Niels, Niels, Niels – musiał przestać. Płomień świecy kołysał się przed nim w ciemności, cienie tworzyły iluzję włosów na potylicy lokaja, wpełzały za kołnierz.

— Proszę tędy.

Schody skończyły się nagle, o wiele za szybko przeszły w trzewia korytarza, prawie potknął się na ostatnim, nieistniejącym stopniu. Olsen wszedł z mroku do biedermeierowskiej bawialni z płonącym kominkiem i światło świecy prześlizgnęło się po włosach gościa, w ciekawy sposób wydobywając ze srebra złoto.

— Książę Gottorp, Wasza Królewska Wysokość.

Przez głowę przemknęło mu wspomnienie królowej, wystraszonej i kruchej, w której było coś z porcelanowej figurki. Próbował wmówić sobie, że to skojarzenie jest zupełnie nie na miejscu, ale wtedy mężczyzna wychylił się z fotela i Hansa uderzyło wszystko to, co widział w niej: elegancki kontur twarzy, kanciastość ramion, północna nieskończoność oczu – i coś z ludzkiej delikatności przebijające się spod powierzchni, jakby lód tajał.

Nie było w nim nic z Nielsa, z ciemnymi włosami i ciemnymi oczami, i z jakiegoś powodu sprawiło to, że Hans instynktownie się naprężył.

— Moje gratulacje — powiedział po niemiecku, unosząc filiżankę. — Podobno to twoja ulubiona. Wyśmienity gust, sam jestem fanem Blue Mountain. — Hans próbował zakwalifikować gdzieś jego akcent, dopasować rysy do jakiegoś portretu, ale na próżno. — Och, tak, i rozprawa, oczywiście – piękny pokaz rycerskości, gazety będą miały o czym pisać.

Nie rozpoznawał go.

Odepchnął od siebie uczucie niepokoju i powitał go spokojnym uśmiechem.

— Nie wygląda mi pan na Hohenzollerna — zauważył, całym wysiłkiem woli zmuszając się, żeby nie dostrzegać wyciągniętej dłoni wskazującej mu miejsce w fotelu naprzeciwko. W bawialni było przenikliwie, prawie zobaczył, jak wymuszone, kurtuazyjne „Sie” zawisa parą w powietrzu. 

— I chwała Bogu! — Nieznajomy z jakiegoś powodu wydawał się wstrząśnięty taką możliwością.

— Więc skąd ten tytuł? Po wojnie z Prusami na Wyspach de facto wyszedł z użycia.

— Otóż to. — Mężczyzna pstryknął palcami lewej dłoni i nieznacznie się skrzywił, kiedy rękawiczka stłumiła dźwięk. Prawą dłoń miał nagą, uniósł w niej vaniljekranse* ze spodeczka i przez chwilę trzymał go przed sobą i przyglądał się Hansowi jak przez monokl. — Nieistniejący tytuł, nieistniejący książę, ale czy moglibyśmy zostawić protokół na inną okazję? Przyszedłem prosić o zwrot czegoś, co należy do mnie.

Cofnął rękę, zamoczył ciastko w kawie.

Nie zostało nic więcej do zrobienia, więc Hans przełożył płaszcz przez oparcie fotela i usiadł. Za plecami wyczuł sprężynę. Ostrożnie się wyprostował i przesunął na skraj siedziska. Ta rozmowa i tak nie zajmie długo.

— „Podniosłem oczy moje na góry, skąd przyjdzie mi pomoc”** — wyrecytował mężczyzna i niecierpliwie zastukał ogryzkiem ciastka o brzeg filiżanki. Coś mu się nie podobało, ale Hans nie był w stanie zgadnąć, co takiego.

Zacisnął palce na podłokietniku, gotowy w każdej chwili wstać, a wtedy na kolana ześlizgnął mu się płaszcz, gruby, wełniany.

— Chociaż to zdecydowanie nie mój ulubiony, trzeba oddać przekładowi Pedersena, że jest charakterystyczny. W innych brakuje tej pewności, nie sądzisz? „Skądże nadejdzie mi pomoc?”

Hans poczuł nagłą ochotę, żeby włożyć płaszcz; ciepło uciekało z ciała z każdym oddechem.

Coś zabrzęczało w kieszeni, kiedy po niego sięgnął – spinki? – spróbował wymacać kieszeń, ale materiał ześlizgnął się niżej, coś innego wbiło się w łydkę.

— Co? Nadal nic? — zniecierpliwił się mężczyzna, przesuwając w swoją stronę kurczący się stosik vaniljekranser. — Sądziłem, że skoro udało ci się ostatecznie uciec z tego grajdołka, Nasturcji czy jak-jej-tam, nie będzie potrzeby, żeby mówić wszystko wprost. 

Odwrócił się w stronę drzwi, gdzie trwał niewzruszony Olsen. Uniósł znacząco brew, przypominała zaspę zleżałego śniegu.

Hans podniósł dłoń do twarzy. Opuścił. Chyba się trzęsła.

Biblia Frederiksborgska, wydanie z 1800 roku w przekładzie Christierna Pedersena. Bez podpisów, za to z dedykacją.

Renartowi – Isengrim.

Lis. Wilk.

Pomazaniec boży i samozwańczy król.

Tchnienie determinizmu.

Sprasowane strony proroctwa Abdiasza, na którym zawsze się otwierała. Kształt rewolweru wyryty kilka stron dalej, w połowie Księgi Psalmów, lufa lśniła u szczytu strony 538, tuż pod słowami „Bo choćbym téż chodził w pośród cienia śmierci, nie będę się bał złego”.

Ale on nie powinien o tym wiedzieć.

Oprócz Hansa wiedzieli tylko Gustav, Madame i Axel. Tak? Nie?

W kłębowisku materiału odnalazł kieszeń, ostrożnie wsunął do niej dłoń, wyczuł pod palcami wyczuł stępiony róg okładki Biblii, pofałdowanej, z rysą od siekiery grubości kciuka. Nawet przez śliski jedwab podszewki czuł drobne nierówności zdradzające siłę uderzenia.

— Należała do brata mojego dziadka — powiedział. Dreszcz poniósł się wzdłuż kręgosłupa strużką potu.

— Owszem, ale nie do tego, o którym myślisz. — Mężczyzna potrząsnął głową. — Co za hieny.

— Ale… — Hans wyprostował się niezręcznie, napiął barki. Kiedy koszula wreszcie odkleiła się od pleców, miał wrażenie, że został na niej płat skóry. Poczuł się chory i zdecydowanie zbyt trzeźwy na to wszystko.

Wiedział, kiedy się urodził. Wiedział, kiedy zmarł. Przez lata pamiętał zimny dotyk liter pod palcami, twarde krawędzie nagrobka, w rogu tkwiła róża z odłamanym płatkiem. Może to on go odłamał.


Dzwony wybijały południe, kiedy Felix i Lars zamknęli go w krypcie kościoła na Hirsholm. Krzyczy i wali zaciśniętymi w pięści, a później, kiedy rani się o metalowe zawiasy i zaczyna lecieć mu krew, już rozłożonymi płasko dłońmi, w drzwi, ale jego serce bije chyba jeszcze głośniej niż dzwony i nikt nie słyszy. Siada na cokole nagrobka, siedzi na nim dziesięć minut i dziesięć minut gładzi złocone litery.

Dziesięć minut, tak mówią mu później, Søren wyciąga z kieszeni zegarek i stuka w długą wskazówkę, która dopiero podejmuje wspinaczkę w kierunku trójki. Dziesięć minut, powtarzają, kiedy pyta guwernantkę, wydaje się zdziwiona, jakby nawet nie zauważyła, że go nie było. Dziesięć minut. A jednak im nie wierzy. To było za mało czasu, żeby zdążył postanowić, że ich wszystkich zabije.


 — Birger?

Jedno życie dzielące dziadka od tronu, jedna śmierć, przez którą Niels urodził się księciem koronnym zamiast kolejnym podrzędnym książątkiem, bo w gruncie rzeczy tylko pozycja ojca sprawiała, że był czymś więcej niż Hans.

— Skąd to zdziwienie? Twoje zesłanie chyba dobitnie pokazuje, co w naszej rodzinie robi się z plamami na reputacji, hm? — Mężczyzna uniósł z blatu serwetkę, otarł nią usta, koronki mignęły w powietrzu, zanim zmiął ją w pięści. Krochmal zachrzęścił jak kruszony lód. — Usuwa.

Hans próbował skupić się na oddychaniu, nie zbierających się w nim gniewie i frustracji, ale było ich za dużo, przypływ-odpływ, z każdym uniesieniem klatki piersiowej czuł, jak trzeszczą szwy, jak wszystkie warstwy ochronne – pewność siebie, wypracowana obojętność, zdecydowanie – zaczynają wokół niego pękać.

Wstał z pustym szkieletem Biblii w ręce.

— Chcesz rozgrzeszenia?

Birger miał oczy blade jak fotel, na którym siedział. Zamajaczyło w nich coś, co mogło być zwątpieniem.

— Powiedzmy, że znajduje się w niej coś, co może mieć dla mnie znaczenie.

Jego głos brzmiał metalicznie – dokładnie taki smak miał w ustach Hans.

Kręgosłup Biblii pękł, ostatnie kartki podarły się i rozpierzchły, zniknęło wszystko, notatki na marginesach, zapach morskiej soli, fatalizm i smak porażki. Zostało poczucie, że los można aktywnie kształtować, i że żaden bóg nie ma z tym nic wspólnego.

— To szkoda — odparł Hans beznamiętnie. — Bo raczej niewiele z niej zostało.

Cisnął mu okładkę na kolana i patrzył, jak kruszy się coś w jego twarzy, jakby rzucił kamieniem w szybę. Maska drgnęła, zakołysała się na skraju ust, zaczęła odklejać pod oczami i Hansowi przez chwilę wydawało się, że tym razem  n a p r a w d ę  widzi zwątpienie, ale wtedy mężczyzna delikatnie poruszył głową i zamrugał.

Cokolwiek to było, zniknęło.

_______________ 

Vaniljekranser – tradycyjne duńskie maślane ciasteczka waniliowe z dziurką.

** Psalm 22 i Psalm 121 z Biblii w przekładzie Jakuba Wujka.


Ciekawostka: Biblia Wujka została po raz pierwszy wydana w całości w 1599 roku, a Biblia Frederiksborgska – w 1550, więc prawie idealnie wstrzeliłam się z wyborem przekładu (zbieżność nazwiska mojego Peterssena z nazwiskiem Pedersena-tłumacza to przypadek, ale w sumie miły easter egg).

I, swoją drogą, Wesołych Świąt!

2 komentarze

  1. Czyli ten rozdział dzieje się przed rozdziałami, eee, wagoniowymi... tak? Czy po...?

    Książę Gottrop to tak naprawdę nasz wujaszek Birger z okropnym pismem, warto wiedzieć.

    I ten rewolwer, ten rewolwer (trzymali go w Bibli, co?), jakieś imiona, które nic mi nie mówią i dziwne wydarzenia, które także nic mi nie mówią (ale poruszenie kwestii zamachu, o którymś kiedyś się tam dowiemy, wow). I nawiasem mówiąc, jestem ciekawa na ile rozdziałów masz zamiar rozpisać fabułę, czy w ogóle masz to jako-tako wyznaczone, czy po prostu „jak wyjdzie, tak będzie”.

    Bracia Hansa zamknęli go w krypcie? Po co? Ee, no, co jest. Ale ta końcówka „A jednak im nie wierzy. To było za mało czasu, żeby zdążył postanowić, że ich wszystkich zabije.” jest taka piękna i w ogóle och, ach (ile Hans miał wtedy lat?).

    I chyba mam wrażenie, że zdedytowałaś ten rozdział, chyba że ja za pierwszym czytanien nie wszystko ogarnęłam, tak to jest jak się czyta w szkole na przerwach. (Nie przypominam sobie o pękniętym kręgosłupie Bibli — i kiedy Hans wypowiedział imię Birgera też nie (K
    Korekta aktualnie też usilnie wmawia mi „burgera”, super)).

    Och, i ta Biblia cały czas była Birgera, ale potem wcisnęli ją komuś innemu.

    I przepraszam, mam wrażenie że piszę kompletnie bezsensowne komentarze. I nie mam na to usprawiedliwienia (zmęczenie, szkoła, natłok obowiązków, życie prywatne, to zbyt banalne wymówki).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie-nie, totalnie dzieje się przed rozdziałami z perspektywy Elsy i Anny, to bezpośrednia kontynuacja ostatniego rozdziału z Hansem, wiem, że chronologia trochę się tutaj posypała, ale inaczej nie byłoby żadnego zaskoczenia :C

      O rany, nie mam pojęcia, w ilu rozdziałach to wszystko zamknę, na pewno planuję 4 części (i możliwy epilog) – czyli w teorii jesteśmy w ¾ całości, ale ilość i długość rozdziałów to kwestia otwarta. Główną oś fabularną mam mniej więcej rozplanowaną i wiem, do czego zmierzam, ale w trakcie pisania pojawiają się czasem poboczne wątki albo trochę-lepsze-niż-te-stare nowe pomysły, więc no, najstarsi górale nie wiedzą xD

      Obstawiałabym, że Hans miał wtedy jakieś 7, może 8 lat, bo nie mogło to być długo po śmierci dziadka. A zamknęli go dla głupiego kawału, namiastki tego, jak Hans przedstawiał swoich braci Annie w filmie (i żeby miał okazję zapoznać się z rodzinnym grobowcem)

      Chyba już nic nie edytowałam – w sensie wstawiłam go wczoraj późnym wieczorem i od tego czasu już mnie na blogu nie było, ale tyle razy grzebałam w nim w Wordzie, że już sama zaczynam wątpić XD

      Coś ty, w ogóle się nie przejmuj, wydaje mi się, że rozumiem z nich wszystko, a poza tym to komentarz to komentarz i ja zawsze jestem zachwycona faktem samym jego pojawieniem się, bo biorąc pod uwagę wszystkie wymówki to naprawdę wymaga poświęcenia chwili <33

      Usuń