_______________
WNĘTRZE PRZEDZIAŁU BYŁO SKĄPANE W CIEPŁYM ŚWIETLE LAMPY, które łamało się na brudnej od dymu i sadzy szybie i tworzyło cienki, drżący most między ich łóżkami. Z zewnątrz dochodził monotonny stukot kół pociągu i nieregularne wycie wiatru.
Anna podciągnęła koc pod brodę. Piekły ją przemarznięte palce u rąk i nóg, chociaż Elsie taka temperatura przywodziła pewnie na myśl letni dzień.
— Tooo… — zaczęła powoli i odczekała, aż przestaną szczękać jej zęby. — O czym rozmawialiście, kiedy mnie nie było? Znów o literaturze?
— Nie — odparła siostra powoli, z wyraźną przerwą, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale się rozmyśliła.
Anna patrzyła, jak po suficie wirują cienie drzew, z każdą chwilą zdawały się gęstnieć, wystające z ziemi korzenie i przewrócone pnie. Kiedy odważyła się wyciągnąć rękę, okazało się, że pod kołdrą wcale nie jest o wiele cieplej niż poza nią. Zahaczyła paznokciem o wyjątkowo grubą gałąź na ramie łóżka, pociąg zakręcił, a cienie przeskoczyły na nadgarstek Anny i oplotły go aż po łokieć. Wydawało jej się, że wszystko wokół niej umiera.
— Ale chyba nie dasz mu się porwać, co?
Elsa leżała z głową zwróconą w stronę okna, bokiem do niej, płomień lampy rzucał dziwną poświatę na jej policzek. Anna wysunęła stopę spod kołdry i kopnęła ją w żebra.
— Słucham?
— Nic, żartowałam. — Ziewnęła na pokaz, odwracając się na bok i ciaśniej owinęła się kocem, walcząc z dreszczami. Nawet pod puchową kołdrą i ciężkim pledem, z zanikającym ciepłem węgielków w piecu nie potrafiła zatrzymać chłodu wsączającego się jej pod skórę. — Tak tylko sobie pomyślałam, że skoro podróżujemy incognito, w Baden i tak nikt nie będzie wiedział, że my to m y , a dla wszystkich w Arendelle przecież oficjalnie przebywamy w Baden...
— To byłoby… — odpowiedź nadeszła niespieszna i pełna wahania — niedorzeczne.
— Prawda?! I niesamowite! — Anna wyszczerzyła się do poduszki, mając nadzieję, że jej uśmiech wybrzmi w głosie zamiast szczękania zębów. — I niesamowite! To prawie tak, jakbyśmy były w dwóch miejscach jednocześnie.
Elsa przekręciła się na plecy, ale nie odpowiedziała. Powinna się zaśmiać albo jakoś się jej odciąć, albo nawet zganić albo – c o k o l w i e k . Po jej twarzy sunęły cienie gałęzi zza okna. Powieki jej zadrżały, kiedy zamknęła oczy. Wciąż nie zasunęła zasłony przy łóżku.
Może ona sama też powinna się przespać, Anna z Później na pewno byłaby jej wdzięczna, gdyby chociaż spróbowała. Zacisnęła powieki i zwinęła się w kłębek, starając się uchwycić tę resztkę ciepła, które jeszcze jej zostało.
Zdecydowanie nie myślała o czekającym na nich w porcie w Weseltonie statku. Z Mariefred do Lubeki było niecałe trzydzieści mil, maksymalnie doba w podróży. Może jednak powinna poczekać z odpoczywaniem, wtedy istnieje szansa, że przynajmniej połowę rejsu spędzi na spaniu zamiast wymiotowaniu.
Nie mogła o tym myśleć, bo już na samą myśl czuła skurcz w żołądku, jakby kłuły ją tam ostre szpilki.
Więc będzie myśleć o – nie, nie o sukienkach, wszystkie były szare i smutne – z d e c y d o w a n i e nie o Kristoffie – ciekawe, co robił Olaf, pewnie gdzieś łaził, jak to Olaf – jak było po niemiecku „wdowa”? unglückliche Liebende*, to pamiętała, ale – cóż, może najlepiej w ogóle o niczym.
(Więc nie myślała o niczym.)
(Absolutnie o niczym.)
(Nic.)
Wydawało jej się, że przez wycie wiatru dobiega ją jakiś dźwięk, jakby ciche jęki. Wstrzymała oddech i zaczęła nadsłuchiwać, ale między podmuchami słyszała tylko cichy szmer deszczu, jakby to duchy się skarżyły i nie chciały, żeby Anna słuchała.
Pod powiekami przemknął jej cień kolejnego, prawie zamazanego wspomnienia.
Przypomniała sobie o tym, co słyszała Elsa. Trolla zawodzącego charczącą blizną po głosie. Zaklętą piosenkę, której nie było, przeklęty joik. Wściekłe Duchy Zaklętej Puszczy z opowieści pappy.
Gwałtownie się wyprostowała, otworzyła oczy. Lampa zdążyła zgasnąć.
— Elsa! — szepnęła w ciemność.
Cisza wnętrza pociągu i hałas sączący się zimno przez cienkie szyby i cienkie ściany. Później delikatne poruszenie w ciemności, oddech, dwa, każdy prawie namacalny w białej chmurze. Byłaby w stanie ich dotknąć? Wyciągnęła rękę i poczuła mrowienie w opuszkach palców.
— Nieważne, co by się stało — wyszeptała poważnie, uroczyście, żałując że nie ma na co przysiąc, bo to, o czym pomyślała, pewnie nie miałoby dla niej żadnego znaczenia — nie wiem, co sobie teraz myślisz, ale chciałabym, żebyś wiedziała…
Ja tu jestem. Nie on. To Anna była rodziną. J a .
Nawet, jeśli była zupełnie zwyczajna, a on – magicznym, tragicznym, dawno zaginionym eleganckim wujem, a do tego też miał pewnie jakieś dziwne zmyślone nazwisko, to przecież nie jechał z Elsą do Baden.
Czy jechał?
— Nie… nie jesteś już sama, wiesz? — postanowiła dokończyć; postanowiła, że niczego więcej woli się już nie dowiadywać.
— Wiem — zapewniła Elsa. Gwizd pociągu, błysk łzy zamarzniętej na dolnych rzęsach. Annie wydawało się, że siostra przesunęła się odrobinę w jej stronę, zrobiło jej się przykro, że upierała się, żeby spać z głową pod oknem, w przeciwnym kierunku, co ona. W ciemności były bliżej, obok siebie i żałowała, że w świetle dnia jest inaczej. Elsa stawała się niepewna i skryta, kiedy niebo zasypiało. — Ty też nie.
Dłonie miała splecione przed sobą ciasno jak warkocz, ale Anna poczuła się, jakby ją objęła. Jakby wcale nie była tylko zawadą.