Ariana dla WS | Blogger | X X X
Fagra, grýttur land, heimr Árnadalr
piękna, kamienna ziemia, dom Arendelle.

26.5.24

Rozdział 101. Annie by się tu podobało

_______________


POŁOŻYŁ DŁOŃ NA DRZWIACH I LEKKO PCHNĄŁ. Jego cień wpadł na korytarz, połamał na ściętym trapezie schodów i wsiąkł w bury dywan.

Przepuścił przed sobą Annę, wciąż nie zdejmując ręki z klamki. Była ciężka i zimna. Miał wrażenie, że starty metal lepi mu się do wnętrza dłoni jak lód.

— Chodziło mi tylko o sylwetkę — usprawiedliwił się Jens półgłosem, kiedy szerzej uchylił dla niego drzwi, przesadnie głośno tupiąc w progu — nic niemoralnego.

Klamka po wewnętrznej stronie drzwi stuknęła o wieszak na płaszcze, w głębi korytarza rozległo się ciche szuranie, nabrzmiałe ciekawością cienkie głosy, niewyważone skrzypnięcie podłogi tuż za progiem kuchni.

Anna uniosła głowę na ten dźwięk, a później zadarła ją w stronę ciągnącego się przez całą długość schodów rzędu pozłacanych ram, które Jens i Juhani w niemym porozumieniu ignorowali za każdym razem, kiedy je mijali.

— Jejku — szepnęła, a wyblakła tapeta nagle się zazieleniła, jakby towarzyszący jej zapach łąki ożywił blade kontury kwiatów, które, jak właśnie sobie uświadomił, niepokojąco przypominały słoneczniki, bo przecież Annie by się tu podobało.

Odruchowo podążył za jej spojrzeniem w kierunku półpiętra, skąd przyglądał im się obrażony eksbaron. Okazały, sprawiający wręcz wrażenie dławiącego kołnierz upodabniał go do napuszonego gołębia hodowlanego.

Dwa stopnie niżej wisiał portret jego małżonki, odwróconej do niego plecami, od którego Kristoff zawsze uciekał spojrzeniem jeszcze uporczywiej, bo w tym płótnie była zawarta jakaś przeciwwaga do bielonych ścian i kutej bramy Grimstad, nawet do uwierającego go tytułu – wszystko to, co podobałoby się Annie; pamiętał tylko, że pod opuszczoną dłonią baronowej kwitł różany krzew, a we włosach miała opaskę z czegoś, co mógł oglądać wyłącznie na obrazach – może perłową.

Anna okręciła się wokół, rozkołysana spódnica na chwilę owinęła się wokół jej nóg, więc pospiesznie przeniósł wzrok wyżej, na powstrzymywany, rozciągający policzki uśmiech.

Złapała jego spojrzenie.

Cholera.

Miała dokładnie tę samą minę, z którą podziwiała cuobza* pod Harpefossen i którą bardzo starała się utrzymać, przekraczając próg Knerten.

N a p r a w d ę  jej się podobało.

Przypomniał sobie, jak promienie słońca wpadają do okien na piętrze w środku dnia, jak metalowy kogut na dachu stodoły obraca się na wietrze i nagle, na chwilę, której potrzebował na przejście z korytarza do kuchni, Grimstad oglądane jej oczami wydało mu się znośnym miejscem. Takim, w którym mogłaby być szczęśliwa – nie takim, które zrobiło z niego ofiarę dobroczynności królowej.

Oczywiście, że jej się podobało, w końcu to wszystko był jej pomysł. On był prostym człowiekiem zarabiającym na wszystko siłą własnych rąk, z rodzaju tych, dla których nie było miejsca na dworach królewskich. Chciał tylko odzyskać sanie i święty spokój – a dostał posiadłość wielkości Lodowych Pól ze służbą w komplecie na miarę romantycznych wyobrażeń księżniczki.

Anna o coś zapytała, ale słowa mu umknęły; Jens odpowiedział. Patrzył, jak z wahaniem przesuwa palcami po balustradzie schodów i nie mógł pozbyć się wrażenia, że to wszystko opiera się na – nie tyle kłamstwie, co na odsuwaniu od siebie gorzkiej prawdy, udawaniu, że jest facetem, którym ona chciałaby, żeby był.

Zatrzasnął drzwi, aż po całym domu rozeszło się złowrogie echo.

— Uwaga, jest raczej ciężka — ostrzegła Anna, kiedy pan Havik – nie, pan Jens – to znaczy po prostu Jens, mówił przecież – sięgnął po torbę, którą Kristoff zostawił u stóp schodów.

Miał oczy koloru dymu, a brwi, które teraz powątpiewająco uniósł, w kolorze węgla. Jedną ręką przerzucił sobie Gladstone’a przez ramię, jakby nie ważył więcej niż jej kapelusz.

— Najwyżej się w połowie zamienimy — rzucił. Puścił ją przodem, ale już po chwili się z nią zrównał.

Anna zdała sobie sprawę, że, chociaż przy Kristoffie wydawał się raczej niski, w rzeczywistości wcale taki nie jest – teraz, kiedy zostali na schodach sami, poczuła się przy nim jak skrzat przy olbrzymie. Był bardziej postawny niż Kristoff – szerszy w pasie i ramionach – w odrobinę onieśmielający, ale wciąż nie zastraszający, jak ten wydobywca lodu z karczmy Hilde, sposób.

Zaśmiała się nerwowo i skupiła na stopniach. Cztery, pięć, sześć… Czuła, że jej się przygląda. Osiem – nie, już dziewięć… dwanaście… Czemu jego wzrok tak ją wyprowadzał z równowagi? Był przystojny, ale to nie miało zbyt wielkiego znaczenia; przez tyle lat zamknięta w zamku nie zdobyła prawie żadnego doświadczenia, jeśli chodzi o mężczyzn i nawet dłuższa rozmowa z Thomasem, lokajem Elsy, potrafiła przyprawić ją o rumieńce. Szesnaście? Miała wrażenie, że Jens jej nie lubi. Nie wiedziała tylko, dlaczego. Czy Kristoff coś mu powiedział? (Musiał? W końcu byli przyjaciółmi.) A może po prostu zobaczył w niej to, co on najwyraźniej ignorował, słabą, samotną dziewczynę? Mogłaby przysiąc, że sobie tego nie wyobraziła – chyba dziewiętnaście – czuła, jak coś gotuje się pod chłodną powierzchnią w równym stopniu, co swoje zszargane nerwy. Dwadzieścia… ileś. Schody nagle się skończyły.

— Jakoś jednak dałem radę.

Poczuła na policzkach delikatny powiew i podniosła wzrok na duże prostokątne okno na końcu korytarza, całe w bursztynach i brzoskwiniach porannego nieba. Pod nim znajdowała się drobna rzeźbiona konsola. Służąca, która właśnie ustawiała na niej wazon ze świeżymi wrzoścami, na ich widok najpierw stanęła jak wryta, a później niezdarnie dygnęła i czmychnęła, w pośpiechu zostawiając na blacie kilka uschniętych łodyg.

— To chyba tutaj. — Jens wskazał na ostatnie drzwi po lewej, z klamką nawet z daleka wyglądającą na pokrytą kurzem, jakby przynajmniej jedna z rzeczy, które obiecywał jej herr Munthe miała okazać się prawdą.

Miała wrażenie, że streścił jej całą, sięgającą ponad dwa wieki wstecz, historię Rosendal (Anna podejrzewała, że zwyczajnie chciał sprawdzić, ile nieistotnych szczegółów wyniosła z poprzednich lekcji historii), podczas gdy na temat baronowej przebąknął tylko tyle, że to dla niej powstał różany ogród, że zmarła w jakimś wypadku, na długo przed mężem, i że „to wszystko, co musi Wasza Królewska Mość wiedzieć”.

W milczeniu żując wnętrze policzka, przyglądała się, jak Jens mocuje się z zamkiem. Może tak długo nie otwierano tych drzwi, że całkiem zardzewiał? Może poprzedni baron nie mógł znieść myśli o czymkolwiek, co przypominałoby mu ukochaną żonę i dlatego zamknął jej sypialnię na trzy albo i więcej spustów? Brzmiało smutno i beznadziejnie romantycznie. Anna uznała, że to całkiem prawdopodobna wersja wydarzeń.

Wreszcie coś kliknęło, ale drzwi ustąpiły dopiero, kiedy Jens naparł na nie ramieniem. Z toaletki zsunęła się puderniczka. Zamarł na chwilę, niezręcznie przechylony w progu, z oboma stopami wciąż po drugiej stronie, z torbą obijającą mu się o żebra, jakby zastanawiał się czy powinien ją łapać, czy to nie wypada.

Ostatecznie z wahaniem położył Gladstone’a tuż za drzwiami, w miejscu, gdzie listwa podłogowa oddzielała brunatny dywan wyścielający korytarz od bladobrązowych paneli w sypialni na końcu korytarza, którą miała zajmować. Zrobił to przesadnie ostrożnie, jakby bał się zrobić choćby pół kroku do przodu, a zawartości torby jakimś cudem dało się wyrządzić jeszcze większe szkody.

Anna wyjrzała mu zza pleców. Pokój był stosunkowo niewielki, zaciemniony przez długie grube zasłony wiszące w oknie. Wyglądało na to, że ktoś bardzo nie chciał, żeby do środka wpadła chociaż odrobina światła z zewnątrz.

Oparła dłoń o ścianę, przesuwając palcami wzdłuż wzoru z drobnych kwiatów i cienkich gałęzi – w półmroku nie widziała dokładnie, ale może wiśni? – zasiedlonych okazjonalnie przez wróble: po obu stronach toaletki i nad kominkiem. Przymknęła oczy, zastanawiając się, czy zdoła wyczuć zwietrzały zapach perfum, bo gdyby właścicielka w środku miała idealną namiastkę zewnętrznego świata, w pewnym stopniu tłumaczyłoby to, dlaczego się od niego odcięła – ale w pokoju czuć było tylko zaduch.

— Mogę być szczery, księżniczko? — zapytał nagle Jens. Oparł dłoń o framugę, żyły drgały delikatnie od kłykci aż po nadgarstek, gdzie ginęły pod rękawem koszuli. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że pochyli się w jej stronę – odruchowo przeniosła ciężar ciała z pięt na palce, gotowa w każdej chwili zrobić krok w stronę okna i odsunąć zasłony, może wtedy nie byłby w stanie patrzeć jej w twarz – ale on tylko odwrócił się przez ramię. Przeczesał wzrokiem korytarz i przechylił nad poręczą schodów, jakby chciał się upewnić, że są sami. — Bardzo go upokorzyłaś — powiedział, nie czekając na odpowiedź.

— C-co? — wyjąkała Anna. Poczuła się dziwnie lekko, jakby śniła. — Kristoffa…?

— Nie, Peterssena! — parsknął. — Jasne, że Kristoffa. Tą koszulą przed procesem.

To, że właśnie prawdopodobnie zażartował, nie powstrzymało jej żołądka od bolesnego wykręcenia się ze wstydu. Było dokładnie tak, jak się spodziewała, tylko z jakiegoś powodu jeszcze gorzej. Kristoff nie włożył koszuli, o tym wiedziała już od Elsy, ale nie zdążyła porozmawiać z Øydis, więc łudziła się…  Kiedy ją zobaczył, nie zachowywał się wcale… no, może na początku, ale później…

Otarła dłońmi policzki, jakby w ten sposób mogła pozbyć się niewygodnych rumieńców, czuła pulsowanie w opuszkach palców.

— Przed panem? — zapytała słabo, głupio, z sercem w gardle. Tak mocno biło.

— Taa. — Patrzyła wyłącznie na swoją spódnicę, więc nie miała pewności, czy to tylko plamy brudu osiadłe na materiale i jego kolor, czy rzeczywiście zaczyna widzieć przed oczami czarno-brunatne plamy. Jens westchnął i ściszył głos. — Chciałbym dożyć dnia, kiedy ten uparty dupek zacznie się przejmować tym, co ja o nim myślę.

Nie brzmiało wrogo. Wydawało jej się, czy usłyszała w tych słowach iskrę rozbawienia? Ponurego i znużonego, ale bez śladu pretensji. Anna odważyła się unieść wzrok, tylko odrobinę. We wpadającym z korytarza świetle na progu kołysał się jego cień.

— Znam go trochę dłużej, ale myślę, że nawet ty zdążyłaś zauważyć, jaki jest dumny. Wiesz, to ten typ, że jeśli chcesz dać mu szklankę wody, to musisz poprosić go, żeby najpierw wykopał ci studnię, a i wtedy… — W dole jęknęło drewno, na schodach rozległy się kroki. Jens też jęknął. — Kurwa, idzie. Bądź tak miła i nie wspominaj mu o tym, co powiedziałem, bo mnie zabije.

Coś zaskrzypiało, drzwi albo deska w progu. Kristoff pochylił głowę, żeby wejść do kuchni, z wrażeniem, że w baronii wszystko już skrzypi i że jeśli prędko się z niej nie wyniesie, sam zaraz zacznie, bo ten bezruch zmieni go w jedną z drewnianych figurek, które struga.

Dwie gówniary odskoczyły jak oparzone na jego widok; trzeciej nigdzie nie było.

— Studnia na sermater poszła czy ki czort? — Irina wbiła nóż w deskę do krojenia i posłała mu pytające spojrzenie.

Przesunął dłonią po karku, odrobinę za wysoko, palce musnęły coś, co za kilka godzin prawdopodobnie zmieni się w guza.

— Pan baron… — zdążył usłyszeć, zanim płowa głowa pochyliła się w stronę ciemniejszej, a chude dłonie otuliły usta, tłumiąc chichot i zmieniając szepty w dźwięk przypominający skrzypienie gwoździ wyjmowanych ze świeżego drewna.

Kristoff pospiesznie wsunął ręce do kieszeni.

Cienkie różowo-białe wstążki boczku lśniły tuż przy ostrzu, przypominając, że jego potrzeba ostrzenia noży za każdym razem, kiedy przekracza próg kuchni, wydaje się coraz bardziej nonsensowna. Wcale nie były tępe, po prostu szukał czegoś, czym mógłby się zająć w miejscu, gdzie inni robili wszystko za niego, żeby jakoś to wytrzymać.

— Nie, ja… — Odchrząknął przesadnie głośno. Czy dało się to w ogóle powiedzieć naturalnie? — Będziemy mieli, ee, gościa… na śniadaniu — mruknął wreszcie. Słowa zapiekły w gardle, więc odchrząknął jeszcze raz. Jakkolwiek by tego nie sformułował, i tak zabrzmiałoby to źle.

— Tyle to żem się sama domyśliła — fuknęła Irina, ocierając dłonie w fartuch. — Pszepan kochany mi tera ino powie, czy panowie to mi z głodu do tego czasu nie pomrą, bo panience to by się pewno kąpiel przydało wpierw naszykować?

Przez okno za jej plecami zauważył Prawdopodobnie Olego wynurzającego się z mroku stajni na zalane słońcem podwórze.

— Przydałoby — potwierdził z ulgą, że nie wypytywała o żadne szczegóły, których sam nie znał i prawdopodobnie nie umiałby na poczekaniu przekonująco wymyślić. Spojrzał na trzy wiadra stojące przy piecu i zdał sobie sprawę, że czwarte zostało przy studni.

— Chlyb i tak jeszcze nie wyrósł, ale kaszę możemy podać, jakby pszepan był tak miły i panu Berowi pedział, bo ten to odkąd wstał, kawyncy.

Zdaniem Kristoffa mister Baird kawyncał co najmniej od chwili, w której go poznał, ale tylko kiwnął głową. Zza jego pleców do kuchni wdarł się chłodniejszy powiew wiatru, rozdmuchując ogień pod fajerką, którą właśnie uniosła Irina, i podrywając rąbek ściereczki przykrywającej kosz z chlebem. Wokół rozszedł się słodkawy zapach drożdży.

— Jak to mówią, z głodu jeszcze nikt się nie zesrał — zauważył Prawdopodobnie Ole, znienacka wyrastając mu za plecami. Ze wzruszeniem ramion odstawił na podłogę zagubione wiadro. Gdzieś w głębi domu zatrzasnęła się okiennica. Kristoff mimowolnie się wzdrygnął. — Pomóc panu?

Wyglądał na bardziej znużonego niż zwykle, nagła obecność dwóch dodatkowych par rąk do pracy musiała dawać mu się we znaki.

— Nie trzeba, raz-dwa obrócę.

— Jak pan tam chce — mruknął Prawdopodobnie Ole, jeszcze pochmurniejąc.

— A ty to balię byś przyniósł — zaproponowała Irina. W ostatniej chwili oszczędził jej łypnięcia spod zmarszczonych brwi, którym obdarzył rozchichotane gówniary – aż na chwilę umilkły – wyraźnie urażony, jednak wciąż nie na tyle, żeby odważyć się spojrzeć tak na Kristoffa. — Pan baron przeca tyle dźwigać nie będzie.

Kristoff szybkim, niecierpliwym gestem sięgnął po pałąki obu wiader. Drugą ręką przytrzymał drzwi, zanim przeciąg zdążył je zatrzasnąć, i wyszedł.

Wiatr stanowił tylko echo jesiennego chłodu; rozwiał mu włosy, zaszeleścił gałęziami i zakręcił kurkiem na dachu. To była dobra jesień, tak przynajmniej mawiało się w Wiosce Wydobywców; on miał co do tego spore wątpliwości.

Kopnął kawałek drewna walającego mu się pod nogami. Poszybował w stronę pobliskiego krzewu i wypłoszył wylegującą się pod nim kotkę. Odruchowo zwolnił kroku.

I tak nie miał się co spieszyć, bo wielkoduszność Iriny – jedynej osoby spośród… coś zmierziło się w nim na sam pomysł użycia słowa „służba” – jedynej osoby, przed którą czuł, że powinien się wytłumaczyć – nie mogła trwać aż do śniadania, więc zaraz po powrocie weźmie go na spytki. Zresztą śniadanie nie odbędzie się bez mister Bairda, którego, znając ją, Anna koniecznie będzie chciała poznać…

Z hukiem ustawił jedno z wiader na cembrowinie, drugie przypiął do łańcucha. Po kolei. Na trzy. Nabrać wody, wrócić, wyjaśnić…  W y j a ś n i ć .  Jak w ogóle można było wyjaśnić fakt, że w Rosendal nagle zjawiła się księżniczka Arendelle, która powinna właśnie odbywać podróż w towarzystwie królowej, gdzieś po drugiej stronie kontynentu?

Kristoff nie miał pojęcia, bo sama za wiele mu na ten temat nie powiedziała. Może nie zdążyła. Cholerny Jens.

Nawet kołowrotek zdawał się nie działać tak, jak powinien. Zanim poczuł opór wody, musiał kręcić korbą tak długo, że zaczął się zastanawiać, jak mocno musiał w niego uderzyć. Nabrał za dużo; woda przelała się przez krawędź wiadra, mocząc mu rękawy aż po łokcie i zmieniając kolor kamiennego brzegu studni.

Wciągnął powietrze przez zęby i odstawił je na cembrowinę. Z drugim był ostrożniejszy.

Może udawanie, że nie ma o niczym pojęcia, byłoby łatwiejsze. Nie, raczej: mniej trudne.

Dźwignął wiadra.

— Idę po kolejne — uciął, podając je Prawdopodobnie Olemu – delikatnie zdyszanemu i jakby w odrobinę lepszym humorze – nad progiem kuchni, żeby Irina mogła podgrzać wodę. Kiedy wrócił, chłopak czekał już na niego w korytarzu z parującym cebrem.

Stawiał za szybkie kroki na schodach, dno odbijało mu się o kolana. Woda w padającym z okna świetle nabrała barwy rozedrganego złota. Zwolnił, kiedy zza zakrętu schodów wyłoniły się plecy Jensa pocięte ciemnymi pasami szelek.

Zasłaniał sobą Annę; Kristoff dostrzegł ją dopiero, kiedy znalazł się niemal pod samymi drzwiami sypialni. Pospiesznie przelał wodę do balii i odsunął się dwa kroki, bo poczuł jej perfumy, a nie chciał o nich teraz myśleć.

— Za chwilę przyjdzie… — zaczął Kristoff i zawahał się, jakby zapomniał imienia, ale to przecież chyba było niemożliwe, po tak długim czasie i tak niewielkiej ilości służby? — Ktoś… pokojówka… pomóc ci z kąpielą czy… z czym tam potrzebujesz pomocy.

— Dziękuję — odparła sztywno Anna. Jakby tego było mało, gorliwie pokiwała jeszcze głową, a później znów złapała za róg firany. Puściła. Sięgnęła po figurkę słonia stojącą na gzymsie kominka. Nie wiedziała, co zrobić z rękami. Ciche rozbawienie Jensa było wręcz wyczuwalne.

— Masz coś na zmianę? Jakieś… ubrania?

Woda musiała być naprawdę gorąca, znad balii unosiły się obłoki pary i osiadały na jej twarzy i szyi nową warstwą rumieńców.

— Nie. — Uznała, że zabrzmiało zbyt zwięźle, więc dodała: — Wzięłam tylko podręczną torbę, wszystkie moje spódnice są ogromne, a – no wiesz – to torba podręczna. Miałam nadzieję, że jakoś przeżyję podróż statkiem i jednak nie będę musiała się przebierać, i to nie tak, że  p l a n o w a ł a m ,  że Elsa mnie wystawi. Po prostu to zrobiła, jak to Elsa.

Pokiwał głową.

— Jasne.

Anna wycofała się pod okno, żeby odsunąć zasłony. Planowała powiedzieć „od razu lepiej”, ale kiedy słońce wpadło do pokoju, mimo że tapeta okazała się bladoróżowa, a kwiaty miały brzoskwiniowe zabarwienie, przez co całe wnętrze wyglądało jak oblane jutrzenką, nie powiedziała nic, bo zdała sobie sprawę, jaką przewagę nad dziennym światłem miał półmrok: ukrywał rumieńce.

Rozpaczliwie przycisnęła pięść do delikatnej szpary między guzikami bluzki, przekonana, że jej twarz pała teraz mocniej niż jakikolwiek kryształ.

— To ja, ee, ten… — Kristoff wskazał na drzwi, uciekł spojrzeniem. — Zapytam Irinę.

Zrobił krok do tyłu, ale zanim zdążył w pełni się odwrócić, Jens trącił go ramieniem; o ćwierć ruchu za wcześnie.

— Hej, Bjorgman. — Cebrzyk wysunął się z jego uścisku i wpadł do balii. Woda się zakotłowała, chlusnęła na podłogę, kilka kropel prysnęło w powietrze. — Zakład, że nawet z wiadrami biegam szybciej niż ty?

Wyraz twarzy Kristoffa zmienił się ze zmieszanego w poirytowany, aż w końcu przeszedł w krzywy uśmiech.

— Z wiadrami może i tak, ale z kacem?

Jens schylił się po cebrzyk, syknął, kiedy musnął palcami powierzchnię wody, i rzucił go z powrotem w stronę Kristoffa. Złapał je jedną ręką, nawet nie odwrócił głowy, gest był płynny i naturalny, jakby dokładnie tego się po nim spodziewał, jakby rozumieli się bez słów. Anna znała to uczucie. Kiedyś, w Przedtem.

— To co, trzy ører?

Kristoff podtrzymał spojrzenie.

Speciedale.

Jens się zaśmiał. Podobał jej się dźwięk tego śmiechu, ale jeszcze bardziej podobało jej się to, że udało mu się podciągnąć kąciki ust Kristoffa odrobinę wyżej.

— Widzę, że cię stać. — Przez chwilę żaden się nie ruszał, a później nagle jednocześnie rzucili się na korytarz. Jens wepchnął Kristoffa na framugę; sam potknął się na skraju dywanu i runął prosto na balustradę, pozwalając mu zyskać przewagę kilku stopni, zanim ruszył za nim.

_______________ 

Cuobza (płn.-lap.) – twardy, wieczny śnieg (używane również w odniesieniu do mostów śnieżnych w lecie).


Zakładam, że baronia jakieś 30-40 lat, od czasu śmierci poprzedniego właściciela, który nie miał dzieci, stała pusta. Linkuję inspiracje: mniej więcej tak widzę portret barona, a tak – baronowej; oba są z lat 20. XIX w.

4 komentarze

  1. Cześć!

    Nie tylko Annie by się tutaj podobało...

    Nadrobiłam wszystkie rozdziały jednym tchem, a do nadrabiania opinii przeczytam jeszcze raz! Wówczas będzie to prawie tak, jakbym czytała to wszystko jeszcze raz. A to chyba najlepsze, co może mi się przytrafić!

    Mam zamiar dorosnąć i przestać przepraszać za każdy Caps Lock, bo powoli jest to już nudne... Wobec tego:

    TA ILOŚĆ KRISTOFFA BJORGMANA TO PIĘKNE PRZESTĘPSTWO.

    Autorko proszę, popełniaj je częściej!

    I tak jak już wspomniałam, ale pozwolę sobie na powtórzenie - zdecydowanie nie tylko Annie by się tam podobało.

    Pozdrawiam serdecznie,
    Anonimek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Awww, ale miło słyszeć! <333
      Hah, ja lubię tego capsa, to taki duży komplement względem emocji, które wywołują niektóre fragmenty… albo może raczej bohaterowie :DD Swoją drogą, obstawiam, że będziesz zadowolona, bo przez najbliższe kilka rozdziałów siły będą rozkładać się w miarę po równo – Kristanna, Elsa, Kristanna, Elsa i tak dalej (no i trochę Hansa gdzieś w międzyczasie :D)

      Usuń
  2. „Sylwetkę”... czy aby na pewno?

    Kocham za opisy Grmistadt (czy ja to w ogóle dobrze piszę?)!

    Pan Havik — Pan Jens — Po-Prostu-Jens jakoś tak mi się spodobało i chyba faktycznie pasuje mi do Anny. I te całe rozkmininanie, czy Jens ją lubi, ci Kristoff mu o niej powiedział.

    A Pani Baronowa bardzo mnie zaciekawiła.

    I w ogóle och, oni tam mają jesień, tak? Który miesiąc? Bo według mnie to już ten czas, kiedy z drzew opadły liście, robi się pochmurno, wietrznie, deszczowo i och, jest tak bardzo ładnie, że ach — a może wcale nie, ale lubię tak sobie myśleć, że to właśnie tak tam jest („t a k”, bo obecnie nawet nie potrafię ubrać w słowa, tego co bym chciała, ale liczę, iż rozumiesz).

    I och, sprawa z tą koszulą i znowu Pan-Nie-Jens i ojeju, przecież Anna na bank będzie miała jakieś wyrzuty sumienia i będzie ciągle to rozdrapywać i o jeju, Jens, coś ty chlapnął.

    Kristoff szyjący sobie zajęcia, którego w zasadzie ni ma kompletnie, też mi się bardzo podoba (tak samo jak cała końcowa scena, była taka... m i ł a).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (Na pewno nie, ale moja wyobraźnia jest czystsza od wyobraźni Jensa xD)

      Nie byłam przekonana co do opisów Grimstad (przez samo „d”, ale jestem taka mądra tylko dlatego, że X razy musiałam to sprawdzać, bo sama ciągle się myliłam, co jest nazwą posiadłości, a co całej gminy – w każdym razie mnie też jakoś naturalnie nasuwa się „dt” na końcu, wygląda co prawda bardziej niemiecko, ale jakoś lepiej :D), więc bardzo się cieszę – a wręcz czuję ulgę – że ci się podobały! <3
      Co do poprzedniej baronowej – mam do niej tyci backstory, jeśli nie uda mi się go naturalnie (i krótko!) wpleść w tok akcji, to pewnie wspomnę o nim w notce pod rozdziałami; jest w nim jeden istotny dla akcji aspekt, ale poza tym nie stanowi jakiejś wielkiej zagadki czy w ogóle ważnego wątku

      Tak, rozumiem! Jest samiutki koniec października, już po 20., więc tę ładną odsłonę jesieni zawdzięczamy temu, że Grimstad nie jest jakoś szczególnie wysunięte na północ, i nie leży aż tak blisko gór – a przede wszystkim temu, że nie chciałam dowalać Annie w całym jej nieszczęściu jeszcze okropną pogodą :D
      Ale nieubłaganie zbliżamy się do momentu, kiedy zrobi się bardziej upiornie, ponuro i zimno, powiedziałabym, że brzydko, ale w sumie się zgadzam, ja też pod wieloma względami lubię taką pogodę <3

      Do Jensa jeszcze wrócimy – chciał tylko ostrzec Annę, że Kristoff niekoniecznie jest osobą, która lubi tego typu prezenty – no ale znowu, wyszło jak zwykle, bo masz całkowitą rację
      I cieszę się, jeśli podoba ci się końcowa scena, chciałam, żeby zrobiło się jakoś lżej, Kristoff też może się czasem zachować mniej ponuro, pod tym względem obecność Jensa ma na niego dobry wpływ :D

      Usuń