_______________
NA SCHODACH PRZEZ DŁUŻSZĄ CHWILĘ ROZLEGAŁO SIĘ OSTRE STUKANIE PRZYPOMINAJĄCE ODGŁOS DZIOBA DZIĘCIOŁA, zanim między szczeblami w balustradzie zalśniło słońce odbijające się od pomady zbyt hojnie naniesionej na ciemne włosy.
— Goodnes gracious! — usłyszała Anna najpierw. Dopiero chwilę później udało jej się odmrugać i dostrzec przycięty idealnie jak od linijki zarost i burgundową bonżurkę z tłoczonego weluru. Mężczyzna musiał błędnie zinterpretować jej minę, bo niezgrabnie i pospiesznie – chociaż w równym zdumieniu – przestawił się na norweski. — Nie… nie może być, to chyba nie…
Nie zdążyła zdecydować, czy powinna uśmiechnąć się szerzej niż tak delikatnie i nerwowo, jak do tej pory, czy raczej wszystkiemu zaprzeczyć – czy w ogóle nie zaprzeczać, wycofać się w głąb sypialni i pozwolić mu wierzyć, że tylko mu się przyśniła – podobnie jak on nie zdążył dokończyć zdania.
Cała jego sylwetka zachwiała się jej przed oczami, kiedy zderzył się z nim Jens. Wytracił rozpęd i na chwilę się zatrzymał. Po tym, jak usłyszała chlust, Anna była w stanie sobie wyobrazić, jak potężna fala wody spływa na parter.
— Dobrze się składa, Bram — wydyszał Jens. — Zmierzysz nam czas? To ważne, chodzi o zakład.
Kristoff musiał być kilka stopni niżej, wystarczająco nisko, żeby miał czas wyhamować, bo na półpiętro wszedł już powoli. Stał za plecami pozostałych dwóch mężczyzn, ale był wyższy od obu i Anna wciąż była w stanie zobaczyć, jak kręci głową.
— Nie pytaj.
Mister Baird w subtelnym szumie materiału wydobył z kieszeni zegarek kieszonkowy, uniósł przed siebie wyciągniętą rękę, jego spojrzenie na chwilę wróciło do Anny, ale jej obecność nagle jakby przestała robić na nim jakiekolwiek wrażenie.
— Ehm, cóż… — Poczekał, aż obaj dotrą do sypialni i wyleją z wiader wodę, którą już przynieśli. Kiedy na powrót wyszli na korytarz, przezornie się odsunął i przylgnął plecami do barierki schodów. — Start?
Chłopcy ruszyli z impetem, korytarz wypełnił rezonans metalicznego odgłosu ścianek wiadra zderzających się z przęsłami w balustradzie zmieszany z chlupotem wody pod nogami. Na dole usłyszała zdławione przekleństwo, a później niski kobiecy głos.
Wychyliła się nad poręczą i zobaczyła, jak w plamie światła sączącego się przez otwarte drzwi staje kobieta. Wzięła się pod boki, pokręciła głową, kilka pasm włosów wymknęło się spod czepka i lśniło srebrem w złocieniach poranka.
— Jak królowa w goście przyjechała, to takie mecyje idzie zrozumieć — zagderała. Anna chciała się jej przyjrzeć, ale kiedy kobieta złapała jej spojrzenie – daleko mu było do wrogiego, ale nie dostrzegła w nim też sympatii – pospiesznie przeniosła wzrok na pochłoniętego ruchami wskazówek mister Bairda, kiedy złapała jej spojrzenie. — Ale żeby tera…
Przerwało jej pojawienie się Kristoffa. Musiał się zatrzymać, żeby na nią nie wpaść. Schylił głowę, przekładając wiadro z lewej dłoni do prawej, zadrżały i musiał poprawić chwyt, więc Anna miała czas, żeby mu się przyjrzeć. Od czasu, kiedy zobaczyła go przy studni nie mogło minąć więcej niż pół godziny, a jednak – coś się zmieniło. Wciąż był zarumieniony, z ciepła albo wysiłku, zdyszany od biegu, ale kiedy podniósł głowę, ostrożnie, z przepraszającym uśmiechem wymijając kobietę, serce mocniej jej zabiło. Kiedy ostatnio widziała, jak się uśmiecha?
I nie tylko to, z a ś m i a ł się, kiedy Jens czmychnął obok, schylając się przed karzącą ręką uzbrojoną w ścierkę do naczyń.
— Jak wiejskie chłopaczyska! — krzyknęła za nimi gospodyni, kiedy obaj byli już na schodach. Śledziła ich jeszcze do półpiętra – a przynajmniej do wtedy Anna jeszcze ją widziała, bo kiedy wbiegli wyżej, była zmuszona zejść im z drogi i straciła możliwość przyglądania się temu, co dzieje się w dole.
— Ile jeszcze? — zainteresował się mister Baird, kiedy zbiegali po schodach.
— Trzy rundki — rzucił przez ramię Jens — chyba że za dużo się po drodze rozleje.
— Mon Dieu.
Mister Baird zaczął odwracać się w ich kierunku, ale nagle zakrył usta dłonią i zamarł w pół obrotu.
Anna próbowała liczyć – Jens-Kristoff; Kristoff-Jens – ale biegali zbyt szybko, w pewnym momencie zbyt chaotycznie, przeskakując po kilka stopni na raz, w dodatku mister Baird też liczył – ale nie rundy czy schody, tylko uciekający czas, a tykanie zegarka w jakiś dziwny sposób splotło się z burczeniem w jej brzuchu – więc ostatecznie nie miała pojęcia, ile właściwie wiader potrzebowali na napełnienie całej balii, bo nagle tupanie ucichło w zwyczajne, ciężkie kroki i zmęczone oddechy.
— Ostatnie? — upewnił się mister Baird, kiedy Kristoff go mijał. Anna nie usłyszała, co odpowiedział, ale kiedy przelał zawartość wiader do balii, zatrzasnął klapkę zegarka i obwieścił: — Koniec! Dwieście czterdzieści osiem sekund.
Aż poczuła się zmęczona, jakby sama nie tylko przeszła wszystkie te mile do Grimstad, ale też kilka razy przebiegła dwa piętra – zmęczona wszystkim, całym tym dniem, tygodniem i minioną dekadą.
— Brawo! — powiedziała mimo wszystko, i zabrzmiało to całkiem lekko. Musiało; bardzo pilnowała wyrazu twarzy i tonu, jak przy wszystkich tych partnerach do tańca, którzy dostawali jej się z powodu niedyspozycji Elsy.
Kristoff – niezwykłe – odpowiedział jej delikatnym uśmiechem, przez co zrobiło się jej jeszcze ciężej. W piersi znów kłuło ją to nieznośnie uczucie pustki, które, jak tak się nad tym zastanowić, towarzyszyło jej przez całe Teraz.
— A niech cię — sapnął Jens od strony drzwi, dobre kilka sekund później, zdaniem Anny odrobinę zbyt beztrosko jak na kogoś, kto właśnie przegrał. — Gdybyś grał fair i nie rozlewał po drodze połowy wiader, w życiu nie dobiegłbyś tak szybko.
— Gdybyś odpuścił sobie wczoraj ostatnią kolejkę kossu* — odciął się Kristoff ze wzruszeniem ramion — miałbyś większe szanse.
— Już nie bądź taki święty. — Jens go szturchnął i mrugnął do Anny nad jego ramieniem. — Zapomniałeś, kto stawiał?
Anna spuściła wzrok na swoje stopy, blade odbicie nogawek ich spodni kołyszące się w płytkiej kałuży, i nagle pomyślała o tym, co powiedziałaby Fraülein Hahn, gdyby dowiedziała się, że w jej sypialni znalazł się nie jeden, ale aż d w ó c h mężczyzn, z których żaden nie był ani lekarzem, ani pastorem – a później, jakimś dziwnym torem, jej myśli pobiegły w stronę mammy.
— Dziękuję! — prawie krzyknęła, podchodząc do balii i zamaczając dłoń aż po nadgarstek. Głębiej woda była gorąca, ale nie na tyle, żeby parzyć. Zakręciła kilka razy palcami, tworząc wir, i wcale nie płakała, ale poczuła charakterystyczne pieczenie za oczami.
Przestań być dziwna — skarciła się, pospiesznie cofając rękę i ocierając ją o spódnicę. A – Elsa? Co ona by teraz powiedziała, gdyby mogła ją teraz zobaczyć? Co by zrobiła, gdyby wiedziała, że Anna jej nie posłuchała? Co by sobie pomyślała, gdyby wiedziała, że wolała tułać się z Weseltonu z powrotem do Arendelle niż komfortowo, ale samotnie jechać do wód?
Pewnie nic – dokładnie tyle, ile robiła sobie z jej uczuć, okrągłe, puste zero.
Zresztą, z tego, co jej dolegało, żadne sanatorium by jej nie wyleczyło. Żadnej z nich.
Kątem oka zobaczyła, jak Kristoff kiwa głową. Posłała idiotyczny uśmiech gdzieś mniej więcej w jego kierunku.
— W razie czego jestem… my… – będziemy na dole.
Odczekała chwilę po tym, jak wyszli, zanim podeszła do swojej torby. Zrobiło się pusto i cicho, kiedy potknęła się po drodze, miała wrażenie, że narobiła większego rumoru niż oni obaj razem.
Zatrzymała się raptownie tuż przed ścianą. Oparła się o nią plecami i zsunęła na podłogę. Wierzchem dłoni przetarła oczy; były suche, podobnie jak materiał torby – a więc jednak nie przesiąkł.
Miała nadzieję, że nie jest tak źle do chwili, kiedy spróbowała ją przesunąć i usłyszała, jak w środku chlupocze zupełnie jak w jej butach.
Wobec tego zdecydowała, że istnieją jednak jakieś priorytety, dała sobie spokój z szukaniem chusteczki – nos też otarła dłonią – przesunęła się w stronę łóżka, chwyciła za róg kapy i wspięła na materac. Ostrzegawczo zaskrzypiał pod jej ciężarem, ale nieszczególnie niebezpiecznie się ugiął, więc Anna postanowiła to zignorować.
Odłożyła kapelusz na nocny stolik, a później przesunęła się na łóżku i wychyliła do przodu, próbując zarzucić płaszcz na oparcie krzesła przy toaletce. Ostatecznie wylądował zmięty na siedzisku, ale uznała, że to zawsze lepiej niż na podłodze.
Przy każdym jej ruchu w powietrze unosiły się drobinki kurzu i zapach minionych lat. Czy kobieta, która spała w tym łóżku przed nią, była szczęśliwa?
Po raz kolejny rozejrzała się po pokoju, przełknęła ślinę i pomyślała, że teraz jej decyzja nabrała ostatecznego kształtu. Zamiast w Baden, wylądowała w Rosendal. Nie było już odwrotu.