Ariana dla WS | Blogger | X X X
Fagra, grýttur land, heimr Árnadalr
piękna, kamienna ziemia, dom Arendelle.

29.9.24

Rozdział 110. „Baden”

_______________


NAJDROŻSZA SIOSTRZYCZKO

Moja droga

Kochana

Anno.


Jedno słowo.

Przez ponad godzinę udało jej się napisać wyłącznie jedno słowo, którego nie skreśliła. Samotne imię na brudnej kartce, otoczone morzem ciemnych kleksów, które jej szara spódnica chłonęła o wiele lepiej niż bibuła.

Kiedy pierwsza kropla atramentu spłynęła po grzbiecie książki i wsiąkła w materiał na kolanach, Elsa tarła ją tak długo, aż zesztywniały jej palce, nadgarstek złej ręki wykręcił skurcz, lando podskoczyło na wyboju, a pióro wylądowało na pluszowym obiciu kanapy naprzeciwko, plamiąc guziki w zagłębieniach, przelewając się nad nimi i ściekając na podłogę.

Miała ochotę krzyczeć.

Albo płakać.

Krzyczeć i płakać, zamiast frustracji poczuć ulgę. Otworzyła nawet usta, ale wydobył się z nich wyłącznie oddech, osiadł białym obłokiem na szarej szybie.

Krzyk i płacz. Jedno i drugie wydawało się równie nieosiągalne, co skończenie choćby zdania. Na żadne nie mogła sobie pozwolić, kiedy naprzeciwko niej siedział mężczyzna.

Wuj Birger tkwił nieruchomo na swoim miejscu, z wyciągniętymi przed siebie nogami, skrzyżowanymi na brzuchu dłońmi i skronią wspartą o szybę. Tylko jego głowa delikatnie podrygiwała w chwilach, kiedy lando najeżdżało na kamień.

Pomyślała, że wybrał powóz godny złoczyńcy, czarny i matowy, idealny do wtapiania się w ciasne alejki pełne cieni i mgły. Za zakrętami czasami udawało jej się dostrzec jakieś mignięcie, jak błysk światła na skrzydle ptaka. Kiedy wyjechali z portu i mijane domy się zagęściły, mrużąc oczy i pocierając mostek nosa, Elsa zaczęła wyobrażać sobie śpiących w nich ludzi i puste łóżka tych, którzy już zaczęli pracę. Mężów tulących żony. Kucharki rozpalające pod kuchnią, mieszające w rondlach kaszę, nastawiające wodę na kawę. Dziewczynki dzielące pokój i psy pochrapujące w nogach chłopców.

Nigdy nie miały psa.

Jej siostra była teraz gdzie indziej.

Ona sama znalazła się w Havnie, mieście dawnych królów i mimowolnie wspomniała księcia Hansa – najpierw z goryczą, bo miała wrażenie, że z podobnym złudnym przeświadczeniem przybył do Arendal: że tam narodzi się na nowo – a później z wściekłością, bo nie powinien w ogóle gościć w jej myślach, nie po tym, jak złamał serce Anny i obietnice: zrobię-co-się-da; proroctwo Abdiasza; metalowy, hipnotyzujący tunel lufy, bezlitosna, stalowa pustka oczu nad nią…

Rozprostowała palce, krzywiąc się, uniosła dłoń do twarzy i zdjęła okulary. Wyczuła pod palcami wgłębienie w miejscu, w które wbiła się metalowa ramka, grube jak zadarty paznokieć kciuka. Przez chwilę walczyła z pokusą, żeby go obgryźć, później – oderwać; obgryzać nie wypadało – to też mogło przynieść ulgę – ale towarzyszyło jej już wystarczająco bólu.

Bolały ją plecy; od kołnierza sukni aż po talię, niczym wytworny kręgosłup, ciągnął się rząd drobnych guziczków. Przypominały o sobie przy każdym zetknięciu z sinoczerwonym oparciem, w kolorze krwi przed wypłynięciem z żył.

Oczy męczyły się w mdłym świetle wpadającym bladą, złamaną strużką przez okno. Lampka stukała o brzeg wozu, woźnica bębnił palcami w kozła, atrament kapał, staccato¹ przeszło w legato².

Nigdy nie przepadała za pociągami, ale jazda powozem (odrobinę częstsza, ale wciąż raczej okazyjna niż regularna) była jeszcze gorsza.

Pochyliła głowę w stronę kolan, ostrożnie, tak żeby oprzeć policzek na nadgarstku i nie pobrudzić się jeszcze bardziej, i do nieskończonej kakofonii dźwięków dołączyło bicie jej serca, uderzenia pulsu na szczęce, oddech opuszczający usta i zatykający nos.

Uspokój się. Z trudem przełykała. Kontroluj się. Nie miała nawet czego przełykać. Weź się w garść.

Zdrętwiałe kolana drżały pod tomikiem sonetów Shakespeare’a. Wcześniej nawet nie zwróciła na to uwagi, zajęta zaciskaniem zębów i ignorowaniem uczucia ciepłego chłodu promieniującego aż po biodro. W tej pozycji stał się dotkliwszy, starszy, reumatyczny.

Powoli cofnęła stopy w stronę kanapy, w zgięciu kolan zatrzeszczał lód. Zgięcia łokci, w których nieustannie go kruszyła, zdawały się obrzęknięte, nadawały obcisłym rękawom bluzki pewnej bufiastości.

Wszystko piekło i paliło – ale nigdy tak  n a p r a w d ę .

Czuła się stara i niedołężna. Delikatne podskórne mrowienie, do którego była przyzwyczajona i które tak łatwo byłoby zlekceważyć, dawno przeszło w uparte, tępe ukłucia przebijające się przez stawy aż do kości.

Ze swojej pozycji miała idealny widok na kolana wuja, w ciasnej, zamkniętej przestrzeni zapach jego wody kolońskiej stał się wyraźniejszy niż na statku, przypominał tundrę pełną czarnego dymu i topniejącego śniegu.

Pomyślała właśnie, że jest czegoś bliska – prawdopodobnie omdlenia, nigdy nie wymiotowała – kiedy nagle się poruszył, jakby otrząsał się ze złego snu.

Rozplótł dłonie, wyprostował się i założył nogę na nogę. Nogawka spodni podjechała w górę, odsłaniając kawałek kostki, ostrą krawędź kości i delikatny wzór na skarpetce, i w całej tej jego nonszalancji było coś nieodpowiedniego.

Nie musiała nawet zmuszać się, żeby się podnieść; pamięć mięśni, lekcje etykiety i lata sztywnej dyscypliny szarpnęły jej podbródek w górę, wygięły plecy w stronę oparcia, ściągnęły łopatki i złożyły dłonie na podołku.

Zakręciło jej się w głowie. Każde uderzenie serca zmieniało się w dudniącą eksplozję w piersi.

Wuj Birger rozmasował kark, poprawił kołnierz.

— Baden? — Utkwił wzrok pustym miejscu obok niej; położyła tam kopertę, którą zaadresowała wcześniej, bo nienawidziła robić tego, kiedy listy znajdowały się już w środku, było niewygodne i zwyczajnie nieestetyczne. Jego oczy były plątaniną srebra i błękitu. — Naprawdę?

Elsa sądziła, że zima powinna wysuszać skórę, ciągnąć w dół policzki i piersi, wysrebrzać włosy i usztywniać biodra, a nie dodawać twarzy rześkości, ruchom – swobody, jakby czucie się w swoim ciele dobrze – nie więźniem – było możliwe.

Pomyślała o Jytte z portretu, ślicznej jak akwarelowy pejzaż, i że on kiedyś też musiał być przystojny, koniecznie w czasie przeszłym, bo obecnie za bardzo ją przypominał; w tych wszystkich subtelnych detalach, wygięciu brwi, kształcie kości policzkowych, nawet coś w ostrości podbródka widziała coś z siebie. Ale przede wszystkim jego oczy – jej oczy –  i c h  oczy – tego podobieństwa nie mogłaby się wyprzeć, było niezaprzeczalne i zbyt duże, żeby ośmieliła się dopuścić do siebie ewentualność, że być może nadal zostało mu trochę urody; to niebezpiecznie graniczyłoby z czymś, co mogło przypominać komplement pod jej własnym adresem.

Och, jak łatwo byłoby być Briette-Cecilie-Dorete, nie myśleć, tylko ekscytować się faktem bliskości obcego mężczyzny, wyobrażeniem skandalu, ale nie jego perspektywą; od tego chroniło ich pokrewieństwo.

Przesunęła się odrobinę głębiej na siedzeniu, guziczki na plecach otarły się o plusz obicia, ale do niego nie przycisnęły, i coś spodobało jej się w tej świadomości, że ból czai się za plecami, wystarczy jeden wybój, jeden ruch, jeden głębszy oddech, żeby go wywołać.

Spuściła wzrok na swoje dłonie, czarno-białe i nakrapiane jak dalmatyńczyki. Potarła je w roztargnieniu i zmieniła wzory z atramentu w sierść zebry. Nie zabrała rękawiczek na tyle ciemnych, żeby nie przebijały przez materiał. Mogłaby pożyczyć parę od Anny, gdyby…

Zaraz, co on powiedział?

— Słucham? — wymamrotała.

— Uważasz, że twoja siostra nie wykorzystałaby okazji, którą sama podsunęłaś jej praktycznie pod nos?

— Nie. — Pospiesznie złożyła kartkę. — Anna by mi się nie sprzeciwiła — odpowiedziała odruchowo, jeszcze zanim zdała sobie sprawę, że rozumie, co właśnie jej zasugerował. — Jestem…

Królową.

Patrzyła na swoją brudną sukienkę i brudne palce; spuchnięte nadgarstki i krwawe skórki przy paznokciach, i wcale się tak nie czuła.

Królowa powinna być piękna. Piękna. Do tego najlepiej płodna i posłuszna.

Absolutnie nie panująca.

— …za młoda, żeby ogrzewać łóżko termoforem — dokończył wyjątkowo bezczelnie wuj Birger. Sprawiał wrażenie, jakby dobrze się bawił, może czekał na odpowiednią okazję, żeby zasiać w niej podejrzenia – kiedy znajdą się już za daleko, żeby zawrócić. — Podobnie jak ona, co, w przeciwieństwie do ciebie, pewnie już dawno zrozumiała.

Elsie aż zaparło dech z oburzenia.

— Co ty wiesz o miłości?

— Więcej niż ty!

Kręciła głową, aż podłoga powozu zaczęła się przybliżać.

— Nie. Nie. Nie.

Zamknęła oczy, a wtedy przysunęły się do niej ściany.

Anna nie ośmieliłaby się…

Próbowała przekonać się, że mimo wszystko nie ośmieliłaby się wybrać w podróż powrotną do Arendal, nie, kiedy zamek wydał oficjalne oświadczenie w sprawie ich wyjazdu. Nie, kiedy wiedziała, że oczekują ich w Baden… nie po tym, jak Elsa jako pierwsza złamała niepisaną umowę, którą zawarły w pociągu – a może jeszcze wcześniej, w powozie, ogrodach, albo w dzieciństwie, zanim wszystko zniszczyła.

—  N i e  — powiedziała jeszcze raz, z naciskiem, próbując zagłuszyć swoje myśli, które wyły, że jedyna rzecz, na jaką mogłaby nie ośmielić się Anna, to co najwyżej samotny rejs statkiem.

Być może, niestety, jednak trochę znała swoją siostrę.

— Słyszałem, że ten jej kruszyciel lodu zalicza się raczej do tych przystojnych — ciągnął niezrażony wuj Birger. — To prawda?

— Nie. — Jakby coś się w niej zacięło, mogła powtarzać tylko to jedno słowo, próbując dalej zaklinać rzeczywistość.

Bjorgman był wysoki, tyle mogła o nim powiedzieć. Bardzo wysoki. I – jasnowłosy. Dwoma palcami uszczypnęła mostek nosa, paznokcie zmieniły delikatny odcisk w świeżą ranę. O wiele lepiej zapamiętała jego dłonie – nóż, odciski i bliznę – niż twarz.

Może jeszcze nieznośny – ale tak naprawdę nie miało to żadnego znaczenia, podejrzewała, że już sam jego wzrost, jeśli nie płeć, wystarczyłby, żeby oczarować Annę.

— A czy ma pieniądze? — zainteresował się wuj Birger.

— Nie — odparła znów, tym razem z przekonaniem; jedyne srebro, na przyjęcie którego się zgodził, stanowił medal. Poza nim dostał majątek – trzy mål nieużytków, wystarczająco, żeby jednocześnie zadowolić Annę i nie prowokować polityków.

— To dobrze. — Wuj Birger się uśmiechnął. — Jak mawiała moja świętej pamięci babka, mężczyzna bez pieniędzy to przyjaciółka. — Kącik ust Elsy również mimowolnie drgnął, chociaż wcale jej to nie uspokoiło. — Kobiety takie jak ona już się nie rodzą. Ach, znienawidziłabyś ją!

Zbyt wyraźnie widziała jego twarz, puste miejsca na dołeczki w policzkach i dziwną poufałość wykraczającą poza zżerającą ich oboje od środka klątwę, zupełnie, jakby dzielili jakiś żart zrozumiały tylko dla nich – jak kiedyś z Anną specjalny uścisk dłoni.

Nie jesteś już sama.

Może i Elsa nie była – ale  A n n a ?

Odchrząknęła i nieznacznie przechyliła się w tył, wzdłuż kręgosłupa przemknęło osiemnaście ciarek, osiemnaście ukłuć, przez ułamek sekundy poczuła, że zaraz naprawdę się uśmiechnie – ale to uczucie się rozpłynęło, kiedy powóz podskoczył po raz kolejny i jej plecy uderzyły w oparcie; dyskomfort pozostał dokładnie tym, czym był od początku: dyskomfortem.

Zmięła papier, ten ruch i sposób, w jaki wybrzuszyło się „A” w imieniu siostry, nieproporcjonalnie dużego i rozchwianego, miał w sobie coś konwulsyjnego.

— Anna jest teraz w drodze do  B a d e n  — powiedziała, dobitnie akcentując każde słowo, ostatnie zabrzmiało jak wykrzyczane, chociaż nie zamierzała podnosić głosu.

Była tego pewna.  M u s i a ł a  być.  Anna może i była impulsywna, czasami nieprzewidywalna, zawsze najpierw mówiła i robiła, a dopiero później  m y ś l a ł a ,  ale nigdy nie przekroczyłaby granicy, która…

…została już przekroczona na balu koronacyjnym, bo nawet sala pękająca w szwach od nadstawiających ucha arystokratów i zagranicznych dygnitarzy nie powstrzymywała jej przed sprzeciwieniem się siostrze – nie,  k r ó l o w e j  – kiedy chodziło o coś, co brała za miłość.

Do diabła!

Wuj Birger westchnął, jakby jej opór był dla niego równocześnie i męczący, i zabawny.

— Oczywiście, elskling. Baden. — Zakreślił powietrzny cudzysłów, dotknął zasłonki w oknie, pociągnął delikatnie, jakby na próbę. Elsa odczytała w tym wyzwanie. — To tak jak i my, prawda? — Pozwolił, żeby wnętrze powozu wypełniła prawie-cisza stukotu kopyt na wilgotnej kostce brukowej, zanim dodał: — W takim razie rzeczywiście nie masz się czym martwić.

Odwrócił twarz w stronę okna, bez wyrazu, za to z rysami ostrymi jak przekleństwo. Zasłonka wyślizgnęła mu się z palców, zanim udało mu się ponownie ją złapać, przez moment wyglądał tak blado, że Elsie zdawało się, że widzi czaszkę i zarysy kości pod pergaminową skórą.

— Kiedy nie możesz już trzymać rodzeństwa za rękę, dobrze jest móc przynajmniej trzymać je w szachu — zauważył.

Najchętniej by go kopnęła – czego, oczywiście, zrobić nie mogła.

Wyobraziła to sobie za to tak żywo, że w pierwszej chwili nie dotarło do niej, że powozem rzeczywiście szarpnęło, a ona straciła resztki chwiejnej równowagi. Jej kolana zderzyły się z siedzeniem wuja, pulsowanie rozsadzało rzepki, stawy biodrowe skrzypiały, mogłaby przysiąc, że czuje, jak coś się w niej przesuwa.

Zupełnie zamroczyło ją z bólu.

— Och!

Otrząsnęła się dopiero, kiedy lewa stopa wuja opadła na podłogę. Towarzyszył temu huk, którego nie mogła wywołać podeszwa buta, nawet obcas, ale przecież nic nie poczuła, jej dłonie tkwiły wczepione w materiał spódnicy, brudne i śliskie, nie mogłaby chyba…

— Podtrzymuję to, co powiedziałem na temat waszej guwernantki — mruknął, schylając się po laskę. — Jeśli chciałaś, żebym zmienił pozycję, elskling, wystarczyło grzecznie poprosić.

Strzepnął niewidzialny pyłek z główki, a później otarł dłonie, wydymając usta i przesunął się odrobinę w stronę okna. Skrzyżował nogi w kostkach, wykrzywił usta w wymuszonym uśmiechu, który wyglądał jak mierny retusz prawdziwego, ramię zetknęło się z ramą, niewiele węższą od niego. W jego wykonaniu cała ta sztywna poza wydawała się swobodna i w jakiś dziwny sposób wygodna, jakby trudy podróży wcale go nie dotyczyły.

Elsa westchnęła. Atrament osiadł na jej palcach cieniutką skorupką; pękła, kiedy je zgięła. Złożyła kartkę na kolanach na pół, później jeszcze raz i jeszcze, aż zmniejszyła się do rozmiaru jej kciuka, tak, że widoczny był tylko fragment jednego z kleksów. Kiedy podniosła Shakespeare’a, list prawie zupełnie zniknął na tle brudnej spódnicy.

Sięgnęła po kopertę, zawahała się, zanim go do niej włożyła, ale klapa nie przesiąkła. Zresztą – co za różnica, wszystko powinna napisać od nowa, później, na spokojnie, nie w trzęsącym się na każdym załamaniu w kostce brukowej powozie, naprzeciwko kogoś, kto patrzy jej na ręce i wciąż zagaduje. W ciszy.

Kopertę też złożyła, na wszelki wypadek, trochę po to, żeby pamiętać, że do niczego się już nie nada, a trochę po to, żeby nie pobrudziła książki.

Wyprostowała się i ostrożnie umieściła prawą stopę za lewą, jak ją uczono. Ułożyła górną część okładki sonetów prostopadle do linii kolan, oparła dłonie po obu stronach, poczuła jak dolne rogi wbijają się jej pod nadgarstki. Wpatrywała się w skórzaną oprawę, łudząc się, że pod tytułem pojawią się tam jakieś słowa, które może wypowiedzieć.

Oczy zaszły jej mgłą, mięśnie szyi przeszył skurcz, któremu towarzyszyło mroźne westchnienie.

To nie był czas na martwienie się o Annę. Anna była dokładnie tam, gdzie być powinna. Elsa miała teraz na głowie inne sprawy, które wymagały jej uwagi: Południowe Wyspy, (króla? wuja?) Sigurda i Jytte.

Zerknęła na dłonie wuja Birgera, na których rękawiczki wyglądały po prostu jak galanteria, surowe écru skóry – nie jak łańcuch mający trzymać klątwę na dystans – ale myśli o tym, co potrafił robić, zdawały się gęste i niepokojące.

Milczał, jego oczy były zamyślone. Elsa cały czas odwracała dłonie, szukając nieomylnych znaków – czegoś, co mogła przeoczyć przez te wszystkie lata, kiedy Anna czekała, aż jej życie się rozpocznie, podczas gdy ona sama pozwalała, żeby rozwijało się w niej pragnienie śmierci. Teraz czuła, jakby to były dłonie obcej osoby.

Odchrząknęła.

— Skąd ten pomysł? — zapytała, bardziej dla odwrócenia uwagi niż z faktycznej ciekawości. — Że Anna…? — Żadne zakończenie zdania nie wydawało się właściwe, więc urwała, wykonała tylko bezradny gest, który mógł oznaczać cokolwiek – ucieczki przed przyzwoitkami, sekretne schadzki, domy publiczne i wszystko, o czym nawet nie miała odwagi myśleć – i znów odchrząknęła. — To właśnie robiłeś w wieku osiemnastu lat?

Spodziewała się usłyszeć imiona – księżniczek, dam dworu, może przyjaciół z akademii wojskowej, przelotnej wzmianki o służących. Spodziewała się usłyszeć o balach, podróżach po Europie, sztukach teatralnych, pojedynkach i powiastkach filozoficznych. O tym, jak wszyscy drżeli przed Napoleonem, kiedy był nastolatkiem, i że był starszy od niej w chwili, kiedy miał miejsce przejazd pierwszego pociągu pasażerskiego – ale wspominanie o tym musiałoby go przecież  o k r u t n i e. p o s t a r z a ć .

— Och, nie! — Wuj Birger machnął dłonią, jakby chciał odpędzić od siebie jej słowa, po czym przyłożył ją do piersi. Pauza nie była długa, ale po niej jego głos zabrzmiał zupełnie inaczej. — Ja, kiedy miałem osiemnaście lat, próbowałem się zabić.

_______________ 

¹ Staccato (wł. „oderwanyoddzielony”) – sposób gry na instrumencie polegający na tym, że kolejne dźwięki są grane oddzielnie.

² Legato (wł. „powiązany”) – sposób gry na instrumencie polegający na tym, że kolejne dźwięki są grane płynnie, bez żadnych przerw między nimi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz