Ariana dla WS | Blogger | X X X
Fagra, grýttur land, heimr Árnadalr
piękna, kamienna ziemia, dom Arendelle.

27.10.24

Rozdział 112. Punkt zwrotny

_______________


1819

Z CZASU PO OSIEMNASTYCH URODZINACH NIE PAMIĘTAŁ PRAWIE NIC – co było zrozumiałe, w końcu czuł dokładnie to samo:  n i c .

Pamiętał tylko, że doktor Fritsch twierdził, że to zupełnie zrozumiałe – w końcu miał odmrożoną dłoń, stracił w niej czucie. Na jego słowa Birger przywoływał na twarz sztuczny uśmiech, który łamał mu wargi w kilku miejscach i tylko mrugał, kiedy Fritsch pytał, czy może unieść drugą rękę, bo nie dało się kiwnąć głową bez poruszania szyją. Godzinami ściskał mu nadgarstki i obmacywał przedramiona, próbując znaleźć żyły, ale wszystkie były tak cienkie, jakby wyrysowane ołówkiem. Przypominały szkic jakiegoś projektu.

W końcu wzywano doktora Oxe, który potrafił go odczytać, a wtedy krew płynęła od razu, szybko, o wiele szybciej niż czas. Birger próbował sobie wyobrażać, że jego ręce robią się lżejsze o kilka pægle¹ i lewa nadaje się do czegoś więcej niż bezwładne leżenie – lub, w zależności od pozycji, wiszenie – a prawa jest w stanie nie tylko przyjąć na siebie ciężar jego ciała, kiedy miota się bezsilnie w łóżku, ale też unieść pióro, książkę, grzebień, choćby łyżkę.

Miał wrażenie, że jego ciało kończy się tuż za linią podbródka. Mógł myśleć, patrzeć, mówić, przeklinać – nawet pluć, kiedy nie był w stanie dłużej utrzymać szklanki z wodą i wymykała mu się z palców tuż nad ustami, zalewając mu twarz i płuca.

Nie mógł wstawać – przez co nie zobaczył się z Purzel – ani się denerwować – przez co prawdopodobnie nie zobaczył się z ojcem – ani nawet czytać gazet – co być może miało związek z obojgiem. Na zakaz pisania listów nie trzeba było szukać wymówek; nie umiał już pisać.

Obaj doktorzy zgodnie powtarzali, że nie ma siły, bo nie je, ale żeby jeść cokolwiek innego niż tłusty bulion na mięsie, też musiał mieć siły.

I obaj poili go opium.

Pamiętał, jak zdziwił go widok Ingvara stojącego w drzwiach, jak w pierwszej chwili wziął go za senny majak – bo nie pamiętał, kiedy po raz ostatni rozmawiali w cztery oczy.

W oczach odbijało mu się miękkie, rozproszone światło świec, topiło płatki śniegu na płaszczu i malowało miedziane refleksy w potarganych włosach. Opierał jedną podgiętą nogę o framugę i wachlował się pogniecioną kartką papieru. Wokół rozchodził się zapach jego wody kolońskiej, ciepłej i bursztynowej.

— Lulu prosiła, żebym coś ci przekazał — powiedział od niechcenia, odpychając się ramieniem od ściany. Jego głos brzmiał jak gęsty syrop, tak słodki, że aż nie do przełknięcia. — Ale, zanim to zrobię – powiedz mi, jak się czujesz, braciszku? Słyszałem, że powinieneś unikać stresu.

— Co z Jytte? — zapytał Birger z miażdżącym spokojem, unosząc się na poduszkach, chociaż serce podeszło mu do gardła, czuł je jak miękką gąbkę na dnie przełyku.

Ingvar podszedł bliżej, położył rękę, w której trzymał kartkę na oparciu stojącego w nogach łóżka fotela, ale nie usiadł. Birger pomyślał, że nawet nie pozwoliłby mu przekroczyć progu, gdyby nie chodziło o nią. Brat jeszcze długo udawał, że się waha, zanim wreszcie odparł:

— Wyjechała. — Napoleońskim gestem wsunął wolną dłoń za guziki płaszcza, wyciągnął zegarek kieszonkowy i przyglądał mu się przez dobrą minutę, małostkowa złośliwość wybijała z każdym tyknięciem wskazówek. Drobne ogniwa łańcuszka rozlały się na obiciu złotą kałużą. — Jeśli dobrze liczę, jest już w Londynie.

  Birger podciągnął kołdrę wysoko jak tarczę, która miała odbić wszystkie słowa, jakich nie chciał słyszeć. A jednak zapytał:

— Co?

— Może nawet zdążyła poznać przyszłego męża.

Lewa dłoń ciążyła na udzie, prawą ją do niego docisnął, żeby nie złapać brata za szyję, aż skóra na czubkach palców zaczęła go palić od nacisku. Miał ochotę wbić mu palce w grdykę, wyszarpnąć jabłko Adama i rozbić na podłodze jak śnieżną kulę.

— Co? — wydyszał tylko. Ruchy nie bolały, chociaż powinny. Nie było bólu, nie było zimna, powietrza też już nie było. Świat wokół zrobił się płynny, na chwilę zabarwił się kolorem włosów Ingvara i buteleczek, od których uginał się stolik nocny.

I nagle  p o c z u ł ,  przez słodką mgłę opium, przez uderzenie serca – coś innego, o wiele głębszego, gwałtowniejszego, bardziej przeszywającego niż siła eksplozji, bardziej przenikliwego niż lód przybijający do siebie dłonie jak gwoździe.

— Cóż, podobno zaczęła zachowywać się… nieostrożnie. Jej ojciec bał się, że mogłoby to zaszkodzić jej reputacji, więc uznał, że najlepszym wyjściem będzie zmiana otoczenia. Sam pewnie najlepiej to rozumiesz. — Ingvar podniósł na niego wzrok. Uśmiech przebił mu twarz jak drzazga. — Ale-ale, czemu nie oddamy głosu samej zainteresowanej? — Odchrząknął, przyłożył dłoń do piersi i wyrecytował: — „Bubsiwubsi, musisz zrozumieć, że…” — Urwał raptownie, z teatralnym westchnięciem, jakby jego samego zaskoczył tak nagły koniec.

Obszedł łóżko, rozłożył kartkę i podsunął mu ją pod nos, jakby chciał udowodnić, że niczego nie zataił.


Musisz zrozumieć, że


Wszystko się zgadzało, poza przezwiskiem. Trzy słowa, kreślone w pośpiechu i niedbale, ostatni ogonek „e” nienaturalnie rozciągnięty, urywający się dopiero na marginesie, zalążek nowej litery pod spodem, kilka kleksów – wszystko to tańczyło mu przed oczami, ale i tak był w stanie rozpoznać pismo Purzel; zamiast kropek wszędzie stawiała kreski.

To nie był pierwszy niedokończony list, który od niej dostał, Lulu często podrzucała mu niemal puste kartki w odpowiedzi na jego powieści, bo nigdy nie czytała cudzej korespondencji, po prostu zabierała to, co znalazła, żeby Reventlow nie zrobił tego pierwszy.

Ale…

— Ach, życie bywa takie przewrotne — zauważył Ingvar, ale nie pokusił się na rozwinięcie myśli. Nachylił się nad nim w parodii troski, poprawił poduszkę, dotknął bandaża na szyi – wreszcie musnął kość policzkową tuż pod linią dolnych rzęs w sposób, w jaki sprawdza się ostrość noża, jakby szukał czegoś niewidocznego. — Marnie wyglądasz. Może czegoś sobie życzysz? Waleriany na uspokojenie? Lukrecji na kaszel?

Birger zadrżał pod tym dotykiem. Nie bolał, ale wszystko to, co się z nim łączyło, było czystą udręką.

— Życzę sobie, żebyś zdechł — wycedził.

Ingvar gwałtownie się wyprostował, zniknęły rumieńce, twarz miał teraz białą jak śnieg, każdy najbledszy pieg na nosie odznaczał się wyraźnie jak kropla krwi.

Birger opadł z powrotem na łóżko, przerażony tym, jak bardzo pragnął, żeby jego słowa stały się czymś więcej, kiedy je wypowiadał, namacalne jak lód, który popękał na drżących wargach brata, kiedy próbował znów się uśmiechnąć, może rzucić jakieś oczywiste i-wzajemnie.

Wyglądało na to, że ból lubił równowagę.

Pamiętał, jak Mama i Jorid siadały po obu stronach łóżka, jakby on był obrazkiem, a one jego ramami. Fryzury i suknie matki zmieniały się za rzadko, a siostry za często, żeby mógł na ich podstawie odgadnąć upływ czasu, nie odczytywały też dat z listów, które do niego przychodziły, ale podpisy wciąż były takie same: Molti, Peder, Otto-Max-Bendik-Hermann-Leopold, znów Peder, Franz i Johan, o proszę! nawet Fryderyk Wilhelm, sam Wilhelm, jeszcze raz Molti, Ernst, a później już tylko Pederpederpeder, tyle razy, że jego imię zaczęło zatracać jakiekolwiek znaczenie.

 Poprosił Jorid, żeby pomogła mu zrobić z nich ptaki, tak jak go kiedyś nauczył, na jakiejś wyjątkowo nudnej lekcji, filozofii albo arytmetyki. Poskładała całe stado feniksów, ale nie było Rúnara, żeby palenie ich w kominku dawało jakąkolwiek frajdę.

— Mogę ci coś podyktować? — zapytał w końcu, kostki Jorid zamarły na ostatnim wygiętym skrzydle, które przyciskała do kolana. Nie podobała mu się łatwość, z jaką przychodziło jej zaginanie rogów, jak szybko odwracała arkusze, jak równe były wszystkie głowy i ogony. — Nigdy nie szło ci tak dobrze — zauważył i zobaczył, jak na szyję siostry wstępuje czerwony rumieniec, jak krwawy odcisk dłoni.

— Peder mnie nauczył — przyznała.

— Wygląda na to, że sporo czasu razem spędziliście.

Pogładziła imię z tuszu.

— Bardzo się o ciebie martwił, często tu przychodził, zanim musiał wrócić do szkoły, wiesz chyba? Ale von Bülow uważa, że lepiej, żebyś na razie ograniczył przyjmowanie gości, więc głównie rozmawiał o tobie ze mną… głównie rozmawialiśmy o tobie.

— Głównie — powtórzył, co wcale nie miało być zachętą do dalszych zwierzeń, ale ona już odłożyła papierowego ptaka na stolik nocny i się do niego przysiadła.

Zajęła miejsce na samej krawędzi łóżka, ale on nie był w stanie przesunąć się dalej, więc tylko przycisnęła się do niego bokiem i Birger poczuł się jak przy fortepianie. Brakowało mu tego.

— Och, Bubsi — wyszeptała. Oparła mu głowę na ramieniu, jej włosy stanowiły burzę złamanego złota, przesłaniając wszystko inne. Bardzo przypominała mu Mamę, która byłaby naprawdę piękną kobietą, gdyby tylko dostała w przedziale inne życie — on mnie pocałował!

Takie wyznanie nie powinno być niczym dziwnym, zawsze się sobie zwierzali. Pierwsze pocałunki, o których nie mówili nikomu innemu, zakazane liściki, które podrzucali – sobie nawzajem i dla siebie nawzajem – kryjówki, którymi się wymieniali, kiedy już im się znudziły, nowi potencjalni przyszli mężowie, o których marzyła po każdym balu; wszystko o sobie wiedzieli.

Birger odchrząknął. Powinien zapytać – gdzie, kiedy, jak-było, i-co-dobrze-całuje, podobało-ci-się – ale gardło wyschło mu na wiór i paliło, jakby połknął piorun.

Pustym wzrokiem wpatrywał się w ciągnący się przez całą długość jego wzrostu układ skóra-bandaże-skóra-bandaże-bandaże-bandaże-skóra. Przypominał mu o centrum Agdair, pełnym rosłych budynków, pomiędzy którymi przezierała pustka. Milczał.

Jorid powoli się odsunęła. Przez chwilę patrzyła na niego z góry, nieruchoma jak marmur, a on bał się tego, co mogła zobaczyć w jego twarzy. 

— To… — Też odchrząknęła. — Do kogo chciałbyś, żebym napisała?

— Do Reventlowa.

Wstała, okrężną drogą podeszła do sekretarzyka, trzaskała każdą szufladą po kolei, mimo że pióro stało zatknięte w kałamarzu dokładnie tam, gdzie zawsze; w miejscu, w którym zostawił je podczas poprzedniego pobytu w Egeskov. Wróciła z piórem, plikiem czystych kartek, wciąż pachnącym nowością wydaniem Frankensteina i twarzą gładką i czystą jak politura.

— Co napisać? — zaszczebiotała, jak to tylko ona potrafiła, znów słodka i urocza, jakby nic się nie stało, rzucająca spojrzenia jak zaklęcia.

Nie miał powodów, żeby odpowiedzieć inaczej niż uprzejmie, a jednak – dokładnie tak zrobił.

— Gówno — warknął. Poczuł, jak coś w nim pęka, na języku wezbrała mu rwąca rzeka przekleństw, gdzieś niżej – bezsilna wściekłość na sytuację, w której się znalazł; pełna goryczy tęsknota za Kadettenakademie, gdzie nikt nawet by nie mrugnął, gdyby to usłyszał; żałosne pragnienie, żeby wytrzeć je wszystkie twarzą Ingvara i jakiś niemy żal, że w żadnym z listów Peder nawet nie zająknął się na temat tego, że za jego plecami obłapia jego siostrę. — Chuj. Cipa. Kurwa.

Słowa wisiały jeszcze przez chwilę w powietrzu, twarde i szorstkie jak napięta lina. Nie działo się zupełnie nic, tylko płomienie dalej tańczyły w kominku, malując drżące wzory na twarzy Jorid. Aż nagle – po prostu zapadła się w sobie. Tak samo wyglądały kartki papieru wrzucone głęboko do kominka; zamiast się palić, po prostu znikały.

— Dobrze, wrócimy do tego, jak się namyślisz — powiedziała cicho.

Po jej wyjściu Birger jeszcze długo szczypiącymi, zmęczonymi oczami wpatrywał się w taniec księżycowych promieni na słupkach baldachimu, a dużo później przewracał się na prawy bok, żeby przez oszronione szyby przyglądać się wschodzącemu słońcu.

Pamiętał, jak po pewnym czasie przekroczył zmęczenie i przeszedł w stan chorej bezsenności. Raz w środku nocy wstał z łóżka, na palcach ominął śpiącego pod drzwiami kamerdynera, przekradł się za plecami strażników i dotarł aż do zachodniej wieży, ale wystarczyło mu jedno spojrzenie na schody, żeby zawrócić.

Wtedy zaczął jeść, najpierw buliony, krojoną na drobne kawałeczki szynkę podawaną mu przez obce dłonie, wszystkie sosy na bazie masła i wina, od których kręciło mu się później w głowie, wreszcie chleb i ziemniaki, aż pozwolono mu schodzić na posiłki do jadalni.

Rúnar rzucał mu nieśmiałe spojrzenia ze swojego miejsca, ale kiedy tylko podnosił na niego wzrok, całą swoją uwagę poświęcał zawartości swojego talerza. Dłonie mu drżały, starał się aż za bardzo, kawałki pieczeni uciekały spod sztućców i lądowały pod stołem, gdzie po prostu leżały i czekały, na tego, kto pierwszy je odkryje: weimarski kwartet Mamy czy ktoś ze służby. Prawdopodobnie były to psy; kiedy upuścił serwetkę i się po nią schylił, zobaczył, że dywan pokrywają ciemne zaschnięte plamy, jak grzebienie wiktorii królewskiej dryfujące na powierzchni stawu ogrodzie. Pomyślał o śladach mrozu w swojej sypialni i zaczął zastanawiać się, kiedy nastąpił jakiś punkt zwrotny i ktokolwiek w tej rodzinie przestał trudzić się z zacieraniem śladów po swoich błędach.

Pamiętał, że za oknami sypał śnieg, a świat starał się wyglądać na czysty, kiedy ojciec go do siebie wezwał.

— Wasza Królewska Mość — powiedział i zastygł w ukłonie, w którym trwał, dopóki Dresselberg i doktor Oxe nie zostali wyproszeni z gabinetu. Dopiero wtedy: — Chciałeś mnie widzieć, ojcze?

Nie wyglądał dobrze, ale zdecydowanie lepiej niż ostatnim razem. Cera wciąż miała ziemisty odcień, ale nie tylko oczy były zaczerwienione, policzki również, co nadawało im pozory zdrowia. Dłonie złożone na biurku nie wydawały się przesadnie spuchnięte, pióro, które obracał w palcach przestało wyglądać karykaturalnie, jak źdźbło wyrastające ze szczeliny w potężnej skale. Kiedy siedział, prawie się nie garbił. A jednak wciąż był tylko cieniem tego potężnego mężczyzny, który zniósł transatlantycki handel niewolnikami i uparcie trwał po stronie Napoleona, żeby chronić interesy Arendelle i młodszego syna po tym, jak nie udało mu się uchronić Havnu dla starszego.

Birger skubał brzeg bandaża na szyi, pod którym coś wciąż się sączyło, starając się przekonać, że ma przed sobą twarz człowieka, który dożyje późnej starości. Że wcale nie zauważył, jaka jest pozapadana; przypominała suflet.

— Już nie „far²? — zapytał ojciec łagodnie, ze smutnym uśmiechem, przez który nabrał ochoty, żeby odciąć sobie obie ręce i wypruć wszystkie żyły, żeby więcej go nie rozczarowywać, ukryć to, co w ogóle nie powinno istnieć i pozwolić mu widzieć się takim, jakim wszyscy chcieliby, żeby był.

Mógłby oddać trzydzieści lat swojego życia za jeszcze trzy dla niego – lata, miesiące,  d n i .

Odruchowo schował lewą dłoń za plecami.

Takie proste słowo, ojciec wymawiał je równie neutralnie co „obdarzony”, jakby chodziło o jakiś nadzwyczajny talent – nie klątwę – jakby było jedynym słusznym wyborem. 

Był czas, kiedy tak mówił – far, Papo, tatku, zupełnie jak Jorid. Czas, kiedy ojciec był w stanie go podnieść zamiast się na nim wspierać. Czas, kiedy objęcie tronu było bardziej przyszłościową kwestią „jeśli” niż groźbą dyszącą mu w kark.

— Przerosłeś mnie już. — Kolejny uśmiech, ten miał w sobie dumę i coś nostalgicznego, jakby już za nim tęsknił, chociaż właśnie rozmawiali. Birger spróbował na niego odpowiedzieć, nie był pewny, czy mu wyszło.

— Nie w barach — wymamrotał.

Ojciec wskazał mu miejsce naprzeciwko siebie, sięgnął po dzbanek. Birger wystraszył się, że go nie uniesie, ale on wyważonym gestem rozlał herbatę do filiżanek.

— Coś się zmieniło — stwierdził ojciec z zamyśleniem, kręcąc spodeczkiem.

Birger przelotnie zerknął w okno. Nad parapetem unosiła się lekka mgła, biała i zimna jak całun nad otwartym grobem.

—  W s z y s t k o  się zmieniło! — wybuchnął. Poczynając od jego pozycji, przez stan zdrowia obu, na jego planach na tę rozmowę, którą zamierzał odbyć dopiero na Wielkanoc, z Purzel w odległości co najwyżej kilkunastu mil³, kończąc. — A nawet jeśli jeszcze nie, to niedługo się zmieni.

A on, nawet po osiemnastu latach życia jako książę koronny, wcale nie był na to gotowy.

Niewprawną prawą dłonią uniósł filiżankę do ust i wyczuł w herbacie smak soli i łez.

Nie pamiętał, ale był pewny, że to wszystko musiało być jeszcze w lutym, bo na balustradzie wciąż zalegał śnieg, od którego ślizgały się buty. Najpierw tylko stał i patrzył, codziennie pokonywał setki stopni wyłącznie po to, żeby u ich szczytu wpatrywać się w pilastrowe kapitele i dalej nic nie czuć.

Patrzył na rozciągające się daleko za murami zamku miasto, kamienice mniejsze od pudełka cygar, konie wielkości mrówek i wijące się ludzkie przecinki. Odległe wspomnienie stolicy gdzieś na wschodzie. Czuł wiatr prześlizgujący się między wyłomami w cegle, targający włosy i odwijający bandaże. Lewa dłoń na tle wszechobecnej bieli wyglądała jak w śliwkowej rękawiczce, kolorze kojarzącym się z władzą i siniakami.

Buteleczka laudanum wyślizgnęła się z pozbawionych życia palców i zniknęła w dole. Oblizał wargi, pozostał na nich kwaśny, metaliczny posmak; od kiedy przestał je pić, cały czas wymiotował – tak długo, że w końcu przestał zwracać żółć, a zaczął krew.

Walczył z odruchem, żeby ją złapać, całe jego ciało dygotało, wtulone w balustradę, pot zalewał mu czoło. Musiał zaczekać, żeby wiedzieć, co się z nią stanie – czy porwie ją mocniejszy podmuch, rozbije się o tralki albo posadzkę jednego z balkonów poniżej, czy poszybuje prosto na dziedziniec – żeby wiedzieć, gdzie najlepiej się ustawić, ale balkon wydawał się tylko wycinkiem przestrzeni w pustym świecie. Huczało mu w uszach; śnieg osiadał mu na twarzy i topił się razem ze łzami cieknącymi po policzkach, wszędzie widział tylko zaspy i szron, i to nie była już rozpacz.

_______________ 

¹ Pægl – dawna duńska jednostka objętości wynosząca 241,5 ml.

² Far (duń.) – tata.

³ Duńska mila od 1835 r. wynosiła 7,532 km.


Nie wiem, komu i do czego miałaby być potrzebna ta informacja, ale Fryderyk Wilhelm i „sam” Wilhelm to autentyczni książęta, którzy w 1819 r. byli w wieku na tyle zbliżonym do Birgera, że mogli prowadzić korespondencję.

A to jest papierowy ptak z dwójki, jeden z takich, jakie składał Peder.

6 komentarzy

  1. Super opowiadanie. Miłego wieczorku!

    OdpowiedzUsuń
  2. Znów ja i znów żeby dać znać, że żyję, czytam i przeżywam każde zdanie (nawiasem mówiąc, od czasu „Ja w wieku osiemnastu lat próbowałem się zabić”, nie mogłam się doczekać na rozdział z POVem Birgera). Po prostu życie tak się obecnie układa, że nie mam czasu na pisanie czegokolwiek — komentarzy, swoich opek — chociaż bardzo-bardzo bym chciała i nie wiem czy bardziej te komentarze, czy własne opka.

    Niemniej, chcę tu jeszcze tylko na szybko zaznaczyć, że relacja Birgera z jego ojcem bardzo mi się podoba, choć za dużo jej chyba ją jeszcze nie uświadczyliśmy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ukrywam, że bardzo chętnie bym coś od ciebie przeczytała – ale zero presji, po prostu jak zobaczyłam komentarz to aż odruchowo weszłam na twojego bloga

      A jak chodzi o komentarze to się w ogóle nie przejmuj, sam fakt, że czytasz już bardzo dużo dla mnie znaczy ♥
      Ale jakoś tak od razu miło mi się zrobiło, że napisałaś, +10 do natychmiastowej motywacji :D (zwłaszcza, że Birgerowe backstory w sumie samo się pisze, tylko muszę je jeszcze jakoś poprzeplatać z innymi POV-ami)

      Usuń
  3. Teoretycznie mogłabym się nie przejmować, ale i tak jakoś tak boli mnie ta pustka pod twoimi rozdziałami, gdzie zazwyczaj jest „x komentarzy”. POV Birgera bardzo mi się podoba i na przyszłość poproszę więcej.

    A w kwestii mojego bloga, to cóż... Wczoraj wrzuciłam piąty rozdział Dnia Gniewu, który w końcu udało mi się wymęczyć, ale mam wrażenie, że nie do końca tak, jakbym chciała. A plik z tekstem Pieśni ostatni raz otwierałam 10 września, co przyznaję z nieczystym sumieniem. Niestety, kolejny punkt do mojej listy DLACZEGO MÓWIĘ „NIE” DOROSŁOŚCI — brak czasu na cokolwiek, co nie jest konieczną koniecznością. Ale za chwilę ferie, to postaram się trochę nadrobić — zarówno moje mojości, jak i twoje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa, jakoś tak się zafiksowałam na Pieśni pustyni (bo to właśnie ją sprawdzałam), że nie przyszło mi do głowy, że mogłaś opublikować Dzień - ale lada chwila to nadrobię, strasznie jestem ciekawa!

      Podpisuję się rękami i nogami, jakbym mogła to odwróciłabym zupełnie proporcję dni roboczych do weekendów D:

      I nie wiem co odpisać więcej, więc tylko ♥♥♥♥♥♥!

      Usuń