Ariana dla WS | Blogger | X X X
Fagra, grýttur land, heimr Árnadalr
piękna, kamienna ziemia, dom Arendelle.

19.1.25

Rozdział 118. Patchesi

_______________


PUDEŁKO BYŁO MOKRE I POWYGINANE, widniejący na samym środku wielki napis PATCHESI¹ jakby zapadł się do środka, wszystkie inne zmieniły się w rozwarstwioną mozaikę tektury.

Chociaż wszystko wokół pachniało już mieszaniną Fleur de Soleil i fiołkowej wody toaletowej, kiedy z trudem zsunęła wieko, zapach z nową intensywnością uderzył ją w nos – jak pięść, tak duszny i omdlewająco słodki, że się zakrztusiła. Oczy zaszły jej łzami, których bardzo długo nie była w stanie odmrugać, zupełnie, jakby jej rzęsy też nasiąkły perfumami, ciężkie, gęste i lepkie jak syrop na kaszel.

Zadrapało ją w gardle. Pospiesznie odchrząknęła, odłożyła wieko na łóżko, potrząsnęła pudełkiem i wysypała całą zawartość – też wilgotną – na łóżko. Pionki ślizgały jej się między palcami, kiedy próbowała je pozbierać.

Zupełnie zapomniała, że brakuje jednego z czerwonych, prawie nigdy nie były potrzebne, częściej grał nimi pappa. Nie: „najczęściej”, bo  n a j c z ę ś c i e j  to nikt w ogóle, bo w Potem każdy wolał wrócić do swoich spraw, nawet Anna, która nawet ich nie miała, ale ostatecznie nudzenie się we własnej sypialni było lepsze od płakania w niej po usłyszeniu, że jest nieznośna, bo przecież „mówiłem, że dokończę ten list i przyjdę!”, jakby zupełnie zapomniał, że w Przedtem to zbijanie wszystkich po kolei stanowiło dla niego sprawę wagi państwowej.

Zapomniała, że nie grała zielonymi, bo mamma zawsze jako pierwsza wybierała ten kolor, ale to przecież nic nie szkodziło, lubiła żółty, lubiła siedzieć naprzeciwko Elsy, opierać podbródek na brzegu stołu i patrzeć, jak równiusieńko ustawia swoje pionki na starcie i głęboko wzdychać, próbując przesunąć je oddechem, i lubiła, jak siostra się wtedy śmiała, chociaż udawała oburzoną.

Wrzuciła pionki z powrotem do pudełka, otarła dłonie o spódnicę i odwróciła się, żeby podnieść wieko – i wtedy to wróciło, prawdziwe wspomnienie zakopane gdzieś pod warstwami niepamiętania.


Pierwszego popołudnia po swoim debiucie Elsa jest prawie taka sama, sztywna i nieobecna, tylko jakby bardziej wyblakła od środka. A może po prostu bardziej przypomina mammę, z nową broszką pod starą szyją, która stapia się kolorem z koronkowym kołnierzykiem, i całą tą wymuszoną dorosłością czającą się za plecami.

Jej dłonie przez chwilę są zupełnie nagie, bez rękawiczek, bez pierścionków i Anna zastanawia się, czy widzi je takimi po raz pierwszy czy raczej ostatni. Długie paznokcie, prawie niewidzialne obręcze bladych piegów wokół jeszcze bledszych kostek, żyły wdzierające się w rozcięcie rękawa jak odnogi fiordu.

Elsa ukrywa wargi w filiżance, ich zaciśnięty na złotym rancie kształt przypomina uśmiech. Nie rumieni się, bo chyba zwyczajnie nie wie, jak to zrobić, ale Anna jest pewna, że gdyby umiała, byłaby czerwona jak konfitura, bo rodzice są z niej bardzo zadowoleni i wciąż powtarzają, jak dobre wrażenie na carze wywarła. Powiedzieli nawet, że mogą sobie posiedzieć razem w salonie, jeśli chcą. Nie powiedzieli, że w nagrodę, ale dokładnie tak to brzmi.

Tylko dlaczego za dobre zachowanie  E l s y  nagrodzono  A n n ę ?

Wokół nich krótki zimowy dzień pędzi ku wieczorowi, w stronę kolejnego balu. Nie ma czasu, a ona ochotę zapytać o tak wiele rzeczy, przez cały poprzedni wieczór zbierała pytania – przede wszystkim jakie wrażenie Elsa wywarła na  c a r e w i c z u ,  czy to, że wszyscy w kółko powtarzają, jaki jest wykształcony i inteligentny, oznacza tak naprawdę, że jest paskudnie brzydki, czy będzie mogła za niego wyjść mimo, że oboje są następcami tronu dwóch zupełnie różnych państw – w końcu na północy kawałeczek Arendelle styka się z odłamkiem Rosji, czy w ogóle  b ę d z i e  już mogła wyjść za mąż, bo les règles i te sprawy, o których Annie nic się nie mówi, bo jeszcze jej nie dotyczą, a poza tym, to czy już zawsze będzie spinać włosy tak wysoko, i czy to prawda, że wolno jej było założyć suknię z większym dekoltem, ale za to dużo dłuższą niż do tej pory.

Połyka pytania jedno po drugim, czuje je w gardle jak zbyt duże kęsy medovika², którego prawie nie gryzła, bo bała się, że ktoś się rozmyśli, zanim zdąży wyciągnąć planszę do patchesi.

— Tylko jedna runda — zastrzega mamma, a Anna nawet nie protestuje – to i tak więcej niż przez ostatnie kilka lat.

Głowa Elsy delikatnie przechyla się na lewo, prawie niezauważalnie, jakby wciąż czuła ciężar warkocza. Anna, która, tak się składa, siedzi po jej lewej stronie, wykorzystuje tę okazję, żeby wyszczerzyć do niej zęby, pełne żółtych pionków. Prawie się nimi krztusi, tak długo czeka, aż siostra podniesie wzrok.

A potem – potem nie jest pewna, chyba jeszcze bliżej nachyla się w jej stronę, żeby się z nią podroczyć i sprawdzić, czy wciąż jeszcze to potrafi. I jak zwykle – jak kiedyś – kłócą się o to, czy dwa pionki ostatecznie mogą stać na jednym polu czy nie, Elsa oczywiście uważa, że nie, bo ona lubi wszystko komplikować i utrudniać.

Anna protestuje, kiedy siostra przymierza się do zbicia jej ostatniego pionka tuż przed domkiem, wyciąga rękę, żeby złapać ją za łokieć i wtedy ich kolana przypadkiem stykają się pod stołem.

Nie mocno. Nie dziwnie – a przynajmniej nie byłoby to dziwne, gdyby umiała sobie przypomnieć, kiedy Elsa po raz ostatni komukolwiek pozwoliła się dotknąć. Wełniany materiał sukni, oczko w pończosze Anny. Żadnej skóry.

Nie wie, która porusza się jako pierwsza. Jedna sięga po kostkę, druga przytrzymuje planszę, która zaczyna przesuwać się po stole i wtedy, w jednej chwili ich palce stykają się na tyle długo, że Anna czuje…

…coś.

To Coś jest znajome.

Jakby położyła dłoń na ośnieżonym parapecie. Niewidzialne drobinki lodu przywierają do skóry. Nie boli. Nie szczypie. Ma wrażenie, że ciepła woda wlewa się do jej ciała przez opuszki palców, jakby podziurawiły je paznokcie siostry.

Elsa gwałtownie wciąga powietrze. Zamiera. Patrzy na pappę. Jej oczy mają przerażony, smętny odcień błękitu.

Później mamma krzyczy. Elsa gwałtownie odsuwa dłoń, wszystko wokół się rozsypuje, czas zwija się jak szpulka nici.

Rodzice gwałtownie zrywają się od stolika, Anna przez chwilę zostaje przy nim zupełnie sama, palce ma lodowate, patrzy, jak bledną aż po łokcie, zupełnie, jakby włożyła rękawiczki. Kątem oka widzi swój oddech, zbyt wyraźnie nawet jak na grudzień. Ból przeszywa jej skroń, jakby coś w niej pękło, jakby w oczy wbiły się sople.

Potem tylko ciemność, chłód i obce głosy z głębi snu. Ktoś ich obserwuje.

Zgniły zapach, jak zepsute jajka albo stary torf. Gorzki dym. Ledwie przebijająca się nuta potu, prawie niewyczuwalna woń lawendy.

Czarne kontury drzew, ruchome wzgórza pełne żwiru i wilgoci, mgła pełzająca po ziemi, paprocie wyższe od niej, mokry od śniegu rąbek sukni mammy. Ciągnie ją gdzieś, gdzie Anna wcale nie chce iść.

— To już ostatni raz, kaczuszko, obiecuję — szepcze, płacze. — Jeszcze tylko raz, bądź dzielna.

Anna nie wie, co to znaczy.

Po twarzy pappy przesuwa się płomień lampy, zmienia linię wąsów w poszarpaną, krwawiącą ranę. Białka oczu ma różowe. Światło pada na rozsuwający się ciasny krąg kamieni, skały wyłaniające się spod mchu.

Czuje, że ma mokre włosy, chociaż nie pamięta, żeby padało. Niewiele pamięta z tego, co zdarzyło się przed ani po tym, jak powykrzywiane dłonie szarpią za coś, co drży tuż pod skórą.


Obraz był tak wyraźny, że aż bolesny.

Ale nie miał żadnego sensu, debiut Elsy i wizyta u trolli pasowały do siebie jak… jak… no nijak. Te wspomnienia nie mogły być ze sobą w żaden sposób powiązane, jedno było z Przedtem, drugie z Potem, a trolle w każdym etapie jej życia pojawiały się tylko raz, zresztą najczęściej zmieniając jeden w drugi.

Przesunęła dłońmi po twarzy. Wydawały się spuchnięte, palce sprawiały wrażenie, jakby nie chciały zgiąć się do końca, opuszki wciąż miała delikatnie wilgotne od perfum i tylko zatarła sobie oko.

Jęknęła z irytacją i sięgnęła po wieko, z trudem dopasowała je z powrotem do pudełka, docisnęła z odrobinę mniejszym i przez chwilę, dziwnie oszołomiona, wpatrywała się w napis. Kciuki zostawiły na brzegach kartonu tłuste, rozmyte ślady.

Cofnęła dłonie, rumiane, ze strzępkami kartonu czepiającymi się palców, z fragmentem nazwiska wydawcy pod paznokciem kciuka. Przysunęła pudełko do świecy na nocnym stoliku, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Plamy delikatnie połyskiwały w świetle. Rozmyte. Takie właśnie były jej wspomnienia od czasu – przez całe Przedtem, te z Teraz – rozchwiane, szukające oparcia w rzeczywistości. Nie wiedziała nawet, że brakuje jej jakichś z Potem.

Co się z nią działo?

Spojrzała w stronę okna. Wyobraziła sobie, że stojąca na tle ciemnej szyby świeca to gwiazda spełniająca życzenia, ale zanim zdążyła jakieś wymyślić, poczuła na twarzy delikatny podmuch wiatru wpadający do sypialni przez wąską szparę. Sięgnęła po klamkę, żeby je domknąć, i zadrżała.

Ogarnęło ją wrażenie, że znów coś straciła. Jakby ją zraniono, ale nie krwawiła. Zawsze najbardziej bolał ją widok krwi.

Odruchowo spuściła wzrok na stopy, w wełnianych skarpetach już całe czerwone. Wciąż zaciskała dłonie na brzegach pudełka; gdyby tak nie rozmiękło, pewnie byłoby to bolesne.

_______________ 

¹ Patchesi – tradycyjna indyjska gra planszowa i pierwowzór chińczyka. Została po raz pierwszy wydana w Anglii przez firmę Jaques ok. 1865 r., a zarejestrowana pod tą nazwą w 1887 r.

² Medovik – miodownik, rosyjskie ciasto miodowe przekładane kremem kajmakowym, tradycyjnie pieczone w okresie Bożego Narodzenia.


Mniej więcej tak wygląda patchesi.

Nazwa perfum Anny, fleur de soleil po francusku oznacza „słonecznik”. Zakładam, że obie siostry miały swoje własne perfumy, Anny były zamawiane z Paryża. Inspirowałam się tą listą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz