— CZY Z NASZEGO MIEJSCA BĘDĘ MIAŁ DOBRY WIDOK NA CYCKI KRÓLOWEJ? — rzucił Jens w drodze do drzwi. — Kristoff, jak myślisz?
— Myślę, że na twoim miejscu bardziej martwiłbym się cyckami T o v e , bo jak tak dalej pójdzie, to już ich raczej nie zobaczysz — odparł sucho, nie podnosząc wzroku znad starej koszuli, którą usiłował wepchnąć w spodnie. Materiał strzępił się u dołu i przy mankietach; niedobrze – ale wciąż był prawie-biały; dobrze. Strzepnął zmechacony rękaw, uznając, że musi wystarczyć.
— Chłopaki na Lodowym Wierchu mieli okazję się napatrzeć, podobno bulsi* z jej kiecki odbijał światło jak marzenie.
— O tak, koniecznie wspomnij o tym na rozprawie.
— Mam nadzieję, że równie skromnie się na nią ubierze. — Jens zaśmiał się urywanym głosem, a później sięgnął w stronę klamki i nie trafił. — Juhani, kurwa, nie uczyła cię matka, żeby nie zamykać ludziom drzwi przed nosem?!
Kuzyn odkrzyknął ze schodów coś, czego Kristoff nie dosłyszał.
Zapiął guzik od spodni, ale przez chwilę jeszcze nie wypuszczał go z palców; opuszki zbielały mu do odcienia koszuli. Patrzył na nie i miał wrażenie, że śni, bo nic, co wydarzyło się od czasu jego ostatniej wizyty w Arendal, zwyczajnie nie mogło być prawdziwe.
Drzwi skrzypnęły – raz, drugi – a on nagle znalazł się po ich drugiej stronie.
Jej serce wciąż jeszcze dudniło w rytm odgłosu wystrzału, czuła go w koniuszkach palców, którymi musnęła ramię munduru kapitana – Madsena, Madsena, Madsena – którego nazwiska nie ośmieliła się użyć.
— Czy może mi pan przypomnieć — szepnęła tak cicho, że sama ledwo usłyszała swój głos — jak dokładnie wyglądała kwestia procesu dla strażników?
Kapitan delikatnie przechylił głowę w stronę idącego po prawej stronie Elsy Todderuda, daszek czapki rzucił cień na jego twarz.
— Proces to za dużo powiedziane, najpierw dostali zeznania do podpisania, a później odprawę.
Poczuła, jak jego mięśnie poruszają się pod mundurem, kiedy bezwiednie pociągnęła za materiał rękawa.
— A-ale… powiedziano mi… — zająknęła się, bo nie tego dotyczyło jej pytanie. Źle je sformułowała. — Czytałam raporty…
Tak naprawdę chciała tylko zapewnienia, że Ta Sprawa dla wydobywców lodu skończy się podobnie, szybko i bezboleśnie, i że to nie jej wina, w końcu była tylko marionetkową królową, za sznurki zawsze pociągali jacyś mężczyźni.
Kapitan nie spuszczał wzroku z drzwi, jakby intensywność jego spojrzenia mogła sprawić, żeby szybciej się przy nich znaleźli. Elsa miała wrażenie, że po całym jej ciele biegają mrówki, kiedy złapał za klamkę i je dla niej otworzył.
Todderud czekał w szacunku i milczeniu, aż zrobi pierwszy krok, i to było po prostu niesprawiedliwe…
— Proszę wybaczyć, Wasza Królewska Mość — powiedział cicho kapitan. — W tej sprawie nie jestem w stanie bardziej pani pomóc.
W sylwetce królowej nastąpiła jakaś zmiana, Hans nie rozpoznał jej od razu – pod wysokim sufitem korytarza, między zwalistymi kolumnami wydawała się drobniejsza niż na zdjęciach, niższa niż ta z portretów, dziwnie… zwyczajna. Mogłaby śmiało uchodzić na pierwszą lepszą powódkę.
Kiedy zniknęła mu z oczu, ostrożnie odchylił się do tyłu, przywarł do oparcia krzesła i delikatnie popchnął stopą uchylone drzwi, żeby lepiej widzieć przez szparę, którą zostawił w nich Hænning. Wślizgnął się do gabinetu jak tłusty szczur, gdy tylko Sandmoen go opuścił.
Królowa się zbliżyła, a promienie słońca rzuciły dziwną poświatę na jej policzki, linia szyi się zmieniła – aż nagle Hans zdał sobie sprawę, że zasłoniła ramiona i inaczej spięła włosy, już nie w warkocz – że włożyła kapelusz. Jedno z piór, złamane, drżało z każdym krokiem, jakby kapelusz przytrzymywał na jej głowie wyłącznie szron (przytrzymywał?).
Mięła w dłoni jakąś kartkę, palce drżały jej zupełnie jak usta, bezkrwiste i zaciśnięte. Pod oczami miała cienie, na nich aż po policzki wiły się sine żyły, i wydawała się taka… taka… boleśnie z w y c z a j n a .
Byli na tyle bliskimi kuzynami, że już w dzieciństwie ten nagły brak kontaktu wydawał im się dziwny. Często zastanawiali się – przynajmniej póki wciąż byli jeszcze jacyś „oni” razem – co jest powodem ukrywania arendellskich księżniczek przed światem.
„Może któraś miała wypadek i ją zdeformowało”, zasugerował Erik zaraz po zamknięciu bram. „A druga oszalała na jej widok.”
„Albo tak naprawdę obie nie żyją”, podchwycił Hans.
Frederik przyglądał im się z politowaniem znad zgiętego na uszku od filiżanki małego palca.
„A może najbardziej boją się tego”, powiedział powoli, smakując napięcie jak herbatę, „że są zupełnie przeciętne”.
W jego oczach musiało to stanowić los gorszy od śmierci; w jedenastoletnich uszach Hansa brzmiało podobnie. Teraz, kiedy był dwukrotnie starszy, uderzyło go to z podobną mocą.
Z w y c z a j n a .
Nie – nieosiągalna. Nie majestatyczna.
Wyglądała jak przestraszona dziewczyna, którą, zdał sobie sprawę, przecież była. Jak jakaś E l s a , ordynarna forma monarszej Elisabet, bez poprzedzającej ją „królowej”.
Wcześniej wydawało mu się, że sobą jest w tej nowej, błyszczącej postaci czarodziejki z baśni dla dzieci, przez chwilę, zanim pod powierzchnią magii dostrzegł desperację i wstyd, i wtedy było już za późno.
Zaraz, co ona tu w ogóle—
Myśl nie zdążyła wybrzmieć do końca, bo nad jej ramieniem mignął mu orli nos Todderuda. A on…?
Cholera.
Tylne nogi krzesła przesunęły się po dywanie bez żadnego dźwięku, przednie z powrotem na niego opadły. Kroki na korytarzu przebrzmiały, po chwili ucichło nawet ich echo. Gwar sali rozpraw nie docierał do gabinetu.
Kontrast między ciszą panującą wokół niego a łoskotem w jego głowie niemal zwalił Hansa z nóg.
Królowa. Premier.
Złapał się kołnierza Hænninga jak boi ratunkowej.
— To tak wygląda trójpodział władzy w Arendelle? — warknął. Rozkołysany łańcuszek zegarka kieszonkowego wystukiwał na jego paznokciach niespokojny rytm.
— Jakby nie patrzeć, Wasza Królewska Wysokość, tu w końcu chodzi o zdradę stanu, doszło do różnych reakcji… — mamrotał Hænning, a Hans równie dobrze, co wszystkie popękane naczynka na jego nosie, widział, że nawet on nie sądził, że ten proces okaże się aż taką farsą.