— ELSA… — odważyła się wreszcie zapytać Anna, po wieczności szelestu materiału, zgrzytu zamków przy kufrach, odległych kroków na korytarzu i nieprzyjemnego, mokrego odgłosu, który pojawił się w jej ustach po tym, jak za mocno przygryzła wnętrze policzka. Jej słowa poniosły się w mroźnej ciszy przedziału jak grzmot. — Jak myślisz, skąd… skąd on zna… no wiesz, nasze nazwiska?
— A skąd niby może je znać? — parsknęła siostra. Z każdym ruchem rosła, coraz wyższa, mocniejsza, bardziej wyprostowane plecy, zadarty podbródek, pewniejsza postawa. — Przekupił kogoś, żeby mu je podał, może miał dostęp do listy podróżnych.
Kiedy skończyła mówić, Anna widziała w niej już wyłącznie królową.
— Tak… no tak. Jasne. — Brzmiało racjonalnie. Elsowo – Elsa brzmiała. Oczywiście, że mógł tak zrobić, przecież nie wyczytał tego z fusów po kawie. Pokiwała głową, z dziwnym wrażeniem, że p o w i n n a poczuć ulgę – tylko że wcale nie czuła. — Czyli… nie zamierzasz nigdzie iść?
Królowa milczała. Patrzyła na rękawiczki, które czepiały się palców, rażąco białą skórę przedramienia pod rozerwanym mankietem. Annie krzywe dziury po guzikach wyglądały na pęknięcia w zbroi; wydawało jej się, że dostrzega tam mignięcie siostry.
— Muszę — powiedziała cicho, jednocześnie bezradnie i błagalnie. — On… on chyba jest taki, jak ja.
— Och, to całe szczęś… nie, czekaj. Chwila, co? On ma m o c ? ! — Umilkła na chwilę, żeby zebrać oddech, zebrać myśli... ale najbardziej w tym wszystkim zdziwiło ją chyba to, że wcale nie zdziwiła się tak do końca, bo jego włosy – jego oczy – wszystko w nim było na swój sposób znajome. — Przecież… — wykrztusiła w końcu — przecież przez to t y m b a r d z i e j może być niebezpieczny!
Nie myślała, po prostu to powiedziała, chciała dobrze, ale nagle zobaczyła migotanie na jej twarzy, każdej z nich, Elsa-królowa, Elsa-siostra, i nawet gdyby udało jej się przekonać samą siebie, że to tylko lód, tego wyrazu bólu nie mogłaby pomylić z niczym innym.
— Ile mamy jeszcze czekać?
— Nie minęło jeszcze nawet pięć minut. Na ciebie czasem trzeba czekać i godzinę.
— No wiesz co? Wcale nie! — oburzyła się Anna, bo naprawdę, to był szczyt wszystkiego, obrażać ją po tym, jak być może po raz drugi postanowiła narazić dla niej własne życie. — Poza tym to wcale nie zdarza się często! Prawdę mówiąc nie pamiętam, żeby zdarzyło się w o g ó l e .
Elsa skinęła głową z pobłażliwym uśmiechem, jakby wcale jej nie słuchała.
— Dajmy mu jeszcze chwilę.
— I l e ?
— Nie bądź taka niecierpliwa, przynajmniej kwadrans.
— Cóż, wciąż go nie ma… — zauważyła od niechcenia Anna, gdy obiecany kwadrans zaczął się napinać i kurczyć.
— Przyjdzie.
Wiedziała, że przyjdzie, czuła to w nagłym rozprężeniu spuchniętych od klątwy mięśni, jakby pod jej skórą ktoś przekłuł balony z ciepłym powietrzem, wyczuwała to w nowopoznanym, niepodobnym do niczego innego zapachu suchego mrozu, którego nie mąciła woń strachu. Skórka przy paznokciu krwawiła, ciepła i czerwona, nic nie powstrzymywało płynięcia krwi. Klątwa milczała.
— No, teraz to już chyba naprawdę nie przyjdzie — wyraziła nadzieję Anna, Elsa tym razem już nie odpowiedziała, zajęta skubaniem kciuka pod stołem, więc postanowiła uznać jej milczenie za zgodę, w końcu, jeśli wierzyć sekundom, które odliczała w głowie, minęło już jakieś osiemnaście minut. To prawie pół godziny.
Odsunęła krzesło odrobinę za mocno, zamachała rękami w powietrzu i wzdrygnęła się, gdy poczuła, że ktoś łapie jej prawą dłoń.
— Baronin. — Elegancko spóźniony, jakby on też odliczał czas do odpowiedniej chwili, mężczyzna pochylił głowę nad jej palcami i szybko puścił. Drugi, głębszy ukłon, złożył przed Elsą. — Gräfin.
Wymawiał ich tytuły tak idealnie – nie tylko jak rodowity Niemiec; jakby były prawdziwe. Anna pomyślała, że w złotych ustach takich jak jego nawet kłamstwa mogą zmienić się w rzeczywistość.
— Proszę o wybaczenie, w kwestiach czasu bywam nieco zbyt optymistyczny.